Przejdź do treści

„Największy lęk pandemii? To, że się skończy”. Jak introwertycy wracają do życia po izolacji?

Urszula Dąbrowska/ fot. M. Dąbrowski)
Urszula Dąbrowska/ fot. M. Dąbrowski)
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Wielu introwertyków mogło rozkwitnąć w czasie izolacji – wreszcie pracowali na własnych zasadach i w optymalnym dla siebie środowisku – mówi biolożka Urszula Dąbrowska. Jak będzie wyglądał świat tych osób po pandemii? I w jaki sposób mogą sobie ułatwić powrót do normalności? O tym  rozmawiamy z autorką książki „Życie towarzyskie mózgu. 21 powodów, by być z innymi”.


Praca w open space, imprezowanie, kawy na mieście z przyjaciółmi… Większość z nas tęskniła za tym w czasie pandemii. Ale jak się okazuje nie wszyscy – są i tacy, którzy odnaleźli szczęście w domowej izolacji. Pomogła ona im żyć we własnym, nienarzuconym przez innych rytmie. Teraz, bogatsi o te doświadczenia, chcą świadomie kształtować swoje życie. Introwertycy, bo o nich mowa, nie potrzebują nadmiaru bodźców, by czuć się szczęśliwi. Przyświeca im idea sztuki rezygnacji – z niepotrzebnych zobowiązań, zbędnych aktywności, kontaktów towarzyskich, które więcej ich kosztują niż dają w zamian. Co oznacza dla nich życie w postpandemicznej rzeczywistości?


Damian Gajda: Ponad rok temu zostaliśmy zamknięci w domach. Nagle nasza wolność została ograniczona, a my musieliśmy przystosować się do nowej sytuacji. Jak to na nas wpłynęło?

Urszula Dąbrowska: Jestem biologiem, więc patrzę na człowieka jak na jeszcze jeden gatunek zwierząt. Z tej perspektywy trudno się dziwić, że zamknięcie w czterech ścianach było dla wielu ekstremalnie trudne, wręcz „wbrew ich naturze”. Homo sapiens wyewoluował jako gatunek społeczny, nastawiony na kontakty, działanie i współpracę. W ogóle nie jesteśmy przystosowani, by żyć w zamknięciu, samotnie, czy nawet w gronie kilku najbliższych osób. Do optymalnego funkcjonowania potrzebujemy całego „stada” lub jak kto woli – „wioski”. W XXI wieku to oczywiście nie musi być wieś czy konkretna lokalna społeczność. Ale potrzebujemy kontaktów i spotkań z bliższymi i dalszymi osobami. Potrzebujemy rodziny, przyjaciół, współpracowników, znajomych, a nawet przypadkowych rozmów z nieznajomymi.

Gdy większość tęskniła za spotkaniami, pracą w biurze, możliwością podróży, znaleźli się i tacy, którzy w izolacji odkryli swoje szczęście.

Nie wiem, czy szczęście, ale na pewno spokój. Przyznam, że sama należę do tej grupy. To prawda, że dużo osób z ulgą przyjęło niektóre aspekty izolacji: wolniejsze tempo życia, mniej straconego czasu w komunikacji miejskiej czy samochodzie, mniej zobowiązań towarzyskich, więcej wolnego czasu. Niektórzy mieli wreszcie okazję do zrobienie tych wszystkich rzeczy, które wcześniej odkładali na wieczne „potem”. Zaczynali piec własny chleb, robić kiszonki, trenować, malować, pisać książki, medytować albo uczyć się obcego języka. Niektórzy też na nowo „zaprzyjaźniali się” ze swoimi partnerami, dziećmi, rodzicami. Wielu osobom izolacja po prostu pozwoliła żyć bardziej we własnym, a nie narzuconym przez innych, rytmie.

Do grupy, o której mówimy, należą też introwertycy, czyli osoby, które najlepiej czują się same ze sobą, w sobie kumulują emocje, nie lubią głośno ich komunikować. Jak kształtuje się ta cecha charakteru?

Introwersja i ekstrawersja to cechy osobowości, które bardzo zależą od naszych genów, innymi słowy są wrodzone. Introwertycy są wycofani, refleksyjni i czerpią emocjonalną energię – odpoczywają i regenerują się – w samotności. Ekstrawertycy są towarzyscy, rozmowni, a kontakty z innymi bardziej ich pobudzają do aktywności, niż męczą. Rodzimy się z predyspozycją do bycia ekstra- lub introwertykiem, a potem doświadczenia, szczególnie te z dzieciństwa, wzmacniają to lub tonują.  Pamiętajmy też, że ta cecha nie jest zero-jedynkowa. Dziś naukowcy widzą ją raczej jako spektrum. Tylko pojedyncze osoby są skrajnie introwertyczne albo skrajnie ekstrawertyczne. Wszyscy raczej plasujemy się gdzieś „po drodze”. W środku znajdują się tzw. ambiwertycy, czyli osoby, które są pół na pół. Czasem wolą samotność, czasem towarzystwo. I przyznam się, że większość osób, które znam, to właśnie ambiwertycy.

Koniec pandemii oznacza powrót do zobowiązań towarzyskich i zawodowych, które wiążą się ze spotkaniami w dużych grupach ludzi. To dla introwertyków ogromne obciążenie emocjonalne i energetyczne. Z kolei wiele osób nie chce wracać do biur. Warto sobie uświadomić, że współczesne korporacje, a nawet średniej wielkości firmy są przystosowane do potrzeb i możliwości ekstrawertyków

Mój przyjaciel, introwertyk, mówi: „największy lęk pandemii to to, że się skończy…”. I kiedy słucham teraz tego, co mówisz, zastanawiam się, czy moje obawy o jego samopoczucie są uzasadnione. Może po prostu dobrze się czuje w świecie, który sobie teraz stworzył.  

Ja natomiast ostatnio usłyszałam od przyjaciółki: „Już tęsknię za pierwszym lockdownem, kiedy był taki błogi spokój”. W jej przypadku koniec pandemii oznacza powrót do zobowiązań towarzyskich i zawodowych, które wiążą się ze spotkaniami w dużych grupach ludzi. To dla introwertyków, tak więc dla twojego przyjaciela również, ogromne obciążenie emocjonalne i energetyczne. Z kolei wiele osób nie chce wracać do biur. Warto sobie uświadomić, że współczesne korporacje, a nawet średniej wielkości firmy są doskonale przystosowane do potrzeb i możliwości ekstrawertyków. Wszyscy to znamy: praca w tzw. open space, a do tego kalendarz wypchany spotkaniami, naradami, telefonami. Dołóżmy do tego wspólny lunch w pokoju socjalnym…

Dla introwertyka taki dzień to chyba runmageddon emocjonalny…

Tak, ekstremalny bieg z przeszkodami. Z punktu widzenia introwertyka nie ma tu miejsca na prawdziwą pracę – głęboki, spokojny namysł nad zadaniem, nieprzerywany żadnymi pytaniami, pogaduszkami, spotkaniami czy telefonami. Dodajmy do tego, że wielu introwertyków to osoby wysoko wrażliwe (WWO). Ich zmysły są bardziej wyczulone na bodźce, a mózgi intensywniej obrabiają informacje docierające ze zmysłów. Hałas, ostre światło, zapachy – wszystko dla WWO jest bardziej intensywne, a co za tym idzie szybciej męczy i drenuje zasoby energetyczne. Dlatego wielu introwertyków mogło rozkwitnąć w czasie izolacji – wreszcie pracowali na własnych zasadach i w optymalnym dla siebie środowisku.

Czym grozi taka inklinacja do życia w pojedynkę, bez ludzi, bodźców?

Każdy przypadek należy rozpatrywać osobno, bo każdy z nas jest inny, ma inną historię i też jest w jakimś konkretnym punkcie swojego życia. Rozróżniłabym dwie rzeczy. Jedna to naturalna skłonność do introwersji, o której mówiliśmy wcześniej. Tylko, że introwertycy ze swej natury nie są aspołeczni. To nie o to chodzi. Tak samo jak wszyscy potrzebują więzi i bliskości z innymi ludźmi. Zamiast na bankiety czy imprezy wolą chodzić na kawę albo spacer z kimś bliskim. Może nie mają stu kumpli, ale kilku, z którymi grają w koszykówkę czy chodzą na rower. Może spotykają się ze znajomymi dwa razy w miesiącu, a nie dwa razy w tygodniu, ale to robią. Jeśli ktoś się całkiem izoluje albo ogranicza swoje środowisko społeczne do jednej, dwóch osób, warto się temu przyjrzeć.

Kobieta biegnie przez ogród

Dlaczego?

To może być skrajna introwersja, ale przyczyny mogą być inne, np. tzw. lęk społeczny. Przytoczę tu jednego z najlepszych badaczy zjawiska samotności – Johna Cacioppo. Ten amerykański psycholog i neuronaukowiec podkreślał, że samotność rodzi samotność. Długotrwała izolacja jest dla naszego mózgu ogromnym stresorem. Jeśli się przedłuża, przestawia jego pracę na tryb podwyższonej czujności. Sprawia, że mózg staje się przewrażliwiony na potencjalne zagrożenie, w tym zagrożenie ze strony innych ludzi. Chyba już widzimy, do czego to prowadzi? Im bardziej się izolujemy, tym kontakty z innymi stają się dla nas coraz bardziej uciążliwe. Nasz mózg doszukuje się złych intencji, ironicznego uśmiechu, krzywego spojrzenia i wrogiego nastawienia nawet tam, gdzie tego nie ma. Długotrwała izolacja wywołana pandemią dla wielu była taką przedłużającą się samotnością. Nic dziwnego, że niektórzy nie chcą się teraz wystawiać na kontakty z innymi. Staram się wszystkim (i sobie samej!) powtarzać, że jak po każdym unieruchomieniu trzeba na nowo rozruszać „mięsień kontaktów towarzyskich”.

Introwertyk może być szczęśliwy w samotnym świecie, który sobie stworzył, może trochę na przekór obowiązującym normom?

Pojedynczy życiorys wymyka się wszystkim statystykom. Dlatego nie chciałabym tu dawać jakiejś ostatecznej diagnozy. Nauka jednak ma na ten temat już dość dobrze wyrobione zdanie. Generalnie jesteśmy zdrowsi, szczęśliwsi i żyjemy dłużej, gdy mamy gęstą i silną więź społeczną. Czy można odnaleźć szczęście w samotności i izolacji? Historia zna jednostki, które wybierały totalne odosobnienie – myśliciele, pustelnicy, artyści. Czy osiągali oni szczęście? Nie wiem. Myślę, że z punktu widzenia biologii jest to bardzo trudne, ale pamiętajmy, że człowiek to więcej niż sama biologia. W każdym razie, jak już wspomniałam, ewolucja przystosowała nas do zupełnie czego innego. Dla naszych prapraprzodków izolacja od grupy równała się z ryzyku śmierci. Dlatego w nasz mózg zostały wbudowane mechanizmy, które sprawiają, że samotność jest nieprzyjemna, wręcz bolesna. Tak jak głód skłania nas do szukania jedzenia, tak uczucie samotności skłania nas do szukania towarzystwa. Ekstrawertycy czują taki głód innych osób po jednym, dwóch dniach, a introwertycy powiedzmy po tygodniu, dwóch. Ale wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy jednak potrzebujemy innych, by dobrze się czuć. Potwierdzają to najróżniejsze badania. Wiadomo m.in., że przedłużająca się samotność sprawia, że gorzej śpimy, jesteśmy rozdrażnieni, słabnie nasz układ odpornościowy i gorzej radzimy sobie ze stresem.

Myślisz, że radość wynikająca z izolacji może być też skutkiem jakichś traum?

Może, ale byłabym ostrożna z diagnozą typu: izolujesz się, więc coś z tobą nie tak. Nawet ekstrawertycy mają takie etapy w życiu, gdy na jakiś czas wycofują się z życia towarzyskiego. Czasem potrzebujemy coś głębiej przemyśleć, podsumować jakiś rozdział, przygotować się na następny. Ale czujność jest jak najbardziej wskazana. Tym bardziej, że unikanie kontaktów społecznych bywa objawem depresji. Jeśli widzimy u siebie lub u kogoś bliskiego niechęć do spotykania się z rodziną i znajomymi, to popatrzmy na inne sfery życia. Gdy dochodzi do tego spadek nastroju, drażliwość, kłopoty ze snem, rezygnacja z zajęć, które kiedyś sprawiały przyjemność (sport, hobby), a do tego obniżenie ogólnej aktywności, to warto skonsultować się ze specjalistą: psychologiem, psychiatrą, psychoterapeutą albo chociaż lekarzem pierwszego kontaktu.

Samotność rodzi samotność. Długotrwała izolacja jest dla naszego mózgu ogromnym stresorem. Jeśli się przedłuża, przestawia jego pracę na tryb podwyższonej czujności. Sprawia, że mózg staje się przewrażliwiony na potencjalne zagrożenie, w tym zagrożenie ze strony innych ludzi. Im bardziej się izolujemy, tym kontakty z innymi stają się dla nas coraz bardziej uciążliwe

Czasami zastanawiam się, czy introwertykom nie jest po prostu ciężej osiągać sukces – w dzisiejszym świecie, nawet pogrążonym w pandemii, to jednak zdolności interpersonalne pozwalają osiągać zawodowe sukcesy.

Bycie introwertykiem ma tyle samo plusów, co minusów. Problem jest wtedy, gdy dziecko, a potem dorosły, jest wtłaczany w schematy bardziej pasujące ekstrawertykom. Co ciekawe, w systemie szkolnym introwertykom może być nawet łatwiej. Świetnie to opisuje Susan Cain w książce „Ciszej proszę. Siła introwersji w świecie, który nie może przestać gadać”. Autorka, typowa introwertyczka, doświadczyła tego na własnej skórze. Wzorowo przeszła przez wszystkie szkoły, łącznie z prestiżowymi studiami prawniczymi na Harwardzie. Jej problemy zaczęły się, gdy zaczęła pracować w swoim zawodzie. Oczekiwano od niej, i w dużej mierze sama od siebie oczekiwała, bycia charyzmatyczną i przebojową prawniczką na sali sądowej. Taka praca kosztowała ją ogromnie dużo wysiłku. Nie pasowała do jej osobowości typowego mola książkowego. Okazuje się, że introwertycy mają swoje asy w rękawie. Susan Cain zobaczyła, jak wielką przewagę ma na przykład w negocjacjach. Wtedy jej spokojne usposobienie, refleksyjna natura oraz wnikliwe i sumienne przygotowanie stawało się na wagę złota. Odsyłam do książki, w której prócz osobistych historii można znaleźć mnóstwo ciekawych badań na temat intro- i ekstrawersji.

Jak introwertycy definiują swoje szczęście?

Na potrzeby tej rozmowy wrzucamy introwertyków do jednego worka. Ale pamiętajmy, że to jest duża i złożona grupa. Przyjmuje się, że to około jedna trzecia społeczeństwa. Wspólnym mianownikiem na pewno jest większa skłonność do spędzania czasu samemu – ze swoimi myślami albo po prostu swoją pracą lub hobby. Ale w praktyce mogą być to skrajnie różne rzeczy. Jeden introwertyk będzie samotnie zdobywał alpejskie szczyty, a drugi łowił ryby. Jednemu szczęście i spełnienie będzie przynosić praca intelektualna, a drugiemu hodowla owiec. Wbrew pozorom introwertycy wcale nie stronią od pracy z ludźmi, ale raczej wolą zawody, w których jest kontakt jeden na jeden. Rzecznikiem prasowym albo event managerem zostają zwykle jednak ekstrawertycy. Z tej perspektywy widzimy wyraźnie, że izolacja była dla introwertyków dużo mniejszym problemem. Za to powrót do tzw. normalności dla wielu oznacza wyzwanie.

Wyjście z pandemicznej samotności powinno zatem przebiegać etapami – może jednak warto się przełamać i kilka razy z kimś spotkać, by oswoić się z powrotem do życia sprzed pandemii?

Myślę, że to się siłą rzeczy tak właśnie dzieje. I tak, metoda małych kroczków sprawdzi się tu najlepiej. Introwertykom i wszystkim, którzy się długo izolowali, polecam spotkać się najpierw z tymi osobami, za którymi najbardziej się stęsknili. Można umówić się na godzinę na kawę w małej grupie albo tylko we dwie osoby. Dobrze wybrać ustronne spokojne miejsce i przeznaczyć tyle czasu, ile jest to na tym etapie komfortowe, choćby 30-60 minut. Nie trzeba od razu iść na całonocną imprezę w gronie 30 osób, czyli rzucać się niepotrzebnie na głęboką wodę. Ba! Można do końca życia już na taką imprezę nie pójść, a i tak mieć bogate i satysfakcjonujące życie towarzyskie.

Jakie następstwa dla introwertyków może mieć powrót do normalności?

To chyba zależy od tego, do czego wracają. Jeśli przed pandemią ich praca i życie rodzinno-towarzyskie było skrajnie niedopasowane do osobowości, to powrót pewnie będzie dużym szokiem. Dużo firm jednak zauważyło, że praca zdalna lub hybrydowa nie musi być mniej wydajna i to na pewno jest jakaś szansa dla introwertyków.

A może warto znaleźć taką pracę i sposób życia, który pozwoli nam funkcjonować na własnych warunkach i nie zmuszać do pokonywania barier, jeśli nie mamy na to ochoty?

Jeśli to jest możliwe, to jak najbardziej. Tu chciałabym zwrócić uwagę na pozytywy. Wszystkie osoby, które w czasie izolacji zauważyły pozytywne zmiany w swoim samopoczuciu i wydajności, odebrały tym samym świetną lekcję. Tak jakby dokładniej przeczytały „instrukcję obsługi samego siebie”. Może nigdy wcześniej nie miały okazji sprawdzić, jak działają, gdy tryb życia odpowiada ich potrzebom. Teraz, bogatsze o to doświadczenie, mogą bardziej świadomie kształtować swoje życie. W przypadku introwertyków największą sztuką jest sztuka rezygnacji – z niepotrzebnych zobowiązań, zbędnych aktywności, przytłaczających eventów, kontaktów towarzyskich, które więcej kosztują niż dają w zamian.

A możemy powiedzieć, że introwersja w pewnym sensie staje się chorobą naszych czasów? Nadmiar bodźców sprawił, że jednak uciekamy w głąb siebie, izolujemy się od świata?

Tu dotykamy problemu, który jest starszy niż COVID-19. Mam na myśli pandemię samotności, którą naukowcy i lekarze zaczęli diagnozować już na początku XXI wieku. W krajach wysoko rozwiniętych od dłuższego czasu obserwujemy wzrost odsetka osób, które żyją samotnie, izolują się od społeczeństwa. To problem społeczny i zdrowotny, bo samotne osoby są bardziej narażone na wcześniejszą śmierć, choroby cywilizacyjne, w tym depresję. I tak, pewną rolę odgrywa wspomniane przebodźcowanie. Ale są też inne czynniki, które do tego się przyczyniają, m.in. zmiana w strukturze rodzin, więcej gospodarstw jednoosobowych, luźniejsze więzi lokalnych społeczności. Jednocześnie obserwujemy takie ruchy jak minimalizm, slow life, czy zainteresowanie medytacją lub mindfulness. To na pewno jakaś odpowiedź na zalew treści, który dostarczają nam media. Bardzo zależy mi na jednym: żebyśmy nie wylewali dziecka z kąpielą. Tak – ograniczenie bodźców jest jak najbardziej wskazane, szczególnie w dzisiejszym świecie, szczególnie dla introwertyków i WWO. Ale nie ograniczajmy przy tym za bardzo kontaktów z innymi, bo to w dłuższej perspektywie bardziej nam szkodzi niż służy. Ta myśl właśnie skłoniła mnie do napisania książki „Życie towarzyskie mózgu. 21 powodów, by być z ludźmi”.

Moi przyjaciele często mówią: po tygodniu życia wśród ludzi, w weekend chcę być sam. Czy to źle?

Nie, absolutnie zdrowe. Myślę, że problemem może być co innego. Jeśli całą naszą energię pochłania praca, to kiedy będziemy mieć czas i energię na budowanie ważnych dla nas relacji? Myślę, że z tym właśnie mierzą się bardzo zajęci introwertycy – inwestują całe swoje zasoby w kontakty zawodowe i nie starcza im już sił na bliskość z rodziną czy budowanie przyjaźni. Takie osoby mogą być skrajnie samotne, mimo że cały tydzień są otoczone ludźmi. Ale ich potrzeba bliskości fizycznej, emocjonalnej czy intelektualnej nie jest zaspokojona, bo relacje zawodowe nie mogą tego dać. To zrozumiałe, że po zabieganym tygodniu wybierają odpoczynek w samotności. Tego domaga się ich ciało i mózg. A potem przychodzi poniedziałek i gonitwa zaczyna się od początku.

A gdzie podział się głód imprezowania, życia na mieście? W zasadzie teraz wszystko możemy załatwić online – pandemia pokazała, że często nawet bardziej efektywnie niż w realu.

Nie każdy miał ten głód przed pandemią. I nie zawsze był to prawdziwy głód. Czasem za tzw. imprezowanie na mieście odpowiadał tzw. FOMO (ang. fear of missing out). W pułapkę, że coś nas omija i że trzeba wszędzie być i wszystko zobaczyć wpadają czasem także introwertycy. Izolacja w czasie pandemii pokazała, że da się i bez tego. Co więcej, spokojne domowe życie potrafi dać dużo radości i satysfakcji. Coraz bardziej popularne staje się JOMO (joy of missing out) – radość z rezygnowania i odpuszczania. Ale nie martwiłabym się o życie nocne po ustaniu pandemii. Kto lubił imprezować, ten na pewno do tego wróci. Ekstrawertycy i dusze towarzyskie też mają swoje prawa i będą się bawić, jak dawniej.

Czy nowa rzeczywistość będzie bardziej sprzyjała równowadze?

O, bardzo bym sobie tego życzyła. Myślę, że każdy z osobna i całe społeczeństwa do tego dążą. Ale czy można osiągnąć równowagę na stałe? Chyba nie. Myślę jednak, że to ekstremalne doświadczenie wszystkich czegoś nauczyło. Jedni zrozumieli, jak bardzo potrzebują kontaktów i jak bardzo tęsknią za ludźmi. Drudzy zauważyli, że mniej zobowiązań służy ich zdrowiu i samopoczuciu. Najbardziej cieszy mnie zawsze wzrost samoświadomości i akceptacji dla różnorodności. Tego, że ja mam tak, inna osoba ma inaczej i wszystkie te wersje są jak najbardziej ok.


Urszula Dąbrowska  – biolożka, pisarka, popularyzatorka nauki. Autorka książki „Życie towarzyskie mózgu. 21 powodów, by być z innymi” oraz współautorka książki „Spa dla umysłu” (razem z Rafałem Ohme). Prowadząca „Podcast o Mózgu”.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: