Przejdź do treści

Slackline – aktywność dla tych, którzy chcą popracować nad świadomością ciała

Slackline - aktywność dla tych, którzy chcą popracować nad świadomością ciała Istock.com
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Slackline jest prosty i demokratyczny. Praktycznie każdy, kto po raz pierwszy próbuje wejść na taśmę napiętą zaledwie metr od podłoża, czuje się niepewnie. I po chwili spada.

Slackline – jak to się robi?

Balans to umiejętność, której nie można się nauczyć z książek czy filmów, niepodobna żadnej innej aktywności. Gdy stawiasz nogę i jeszcze jej nie obciążasz, szeroka na cal taśma buja się na prawo i lewo niczym wskazówka sejsmografu. Jakby chciała cię zrzucić. Dopiero gdy wybijesz się i staniesz na niej całym ciałem, uspokaja się nieco. Jak zacząć przygodę ze slackline?

Pierwsza lekcja to próba stania. Trzeba się rozluźnić, przestać panicznie patrzeć na stopy i skupić na jakimś odległym punkcie. Może być to drzewo, do którego zamocowana jest taśma. Im bliżej punktu mocowania, tym łatwiej zachować równowagę. Dlatego na początek lepiej unikać środka taśmy. Ręce powinno się rozłożyć na boki, skierować ku górze.

Drugi etap, który zwykle osiąga się po kilkunastu minutach prób slackline, to pierwsze kroki – przekładanie ciężaru ciała z jednej nogi na drugą. Trzeba to robić zdecydowanie. Zawsze wiedzieć, która noga jest w danym momencie wolna, a która trzyma taśmę. Obciążenie przenosisz, przechylając się do przodu i do tyłu. Stopy powinny być zawsze ułożone wzdłuż taśmy. Można chodzić na bosaka, można także w cienkich butach. Im krótszy slackline, tym łatwiej łatwiej przychodzą kroki. Na tym etapie można poprosić o pomoc – by ktoś podał rękę i pomógł zachować równowagę. To na pewno zwiększa pewność siebie, ale niekoniecznie przyspiesza naukę.

Jeśli już radzisz sobie jako tako z kilkoma krokami, możesz poprosić partnera, by usiadł na taśmie kilka metrów przed tobą i przesuwał się do tyłu w miarę, jak będziesz się zbliżać. W ten sposób będziesz się dużo mniej bujać.

W końcu przychodzi kolej na dłuższe spacery. Pierwsze przejścia całej długości. Dziesięciu, piętnastu, w końcu dwudziestu metrów. Zwroty, podskoki. Gdy to opanujesz – będziesz mógł zacząć ćwiczyć triki. Ale to już zabawa dla osób, które mają kontakt z taśmą od co najmniej paru miesięcy. To dla nich robi się szerokie gumowane trickline’y o wysokiej przyczepności, na których wyznawcy slackline’a potrafią lądować klatą, robić salta, fikołki, piruety.

„Chcesz mieć zgrabną sylwetkę? Zdradzę ci sekret”. Fizjoterapeutka pisze, jakie ćwiczenie warto dodać do treningów

Siła prostoty

Największy urok slackline to możliwość dobrej zabawy na powietrzu niezależnie od wieku. Można pójść do parku pić piwo, narażać się na mandat i do tego hodować brzuszek, a można też w tym czasie poprawić ogólną sprawność. Wielu biegaczy czy rowerzystów ma bardzo słabo rozwinięte mięśnie stabilizujące miednicę, kolana, kostki. Standardowe ćwiczenia są nudne i trzeba naprawdę niezłej siły woli, by wykonywać je regularnie. Chodzenie po taśmie bardzo dobrze uruchamia mięśnie głębokie, poprawia stabilizację i propriocepcję (wyczucie własnego ciała). Do tego daje mnóstwo radości. I co ważne, nie kosztuje majątku. Prosty zestaw to wydatek w okolicach 100 zł. Za taką kwotę otrzymujemy taśmę o wytrzymałości dwóch ton i metalowy napinacz z dźwignią pozwalający uzyskać odpowiedni naciąg osobom nieznającym specjalnych węzłów i bloczków.

Do zestawu warto dorzucić koc, wodę mineralną, coś na ząb, aparat fotograficzny i wybrać się do parku w poszukiwaniu drzew oddalonych od siebie o mniej więcej 10 metrów z przyjemną trawą wokół. Ćwiczenie nie jest bardzo wyczerpujące, ale na początku po kilku minutach można potrzebować regeneracji.

Wielki świat slackline

Slackline to sport bez napinki. Bawią się w niego studenci, rozwieszając taśmy na kampusach uczelnianych, rodziny korzystające z ciepłych weekendów czy sportowcy ćwiczący inne dyscypliny. Mało kto traktuje go serio, ale ci, którzy poświęcają się mu bez reszty, robią rzeczy niesamowite. W ten sposób narodziła się odmiana highline – czyli wędrówek na ogromnych wysokościach, nad przepaściami. Już w latach 80. alpiniści wyszukiwali odpowiednie lokalizacje, gdzie w niewielkiej odległości znajdowały się strzeliste turnie. Najsławniejsze było przejście na Lost Arrow Spire, gdzie pod tyłkiem jest kilometr powietrza. Najpierw ze smyczą asekuracyjną, a potem „na żywca”. Jak wspomina autor najniebezpieczniejszego przejścia Dean Potter: „Chodzenie po linie ze wszystkich rzeczy najbardziej przypomina latanie”.

A polski slackline? Ma się nieźle. W Lublinie co roku jest organizowany Urban Highline Festival –jedyna tego typu impreza w Europie. Wyjątkowa choćby ze względu na to, że taśmy są zawieszane między innymi pomiędzy zabytkowymi kamienicami.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: