5 min.
Najnowsze
26.01.2021
Francja i Austria zakazują noszenia maseczek materiałowych w miejscach publicznych!
26.01.2021
„Jedna placówka na ponad 27 tys. pacjentek”. Martyna Jałoszyńska o dostępie nastolatek do ginekologa
25.01.2021
Lek. Bartosz Fiałek wzburzony weekendowymi imprezami: ludzie, których ignorancja przekracza „dach świata”
25.01.2021
Genogram – do czego służy, jak zrobić, symbole genogramu
24.01.2021
Dagmara Seliga: w Polsce jest coraz więcej coachów, a brakuje przepisów regulujących ten zawód [WIDEO]
Z samego centrum Warszawy wynieśliśmy się na zadupie i od ponad roku mieszkamy w Beskidach, na niewielkiej górce w domu z wielkich marzeń. Jak to się stało, że nam się udało?
Wsparty o barierkę na tarasie naszego domu patrzę w niebo. Gapię się po prostu. Cisza. Czuję, że przyłapałem czas na gorącym uczynku. Już go nie gonię, już nie wprawia mnie w zadyszkę i nie dodaje mi lat w zdwojonym tempie. Zasiadamy razem na skrzypiącym fotelu i bez zbędnych ceregieli po prostu jesteśmy. Częstujemy się kawą i papierosami. Chłopcy i Mała P. śpią na górze.
Zbliżało się niedzielne popołudnie. Zbieraliśmy się do wyjścia, kiedy zadzwonił telefon. – Czy sprzedaż mieszkania jest nadal aktualna? – usłyszałem dziewczęcy głos. Rozmowa wydała mi się nierealna, a wszystko zadziało się jak w przyśpieszonym filmie. Dosłownie kilkanaście sekund i byliśmy umówieni na następny dzień. Dopóki nasza decyzja wisiała wirtualnie w powietrzu, była przez nas nonszalancko lekceważona, nie braliśmy jej tak naprawdę serio. A tu nagle zostało nam kilkanaście godzin i może nie być odwrotu. Mamy potencjalnych klientów na mieszkanie. Żadne z nas się nie przyznało, ale ciarki przeszły nam po plecach.
Moja wyprowadzka rozpoczęła się w 1988 roku na ulicy Marchlewskiego, która rok później była już aleją Jana Pawła II. Krótko mówiąc, korzenie sięgają komunizmu. Mieszkaliśmy wówczas z rodzicami pod numerem 63 i jesienią tego roku ojciec zabrał mnie na pierwszy męski wyjazd, nieopatrznie wybierając Tatry. Nieopatrzność ojca tak mnie urzekła, że od tamtej pory chodzę z głową w górach. Natomiast jego niefrasobliwość, wynikająca z tego, że trwał rok szkolny i było już dawno po wakacjach, poskutkowała całorocznym problemem z chemią, a głównie jej ciałem pedagogicznym w postaci pani dyrektor, która poczuła się wyjątkowo dotknięta moją nieobecnością na JEJ lekcjach. Odtąd słowo chemia wywołuje u mnie jednoznaczne skojarzenia z najeźdźcą znad granicy zachodniej ubranym w wysokie czarne oficerki, krótko przystrzyżoną fryzurą koloru blond i szarą spódnicą, na której brakowało tylko ciężkiego pasa z klamrą „Gott mit uns”.
Raz naruszone fasady edukacji sprawiły, że cały jej zbliżający się proces legł w gruzach. I nawet toczące się wówczas obrady przy Okrągłym Stole nie wpłynęły na moją postawę. Zacząłem ją równo olewać, co skutkowało ciągłym stanem wojennym – w domu – na przemian z zawieszeniem w prawach ucznia – w szkole. Furtka do lepszego świata miała zatrzasnąć przede mną swoje podwoje – jak mawiała nowa pani dyrektor – i to na moje własne życzenie. Życzeniem tym były GÓRY.

Zdjęcie: shutterstock
Dzwonek do drzwi wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia. – Przyszli – pomyślałem i nerwowo spojrzałem na Małą P. – No, otwórz – ponagliła mnie, lekko podenerwowana. W drzwiach stanęła dwójka młodych, elegancko ubranych ludzi. Obejrzeli mieszkanie, mało dokładnie, zadali parę szczegółowych pytań i poszli. Byli najkrócej oglądającymi z dotychczas zainteresowanych. – Tylko oglądacze, jestem tego pewien – stwierdziłem po zamknięciu drzwi i uspokojony powróciłem do swoich zajęć.
Małą P. dostałem w prezencie pod choinkę w klasie maturalnej. To najlepsze, co mogło mnie spotkać w życiu. Przez długi czas rozbijaliśmy się razem po całej Europie, niczym Bonnie i Clyde, kradnąc teraźniejszość pełnymi garściami, uciekając pod ostrzałem powszechnej siły ciążenia. Pędziliśmy do utraty tchu, na swojej drodze skacząc po górach. Aż w końcu czas nas zamknął i sprowadził na ziemię, osadzając w bezdusznej rzeczywistości. Małą P. skazano na pracę w firmie farmaceutycznej, a mnie wtrącili do wielkiego wydawnictwa.
Dostaliśmy obowiązujące uniformy i karty dostępu do nowego wspaniałego świata, który rozciągał się między ulicami Wołoską a Marynarską. Axis mundi stolicy. W zamian za podróże i przygody dostaliśmy bilet miesięczny, samochód firmowy (w przypadku Małej P.) i, na zachętę, prywatną opiekę medyczną. – Może tak właśnie trzeba, przecież wszyscy tak żyją – szeptaliśmy pod osłoną nocy. Postanowiliśmy spróbować. Pierwszym krokiem były narodziny syna. Minęły dwa lata. I nie było co opowiadać. Nie przeczę, nadal byliśmy w drodze. Tyle że do pracy lub z pracy. Synka widzieliśmy wcześnie rano w drodze do babci oraz późno wieczorem – w drodze od babci. Gdy jego wychowanie zaczęliśmy konsultować z babcią mejlowo, nie wytrzymałem i postanowiłem wywołać zamieszki. – Nie chcę tak żyć – powiedziałem trywialnie Małej P. – Spadajmy stąd – rzuciłem i, nie czekając na odpowiedź, zacząłem nas pakować.
Następnego dnia około południa zadzwoniła dziewczyna, która razem ze swoim chłopakiem oglądała nasze mieszkanie. – Zdecydowaliśmy się je kupić – tylko te słowa dotarły do mojej świadomości. A więc stało się – przemknęło mi przez myśl. To koniec. Zostaliśmy postawieni pod ścianą. Mieliśmy miesiąc, żeby opuścić dotychczasowe życie.
Decyzję o wyprowadzce z Warszawy podjęliśmy wyjątkowo zgodnie. Mało zgodna z nami była tylko rodzina. Niczym płaczki lamentowali, że przekreślamy dopiero co rozpoczynającą się karierę, że poza Warszawą nie ma nic, że krzywdzimy własne dziecko, że czeka nas marność, marność i tylko marność…
Na emigrację wybraliśmy Beskidy. Są położone blisko Tatr, nie są tak turystyczne, mamy stosunkowo dobry dojazd z Warszawy, poza tym ceny ziemi były przystępne. Zdecydowaliśmy, że nie wchodzimy w żaden kredyt, tylko sprzedajemy mieszkanie. Palimy za sobą wszystkie mosty i nie bierzemy jeńców.
CDN… Następny odcinek już za tydzień!
Podoba Ci się ten artykuł?
Tak
Nie
Polecamy

25.01.2021
Wojciech Kulesza: „efekt Jandy” brzmi chwytliwie, ale żadne badania tego nie wychwycą

24.01.2021
„Dla wielu dziewczyn to rodzaj terapii” – mówi Martyna Dominikowska, trenerka „zakazanego” tańca exotic

23.01.2021
Frances McDormand: Przeważnie grałam bohaterki wspierające mężczyzn. To częsty scenariusz wielu kobiet, że wspieramy głównych bohaterów

22.01.2021