
Umówmy się – niczego bardziej ekstrawaganckiego dawno już nie widziałem. Pierwsze wrażenie mogę jedynie porównać z Segwayem, który wprawdzie świata nie zrewolucjonizował (tak zachwalał jego wynalazca), ale za to mnie solidnie zadziwił. Człowiek wskakuje na platformę na dwóch kółkach i takie się nie przewraca, a w dodatku pokonuje wysokie krawężniki – Segway robi to w pięknym stylu i każdemu, o ile będzie taka okazja, zalecam przejażdżkę.
Kolejny krok to pokazywany dziś przeze mnie pojazd Airwheel. Działa, z grubsza, na podobnej zasadzie co Segway, czyli urządzenie ma elektryczny napęd i żyroskop, który sprawia że się na tym nie da przewrócić. Jeździ się tym "powietrznym kołem" (tłumaczenie wprost) instynktownie: pochylenie do przodu sprawia, że maszyna rusza w żądanym kierunku (i to maksymalnie do 18 km/h), odchylanie – włącza hamulec, zaś przerzucenie ciężaru ciała na odpowiednią stronę zastępuje ruchy kierownicą. No, właśnie, kierownica... W Segwayu człowiek ma kierownicę, a tu w Airwheel jej nie ma! Trzeba się przełamać, ale podobno nauka zajmuje tylko kilka minut. Później można szaleć lepiej niż na rolkach, a w dodatku ćwiczyć mięśnie CAŁEGO ciała – od kręgosłupa przez brzuch po nogi. Idealnie pasuje do rubryki "Dobre rzeczy"! Szczerze zalecam. Zwłaszcza, że można tym zastąpić np. rower. Airwheel waży tylko 10 kg i ma wygodną rączkę, więc bez problemu da się maszyną podjechać do metra czy tramwaju, zapakować ją do komunikacji miejskiej, a później jechać dalej, dalej i dalej. Zasięg na pełnym ładowaniu baterii to 20 km, czyli naprawdę dużo.