
Regulaminy placów zabaw to zarazem fascynująca i smutna lektura. O ile niektóre zakazy mają głębszy sens (jak np. ten, żeby przed wspinaczką po drabinkach zdjąć kask rowerowy – w kasku łatwo gdzieś się zakleszczyć lub o coś zahaczyć), inne – stanowiące zdecydowaną większość - wydają się jedynie zabezpieczeniem przed wyrzutami sumienia dorosłych i tabunem prawników, gdyby stało się coś złego. No bo dlaczego nie wolno jeździć po placu zabaw na wrotkach? Grać w piłkę? Wchodzić na zjeżdżalnię od strony pochyłej?
Zerwanie z zasadami i zezwolenie na swobodną zabawę miało zaskakujący wpływ na dzieci z nowozelandzkiego Auckland. Tamtejsza podstawówka, Swanson Primary School, wzięła udział w akademickim eksperymencie mającym na celu zachęcenie do aktywności na przerwach. Początkowo chodziło wyłącznie o rozbudowę placu zabaw, gdy jednak plany jego ulepszenia napotkały przeszkody w postaci wysokich cen nowoczesnych urządzeń i posuniętych do granic absurdu regulacji dotyczących bezpieczeństwa, dyrekcja szkoły zdecydowała się na odważne posunięcie. Aby uruchomić inwencję uczniów, zrezygnowano z nakazów i zakazów dotyczących użytkowania podwórka, usunięto również popularne drogie sprzęty, dając dzieciom przestrzeń i swobodę działania.
Rezultaty były zdumiewające. Po pierwsze – dzieci tak wciągnęły się w zabawę w błocie, wchodzenie na drzewa czy jazdę na deskorolce, że nawet te sprawiające dotychczas kłopoty nie miały już czasu na psucie i dokuczanie, a szkoła mogła znacznie ograniczyć liczbę dorosłych oddelegowanych do pilnowania porządku podczas przerw. Po drugie – gdy zamiast tradycyjnych sprzętów zaoferowano uczniom drzewa, patyki i stare opony, okazało się, że są one tak samo dobrym, a nawet lepszym, punktem wyjścia do zabawy. Dzieci wykazały ogromną kreatywność, znajdując dziesiątki zastosowań dla tych pozornie nieprzydatnych rzeczy i wcale nie domagały się powrotu drabinek czy karuzeli. Po trzecie – nauczyciele zauważyli znaczny wzrost skupienia uczniów podczas lekcji.
Współczesne place zabaw może i są superkolorowe i superbezpieczne, ale próbując kontrolować dzieci przez okrągłą dobę i zapewnić im bezpieczeństwo za wszelką cenę, zapominamy o korzyściach płynących z umiejętności podejmowania ryzyka. Właśnie wtedy maluchy uczą się, że każde działanie ma konsekwencje. Tego nie da się przerobić w teorii, trzeba odczuć na własnej skórze. Uwierzcie, dzieciaki potrafią dogadać się, w którą stronę płynie ruch na zjeżdżalni, potrafią regulować nim i okrzykami upewnić się, że droga wolna i że nie wylądują na czyichś plecach lub głowie. Same też przekonają się, że jeśli plac zabaw zamienią w boisko, to kosztem swobodnego korzystania z karuzeli. Coś za coś.
Może więc zamiast ustanawiać sztywne reguły, dajmy dzieciom szansę na zabawę bez z góry wyznaczonych zasad. Kiedy, jeśli nie teraz – właśnie w czasie wakacji? Tylko czy jesteśmy na to gotowi... My, bo dzieciaki na pewno!