
Podobno zdrowo jest najadać się nie na sto, a tak, powiedzmy, na osiemdziesiąt procent, pozostawiając sobie odrobinę niedosytu po posiłku. Jednak kiedy przed nami spoczywa coś naprawdę dobrego, a nie jedliśmy od kilku godzin, to czasem po prostu nie dajemy rady, poddajemy się bez walki. Sprzeciwianie się temu bywa trudne. Po zjedzeniu nie powinniśmy jednak czuć się totalnie napchani, ciężcy, ledwie odchodzący od stołu. Tylko właściwie dlaczego? Niestety, w ten sposób uruchamiamy groźny mechanizm.
Cała akcja nie zaczyna się wcale w żołądku, a w jelitach. Przejadanie się często prowadzi do tego, że jemy coraz więcej. Nowe badanie sugeruje, że proces, który za to odpowiada polega na wyczuwaniu przez jelita zbyt dużej dawki kalorycznej i wyłączaniu przez nie produkcji hormonu, przesyłającego do mózgu sygnał o tym, że jesteśmy najedzeni.
Thomas Jefferson z Filadelfii (USA) na łamach naukowego pisma Nutrition & Diabetes natknął się w swoich badaniach na hormon o nazwie uroguanilina, który wytwarzany jest przez ścianę jelita, a następnie wędruje do mózgu, dając sygnał o poczuciu sytości. Naukowców zaciekawiło, jakie znaczenie ma uroguanilina w rozwoju nadwagi i otyłości. W wyniku przejedzenia (dostarczenia organizmowi na raz za dużej ilości kalorii) produkcja związku zostaje wstrzymana, czyli mózg dostaje słabszy sygnał o zaspokojeniu potrzeby. Jest oszukany i oszukuje nas, wysyłając wiadomość: jestem głodny. Po powrocie do niskokalorycznej diety produkcja hormonu wraca do normy.
Krótko mówiąc, to dla organizmu żadna przysługa, że nakarmimy go bardziej. Wygląda na to, że lepiej zrobić sobie te kilka procent luzu, zanim na dobre utkniemy między stołem a oparciem krzesła.