Tata z dzieckiem w górach Aktywny czas z dzieckiem/ Pexels, fot. Tatiana Syrikova

Jak aktywnie spędzić weekend z dzieckiem?

Spis treści:

Nazywam się Michał Pawlik, mam czterdzieści lat i pracuję za dużo, do tego mam dwójkę dzieci i sporo obowiązków. Prowadzę dwie małe firemki, mieszkam w Warszawie, w której tyle się dzieje, że ciągle mam poczucie, że coś powinienem zrobić, że coś mnie omija. Albo w pracy, albo w moim ukochanym mieście, albo w życiu rodzinnym. Trochę po prostu za dużo jest tego dobrego! Otóż w ramach kryzysu wieku średniego (mam poczucie, że poza nadmiarem możliwości nie daję już trochę rady fizycznie) postanowiłem więcej odpuszczać i walczyć z poczuciem, że coś zrobić muszę albo że coś wypada.

wyjazd w góry

Zdjęcie: archiwum własne

Jak najłatwiej dojechać z Warszawy w góry, podróżując z dzieckiem?

Mam dwie córeczki – pięcioletnią Hankę i Józefinę, która ma lat osiem. Strasznie fajne są wypady w mniejszym składzie – takie sam na sam daje zupełnie inny poziom kontaktu między nami. Umówiliśmy się z Józią na krótki wypad w góry. Tak po prostu, żeby razem pobyć, pogadać i trochę odpocząć od Warszawy. Uprzedziłem w studiu, że w poniedziałek idę na wagary, i zarezerwowałem przez internet dwa miejsca w kuszetce do Zakopanego. Uwielbiam jeździć sypialnymi i wspominam to z dzieciństwa jako prawdziwy luksus i wypas. Ekstra jest obudzić się w jadącym pociągu w nowym miejscu, gdzieś na drugim końcu Polski. Jedyna kuszetka do Zakopanego poza sezonem (nasza wyprawa odbywała się w listopadzie) to pociąg z Gdańska, który zatrzymuje się na Dworcu Warszawa Centralna o 1.45 w nocy! Hm, no cóż, nie ma wyboru, ahoj, przygodo! Nastawiliśmy budzik na pierwszą, zamówiłem taksówkę 15 minut później. Porozmawiałem poważnie z Hanią na osobności, dlaczego rano nie będzie nas na śniadaniu i poszliśmy spać. W środku nocy zadzwonił budzik, wstaliśmy nieprzytomni, założyliśmy buty (spaliśmy na pół ubrani), złapaliśmy plecaczki (małe) i pojechaliśmy na dworzec. To były nie lada emocje – wsiadać po ciemku do pociągu i własnego przedziału, potem ścielenie kuszetki: ja na górze, Józia na dole (w razie nagłego hamowania). Z wrażenia nie mogliśmy zasnąć i długo jeszcze gadaliśmy sobie przy zgaszonym świetle…

wyjazd w gory we dwoje

Zdjęcie: archiwum własne

Weekend z dzieckiem w górach – co może pójść nie tak?

Późnym rankiem obudził nas straszliwy zgrzyt pociągu, przepinanie lokomotywy. Bo nie wszyscy wiedzą, że pociąg do Zakopanego jedzie prawie dziesięć godzin, z czego ostatnie cztery zygzakiem raz w jedną, raz w drugą stronę. No, ale w pociągu jest superfajnie, umyliśmy się w przedziałowej umywaleczce i poszliśmy na jajecznicę do Warsa. Do Zakopanego dotarliśmy ok. 12.00. Z dworca poszliśmy na Krupówki, kupiliśmy prowiant w spożywczym, zapas oscypków u gaździny, mapę Tatr w kiosku Ruchu i złapaliśmy autobus jadący do Kuźnic. Nasz plan to dojść do Murowańca, do którego prowadzą z Kuźnic dwa szlaki – jeden przez Boczań z pięknymi widokami, ale trudniejszy, oraz drugi przez Dolinę Jaworzyny. Byliśmy w dobrej formie i w bojowych nastrojach, więc wybraliśmy niebieski szlak wiodący przez Boczań.

Po 15 minutach marszu moja towarzyszka zaczęła jęczeć, że dalej nie da rady, że plecak jest potwornie ciężki, że noga przestaje działać… Aby zadbać o morale, zastosowałem metody korupcyjne. Umówiliśmy się, że zabiorę plecak na końcu doliny (po mniej więcej 20 minutach) i zacząłem opowiadać Józi „Władcę pierścieni” Tolkiena. I tak szliśmy przez następne trzy godziny bez słowa narzekania. Momentami szlak był stromy i oblodzony, w listopadzie nie było jeszcze śniegu, ale w nocy są przymrozki, mgła i chłodny wiatr. Kiedy dochodziliśmy do schroniska, było już zupełnie ciemno. Mieliśmy ze sobą oczywiście czołówki, a ciemno zrobiło się przy Królowej Równi, więc tajming mieliśmy idealny. Cudownie było zobaczyć na horyzoncie o zmroku góralskie chaty Księżówki, Betlejemki i Murowańca, w których paliły się światła. Przypominały domki krasnali z bajek. Wokół cisza, góry i blask księżyca – magiczny moment. Bardzo byliśmy z siebie dumni, trochę zmęczeni i podekscytowani – dotarliśmy do celu! Doczłapaliśmy się do Murowańca, zaglądamy do jednego z okienek, a tam gra góralska kapela w jadalni, na stołach i parkiecie w szaleńczym tańcu wije się ok. 300 osób! Okazało się, że akurat w ten weekend odbywają się co roku tradycyjny bal i potańcówka, wszystkie miejsca są zajęte, a zabawa (i potworny łomot oraz wrzaski!) potrwają do rana. Teraz ja trochę się załamałem i zacząłem jęczeć pani w recepcji (Józia była zachwycona). Pani mnie skarciła, że nie zrobiłem rezerwacji (słusznie), i kazała czekać na jedno, piętrowe łóżko, które jeszcze zostało – zarezerwowane, ale nie potwierdzone. Mieliśmy szczęście, posiedzieliśmy chwilę na balu, który rozkręcał się coraz bardziej, zjedliśmy pierogi i położyliśmy się spać. Ja na dole, Józia na górze. Józefina zasnęła od razu, a ja około 2 bo pokój był centralnie nad kapelą. Pierwszy dzień wyprawy za nami.

Zdjęcie: archiwum własne

Wyjazd w góry we dwoje
Zdjęcie: archiwum własne
Wyjazd w góry

Zdjęcie: archiwum własne

Wyjazd w góry z dzieckiem – dodatkowe atrakcje

Kiedy rano zeszliśmy do stołówki, po libacji nie było śladu. Sala była pusta i czysta, tylko w kącie panowie z orkiestry popijali ostatnie (lub pierwsze) piwko w towarzystwie dam. Zjedliśmy porządne śniadanie, zrobiliśmy kanapki na drogę i ruszyliśmy na wyprawę do doliny Czarnego Stawu Gąsienicowej i spędziliśmy tam cudowne pół dnia, robiąc zdjęcia, gadając i patrząc. Siedząc nad zamarzniętym stawem (patrz zdjęcie) i jedząc kanapki, opowiedziałem Józi, dlaczego to miejsce jest ważne dla naszej rodziny. Schronisko w Murowańcu było przez lata zimową bazą mojego taty Janusza Pawlika, który do końca swojego życia prowadził w nim obozy i kursy narciarskie. Ojciec był instruktorem narciarstwa i fanatykiem gór. Kochał Tatry i kiedy tylko mógł, uciekał z Warszawy na Gąsienicową, spędzał tu kilka miesięcy w roku. Po jego śmierci z grupą bliskich przyjaciół, wychowanków taty, przyjechaliśmy na Kasprowy, weszliśmy na nartach na Mały Kościelec i rozsypaliśmy część jego prochów, które wiatr rozwiał po całej Dolinie Gąsienicowej. To był z kolei jeden z ważniejszych dni w moim dorosłym życiu.

Górska wycieczka

Zdjęcie: archiwum własne

Weekendowy wyjazd w góry

Zdjęcie: archiwum własne

Jak zaplanować czas po wycieczce?

Resztę dnia spędziliśmy, obijając się w schronisku, grając w karty, warcaby, jedząc i zgrywając się do wieczora. Kiedy kładliśmy się spać w naszym pokoju, w całym schronisku nie było nikogo, wszyscy wyjechali, cisza, spokój cudownie! Następnego dnia, a był to poniedziałek, postanowiliśmy zjeść obiad na Kazimierzu w Krakowie. Spakowaliśmy się i ruszyliśmy w dół. Dla odmiany drugą drogą, tym razem opowiadając historię „Piratów z Karaibów”, lekko konfabulując przez luki w pamięci. Polecam sposób na opowiadanie, droga mija niezauważenie, a dzieci są w stanie iść bez końca, nie męcząc się. Na pustawych Krupówkach kupiliśmy kapcie dla siostry Hanki, ser dla mamy i prasę dla nas na drogę. Wsiedliśmy do autobusu, który zabrał nas do Krakowa. Poszwendaliśmy się chwilę po Kazimierzu, zjedliśmy gigantyczny obiad we włoskiej restauracji i wsiedliśmy do Intercity Kraków – Warszawa. Do domu dojechaliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi, Józia zasnęła w taksówce w drodze na Mokotów.

Weekendowy wypad w góry

Zdjęcie: archiwum własne

Uwielbiam weekendowe wypady, dzięki nim te dwa ważne dni odpoczynku od rutyny tygodnia wydają się dłuższe. I warto jechać nawet na chwilę, chociaż często jest to bardzo trudne i się człowiekowi nie chce. Jedząc w pośpiechu śniadanie, żeby zdążyć do szkoły, do przedszkola, a potem nie spóźnić się na ważne spotkanie w pracy, wymieniłem z Józią porozumiewawcze spojrzenia. Mieliśmy za sobą trochę zwariowane, ale cudowne dwa dni.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź