Przejdź do treści

„Borderline jest trudnym zaburzeniem, jednak możliwym do okiełznania. Jestem tego przykładem.” O tak zwanej osobowości z pogranicza opowiada Agnieszka Łaczkowska

Borderline
Foto: pexels.com
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Można powiedzieć, że zaakceptowałam siebie w jakiś sposób. Może nie jest to jeszcze miłość, bo do pokochania własnej osoby sporo mi brakuje, ale toleruję siebie i nawet zaczynam darzyć sympatią – o życiu z borderline opowiada Agnieszka Łaczkowska.

Jolanta Pawnik: Od lat powodem twoich problemów jest borderline. To choroba, stan ducha czy cecha charakterystyczna twojej osobowości?

Agnieszka Łaczkowska: Borderline jest strukturą osobowości. To, najprościej mówiąc, nadwrażliwość na bodźce, ale również sztywna percepcja otaczającego nas świata. Postrzegamy świat zero-jedynkowo, wykluczając możliwość czegoś pośrodku. Dotyczy to relacji, ale również naszej tożsamości, samooceny i sposobu patrzenia na różne sytuacje. W zaburzeniu z pogranicza istotnym elementem jest to, jak postrzegamy rzeczywistość i jak na nią reagujemy.

Gdy wypełniają mnie pozytywne odczucia, widzę wszystko w kolorach, daję się ponieść chwili i nie myślę o konsekwencjach. Wychodzę naprzeciw lękom i snuję plany na przyszłość, zatapiając się w marzeniach. Wszystko wydaje się wtedy możliwe i jest na wyciągnięcie ręki. Liczy się to, co czuję i myślę, a reszta nie ma znaczenia. Niestety nie biorę pod uwagę tego, że coś może pójść nie tak i bardzo często moje szybowanie wśród chmur kończy się bolesnym upadkiem na ziemię. Mam zbyt dużą tendencję do życia w iluzji.

Można powiedzieć, że ciągle potrzebujesz silnych wrażeń…

Bardzo często daję ponieść się emocjom i choć wiem, że dane zachowanie bądź sytuacja mi szkodzą, to jest silniejsze ode mnie. Chęć przeżycia czegoś intensywnie bądź z lekką adrenaliną jest tak mocna, że nic innego nie ma znaczenia. Później przychodzi moralny kac i wyrzuty sumienia, często też przysparzam sobie problemów, z których niełatwo jest się wyplątać.

Moje relacje z innymi ludźmi przypominają sinusoidę – brak stałości, ciągła idealizacja i dewaluacja. Ktoś jest albo dobry, albo zły, wszystko zależy od sytuacji. Niestety nie każdy był w stanie to wytrzymać, w związku z czym często doświadczałam tego, czego za wszelką cenę starałam się uniknąć, czyli porzucenia. W przeszłości nieświadomie prowokowałam innych do takiego stanu rzeczy, testując ich cierpliwość i przekraczając granice.

Tak samo było z moimi kompetencjami – dawałam z siebie wszystko i byłam solidnym pracownikiem albo całkowicie odpuszczałam i byłam koszmarem pracodawców. W ostatnich latach przerobiłam kilkadziesiąt miejsc pracy, nigdzie nie potrafiłam zagrzać miejsca dłużej niż miesiąc, bardzo często to ja rezygnowałam z pracy i to naprawdę z błahych powodów. Wystarczyło krzywe spojrzenie szefa, brygadzisty czy współpracowników, a w mojej głowie tworzyła się niewyobrażalna historia. Można powiedzieć, że ciągle byłam na wysokich obrotach odczuwania.

To bardzo męczący stan, szczególnie w relacjach z bliskimi.

W życiu prywatnym moje pragnienia często pokrywały się z olbrzymim lękiem, powstawało mnóstwo konfliktów wewnętrznych, które z kolei powodowały napięcie emocjonalne. Wyobraź sobie sytuację, w której odczuwasz silne pragnienie bliskości z drugim człowiekiem, ale to pragnienie okupione jest ogromnym lękiem przed odrzuceniem.

Z jednej strony chcesz, a z drugiej boisz się i nie jesteś w stanie zaryzykować, bo lęk cię paraliżuje. Nie godzisz się na ten stan rzeczy, jednak nic nie robisz, aby to zmienić. Powstaje w tobie pełno sprzeczności. Zaczynasz doświadczać swoich lęków w taki sposób, jakby były prawdziwym zdarzeniem. Odczuwasz ból, którego nie są w stanie opisać żadne słowa i jedyne czego pragniesz, to zakończyć to wszystko. Przychodzą ci do głowy najczarniejsze myśli, aż w końcu jesteś u kresu sił i decydujesz się zakończyć swoje życie, bo nie jesteś w stanie tego dłużej znieść.

Ciągle balansuję na krawędzi życia i śmierci i choć więcej jest we mnie woli życia, to niestety jest to bardzo wyczerpujące emocjonalnie. Ale właśnie wola życia zaprowadziła mnie do specjalisty.

Kiedy to było?

W moim przypadku pierwsze symptomy zaczęły pojawiać się w okresie nastoletnim, akurat zbiegło się to z okresem dojrzewania, który wszystko nasilił. To były lata, które okupiłam niewyobrażalnym cierpieniem. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, nie rozumiałam tego, nie potrafiłam wytłumaczyć swojego zachowania. Podążałam po prostu za emocjami i nie myślałam o konsekwencjach.

Przygodę z leczeniem zaczęłam w wieku piętnastu lat, zaraz po pierwszej próbie samobójczej. Mimo młodego wieku wiedziałam, że potrzebuję pomocy, bo sama sobie nie poradzę. Już na pierwszej wizycie poprosiłam o skierowanie do szpitala. Ze względu na wiek i kształtowanie się mojej osobowości postawiono mi diagnozę mieszanych zaburzeń lękowo-depresyjnych. Mimo następnych prób samobójczych i kolejnych hospitalizacji ta diagnoza ciągnęła się za mną latami.

Okres pomiędzy piętnastym a osiemnastym rokiem życia był obfity w samookaleczenia, próby samobójcze i hospitalizacje. To także czas, w którym usilnie, mimo wielu odrzuceń, szukałam akceptacji innych. Pewnego dnia chłopak zaproponował mi spotkanie. Niestety wykorzystał moją naiwność i mnie zgwałcił. Wtedy zawalił się cały mój świat. Gwałt odebrał mi resztkę godności, spowodował, że zaczęłam darzyć się ogromną nienawiścią. Niestety, kilka lat później taka sytuacja wydarzyła się jeszcze raz. Kolejne lata mojego życia pełne były traumatycznych doświadczeń i decyzji. Czułam, że osiągnęłam przysłowiowe dno i wiedziałam, że albo na nim zostanę, albo się z niego odbiję.

Borderline

Agnieszka Łaczkowska. Zdj: archiwum prywatne

Kiedy miałam 30 lat, moje zaburzenie osiągnęło apogeum. Kompletnie przestałam sobie radzić, do tego nasiliły się choroby współistniejące – nerwica i depresja, pojawiły się początki agorafobii. Choć to rzadkość, byłam bardzo świadoma siebie i swojego stanu. Cały bagaż doświadczeń zaprowadził mnie pod drzwi gabinetu psychoterapeutycznego i tak podjęłam swoją pierwszą w życiu terapię, na której uzyskałam diagnozę. To było jak koniec świata. Niby coś wcześniej podejrzewałam, ale wypierałam tę informację, po prostu nie dopuszczałam do siebie myśli, że to zaburzenie może mnie dotyczyć.

Bardzo dużo czytałam na temat borderline i nie napawało mnie to optymizmem. Byłam załamana, nie widziałam światełka w tunelu, stygmatyzowałam się. Z czasem zaczęłam oswajać się z diagnozą, lecz nie potrafiłam jej w pełni zaakceptować. Po roku przerwałam leczenie, nie potrafiłam odnaleźć się w sztywnych ramach terapeutycznych. Nie umiałam również nawiązać relacji z terapeutką. Odeszłam z terapii w gorszym stanie niż na nią przyszłam, bardzo poobijana emocjonalnie. Nie zniechęciło mnie to do dalszego szukania pomocy. Wierzyłam mimo wszystko w to, że w końcu trafię na osobę, która będzie w stanie mnie zrozumieć i zobaczy we mnie człowieka a nie etykietkę, a najważniejsze – uwierzy we mnie.

Przy wyborze kolejnego specjalisty kierowałam się przede wszystkim intuicją i nie zawiodła mnie. Trafiłam do cudownej terapeutki, z ogromną empatią, zrozumieniem, cierpliwością i ciepłem. Mimo trudnych początków i prób nawiązania relacji, ta kobieta uwierzyła we mnie i czekała, aż będę gotowa się otworzyć. Trwało to półtora roku. To był trudny czas, który wymagał ode mnie determinacji a także pokonywania lęków i oporów. Nie będę ukrywać, pojawiały się chwile zwątpienia, momenty rezygnacji, jednak nie poddałam się. I mimo że upadałam, walczyłam o siebie z całych sił, bo w głębi duszy wiedziałam, że to co robię ma sens i tylko tak mogę osiągnąć upragnioną stabilizację.

Jak przebiegała twoja terapia?

Można ją porównać do placu budowy. Cegiełka po cegiełce buduje się fundamenty zaufania, tak by można było postawić fundamenty solidnej relacji, na bazie której można uporać się ze swoimi problemami i pracować nad aspektem osobowościowym. Dziś jestem w terapii ponad trzy lata, moje życie zmieniło się diametralnie, przeszłam i pod pewnymi względami nadal przechodzę całkowitą rewolucję.

Mój sposób patrzenia na świat uległ zmianie. Choć mam pesymistyczną naturę, dostrzegam kolory i napawam się nasyceniem barw. Moje postępowanie również uległo przemianie – dzięki terapii zdobyłam umiejętność radzenia sobie z chwiejnością emocjonalną, choć nie ukrywam, że czasem daję się jeszcze ponieść emocjom.

Łączy nas przede wszystkim silne pragnienie akceptacji i bliskości, a zarazem paniczny lęk przed oceną i odrzuceniem. Poza tym impulsywność, działanie pod wpływem chwili, destrukcyjność wobec siebie samych. Ważnym aspektem są również wahania nastroju. Sądzę, że dominującą cechą tego zaburzenia jest nasza nadreaktywność emocjonalna

Agnieszka Łaczkowska

Zmieniło się również moje podejście do diagnozy. Dziś uważam, że borderline to najlepsze co mnie w życiu spotkało. Czuję się zaszczycona i nie zamieniłabym tego za nic w świecie. Osobowość z pogranicza to nie tylko negatywne aspekty, są i również pozytywne strony, takie jak choćby dziecięca ciekawość świata, spontaniczność, kreatywność, wrażliwość czy duża doza empatii. I tak naprawdę tylko od nas samych zależy, w którym kierunku ona się rozwinie. Od nas zależy, czy przejdziemy na ciemną stronę mocy i będziemy użalać się nad sobą i zasłaniać się etykietką, czy jednak zaczniemy nad sobą pracować i dążyć do samospełnienia. Z borderline można żyć szczęśliwie, że głowa mała i można chwytać życie pełnymi garściami.

Jak wygląda twoje życie? Co ma największy wpływ na jego jakość?

Życie z borderline wymaga nieustającej pracy nad sobą. Każdy dzień jest jedną wielką niewiadomą, nie potrafię przewidzieć, w jakim nastroju się obudzę, jak będę czuła się fizycznie bądź psychicznie. Labilność emocjonalna bardzo utrudnia funkcjonowanie. Staram się wprowadzać pewne schematy postępowania, które są bardzo potrzebne przy tym zaburzeniu, choć nie zawsze udaje mi się ich trzymać. Ustalony rytm dnia daje mi po prostu poczucie bezpieczeństwa. Tak więc każdego poranka ładuję baterie pozytywną muzyką, która wprowadza mnie w dobry nastrój. Dzięki temu nabieram siły na cały dzień.

Jednym z moich problemów była samoakceptacja. Zwykła codzienna toaleta potrafiła przynieść wiele emocji. Niezwykle trudnym wyzwaniem było spojrzenie w lustro i zrobienie makijażu. Ciężko jest spojrzeć na siebie z czułością i miłością, darząc się nienawiścią. Patrząc na swoje odbicie, mierzysz się z całą gamą emocji, które są mniej lub bardziej intensywne i tylko od ciebie zależy, w jakim kierunku one pójdą. A z tym bywało różnie.

Czasem zdarzały się dni, w które mogłam przenosić góry, uważałam że jestem atrakcyjną kobietą i świat stał przede mną otworem. Ale były również takie, kiedy czułam, że stoję nad przepaścią. Nie mogłam wtedy spojrzeć sobie w twarz, zaczynałam rozkręcać emocje.

Na szczęście ten etap w dużej mierze mam już za sobą. Można powiedzieć, że zaakceptowałam siebie w jakiś sposób. Może nie jest to jeszcze miłość, bo do pokochania własnej osoby sporo mi jeszcze brakuje, ale toleruję siebie i nawet zaczynam darzyć sympatią.

Ale to nie jedyna rzecz, z jaką mierzysz się każdego dnia. Moim negatywnym schematem było projektowanie swoich odczuć na inne osoby – skoro ja nie akceptowałam siebie, to jak inni mogą mnie akceptować. Do tego dochodził paniczny lęk przed odrzuceniem. W takich sytuacjach, chcąc nie chcąc, zaczynasz nieświadomie wystawiać na próbę swoje znajomości, testujesz granice i starasz się wyczuć, na ile jesteś w stanie sobie pozwolić.

Dziś uważam, że borderline to najlepsze co mnie w życiu spotkało. Czuję się zaszczycona i nie zamieniłabym tego za nic w świecie. Osobowość z pogranicza to nie tylko negatywne aspekty, są i również pozytywne strony, takie jak choćby dziecięca ciekawość świata, spontaniczność, kreatywność, wrażliwość czy duża doza empatii.

Agnieszka Łaczkowska

Na szczęście w dorosłym życiu trafiłam na bardzo tolerancyjne i wyrozumiałe towarzystwo, które akceptuje mnie taką, jaką jestem naprawdę, z moimi zaletami i wadami. Szczerze jestem wdzięczna, że los zesłał mi ich na drodze, bo dzięki nim uwierzyłam, że dobro jednak istnieje.

Czy próbowałaś ustalić, co mogło sprawić, że borderline ujawniło się w twoim życiu?

Patrząc na to z mojej z perspektywy, mogę powiedzieć, że borderline jest uwarunkowane doświadczeniami, a genetyka to tylko predyspozycje, które mogą, ale nie muszą mieć znaczenia. Ukształtowały mnie przeżycia, których doświadczyłam w okresie kształtowania osobowości. To zresztą jest materiał na całkiem inną rozmowę.

Brak akceptacji, miłości czy bliskości spowodował, że wytworzył się we mnie schemat, który mówi, że na pozytywne uczucia trzeba sobie zasłużyć. Ciągła ocena, krytyka czy odrzucenie pokazały, że nie jestem wartościowym człowiekiem. Unieważnienie moich podstawowych potrzeb, takich do których każdy człowiek ma prawo, spowodowało, że przestałam wierzyć w siebie. Życie w ciągłym lęku przed kolejnym zranieniem nie jest życiem, odbiera nam siły i nadzieję, powodując, że zamykamy się na ludzi.

Na twoją stabilność miało wpływ leczenie. Czy znasz ludzi z borderline, którzy radzą sobie bez pomocy specjalistów?

Każda osoba zmagająca się z borderline radzi sobie lepiej bądź gorzej, ale moim zdaniem nie można mówić tu o kompleksowym okiełznaniu zaburzenia. Leczącym czynnikiem jest relacja, którą tworzymy ze specjalistą. Owszem, możemy dokształcać się, czytając różne poradniki, możemy stosować różne formy autoterapii, zwiększać samoświadomość, ale to nie zastąpi fachowej pomocy.

Kombinacji objawów borderline jest wiele, u każdego to zaburzenie może przebiegać w inny sposób, ale jego cechy charakterystyczne są bardzo podobne. Łączy nas przede wszystkim silne pragnienie akceptacji i bliskości, a zarazem paniczny lęk przed oceną i odrzuceniem. Poza tym impulsywność, działanie pod wpływem chwili, destrukcyjność wobec siebie samych. Ważnym aspektem są również wahania nastroju. Sądzę, że dominującą cechą tego zaburzenia jest nasza nadreaktywność emocjonalna. Borderline jest trudnym i specyficznym zaburzeniem, które przysparza wiele cierpienia, jest jednak możliwe do okiełznania. Jestem tego przykładem.

Jesteś szczęśliwa?

Jestem w pewnym sensie szczęściarą. Droga, którą przebyłam, by być w tym miejscu co teraz, była wyboista i kręta, ale warta przebycia. Dziś jestem kobietą silną i niezależną, która wie, czego chce od życia i dąży do celu. Zaburzenie z pogranicza to nie wyrok. Ono nas nie definiuje jako człowieka. My to my i tylko od nas zależy, jak będzie wyglądać nasze życie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.