Przejdź do treści

Dla niektórych uczniów nauka zdalna to przekleństwo. O tym, kto najbardziej na niej ucierpi i co czują dzieci, które wypadły z systemu, mówi dr Aleksandra Piotrowska

Aleksandra Piotrowska
Dla niektórych uczniów zdalna nauka to przekleństwo. O tym, kto najbardziej na niej ucierpi i co czują dzieci, które wypadły z systemu, mówi dr Aleksandra Piotrowska, Fot. Wojtek Olszanka/ East News Warszawa
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Z danych GUS wynika, że ponad 830 tys. uczniów w Polsce ma trudne warunki mieszkaniowe, a badanie portalu LIBRUS Rodzina pokazuje, że 1/3 z nich ma utrudniony dostęp do internetu. Wraz z wprowadzeniem nauki on-line zostali wykluczeni z systemu edukacji. – Te dzieci pewnie nie pierwszy raz w życiu mają poczucie, że zostały porzucone. Myślą, że widocznie nie są wystarczająco ważne i istotne, żeby świat, rząd, kuratorium się nimi przejmowały – mówi w rozmowie z Hello Zdrowie psycholog dziecięca dr Aleksandra Piotrowska. 

 

Ewelina Miszczuk: Zapadła decyzja, że matura i egzamin 8-klasisty odbędą się w czerwcu. Ale czy wszyscy uczniowie im podołają? 

Aleksandra Piotrowska: Ta sytuacja naprawdę nie jest łatwa. Mnie podobało się rozwiązanie, które było jednym z podnoszonych przez rząd – żeby w ogóle egzaminów w tym roku nie robić. Można byłoby wyciągnąć średnią w oparciu o dotychczasowe osiągnięcia uczniów. Przeprowadzenie egzaminów w czerwcu bez wątpienia jest niesprawiedliwe przede wszystkich dla tych ósmoklasistów, ale i maturzystów, którzy nie ze swojej winy nie mogli od niemalże dwóch miesięcy uczestniczyć w zorganizowanej edukacji. Zwróćmy uwagę, jak ogromnej rzeszy uczniów dotyczą te problemy, niemal miliona! Być może zdalna edukacja przebiega świetnie zdaniem ministerstwa, natomiast gdy się rozejrzymy, jak to faktycznie wygląda w polskich rodzinach, jak wiele z nich nie ma możliwości korzystania z urządzeń cyfrowych, to wywołuje to duży niepokój.

Jak to może się odbić na psychice dzieci, które są teraz pozbawione możliwości nauki?

Te dzieci pewnie nie pierwszy raz w życiu mają poczucie, że zostały porzucone. Że zostały odsunięte na boczny tor czegoś, co się dzieje. O czym wiedzą, chociażby z mediów. Myślą, że widocznie nie są wystarczająco ważne i istotne, żeby świat, rząd, kuratorium się nimi przejmowały. Swoją drogą, to bardzo smutne, że są tacy uczniowie, którzy od wprowadzenia przerwy w szkolnej edukacji ani razu nie mieli kontaktu ze swoimi nauczycielami. I szkoła kompletnie nie wie, co się z nimi dzieje.

Powinna uważnie przyglądać się takim sytuacjom i reagować na nie?

A dlaczego nawiązanie kontaktu z dzieckiem, które ani razu się nie zalogowało na platformę, to miałby być obowiązek tylko pana od matematyki czy pana od historii, a nie władz oświatowych? To przecież one odpowiadają za to, żeby był realizowany obowiązek szkolny. I to one powinny reagować, jeśli tak się nie dzieje. A tu co? Kolejny raz wychodzimy z założenia, że dobry nauczyciel zainteresuje się swoim uczniem i do niego dotrze. Najprościej byłoby stwierdzić, że sumienie nauczyciela, jego dusza, misja, powinny sprawić, że pieszo albo na rowerze, dotrze do każdego ucznia i poprawi jego sytuację domową – łamiąc przy tym zakazy polecające zostać w domu. Nie przesadzajmy. Przydałoby się mniej wmawiania nauczycielom, że to jest ich misja, a więcej stwarzania warunków do tego, żeby naprawdę mogli interesować się tym, co się dzieje, zapewniając im niezbędne kompetencje i narzędzia.

To bardzo smutne, że są tacy uczniowie, którzy od wprowadzenia przerwy w szkolnej edukacji ani razu nie mieli kontaktu ze swoimi nauczycielami. I szkoła kompletnie nie wie, co się z nimi dzieje.

Są dzieci, które dzielą pokój z rodzeństwem…

…są takie dzieci, które dzielą pokój z ośmioma innymi osobami!

Czy w takich warunkach w ogóle możliwe jest, żeby się skoncentrować i uczyć efektywnie?

Nie wykluczam sytuacji, że może się trafić dziecko tak niewiarygodnie zainteresowane nauką, że mu się to uda. Ale za dużego prawdopodobieństwa, że tak będzie, naprawdę nie ma. Skoro nawet nie ma swojego kąta i nikt się tym nie przejmuje, czy ono w ogóle ma jakieś zadania do zrobienia, a do tego słyszy: „Jakie lekcje? Szkoła zamknięta”. W wielu rodzinach ten temat teraz całkowicie zniknął. Przecież są i tacy rodzice, którzy przy normalnie działającej szkole, nie wiedzą, w której klasie jest ich dziecko. Więc mówienie o tym, że 92 proc. szkół w Polsce, a co za tym idzie, dzieci uczących się w nich, jest przygotowanych do zdalnej nauki – to jest przecież fikcja. Począwszy od tego, że w ogromnej większości placówek, zarówno w miastach, jak i na wsi, nie ma żadnego nauczania on-line. Jest tylko przekazywanie numerów stron i zadań drogą elektroniczną. To nie ma nic wspólnego ze zdalną edukacją.

A przecież dziecko nie jest w stanie samo opanować nowego materiału.

Większość dorosłych nie jest w stanie tego zrobić. Gdyby tak było, to dorośli sami kończyliby szkoły, uczelnie i zgłaszaliby się tylko na egzaminy. Przecież my, nauczyciele akademiccy, mamy z dorosłymi studentami kłopoty niewiele różniące się od tych, które pojawiają się w pracy z 19-latkami przychodzącymi na studia. Więc oczekiwanie od dzieci, że wykażą się motywacją, i to odpowiednio silną motywacją, przy takich niesprzyjających warunkach, że gdzieś tam w kącie pod schodami będą zagłębiać się w wiedzę szkolną, jest naprawdę wysoce nierozsądne. Nie można na to liczyć. Wiem, że teoretycznie w grę wchodzi samokształcenie, ale opresyjny charakter polskiej szkoły, budowanie motywacji zewnętrznej, czyli takiej świadomości, że dziecko musi – bo klasówka, bo sprawdzian, bo powiadomią rodziców – nie sprzyja samodzielności i motywacji dziecka do tego, żeby samo sięgało do podręczników szkolnych czy powtarzało treści, przygotowując się do egzaminów.

Są rodziny, w których środki na picie alkoholu znajdą się zawsze. Może ich nie być na jedzenie dla dzieci, na potrzebny dla nich sprzęt, ale na alkohol są. Takie dzieci są całkowicie porzucone przez system edukacyjny, podwójnie!

Warunki do nauki to nie tylko sprzęt i miejsce do robienia zajęć, ale też atmosfera w domu. A ta w niektórych domach pozostawia wiele do życzenia.

To jest jeszcze jedna dodatkowa komplikacja. Wiem, że czasem lubimy powielać stereotyp, że rodzina jest biedna, ale szlachetna, wspierająca się i wspaniała. Ale to tak nie działa. I w rodzinach dobrze sytuowanych, i w rodzinach biednych, występują różnego rodzaju patologie. To jest coś, o czym nie lubimy mówić, ale to jest rzeczywistość. Mam na myśli chociażby alkoholizm. Środki na picie alkoholu znajdą się zawsze. Może ich nie być na jedzenie dla dzieci, na potrzebny dla nich sprzęt, ale na alkohol są. Takie dzieci są całkowicie porzucone przez system edukacyjny, podwójnie! Nie dość, że nie spędzają paru godzin poza fatalnymi rodzinami, nie mają tych chwil bez rodzica, który być może jest oprawcą, to jeszcze na dodatek zostały pozbawione możliwości otrzymania pomocy od pracowników szkoły. Ile interwencji zaczynało się od tego, że nauczyciele zauważyli, że dziecko jest posiniaczone albo ewidentnie zaniedbane? W szkolnej stołówce miało też chociażby zagwarantowany posiłek. Dzisiaj te dzieci zniknęły całkowicie z pola naszego zainteresowania i nie wiemy, co się z nimi dzieje. A są ich naprawdę tysiące.

Jest taki fanpage na Facebooku „Posłuchajcie uczniów”, który prowadzi uczennica. W bardzo mocnych słowach mówi o dzieciach, które doświadczają przemocy domowej i szkoła do tej pory była dla nich schronieniem. „Nie włączy kamerki, bo ma podbite oko. Nie włączy mikrofonu, bo w domu awantura. Powie, że nie działa”.

Oczywiście, są takie sytuacje. A my z nimi absolutnie nic nie robimy! Kompletnie nic. Policjanci są skoncentrowani na łapaniu ludzi, którzy chodzą bez maseczek. Jakby to był obecnie główny przejaw zła i grozy. Interwencje związane z przemocą domową niemal ustały od kilku tygodni. A to nie jest tak, że nagle zapanowała sielanka. W tych domach dzieje się gorzej, niż się działo. Bo wielu ludzi, skazanych na permanentne przebywanie ze swoimi bliskimi, nie wytrzymuje tej sytuacji. To rodzi w nich frustrację i prymitywną agresję. Taką, która jest rozładowywana na najsłabszych.

Dzieci z rodzin, w których jest jeden, stary, rzęchowaty komputer – albo i tego nie ma, już wcześniej miały poczucie gorszości. Teraz zostają całkowicie poddane izolacji społecznej od rówieśników.

Złą sytuację dzieci, które są wykluczone z systemu edukacji, może pogłębiać to, że nie mają kontaktu z rówieśnikami?

Na pewno. Uczniowie spotykają się teraz on-line nie tylko z powodu zadań zlecanych przez szkołę, ale też towarzysko. Dzieci z rodzin, w których jest jeden, stary, rzęchowaty komputer – albo i tego nie ma, już wcześniej miały poczucie gorszości. Chociażby dlatego, że nie były wprowadzone w aktualnie najpopularniejsze gry. Nie mogły na ten temat rozmawiać z rówieśnikami, bo na ich starym sprzęcie nie można było w nie grać. Teraz zostają całkowicie poddane izolacji społecznej od rówieśników. A przecież po skończeniu 6, 7 lat grupa rówieśnicza powoli staje się najważniejszym środowiskiem rozwoju i wychowania.

A co z osobami, które już wcześniej miały problemy z nauką, tymi ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi? Edukacja on-line przez kilka miesięcy to będzie dla nich spory krok w tył?

Rozmowa z nauczycielami pracującymi z dziećmi o specjalnych potrzebach edukacyjnych uświadamia, jak niewiarygodny regres ma miejsce wtedy, kiedy one znikają na kilka dni z edukacji szkolnej. Nie chciałabym, żebyśmy się tu koncentrowały przede wszystkim na dzieciach upośledzonych umysłowo, choć przecież ich jest najwięcej wśród takich uczniów. Każdy pracujący z nimi wie, że dopóki codziennie się z nimi powtarza dane treści czy umiejętności, osiągają pewien poziom wyuczenia. Ale wystarczą dwutygodniowe ferie, żeby wróciły z totalnym regresem. A w tym wypadku okres niepodlegania edukacji jest już liczony w miesiącach. U takich dzieci mówienie o nauce on-line naprawdę nie powinno mieć miejsca. One całkowicie umykają zainteresowaniu władz.

Nie wiadomo, jak ma wyglądać zdalna nauka w odniesieniu chociażby do dzieci z umiarkowanym upośledzeniem umysłowym czy do wielu uczniów z autyzmem, które z wielu względów nie mogą korzystać z urządzeń cyfrowych. Dzięki dużej ofiarności nauczycieli sukcesem jest, jeżeli w ogóle udaje się nawiązać z nimi kontakt. Ale proszę sobie wyobrazić, na czym ma polegać on z dzieckiem, które jest na przykład całkowicie niesprawne ruchowo, nie mówi i nie potrafi spionizować tułowia lub głowy. A ono też podlegało edukacji.

Czy to dzieci upośledzone umysłowo najbardziej ucierpią na zdalnej nauce?

Wskazałabym tutaj dwie grupy. Pierwsza to właśnie dzieci z różnego rodzaju nieprawidłowościami, zaburzeniami, opóźnieniami rozwoju, dla których codzienny kontakt z nauczycielami i terapeutami szkolnymi był gwarancją powolnego, ale jednak rozwoju. A druga grupa to dzieci zaniedbywane przez rodziców albo ofiary przemocy.

Oczywiście mam świadomość, że dwa miesiące takiej sytuacji nie muszą wywołać trwałych, nieodwracalnych zmian w psychice uczniów i ich podejściu do szkoły, edukacji. Ale nie mogę przestać myśleć o tych dzieciach, które są ofiarami przemocy domowej. Zostawiliśmy je całkowicie w rękach oprawców.

Niektórzy stoją teraz przed prawdopodobnie najważniejszym egzaminem w życiu, przynajmniej w ich oczach, czyli maturą. Człowiek sobie wyobraża, że od tego zależy całe jego życie…

…co nie jest prawdą.

Teraz to wiem! Ale kiedyś też wychodziłam z takiego założenia. Co czuje taki nastolatek, który wkracza w dorosłość i nagle musi się zderzyć z nową rzeczywistością? Szczególnie kiedy jeszcze mierzy się z wykluczeniem spowodowanym brakiem dostępu do edukacji.

Ja z perspektywy mojego życia wiem, że egzamin maturalny jest bardziej sprawdzianem dojrzałości psychologicznej człowieka. Jego wynik tak naprawdę nie ma większego znaczenia. I ci młodzi ludzie też się wkrótce zorientują, że nie ma co z tą maturą tak przesadzać. Ale póki co żyją tym bardzo intensywnie. Żyją tym ich rodzice – nie wiadomo, czy nie bardziej.

Bardzo często uczniowie doświadczają dziś uczucia, że nie mają wpływu na swoją sytuację, na to, co się dzieje. To jest okropne doświadczenie! Bezradność i beznadzieja w młodym człowieku mogą poczynić naprawdę ogromne szkody. Albo pójdą w przeświadczenie o niemożności, o tym, że nie ma wyjścia z tej sytuacji, że ich życie jest przegrane – co jest bardzo złym fundamentem na dalszą, dorosłą drogę życia, albo zaczną odrzucać wartość szkół, edukacji, tego co im dorośli prezentują. W obu przypadkach efekt jest równie kiepski.

Obecna sytuacja w edukacji sprawi, że pogłębią się nierówności społeczne?

Generalnie w życiu jestem optymistką, ale to nie dotyczy służby zdrowia i naszej edukacji. Przez wiele lat staraliśmy się, żeby system edukacyjny przyczyniał się do wyrównywania szans dzieci wywodzących się z różnych środowisk i różnych rodzin. A teraz bardzo szybko to zostało zaprzepaszczone. Oczywiście mam świadomość, że dwa miesiące takiej sytuacji nie muszą wywołać trwałych, nieodwracalnych zmian w psychice uczniów i ich podejściu do szkoły, edukacji. Do tego, jaki jest świat i jakie sobie w nim przypisują miejsce. Ale nie mogę przestać myśleć o tych dzieciach, które są ofiarami przemocy domowej. Zostawiliśmy je całkowicie w rękach oprawców.


Aleksandra Piotrowska – doktor psychologii. Pracownik naukowy Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego, konsultant dla rodziców i nauczycieli. Współdziała jako społeczny doradca z Komitetem Ochrony Praw Dziecka. Autorka kilkudziesięciu publikacji naukowych i popularyzatorskich, w tym m.in. książek „Szczęśliwe dziecko, czyli jak uniknąć najczęstszych błędów wychowawczych” i „Nastolatki pod lupą”.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: