Jak mi lekarka powiedziała o obumarciu płodu, to miałam ochotę jej coś zrobić. Jak sobie radzić z obumarłą ciążą? Zdjęcie: iStock

O poronieniu. „Jak mi lekarka powiedziała o obumarciu płodu, to miałam ochotę jej coś zrobić. Dla nich to płód, dla mnie to dziecko”

Najpierw wielka radość, a potem ogromna rozpacz. Kiedy kobieta dowiaduje się, że nosi w sobie martwe dziecko, nie wie, co ma robić ani myśleć. Lekarze często nie dają żadnych wskazówek i nie wykazują się nawet najmniejszą empatią. Kobiety muszą zmierzyć się z bólem, stratą nie do opisania, a czasem również… oskarżeniami o aborcję.

Anna (imiona bohaterek zmienione) wspomina to jako najgorszy dzień w życiu. Gdy dowiedziała się, że jest w ciąży, chodziła z głową w chmurach. Od trzech lat była mężatką, od ponad roku starali się o dziecko. Nic z tego nie wychodziło. „Teoretycznie wszystko było w porządku: bardzo dobre wyniki badań moje i męża, nie mieliśmy nałogów, zdrowo się odżywialiśmy, uprawialiśmy sport. Staraliśmy się unikać stresu i jakoś w miarę nam to wychodziło. Niestety, nie udawało mi się zajść w ciążę. Stosowałam testy owulacyjne, skrupulatnie liczyłam dni płodne, ale wszystko na nic” – wspomina.

Lekarz powiedział jej, żeby odpuściła. Wyjechała z mężem na urlop i cieszyła się seksem, nie patrząc na dni płodne czy niepłodne, niczego nie planując. To był strzał w dziesiątkę. „Wkrótce okazało się, że jestem w ciąży. Skakaliśmy z radości” – mówi Anna. Dobiegała już trzydziestki, w pracy poczuła się wypalona i uznała, że to najlepszy z możliwych moment na dziecko. Kiedy lekarz potwierdził ciążę, cieszyła się bardzo. Czuła się świetnie, nie miała porannych mdłości, tylko była bardziej senna niż zwykle. I wtedy to się wydarzyło.

Nic nie zapowiadało, żeby coś mogłoby pójść nie tak. Absolutnie nic. Tylko nagle dostałam krwawienia. Przestraszyłam się bardzo, mimo że nie było jakieś obfite. Nie mogłam się dodzwonić do swojego lekarza. Pognałam do prywatnego gabinetu ulicę dalej. Ubłagałam, żeby mnie przyjęli. Wtedy dowiedziałam się, że ciąża obumarła. To był ósmy tydzień. Nigdy tego nie zapomnę. Przeżyłam piekło. Wyłam w gabinecie przy obcej lekarce, błagając ją, żeby mnie zbadała raz jeszcze, ale ona nie miała wątpliwości. Straciłam moje dziecko”.

Zarówno ona, jak i jej mąż bardzo to przeżyli. Anna musiała zgłosić się na zabieg. To wszystko bardzo obciążyło jej psychikę. „Od jednej z pocieszających mnie osób usłyszałam, że to na szczęście ósmy tydzień, więc nie zdążyłam zżyć się z dzieckiem. Ale to jedna wielka bzdura. Bardzo mnie to dotknęło. Jak mi lekarka powiedziała o obumarciu płodu, to miałam ochotę jej coś zrobić. Dla nich to płód, dla mnie to dziecko”.

Przez długi czas Anna nie chciała zdecydować się na kolejną ciążę. Bała się, że powtórnie przeżyje ten sam koszmar. Dopiero po ponad roku dała się namówić mężowi, żeby spróbowali raz jeszcze. I tym razem udało się bez przeszkód. Szybko zaszła w ciążę, a po dziewięciu miesiącach siłami natury urodziła zdrowego chłopczyka, który dostał 10 punktów w skali Apgar.

Poronienie – świat zawala się w jednej chwili

Moment, w którym kobieta dowiaduje się, że nosi w sobie martwe dziecko, wiąże się z ogromnym szokiem, bezradnością i przygnębieniem, które może rozwinąć się nawet w depresję. Jedna z internautek dzieli się swoją historią: „Nie miałam żadnych objawów. Pewnego dnia zaczęłam plamić – dosłownie dwie plamki, USG i stwierdzenie martwego płodu. Potem szpital 2 dni i do domu. Gorzej później z psychiką… To plamienie wystąpiło najprawdopodobniej tuż po obumarciu. Pewnie gdyby nie skurcz podczas orgazmu, to możliwe, że w ogóle bym nie zaplamiła. Bo po tych dwóch plamach aż do zabiegu nie plamiłam”.

Moja ciąża obumarła w piątym tygodniu – pisze inna kobieta na forum dyskusyjnym. – Dowiedziałam się o tym po kilku dniach, gdyż dopiero wtedy dostałam krwawienia, niewielkiego zresztą. Wcześniej jedynym sygnałem, że coś jest nie tak, był ból brzucha. Ciąża sama się nie poroniła i miałam zabieg. Teraz szykuję się do kolejnej próby”.

Niektóre kobiety przyznają, że miały przeczucie, że „stanie się coś bardzo złego” – tak twierdzi jedna z forumowiczek, która tłumaczy, że „ruchy dziecka stały się najpierw rzadkie, a potem nie było ich w ogóle”. Straciła dwoje dzieci – w 11. i 35. tygodniu ciąży. Dla obojga palą się w internecie symboliczne światełka.

Kiedy Marta dowiedziała się, że dziecko, które nosi w sobie, nie żyje, świat zawalił jej się w jednej chwili. „To był 22. tydzień. Brzuch stawał się już widoczny, zaczynałam powoli szykować wyprawkę. Planowałam wkrótce zapisać się z mężem do szkoły rodzenia. Cieszyłam się, że jestem już na półmetku. A potem nagle szok. Podczas wizyty lekarz długo nic nie mówił, a potem stwierdził, że coś jest nie tak. Że serce nie bije. Ale jak to nie bije?! Cała zaczęłam drżeć. Pytał, czy nie bolał mnie ostatnio brzuch. Może trochę, ale to nie było nic wielkiego, nie chciałam histeryzować. Więc dla mnie ta wiadomość to był szok totalny. Nie chcę wspominać, przez co wtedy przeszłam”.

Jagoda: „Moja pierwsza ciąża okazała się ciążą obumarłą. W lipcu 2003 roku zaszłam, a 2 września zgłosiłam się z krwawieniem do mojej ginekolog. Dała mi skierowanie do szpitala i po USG stwierdzili, że serduszko nie bije. Płód miał 1,8 mm, był to 8. tydzień ciąży. Ale z tego wynika, że już jakiś czas nie żył. Później zrobiłam sobie badania i wyszło, że przyczyną była toksoplazmoza”. Jagoda po wszystkim przeszła zabieg wyłyżeczkowania macicy. Po pół roku dostała zielone światło do ponownego zajścia w ciążę.

Niech pani teraz czeka na poronienie

W tym niebywale trudnym momencie niebagatelną rolę pełni lekarz, który powinien wykazać się ogromnym wyczuciem i empatią. Z tym jednak bywa różnie. W sierpniu 2018 roku media rozpisywały się o incydencie w Szpitalu Powiatu Bytowskiego w Bytowie. Tam skargę na lekarza złożyła pacjentka. Kobieta w szóstym miesiącu ciąży zgłosiła się do lecznicy z silnymi skurczami. Według pacjentki lekarz, który wykonywał badanie USG, stwierdził, że płód jest obumarły – by po chwili dodać z uśmiechem, że… żartuje. Kobieta podkreśliła, że reakcją na „dowcip” lekarza mógł być np. atak padaczkowy (pacjentka od dziecka choruje na epilepsję).

Zarząd szpitala wszystkiemu zaprzeczył, dodając, że „badania wykazały prawidłową pracę serca dziecka i taką informację przekazano przyszłej mamie”, a także że „badanie zostało przeprowadzone profesjonalnie, z najwyższą starannością oraz dbałością o zdrowie pacjentki i dziecka. Lekarz stanowczo i konsekwentnie zaprzecza, że wypowiedział przypisane mu słowa”. Zarząd dodał też, że to „osoba o wysokiej kulturze osobistej, ciesząca się uznaniem pacjentek i współpracowników”.

Kobiety skarżą się, że niektórzy lekarze przekazujący taką wiadomość, bywają bezduszni. Na forum Gazety czytam: „Wczoraj na kontrolnym USG dowiedziałam się, że mojemu maleństwu przestało bić serduszko i jest za małe jak na 12. tydzień. Jeszcze 3 tygodnie temu w 9. tygodniu widziałam bijące serduszko, zarys rączek i nóżek, główkę z zalążkami oczu, byłam taka szczęśliwa, a od wczoraj czuję się fatalnie. Staraliśmy się o to maleństwo 7 miesięcy, pamiętam, jak pod koniec maja płakałam ze szczęścia, gdy się dowiedziałam o ciąży, a wczoraj w gabinecie płakałam z bólu. Płakałam wczoraj cały dzień, dziś pół nocy i teraz też”. Kobieta dodaje, że fizycznie czuje się dobrze, ale psychicznie jest zdruzgotana, nie wie, co ma robić. „Poronienie powinno dopiero nastąpić, ale nic więcej nie wiem, bo to moja pierwsza ciąża. Usłyszałam tylko wczoraj od lekarza: Niech pani teraz czeka na poronienie. Trochę dziwnie się poczułam, bo nie otrzymałam żadnych wskazówek, co dalej i jak, bo nic nie wiem. Do tego się boję”.

Po tym, jak lekarz stwierdził u Zuzki poronienie zatrzymane w 11. tygodniu ciąży, wypisał jej skierowanie do szpitala. Ale kiedy zgłosiła się na izbę przyjęć, dowiedziała się, że nie ma miejsc. „Powiedzieli mi, że z takim martwym płodem mogę chodzić do pięciu tygodni i nic mi nie będzie. Jedyny problem to moja psychika”.

Kiedy lekarz stwierdzi obumarcie płodu, zwykle czeka się na samoistne poronienie. Czasem wywołuje się poronienie farmakologiczne, niezbędne okazuje się też przeprowadzenie zabiegu wyłyżeczkowania macicy. Kobiety, które doświadczyły trudu utraty ciąży, mają żal, że wielu lekarzy po prostu każe im czekać, aż poronią. Jedna z forumowiczek zwraca się do innej uczestniczki dyskusji: „Ja nosiłam martwe maleństwo trzy tygodnie… Poroniłam sama w szpitalu, oczekując na zabieg wyłyżeczkowania. Dziwi mnie nastawienie twojego lekarza, że masz czekać na poronienie. Lepiej pójść do szpitala na zabieg, niż poronić samej… Bardzo to przeżyłam i cierpiałam, leżąc na oddziale wśród kobiet w ciąży”.

Poronienie – nigdy nie mów, że nic się nie stało

Strona poronienie.pl to serwis Stowarzyszenia Rodziców po Poronieniu. Można tutaj przeczytać, że kobiety po poronieniu bardzo często muszą się tłumaczyć, że nie miały aborcji. „Nie dla wszystkich ten podział jest jasny. W szpitalach wciąż można usłyszeć: wybiera pani skrobankę, czy antybiotyk?, no to kto skrobie?, Kuba! ją trzeba wyskrobać, to teraz zrobimy pani aborcję. Dla kobiety tracącej dziecko w wyniku poronienia jest to źródłem kolejnego cierpienia. Także od otoczenia, zwłaszcza przy wielokrotnych poronieniach, można usłyszeć zdania: ty to chyba nie chcesz mieć dzieci, skoro zdecydowałaś się na zabieg (przy poronieniu standardowo dokonuje się tzw. czyszczenia macicy, popularnie zwane zabiegiem, podobnie jak aborcję), nie żałujesz tamtych decyzji? Również na stronach środowisk pro-life pojawia się coraz częściej aborcja spontaniczna (poronienie) wpisana jako rodzaj aborcji. To zestawienie jest totalną pomyłką i świadczy o nieumiejętności rozróżnienia jednej sytuacji od drugiej”.

Według rodziców skupionych wokół Stowarzyszenia w tym niezwykle bolesnym momencie pada wiele niewłaściwych słów. Na liście „nietrafionych pocieszeń” można przeczytać takie zdania jak: „Na tym etapie ciąży to jeszcze nie dziecko”, „Przynajmniej wiemy, że zachodzi pani w ciążę”, „Trzeba się cieszyć, urodziłaby pani dziecko z wadami”, „Nie ty pierwsza, nie ostatnia”, „Nic się nie stało, to się zdarza codziennie”, „Jesteś młoda, będziesz mieć jeszcze dzieci”, „ Idź do fryzjera, kosmetyczki – to ci pomoże”, „To był tylko piąty tydzień ciąży”, „Postarajcie się szybko o następne” czy „Bóg tak chciał”.

„Fizycznie czuję się dobrze, ale psychicznie jestem wrakiem człowieka” – to opinia z forum, pod którą podpisuje się wiele Polek z podobnym doświadczeniem. Dlatego, gdy kobieta dowiaduje się o martwej ciąży, ogromnym wsparciem okazują się inne kobiety, które przeszły przez to samo. Bardzo emocjonujący wpis na forum Babyboom opublikowała Asia. „Kiedy dowiedziałam się, że moje dziecko nie żyje (w 13 tygodniu ciąży. Ciąża obumarła w 11.), uświadomiłam sobie, że kiedy jesteśmy w ciąży, każdy nam powie, co robić. Kiedy i jakie badania (zrobić – przyp. red.), gdzie iść… a kiedy dzieje się taka tragedia, to niejednokrotnie zostajemy z nią same. Ja już jestem po wszystkim. Ale świadoma tego, ile godzin zajęło mi szukanie informacji – zostawię krótką notatkę. Mam nadzieję, że pomogę chociaż jednej poszukującej”.

Asia przede wszystkim poleca duże placówki kliniczne, gdzie pracują genetyk oraz psycholog. Poza tym cieszy się, że była na sali „z takimi jak ona”. Podpowiada, by zabrać ze sobą wygodną, długą koszulę oraz ostatnie wyniki badań, w tym dokument potwierdzający grupę krwi. Szczegóły zabiegu pomija. „Ale nie starajcie się być odważne. Proście o leki przeciwbólowe. Nie ukoją uczuć, ale złagodzą bieg wydarzeń”.

Poronienie i Tęczowy Kocyk na pożegnanie

Psycholog Agata Pajączkowska, założycielka poradni Psychowskazówka, przyznaje, że urodzenie martwego dziecka jest jednym z najtrudniejszych i najboleśniejszych wydarzeń w życiu kobiety. – Wiele kobiet w pierwszej fazie zaprzecza temu, że ich dziecko mogło umrzeć; potem z reguły następuje etap obwiniania. Kobiety obwiniają przede wszystkim siebie, następnie otoczenie, lekarzy, partnerów, szukają wytłumaczenia, próbują zrozumieć, dlaczego spotkało to właśnie ich. Jeśli ciąża i dziecko są jednym z pragnień rodziców, ich marzeniem, wówczas taka sytuacja jest związana z ogromnym bólem. Kiedy kobieta dowiaduje się, że nosi w sobie martwe dziecko, w jednej chwili traci swoje marzenia, plany, musi zmienić wszystko… a nie będzie to takie proste, zwłaszcza jeśli już przygotowywała się na jego przyjście – tłumaczy.

Zdaniem Agaty Pajączkowskiej niebagatelny wpływ na psychikę rodziców ma fakt, w jaki sposób będą mogli pożegnać się ze swoim dzieckiem. – Niestety, nie każda mama ma szansę przytulić swoje nienarodzone maleństwo. To bardzo ważne, by matka mogła zarówno przywitać się, jak i pożegnać z własnym dzieckiem. Po wszystkim rodzice często potrzebują wsparcia psychologa – mówi specjalistka.

Agata Pajączkowska uwagę matek i ojców po stracie nienarodzonego dziecka zwraca na akcję Tęczowy Kocyk, którą koordynuje Fundacja Evangelium Vitae. Pomysł był taki, żeby rodzice mogli pożegnać się ze swoimi dziećmi. Wolontariuszki dla nienarodzonych maleństw szyją m.in. czapeczki, kocyki, rożki. Rodzice mogą skorzystać z takiej miniaturowej wyprawki, żeby godnie pożegnać się z utraconym maleństwem.

Według polskiego prawa rodzice mogą – choć nie muszą – pochować dziecko, jeśli kobieta poroniła. Do zorganizowania pogrzebu potrzebna jest Karta Martwego Urodzenia albo Karta Zgonu. Posiadanie Karty Martwego Urodzenia, którą wydaje szpital, pozwala zarejestrować dziecko w Urzędzie Stanu Cywilnego, odebrać zasiłek pogrzebowy czy skorzystać z urlopu macierzyńskiego (56 dni licząc od dnia porodu). Do wystawienia Karty Martwego Urodzenia konieczna jest znajomość płci dziecka. Dziecko w USC można zarejestrować bez względu na tydzień zakończenia ciąży.

Rodzice mają też prawo do pochowania dziecka (również bez względu na tydzień zakończenia ciąży) i bez potrzeby określenia jego płci oraz rejestracji dziecka w USC. Odbywa się to na podstawie Karty Zgonu wydawanej przez szpital.

Podsumowując: dziecko można zarejestrować, a następnie pochować, można je zarejestrować bez pochówku, można też zorganizować pogrzeb bez rejestracji.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź