Przejdź do treści

Iwona Xiężopolska-Krzyżańska: modliłam się zaledwie o pół roku, a dostałam od Boga jeszcze kilka lat

Iwona Xiężopolska-Krzyżańska o wędrówce z rakiem piersi
Iwona Xiężopolska-Krzyżańska o wędrówce z rakiem piersi / Zdjęcie: Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Na początku wszystko wydaje się strasznie trudne i strasznie pogmatwane. Niczym wielka góra nie do przejścia. Jeśli już stanie się u jej podstawy, to widzi się drogę. Choć czubek tej góry jest niewidoczny, to należy wolnym krokiem, pomalutku sobie iść, pokonując kolejne zakręty takie, jak operacja, mastektomia, chemioterapia, radioterapia, aż wejdzie się na jej szczyt. Będąc na tym szczycie człowiek czuje niewiarygodną siłę. To jest góra gór. Mount Everest. A proszę mi wierzyć, widoki z takiego szczytu są niesamowite – tak wspomina swoją wędrówkę z rakiem piersi Iwona Xsiężopolska-Krzyżańska, nauczycielka i współautorka książki „Zdrowa od nowa. Rak piersi – dieta, leczenie, życie”.

 

13 stycznia 2013 roku – tę datę Iwona zapamięta do końca życia. Właśnie wtedy dowiedziała się, że ma raka piersi. Miała wówczas 39 lat. Ten stwór w jednym momencie wywrócił do góry nogami jej ułożone życie. Badała piersi regularnie, bo nowotwory towarzyszyły kobietom w jej rodzinie od zawsze. Sześć zachorowań w linii prostej.

Rak świetnie się kamuflował w piersi Iwony. Na profilaktycznych badaniach USG wyglądał jak owalny migdałek o gładkich brzegach (raki mają raczej nieregularne kształty tzw. macki). Na biopsji cienkoigłowej wyszło, że to gruczolakowłókniak, czyli zmiana łagodna. Radiolog kazała przyjść za pół roku, żeby sprawdzić, czy coś się zmieniło. Gad – jak go określa Iwona – po sześciu miesiącach urósł o 5 mm z każdej strony.

Dzień dobry onkologio!

Kierunek? Chirurg onkolog. Decyzja? Wycinamy. Pierwsza operacja? Biopsja otwarta w znieczuleniu miejscowym.

Grudzień 2012. Chirurg podczas biopsji walczy z podłym intruzem, który ulokował się dość głęboko. Przed świętami Iwona wychodzi do domu. W Wigilię jedzie na zdjęcie szwów. Podczas wizyty lekarz nie przekazuje jej badania histopatologicznego, choć już go ma. Nie chce psuć jej bożonarodzeniowej atmosfery.

Po Nowym Roku kobieta lekko zaniepokojona jedzie sama odebrać wynik. Nie spodziewa się, że usłyszy druzgoczącą diagnozę. Zakłada, że to nic groźnego, jakaś gęsta torbiel pewnie. Wynik odbiera w okienku. Dowiaduje się, że czekał na nią od 3 tygodni. W rękach ma białą kartkę. Nogi jak z waty. Ręce trzęsą się tak, że tekst się rozmazuje. Czyta: rak naciekający, a obok szereg cyferek i literek.

Wpada w panikę. Stoi sama na szpitalnym korytarzu. Nie widzi, gdzie jest sufit, a gdzie podłoga. Wszystko kręci jej się w głowie. Czuje się, jak małe, wyrodne dziecko, któremu nikt nie chce pomóc. W końcu krzyczy przeraźliwym głosem: „Do jasnej ciasnej kto mi tutaj pomoże!?”. Zatrzymuje się jakiś lekarz. Patrzy na histopatologię i mówi, że chirurg, który robił jej pierwszą operację zaraz do niej podejdzie. Podchodzi i mówi, że teraz musi iść na salę operacyjną, żeby poczekała na niego półtorej godziny.

Jest przerażona. Potrzebuje wsparcia. Dzwoni do mamy. „Mamo, ja tu szłam potwierdzić tylko to, co wykazała biopsja, że to zmiana łagodna. A tu wyrok” – mówi płacząc w słuchawkę. Rozłącza się i dzwoni do przyjaciółek. Przez półtorej godziny non stop siedzi na telefonie. Próbuje zająć czymś myśli. Szuka pocieszenia wśród bliskich.

Iwona w Tatrach (październik 2013) /Archiwum prywatne

Iwona z córką Zuzią (czerwiec 2015 - Iwona ma naturalne włosy) /Archiwum prywatne

Iwona z mężem (maj 2014) /Archiwum prywatne

Słowacja. Mała Fatra (lipiec 2014) /Archiwum prywatne

W końcu przychodzi lekarz. Słyszy, że w linii cięcia cały czas są komórki nowotworowe. Trzeba poszerzyć zakres operacji. Trzeba wykonać kolejny zabieg. Uspokaja, że rak jest wcześnie wykryty, a to dobra informacja.

Kobieta wraca do domu totalnie skołowana. Mąż ją pociesza. Zapewnia, że wszystko będzie dobrze, że przejdą przez to razem. 10-letnia córka od progu pyta: „co wyszło mamo?”. „To rak córeczko” – odpowiada Iwona i deklaruje, że nie podda się, że będzie walczyć.

Z nerwów cały czas chce jej się wymiotować. Śpi z miską w łóżku. Wspiera się lekami nasennymi, bo myśl o diagnozie nie pozwala jej zasnąć. Rano ma tak zaciśnięty żołądek, że nie jest w stanie nic przełknąć.

Iwona jest nauczycielką. Po usłyszeniu diagnozy idzie na zwolnienie lekarskie. Ma lepsze i gorsze momenty. Raz wpada w wir obowiązków, a raz kupuje trumnę, spisuje testament i oddaje pierścionek córce, prosząc, by nie sprzedawała go po jej śmierci.

„Słysząc diagnozę, nie zna się do końca tego przeciwnika. Dopiero po histopatologii, rokowaniach można coś więcej powiedzieć. To jest jakby gra w ruletkę. Nigdy nie wiesz, co ci się wykręci. Czy wersja łagodniejsza, czy złośliwa”.

Mastektomia – pierś pod nóż

Po drugiej operacji przeprowadzonej w znieczuleniu ogólnym okazuje się, że niewiele się zmieniło. W histopatologii ponownie stwierdzono komórki raka w linii cięcia, czyli znów nie został doszczętnie wycięty. Dobra wiadomość jest taka, że nie ma przerzutów do węzłów chłonnych. Chirurg onkolog za wszelką cenę chce zaoszczędzić Iwonie pierś. Do akcji wkracza dr Katarzyna Borkowska-Mękarska. Onkolożka w rozmowie z chirurgiem tłumaczy, że nie ma już co grzebać więcej w piersi. Trzeba zrobić mastektomię.

Amputacja piersi brzmi jak kolejny wyrok. Iwona wie, że za chwilę do listy skutków niepożądanych raka dojdą problemy z akceptacją siebie.

Po operacji budzi się bez jednej piersi. Leży zwinięta w kłębek na szpitalnym łóżku. Płacze. Panie psycholożki próbują pomóc, ale Iwona nie chce z nimi rozmawiać, bo… mają piersi, więc nie będą wiedziały, co ona czuje. Pocieszeniem były jedynie dobre wyniki, potwierdzające słuszność przeprowadzenia mastektomii.

„Proszę się nie martwić. Piersi można zrekonstruować. Te po rekonstrukcji mogą wyglądać jeszcze piękniej niż własne” – uspokaja lekarz, widząc ból psychiczny kobiety. Te zdania stawiają kobietę na nogi.

Iwona obiera sobie kolejny cel: nowa pierś. Żeby go zrealizować musi najpierw poddać się chemioterapii. Czeska ją osiem wlewów.

Chemioterapia – „Mamo, czy włosy już wychodzą?”

Czerwoną chemię spływającą do żyły zapamięta na długo. Na sali siedzi z kobietami, które są już po kilku wlewach. Rozmawiają normalnie, a ona patrzy na nie i widzi postępującą chorobę. Czuje, że to takie zwierciadło tego, co za chwilę ją czeka. Ma się dobrze, bo raka przecież się nie czuje. Zadaje sobie nawet po cichu pytanie: „co ja tutaj robię?”.

„Człowiek siedząc na fotelu z krążącą w żyłach chemią ma poczucie bezsensu, ale tłumaczy sobie, że musi to wziąć, bo nie wiadomo, co będzie działo się później z organizmem”.

Kiedy panie ściągają sobie peruki i zakładają turbaniki, Iwona czuje się wyobcowana. Ma jeszcze włosy, więc uważa, że nie jest godna, by być częścią grupy.

Pierwsze kilka dni po chemii czuje się fatalnie. Głównie leży. Z trudem wstaje z łóżka. Nie ma na nic siły. Dojście do łazienki to jak runmageddon. Wraz z chemią przyjęła sporą dawkę sterydów. Jej ciało puchnie. Ma mdłości i metaliczny posmak w ustach. Przyjeżdża do niej mama i gotuje lekkostrawne posiłki. Pomaga w codziennych obowiązkach. Córka codziennie rano przychodzi do jej łóżka, łapie za włosy i pyta: „Mamo, a czy one już wychodzą?”. „Nie córeczko, jeszcze nie” – odpowiada Iwona.

Jej stan jest tak słaby, że ląduje w szpitalu. Lekarze mówią, że spadły jej białe ciałka i musi przyjmować antybiotyki. Leży w izolatce. Może ją odwiedzać tylko mąż. Właśnie wtedy zaczynają jej wypadać pierwsze włosy. Nie chce przeżywać każdego spadającego pasemka, dlatego prosi męża o zgolenie głowy.

Trochę się boi widoku łysiny, a trochę jest ciekawa, jak będzie wyglądała w takim wydaniu. Po ścięciu okazuje się, że ma bardzo kształtną głowę. Stara się nie łamać, szuka plusów. Tłumaczy sobie, że pewnie gdyby nie choroba, to nigdy nie zdecydowałaby się na taką fryzurę, a zawsze ją fascynowały dziewczyny z wojskowym jeżykiem. Mąż próbuje ją rozśmieszać. Mówi, żeby zrobiła sobie dwa kolczyki w nosie, ze trzy w uchu, założyła spodnie moro, glany i nikt nawet nie pozna się, że jest chora.

„Nie były to fajne sytuacje, ale wnosiły w moje życie coś nowego, coś ciekawego, szlifowały moją cierpliwość i przesuwały coraz dalej granicę strachu”.

Zuzia przytula się do łysej głowy i całuje ją. Iwona na przemian wiąże chustki na głowie i nosi perukę. Stara się podjeść do problemu zadaniowo. Rak nie odbiera jej radości z dzielenia czasu z innymi. Cały czas ktoś ją odwiedza. Umawia się na spacery z przyjaciółkami. W rozmowach jest oczywiście monotematyczna, dużo opowiada o chorobie. Musi z siebie wyrzucić emocje i czerpać od innych dobrą energię.

Iwona Xiężopolska-Krzyżańska

Iwona Xiężopolska-Krzyżańska / Zdjęcie: Archiwum prywatne

Na wlewy jeździ co 3-4 tygodnie. Szpital onkologiczny nazywa ludzką dżunglą. Opowiada mężowi, że po krętych korytarzach przewija się gąszcz ciał. Kolejne cykle chemioterapii działają na nią jak placebo. Wdrożone leczenie nieco ją uspokaja, ale nadal z trudem przestawia się z życiem do szpitala onkologicznego. Myślami jest w domu, w pracy. Odlicza dni do końca. A kiedy ten koniec nastaje trudno jej wrócić do życia sprzed leczenia. Jedną nogą jest nadal w szpitalu onkologicznym. Wydaje jej się, że musi tam jeździć.

Pacjenta onkologicznego można porównać do żołnierza, który wyjeżdża na misję wojenną i powraca z tej misji albo i nie. I to jest taka sama trauma. Powrót onkopacjenta do siebie po przebytej chorobie przez specjalistów nazywany jest syndromem powracającego żołnierza z pola walki. Jego myśli ciągle są bliżej pola walki, a myśli onkopacjenta blisko szpitala. Żołnierz bił się o swój kraj, pacjent o swoje życie.

Ostatnią chemię Iwona przyjmuje 20 sierpnia 2013 roku. Miesiąc później chemioterapię zaczyna jej mama. Guza wyczuła sobie w kwietniu 2013 roku. Na USG nic nie wyszło, dopiero mammografia potwierdziła niepokojącą zmianę. Na biopsji wyszły komórki rakowe. Na początku sierpnia operacja, we wrześniu chemioterapia. Iwona jest jeszcze słaba, ale zabiera mamę do siebie do domu po kolejnych wlewach. 3-4 dni po każdej chemii mama śpi u niej. Córka Iwony widząc chorą najpierw mamę, później babcię, przechodzi szybką naukę samodzielności, przyspieszony kurs dorastania. Sama stara się odrabiać lekcje i przygotowywać posiłki. Widok cierpiących kobiet sprawia, że w przyszłości będzie unikała badań profilaktycznych.

Iwona Xiężopolska-Krzyżańska

Iwona Xiężopolska-Krzyżańska / Zdjęcie: Archiwum prywatne

Rekonstrukcja – „Znów mam cycki!”

Po chemioterapii Iwona otrzymuje receptę na Tamoksyfen, potocznie nazywany przez onkopacjentki Tamosiem lub Panem T. Na tym nie koniec zaleceń.

„Usuń drugą pierś. Nie ma co czekać, bo na pewno tam też zagnieździ się rak” – słyszy od onkolożki.

Kiedy wyobraża sobie, że miałaby jeszcze raz przechodzić przez to piekło, decyduje się na mastektomię profilaktyczną. Taką jaką zrobiła Angelina Jolie. Zanim trafi pod nóż prof. Agnieszki Kołacińskiej, wybiera z nią ekspander i dwa implanty, które mają stać się nowymi piersiami. Słyszy od doktor, że ekspander jest czymś w rodzaju worka, który wkłada się pod mięsień piersiowy i systematycznie dopełnia solą fizjologiczną, aby skóra na usuniętej prawej piersi się rozciągnęła, robiąc miejsce na implant. Nie boi się operacji. Jest drobnej budowy ciała, więc chce by piersi były w takim rozmiarze jak naturalne. Myśl o tym, że utraconą pierś uda się zrekonstruować, wprawia ją w lepszy nastrój.

Po prawie pięciogodzinnej operacji budzi się już z dwiema piersiami i uczuciem, jakby słoń ugniatał jej klatkę piersiową. Choć jeszcze do pełni szczęścia brakuje jej wymiany ekspandera na implant, cieszy się jak dziecko. Czuje się jak nowonarodzona. Ogląda swoje piersi z podziwem. Pęka z dumy.

Przez jakiś czas musi jeszcze chodzić w gorsecie i specjalnym ortopedycznym pasie, który stabilizuje i utrzymuje piersi na jednakowej wysokości. W grudniu znów trafia na stół operacyjny. Cel? Wymiana ekspandera na implant. Przy zmianie opatrunków pomaga jej mąż. Ona podgląda tylko, jak wyglądają jej nowe piersi. Jest w nich zakochana. Nie może doczekać się momentu, kiedy założy normalny kobiecy stanik i wróci do aktywności sprzed choroby. Najgorsze ma już za sobą. Teraz może być tylko lepiej.

Archiwum prywatne

Fanka eko, miłośniczka Japonii i optymistka pełną gębą

Cały etap leczenia porównuje do zjazdu na największej kolejce w Energylandii. Emocje nie do opisania. Błądzenie po korytarzach, szukanie wsparcia. Nie czuła się bezpieczna i doinformowana. Zdaje sobie sprawę z tego, że bywała niegrzeczna dla lekarzy w tej swojej walce o życie.

Tutaj nie da się powiedzieć „przepraszam bardzo, że mam raka”, tylko po prostu „mam raka i proszę mi pomóc”.

Jak patrzy na chorobę z perspektywy czasu, to dochodzi do wniosku, że dostała więcej niż zostało jej zabrane. Bo utracone ciało i kobiecość odzyskała. Zyskała też świadomość, że jest ważna. Na pierwszym planie stawia swoje potrzeby, na drugim czyjeś. Wyjaśnia, że to podejście asertywne, a nie egoistyczne.

Kiedyś zachowywałam się jak płochliwa sarenka. Bałam się odmawiać. Wiele rzeczy mnie paraliżowało. Teraz większością się nie przejmuję. Grzecznie i kulturalnie mówię, że coś mi nie pasuje, że jakaś sytuacja jest dla mnie niekomfortowa. Skupiam się na tym, żeby być zdrową. A z resztą problemów wiem, że sobie poradzę.

Cieszy się z każdej pogody. Czerpie radość z najbardziej prozaicznych rzeczy, jak obieranie pomidora ze skórki. Kupiła sobie działkę, na której uprawia eko warzywa i owoce. W tym roku zdążyła zrobić już przetwory z ogórków, pomidorów, jabłek. Zamroziła maliny i jeżyny. Nazbierała orzechów i odstawiła je do suszenia. Razem z mężem planują jeszcze zrobić wino z winogron, bo ma właściwości antyrakowe.

Imię "Iwona" napisane po japońsku /Archiwum prywatne

Iwona na swojej ukochanej działce. /Archiwum prywatne

Ciasto z kaszy jaglanej, bananów i kiwi. Wykonane przez Iwonę. /Archiwum prywatne

Ma na wszystko czas. Na koncert, na teatr. Trzy razy w tygodniu biega po godzinie i ćwiczy brzuch. Działa w Fundacji Pełną Piersią. Każdy dzień celebruje od samego rana do wieczora. Nie ma szansy, że jakaś minuta przecieknie przez palce. Wszystko, czego się podejmuje robi z przyjemności, a nie konieczności. Doszła do wniosku, że życie jest za krótkie, żeby poświęcać czas czemuś, co nie sprawia nam frajdy.

Po leczeniu onkologicznym zrobiła trzy kierunki studiów podyplomowych: biologię, edukację dla bezpieczeństwa i doradztwo zawodowe. Po pierwsze zmotywowała ją do tego reforma, po drugie chęć rozwoju. Napisała trzy prace dyplomowe i książkę „Zdrowa od nowa”. Książka powstała z potrzeby pomocy kobietom, które są na początku drogi ku leczeniu, w jej połowie albo na końcu. Bo na każdym etapie potrzebne jest wsparcie. Z własnego doświadczenia wie, że człowiek jest przytłoczony diagnozą, a dodatkowo nie wie, gdzie ma się udać, z kim rozmawiać, jak będzie wyglądało leczenie. W pierwszych miesiącach choroby brakowało jej osoby, która chwyciłaby ją za rękę i poprowadziła. Powiedziała: „słuchaj masz iść do takiego i takiego lekarza, usłyszysz tam takie i takie informacje”.

Jak usłyszała diagnozę, to na pierwszym skrzyżowaniu pojawił się znak STOP – „Zwolnij”, „Skup się na sobie”, „Zatrzymaj się”. I dostosowała się do niego. Po leczeniu postanowiła spełnić jedno ze swoich najskrytszych marzeń z dzieciństwa. Nauczyła się japońskiego. Teraz marzy jej się podróż do Japonii.

Znajomi patrząc na jej niespożyte pokłady energii, zachodzą w głowę, skąd ona bierze na to wszystko siłę. A ona po prostu żyje od nowa!

Zdrowa od nowa książka

Książka „Zdrowa od nowa. Rak piersi – dieta, leczenie, życie” / Zdjęcie: Archiwum Hello Zdrowie

Iwona Xiężopolska-Krzyżańska jest współautorką pierwszej w Polsce książki o raku piersi, która łączy trzy perspektywy: historię pacjentki, doświadczenia lekarki specjalizującej się w onkologii klinicznej oraz fachową wiedzę dietetyczki. Publikacja została wydana nakładem Wydawnictwa Feeria. 

Zobacz także

Najnowsze w naszym serwisie

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.