Przejdź do treści

„Możemy pokazać, że autyści też są ludźmi, to raz. A dwa – że mogą dać coś od siebie społeczeństwu”. „Życie jest fajne” to pierwsza w Polsce kawiarnia prowadzona przez osoby ze spektrum autyzmu

"Życie jest fajne". Zdjęcie: Facebook
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Nieprzystosowani społecznie, wycofani, introwertyczni, egoistyczni. Nie przytulają się, nie patrzą w oczy, stronią od ludzi, a jeśli już, to są agresywni. Generalnie: żyją w swoim świecie, ten zewnętrzny mają w głębokim poważaniu. Tacy właśnie, w powszechnym mniemaniu, są autyści. Na pewno?

Ulica Grójecka 68 w Warszawie, klubokawiarnia „Życie jest fajne”. W menu burgery (także w wersji wege), placki, naleśniki, zupy, sałatki, ciasta, herbata, kawa, zimne napoje. W środku miszmasz krzeseł i stolików, gry planszowe, książki do poczytania, zmieniane co jakiś czas wystawy zdjęć i obrazów do obejrzenia. Niby nic specjalnego, taki jest teraz kawiarniany trend: ma być bezpretensjonalnie i swojsko, a jednocześnie różnorodnie.

A jednak jest to miejsce szczególne. Bo „Życie jest fajne” to pierwsza w Polsce kawiarnia prowadzona przez osoby ze spektrum autyzmu.

Warto tu pracować. Bo mogę wyrwać się z domu

W klubokawiarni od samego początku, czyli od marca 2016 roku, pracuje Robert. O istnieniu inicjatywy dowiedział się jeszcze w poprzedniej pracy, w zakładzie aktywizacji zawodowej Fundacji Synapsis w Wilczej Górze. Opowiada: – Mieliśmy doradczynię zawodową, znajdywała różne oferty pracy, które mogłyby mnie potencjalnie zainteresować. Jedną z tych ofert była właśnie praca tutaj. Wysłałem CV, zostało przyjęte, umówiłem się na rozmowę kwalifikacyjną. No i zostałem przyjęty w zaszczytny poczet pionierów tejże klubokawiarni.

Ekipa „Życie jest fajne” w ciągu trzech lat znacznie się rozrosła. Na początku pracowało tu osiem osób ze spektrum autyzmu (wszystkie przeszły profesjonalny kurs obsługi, a później zdały egzamin pod okiem „mistrza kelnerskiego fachu”, jak wyjaśnia Robert). Obecnie jest ich trzykrotnie więcej. – Część ma umowę o pracę, część jest na stażu, a jeszcze inni pracują tutaj wolontariacko. Generalnie osoby z umową pracują przez cztery godziny dziennie, ale są też tacy, co mają trzy czwarte etatu. Taką osobą jestem na przykład ja, pracuję sześć godzin dziennie – wyjaśnia Robert.

Mateusz o klubokawiarni usłyszał w 2016 roku. – Bodajże ktoś z rodziny mi przekazał informację, bo już wcześniej angażowałem się w różne inicjatywy, które w jakiś sposób dotyczyły autystów. Uznałem, że warto spróbować w tejże kwestii. A że się sprawdziłem, to dołączyłem do zespołu – wyjaśnia. Pracuje jako wolontariusz, dwa dni w tygodniu po cztery godziny. W przeciwieństwie do Roberta kursu nie przechodził, fachu uczył się „bardziej na bieżąco”. – Moje obecne umiejętności pozwalają mi wykonywać większość prac tutaj, większość pożywienia i innych tego typu rzeczy. Wszystko, co jest w menu, robimy sami, przygotowujemy w zależności od zamówień – mówi Mateusz.

W tej chwili nie dostaję wynagrodzenia. Ale mimo to warto tu pracować. Bo mogę wyrwać się z domu, znaleźć się w innym miejscu, spotkać się z ludźmi. Inaczej bym siedziała w czterech ścianach

Karina

Aneta to popularne imię? – zagaja Paulina, gdy między przecieraniem stolików a żegnaniem klientów znajduje chwilę czasu, by usiąść ze mną i porozmawiać. Podobnie jak Robert pracuje tu od samego początku, czyli trzy lata. – Chodziliśmy z panią Olą, czyli szefową, na różne praktyki, żeby się uczyć nowych rzeczy. I zaproponowała, że mogę tu pracować. Bo wcześniej pracowałam w Synapsis w Wilczej Górze. Trochę gotowałam w kuchni, instruktor był, każdego dnia wymyślał coś innego: placki ziemniaczane, zupę jakąś, czasami ciasta były. Nauczyłam się smażyć frytki, robić pizzę, pierogi też lepiłam. I jeszcze było rzemiosło, robienie biżuterii, z filcu i kamyczków, to było sprzedawane w sklepie internetowym – opowiada.

Jedną z nielicznych kobiet w ekipie uzupełnia Karina, pracuje od półtora roku jako wolontariuszka. – Nawet nie wiedziałam wcześniej, że kawiarnia istnieje, dowiedziałam się w Synapsis. A pomyślałam, żeby tutaj pracować jakoś we wrześniu 2017 roku, kiedy miałam iść do mieszkania treningowego i szukałam jakiegoś zajęcia, bo było to wymagane – wyjaśnia.

I dodaje: – W tej chwili nie dostaję wynagrodzenia. Ale mimo to warto tu pracować. Bo mogę wyrwać się z domu, znaleźć się w innym miejscu, spotkać się z ludźmi. Inaczej bym siedziała w czterech ścianach.

Takie spotkanie jest najlepszą terapią

Sobotnim marcowym popołudniem lokal pęka w szwach, klubokawiarnia obchodzi trzecie urodziny. Wśród gości jest pani Małgosia, przyszła trochę po znajomości (jej córka jest aktywistką, współpracuje m.in. właśnie z „Życie jest fajne”), trochę z ciekawości. – Chciałam zobaczyć to miejsce, bo do tej pory nie miałam okazji. Pierwsze wrażenie? Jeszcze nie wszystko ogarnęłam, bo jest dużo ludzi, chciałabym na spokojnie przyjść i zobaczyć, jak tak na co dzień obsługują osoby z autyzmem. Na razie odbieram to tak, że jest ciepło, klimatycznie, sympatycznie.

Rafał. Zdjęcie: https://www.facebook.com/pg/KlubokawiarniaZycieJestFajne

Pani Małgosia pracuje w specjalistycznym domu dziecka, pod swoją opieką ma dzieci z płodowym zespołem alkoholowym, zespołem Downa i właśnie spektrum autyzmu. O tych ostatnich mówi: – Nie można generalizować, patrząc na nasze dzieci widzę, że każde jest inne, mają różne zaburzenia sensoryczne, każde inaczej funkcjonuje na co dzień, każde inaczej to wszystko przeżywa. Co mogę powiedzieć na pewno, to że są wdzięczne i kochane, tulą się do nas, mają potrzebę, żeby je zauważyć. Oczywiście, są też trudne zachowania. Ale uczymy się siebie wzajemnie.

Wśród gości na urodzinach „Życie jest fajne” jest wielu rodziców zatrudnionych tu osób. Pomiędzy prowadzoną przez Roberta aukcją obrazu kilkuletniej artystki-autystki (wylicytowane 500 złotych pójdzie na rozwój kawiarni) a odpaleniem świeczek na torcie na rozmowę zgadza się jeden z ojców (prosi, by nie podawać jego imienia). – Syn na początku bał się, zanim podjął tu pracę. Ale teraz jest zadowolony, pracuje, spotyka się z ludźmi. Nie, absolutnie nie przychodzę go kontrolować, wpadam przy okazji jakichś wydarzeń – wyjaśnia.

Z doświadczenia wie, że autyzm obrósł stereotypami, wręcz mitami. Mimo iż „ludzie raczej mają małe o tym pojęcie”. A może właśnie dlatego? – Osoby, które nie zgłębiły tematu, traktują ludzi z zespołem Aspergera czy innymi typami autyzmu jak niepełnosprawnych, aspołecznych. Spotkałem się z określeniami, że to są „Downy”, a nawet debile. Dosłownie, parę razy zostało mi to powiedziane w twarz – opowiada. – Niesamowicie mnie to wkurza. I smuci jednocześnie. Politowanie dla ignorancji? Też, na pewno. Jeśli już wdaję się w taką dyskusję, to staram się o niej jak najszybciej zapomnieć. Ludzie, którzy mają tylko takie pojęcie o osobach dotkniętych zespołem Aspergera czy innym upośledzeniem, nie są warci mojej uwagi.

Do klubokawiarni zaglądają też jego znajomi, złego słowa od nikogo nie słyszał („są zadowoleni i mile zaskoczeni, że takie miejsce funkcjonuje”). Od syna również.

Dla osób ze spektrum autyzmu takie spotkanie na żywo z innymi ludźmi jest najlepszą terapią – uważa ojciec.

Ta kawiarnia to świetny pomysł, osoby ze spektrum autyzmu mogą zarobić własne pieniądze i nauczyć się funkcjonowania w codziennym życiu, nie tylko w czterech ścianach – potwierdza pani Małgosia. I dodaje: – Jak moje dzieciaki dorosną, to chciałabym żeby pracowały w takim miejscu.  Mówi się o nich, że mają swój świat. A ja uważam, że w takim razie te światy powinny się przenikać.

Ciągle jesteśmy na minusie

Gdy ponad 20 lat temu Aleksandra Smereczyńska, urodziła syna, od pielęgniarki prosto w oczy usłyszała: „lepiej byłoby, żeby umarł”. Po kilkunastu latach pracy w korporacji założyła fundację Ergo Sum, a pod jej skrzydłami klubokawiarnię „Życie jest fajne”. Nie dla syna (nie pracuje tutaj, nie dałby sobie rady, jest tak zwaną osobą niskofunkcjonującą), ale dla innych autystów.

Wyjaśnia: – Często nasi pracownicy mówią: „po co mam interesować się polityką, skoro i tak nie mam na to wpływu?”. Odpowiadamy: „chwila, masz prawa wyborcze, możesz iść do urny i decydować”. A oni na to: „ale wszyscy mówią, że jesteśmy niepełnosprawni, nie mamy na nic wpływu”. I ja się teraz pytam, gdzie oni mają to zakodowane? Kiedy im się to zakodowało w głowie?

Klubokawiarnia jest zatem głosem sprzeciwu wobec podziałów i braku tolerancji dla różnorodności. Tylko że, poza zaglądającymi tu gośćmi, mało kto ten głos chce usłyszeć. – Od trzech lat czekamy, aż ktoś z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej nas odwiedzi. Owszem, przysyłają do nas zagraniczne delegacje, żeby zobaczyły, jak to fajnie funkcjonuje. Ale sami się nie pofatygowali jeszcze, chociaż wielokrotnie wysyłałam zaproszenia – mówi z goryczą szefowa klubokawiarni.

Paulina.
https://www.facebook.com/pg/KlubokawiarniaZycieJestFajne

Skutek jest też taki, że „Życie jest fajne” musi radzić sobie własnymi siłami. – Nie mamy żadnego dofinansowania. Sprawa jest bardzo prosta: żeby otrzymać refundację z PFRON, trzeba o czasie opłacić pensję pracownika, urząd skarbowy i składki do ZUS, chociaż oni wszyscy są ubezpieczeni z tytułu renty. A my nigdy nie mamy do 20. dnia miesiąca tyle pieniędzy. Dlatego przestaliśmy otrzymywać refundację, utrzymujemy się z pracy własnych rąk, bardzo skromnie, u nas nic, żaden produkt nie może się zmarnować. No i z darowizn od ludzi. Ale i tak ciągle jesteśmy na minusie.

W klubokawiarni nie ma sztywnych standardów, jakie obowiązują w wielu restauracjach, nie mówiąc o sieciowych fast-foodach. – U nas wszystkie dania są niepowtarzalne, każde ciasto, kanapka, wrap, naleśnik. Nikt nie może od nas oczekiwać, że będą idealnie takie same. Ale jest to naprawdę dopieszczone, ładnie podane – zapewnia szefowa.

Oprócz tego załoga z „Życie jest fajne” angażuje się społecznie: gotuje i rozwozi zupy dla bezdomnych, zbiera dary dla domu samotnej matki. O tym jednak mało kto wie. W tym klienci, którzy najczęściej zaglądają tu prosto z ulicy. I nawet nie zauważają kartki na witrynie z informacją „kupując w klubokawiarni Życie jest fajne wspierasz utrzymanie miejsca pracy 25 dorosłych osób ze spektrum autyzmu”.

Aleksandra Smereczyńska: – Nawet ostatnio mieliśmy wernisaż, 90 procent osób było tu pierwszy raz, wcześniej nawet o nas nie słyszeli. Zapewniali, że jeszcze przyjdą. Mówili: „tu jest tak fajnie, przyjemnie, na luzie”.

Fajnie, że tu jesteście, że wychodzicie z domu

W „Życie jest fajne” nikt nie jest przypisany do konkretnego stanowiska. – To jest specyficzne miejsce, każdy jest od wszystkiego. Nie ma tak, że mamy specjalistę od obsługi sali czy kuchni. Tutaj każdy jest zarówno kucharzem, kelnerem i sprzątaczem – wyjaśnia Mateusz.

Osobiście najbardziej lubi obsługiwać gości, choć czasem zdarzają się „trudni klienci, z którymi ciężko się dogadać, to są tak zwani krytycy”. To go jednak nie zraża. Wręcz przeciwnie.

Możliwość nawiązywania kontaktu z innymi osobami to jest coś, czego osoby autystyczne bardzo potrzebują. Gościom staramy się jakoś urozmaicić czas, dać im coś od nas poza jedzeniem – zapewnia.

Robert podziela tę opinię, również preferuje kontakt z klientem. – Z początku było trudniej, nie wiadomo było, jak zacząć, jaki będzie charakter gościa, który tu przychodzi. Ale z czasem było coraz lepiej, do tego stopnia, że potrafię bez żadnych przeszkód rozmawiać z ludźmi.

Stworzyliśmy w ciągu tych trzech lat bardzo fajny, zgrany skład. Lubimy ze sobą pracować, przebywać ze sobą, jesteśmy ze sobą zżyci. Myślę, że pracuje się jak najbardziej przyjemnie – wtrąca Mateusz. Robert na to: – Owszem, czasami pojawiają drobne konflikty. Ale są wyjaśniane na bieżąco, czy to w rozmowach, czy na naszej grupie na Facebooku. A najpoważniejsze sprawy omawiamy na cotygodniowych zebraniach operacyjnych.

U nas wszystkie dania są niepowtarzalne, każde ciasto, kanapka, wrap, naleśnik. Nikt nie może od nas oczekiwać, że będą idealnie takie same. Ale jest to naprawdę dopieszczone, ładnie podane

Aleksandra Smereczyńska

Paulina podobnie zajmuje się „gotowaniem, sprzątaniem, zmywaniem, obsługą też”. – Sprzątać naczynia po gościach to jest najfajniejsze. Dlaczego? Bo gość mówi, że dziękuje bardzo. I można sobie z nim porozmawiać, zaproponować coś jeszcze. Jakąś książkę, jakąś grę, żeby spędzić czas fajnie – wyjaśnia. I przyznaje, że na początku trochę się bała. Ale nie kontaktu z ludźmi, tylko tego, że „elastycznym trzeba być”. – Że szybko trzeba wszystko robić, i sprzątać, i zmywać. A jak przyjdzie gość, to jedną robotę przerwać i zająć się tym gościem – opowiada.

W klubokawiarni pracuje „różnie”, co oznacza, że czasem przyjeżdża pięć razy w tygodniu, a czasem trzy. Z jej doświadczeń wynika, że goście trudni to tacy, którzy „chcą alkoholu”. – A u nas nie ma alkoholu, tylko na imprezach zamkniętych – wyjaśnia. I dodaje, że nie miała do czynienia z takimi, „co grymaszą, kapryszą, że coś im się nie podoba”. – Goście wiedzą, że tu pracują osoby ze spektrum autyzmu. Mówią: fajnie, że tu jesteście, że wychodzicie z domu.

Wygląda na to, że najwięcej strachu miała w sobie Karina. Przed czym? Trudno powiedzieć. – To był taki ogólny, naturalny lęk przed znalezieniem się w całkiem nowym miejscu, ze wszystkimi nowymi osobami. Bałam się pójść do jakiejkolwiek pracy, bo długo wcześniej nie pracowałam – opowiada. I zapewnia, że „z czasem się to zmienia, poprawia”.

Anna Dymna z wizytą w „Życie jest fajne”.
Zdjęcie: https://www.facebook.com/pg/KlubokawiarniaZycieJestFajne

Do dziś jednak (a pracuje już półtora roku) kontakt z gościem bywa dla mniej „trochę stresujący”. – Przywykłam, jest zdecydowanie lepiej, niż na początku. Ale i tak wciąż się trochę denerwuję, czasem się przez to pomylę na kasie – przyznaje, bawiąc się nerwowo puklem włosów. Dlatego Karina lepiej czuje się na kuchni. – Najbardziej lubię przygotowywać jedzenie, zwłaszcza piec ciasta.

Przełamywać stereotypy o autystach

Zdaniem Mateusza największy problem z autyzmem jest taki, że „większość osób nieobeznana z tematem uważa, że to choroba, czyli że można się nim zarazić i można go wyleczyć”. Robert dorzuca, że najbardziej bawią go ci, którzy uważają, że „autyzm jest wywoływany przez szczepionki”.

O Jezu, przecież to zostało obalone X lat temu! – Mateusz przewraca oczami. – Ale mimo to są ludzie, którzy w to wierzą. Tak jak w New World Order na przykład. I nie dogodzisz im, na siłę będą starali się interpretować wszystko podług dezinformacji, przeinaczeń, memów w internecie. Tylko że tak samo niektórzy postrzegają osoby ze spektrum autyzmu i zespołem Aspergera. To znaczy przez pryzmat całej masy szkodliwych stereotypów. Dlatego to miejsce jest takie ważne. Bo możemy pokazać, że autyści też są ludźmi, to raz. A dwa – że mogą dać coś od siebie społeczeństwu.

Nas nie przeraża to, że ktoś porusza się na wózku, niewyraźnie mówi, jest głuchy czy niewidomy. U nas każda osoba z niepełnosprawnością może czuć się dobrze

Aleksandra Smereczyńska

Generalnie to miejsce powstało też po to, żeby przełamywać stereotypy o autystach – przyznaje Robert. – I bariery, i lęki, i całą masę różnych innych głupot – dodaje Mateusz. Na swoim przykładzie może powiedzieć tak:

Przez prawie trzy lata pracy tutaj bardziej się zapoznałem z ludźmi, bardziej się zintegrowałem, wyszedłem z pewnej sztywnej rzeczywistości i teraz jestem pełnoprawną, wysokofunkcjonującą częścią zespołu. Dokonałem tak zwanego skoku jakościowego. Myślę, że to dzięki temu miejscu.

Aleksandra Smereczyńska przyznaje: przełamanie stereotypów jest ważnym celem działalności klubokawiarni. Ale nie najważniejszym. – Przede wszystkim chodzi o to, żeby dać naszym pracownikom możliwość stykania się z życiem codziennym, w tym kulturalnym. Dlatego organizujemy różne eventy – żeby mieli możliwość korzystania z tego, z czego nie mają na zewnątrz – wyjaśnia.

Z doświadczenia wie, że osoby z autyzmem są postrzegane jako „niegrzeczne, rozwydrzone, niewychowane”. Pod tym względem lokal przy Grójeckiej 68 to rzeczywiście inny świat. – U nas mile widziani są wszyscy goście. Także, a może przede wszystkim, z niepełnosprawnością i autyzmem. Nas nie przeraża to, że ktoś porusza się na wózku, niewyraźnie mówi, jest głuchy czy niewidomy. U nas każda osoba z niepełnosprawnością może czuć się dobrze.

Skutkiem tego do klubokawiarni na warszawskiej Ochocie zjeżdżają z całej Polski, od Gdańska po Bielsko-Białą, grupy osób z niepełnosprawnością i ich rodziców. Zwłaszcza tych, którzy mają dzieci ze spektrum autyzmu. – Przyjeżdżają odpędzić strachy co do ich przyszłości. Sama wiem, jak to jest, początki były trudne. Nie mogłam odnaleźć się w świecie, wydawało mi się, że terapia mojego syna jest najważniejsza i tylko na tym się skupiłam. A wiele lat później, właśnie tutaj, od naszych pracowników, usłyszałam: „dlaczego cały czas nas terapeutyzowaliście, my potrzebowaliśmy rozmów i normalnego życia”.

Tutaj szczerość jest najważniejsza

Te słowa mogły paść z ust Pauliny. Jako nastolatka w ogóle nie mówiła, unikała wtedy kontaktu z innymi, bo nie wiedziała, jak się zachowa przy ludziach, czy ją zaakceptują, nie odrzucą, nie wyśmieją. – Nauczyłam się mówić, jak mama zrobiła holding. To znaczy obejmowanie, przytulanie. Wcześniej chciałam mówić, ale nie potrafiłam. I ten holding mi bardzo pomógł, kontakt z ludźmi przyszedł łatwiej – opowiada.

Karina problemów z komunikacją nigdy nie miała. Ale ze znalezieniem zatrudnienia i poczuciem własnej wartości i owszem. – Większość z nas z normalnej pracy by wyrzucono pierwszego dnia, nieliczni może dotrwaliby do tygodnia. Dlaczego? Nie mamy niczego, co chcieliby pracodawcy, zawsze będzie ktoś, kto będzie potrafił pracować więcej, szybciej i lepiej – mówi. I opowiada, jak całymi latami bezskutecznie szukała pracy na wolnym rynku. Chociaż fach w ręku ma, skończyła kurs specjalistyczny i policealną szkołę, wykształciła się na grafika komputerowego. – Wysyłałam swoje CV, w którym mam napisane, że jestem osobą ze spektrum autyzmu. I tylko raz zaprosili mnie na rozmowę kwalifikacyjną, ale nie oddzwonili.

Poza tym jednak Karina nie przypomina sobie, by doświadczyła nietolerancji podyktowanej mitami na temat autyzmu. Wie natomiast, że innym się to zdarza. Co nie znaczy, że to akceptuje. – Myślę, że stereotypy są złe, bo są nieprawdziwe. W praktyce oznacza to nietolerancję i krzywdzenie innych – uważa.

Paulina na co dzień się z tym nie spotyka, nie czuje się także niepełnosprawna. No, prawie. – Sama nie zrobię spraw urzędowych, nie załatwię nic w banku, w tym się czuję niesamodzielna. A poza tym wszystko umiem, zakupy też zrobię, jak mi któryś z kolegów tutaj zleci – wyjaśnia. Za swoją najmocniejszą stronę uważa swój głos. Praktykuje śpiew u prywatnej nauczycielki, występuje na koncertach, najbardziej lubi muzykę klasyczną. – Śpiewam sopranem, czysty mam głos – przekonuje. Zaśpiewać pani? – to pytanie wyraźnie retoryczne. Choć jest wiosna, Paulina wykonuje pierwszą zwrotkę kolędy „Cicha noc” (rzeczywiście, ma głos).

A pani umie śpiewać?

Nie umiem.

Oj, niech pani spróbuje!

Próbuję. Paulinie przez całą zwrotkę nie schodzi uśmiech z twarzy, w końcu wyrokuje: – Strasznie!

Kilka dni później, nic nie wiedząc o naszym małym pojedynku na głosy, Aleksandra Smereczyńska znienacka wspomina swoją pracę w korporacji. – Tam się cały czas uprawiało różne gierki, była walka o stanowiska, projekty, kasę. A przede wszystkim ludzie nigdy nie mówili wprost, co myślą, na porządku dziennym było obgadywanie wszystkich za plecami. Tutaj nieraz słyszę: „Ola, dlaczego chodzisz w tej samej spódnicy tyle czasu”. Albo: „jesteś nieumalowana, miałaś ciężką noc?”. Urzekło mnie to, że tutaj szczerość jest najważniejsza.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?