Przejdź do treści

„Niby żyjemy w tej samej rzeczywistości, ale nadajemy ze światów równoległych”. Z Łukaszem Lamżą rozmawiamy o pseudonauce

leczenie kryształami
Co sprawia, że człowiek oddala się ku „światom równoległym”? Z Łukaszem Lamżą rozmawiamy o pseudonauce/ iStock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Antyszczepionkowcy, znachorzy, radiesteci, zwolennicy teorii płaskiej Ziemi, wyznawcy kreacjonizmu młodoziemskiego – dzieli ich wiele, a łączy jedno: wiara w twierdzenia sprzeczne z tym, co głosi nauka. Zwolennikom tego rodzaju teorii swoją książkę poświęcił Łukasz Lamża, który w rozmowie z Hello Zdrowie wyjaśnia: „To się bardzo często rozbija nie o dowody, tylko o to, komu zaufać”.

Książka ma tytuł „Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze”, a jej autor jest dziennikarzem naukowym i filozofem, pracownikiem Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Łukasza Lamżę możecie również kojarzyć z prowadzonego przez niego na YouTube’ie programu „Czytamy naturę”. My porozmawiałyśmy z autorem „Światów równoległych” o tym, skąd bierze się ludzka wiara w to, co niezgodne z nauką, jak mają rozmawiać ze sobą ci, którzy w skuteczność szczepień nie wątpią z tymi, którzy sądzą odwrotnie i czy zwolennicy teorii płaskiej Ziemi naprawdę wierzą w to, co mówią?

 

Anna Sierant: Prześledził pan różne rejony „światów równoległych” – od tych zamieszkałych przez antyszczepionkowców po miejsca zasiedlowe przez zwolenników teorii płaskiej Ziemi. Czy na podstawie tych doświadczeń może pan stwierdzić, że wszystkie te osoby mają jakieś cechy wspólne? Czy trzeba mieć jakieś predyspozycje, żeby skierować się ku temu, co nienaukowe?  

Łukasz Lamża: Niestety, nie mam dobrej wiadomości. Nie ma nic, co by te wszystkie osoby łączyło. Nie można określić konkretnych predyspozycji do tego, że ktoś zaangażuje się w walkę przeciwko obowiązkowym szczepieniom czy zacznie twierdzić, że smugi na niebie pozostawiane przez samoloty są śmiercionośne.

Łukasz Lamża „Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze”/ wyd. Czarne

A co powoduje, że ludzie coraz częściej wierzą pseudonauce, np. antyszczepionkowcom czy zwolennikom twierdzenia, że koronawirus nie istnieje?

Paradoksalnie, chodzi o szeroki dostęp do informacji. Kiedyś pieczołowicie zbieraliśmy kolejne tomy encyklopedii i tam mogliśmy szukać naukowych podpowiedzi, dzisiaj wystarczy wstukać szukane hasło do Google. A Internet jest narzędziem demokratycznym – wysoko pozycjonują się nie tylko te najbardziej wiarygodne informacje, oparte na badaniach naukowych, ale często i artykuły, filmy czy wpisy na blogach, które głoszą zupełnie inne teorie. Na jednej stronie wyszukiwarki znajdziemy dane potwierdzające daną tezę i jej zaprzeczające. Nie zawsze łatwo jest oddzielić, to, co przydatne, od informacji nieprawdziwych. Zwłaszcza kiedy te ostatnie pisane są z dużą dawką emocji, przedstawiane jako prawda dostępna nielicznym.

Miłosz Brzeiński

W dyskusjach – na przykład – nad obowiązkowymi szczepieniami pojawiają się dwa obozy: jeden przeciwników szczepień, którzy czują się „oświeceni” po lekturze konkretnych lektur i wysłuchaniu konkretnych „autorytetów” i drugi – osób stojących po stronie nauki. I te osoby z kolei z jednej stosują wobec proepidemików pewnego rodzaju klasizm – nierzadko uważają, że są głupi i ich wyśmiewają. Jak więc ze sobą rozmawiać? Czy w ogóle jest szansa, by ktoś, kto nie ufa szczepionkom zmienił zdanie, skoro wielu nie przekonuje nawet fakt, że Wakefield skłamał w sprawie rzekomo wywoływanego przez szczepienia autyzmu?

Właśnie – Wakefieldowi odebrano już prawo wykonywania zawodu, ale gdy ogłaszał wyniki swoich sfałszowanych badań, był jeszcze lekarzem. Pseudonauka też ma swoich ekspertów, którzy nadają jej pozorów prawdziwości. Myślę, że ci eksperci stanowią około 1 procent wszystkich przedstawicieli świata nauki, ale już to wystarczy, by zadziało się źle.

A czy antyszczepionkowca można do szczepień przekonać? Jak najbardziej, ale musi to być osoba, która chce rozmawiać i po drugiej stronie też powinna się pojawić chęć do nawiązania dialogu, a przede wszystkim zrozumienia, o co tej konkretnej osobie naprawdę chodzi. Przeciwnicy szczepionek nie są jedną zwartą masą, a przekonanie o tym u zwolenników szczepień może brać się z tego, że choć niby żyjemy w tej samej rzeczywistości, to zupełnie inaczej ją odbieramy i nadajemy ze światów równoległych.

Czasem jednak konkretne osoby dochodzą do „the point of no return” – punktu, z którego nie ma już powrotu i ich przekonać się już nie da.

Pseudonauka też ma swoich ekspertów, którzy nadają jej pozorów prawdziwości. Myślę, że ci eksperci stanowią około 1 procent wszystkich przedstawicieli świata nauki, ale już to wystarczy, by zadziało się źle.

Co powoduje, że ludzie są w stanie postawić na szali swoje życie i zdrowie i zrezygnować z profesjonalnego leczenia na rzecz wlewów z dużych dawek witaminy C i picia surowej wody. Czy ma na to wpływ sytuacja w polskiej służbie zdrowia, to, że raz poszliśmy do lekarza, który był niemiły albo się nie znał i rezygnujemy?  

Niekiedy takie osoby kierują się swoimi odczuciami, na przykład niedojrzałą dziecięcą chęcią usłyszenia, że będzie OK. Chcą mieć pewność, a medycyna jest nauką niepewną. Niczego nie obiecuje. Owszem, dokonaliśmy już w tej dziedzinie wielu wspaniałych odkryć, ale nadal jesteśmy tylko chodzącymi małpami, które coś tam o organizmie wiedzą. Zawsze coś może się zmienić, dokonane zostanie kolejne odkrycie, a jedynym, co możemy i musimy zrobić w tym momencie, jest uwierzyć medycynie i przyjąć to, co wiemy na chwilę obecną i istniejące, często niedoskonałe, terapie.

Znachorzy, pseudonaukowcy obiecują znacznie więcej. U nich wszystko jest możliwe, nawet wyleczenie choroby, na którą medycyna skutecznego leku jeszcze nie ma, uchronienie przed śmiercią. Człowiek zyskuje tę upragnioną pewność, poczucie bezpieczeństwa, chce się ratować i dlatego zwraca się ku pseudonauce.

Nie bez znaczenie jest również sytuacja w służbie zdrowia – jeden przemęczony lekarz był niemiły, drugi zawiódł, bo nie podał od razu właściwej diagnozy, wszędzie trzeba stać w kolejkach, użerać się z systemem. Sam mam dzieci i nie raz doświadczyłem tych atrakcji, np. wtedy, gdy chciałem zgłosić wystąpienie odczynu poszczepiennego u jednego z potomków.

Michał Domaszewski, lekarz rodzinny

Wciąż nie mogę zrozumieć, jak to się dzieje, że niektórzy wierzą w coś, czego – wydawałoby się – obronić się nie da, w to, co nie jest prawdopodobne? Np. czy zwolennicy teorii płaskiej Ziemi naprawdę w nią wierzą, czy tylko się „nabijają”? Czy zwolennicy kreacjonizmu rzeczywiście są przekonani, że biblijni patriarchowie żyli po 900 lat, a Noe zapakował na swoją arkę w pary przeróżnych gatunków zwierząt? 

Mam wrażenie, że przynajmniej część tych, którzy snują teorie o płaskiej Ziemi, tak naprawdę w to nie wierzy i swoje tezy głosi raczej dla żartu. To zresztą tak naprawdę nieliczna, ale głośna grupa. Zupełnie inaczej jest ze zwolennikami kreacjonizmu młodej Ziemi, którzy są już śmiertelnie poważni. To przede wszystkim protestanci, którzy dosłownie odczytują Biblię. Dlatego też wyliczają, jakie konkretnie zwierzęta wziął Noe na arkę, czym musiał je żywić i gdzie w tej arce się z nimi wszystkimi pomieścił.

Takie osoby chcą mieć pewność, a medycyna jest nauką niepewną. Niczego nie obiecuje. Znachorzy, pseudonaukowcy obiecują znacznie więcej. U nich wszystko jest możliwe, nawet wyleczenie choroby, na którą medycyna skutecznego leku jeszcze nie ma, uchronienie przed śmiercią.

No dobrze, ale jak można wierzyć w to, że Ziemia jest płaska, skoro istnieją dowody, że wcale tak nie jest? Albo być przekonanym, że życie na naszej planecie trwa dopiero od sześciu czy dziesięciu tysięcy lat?

Na wszystko istnieją dowody, ale one nie zawsze są przecież oczywiste. A skąd pani wie, że to życie na Ziemi ma ponad 4 miliardy lat?

Boję się odpowiedzieć coś głupiego lub po prostu: „Przecież nauka tak twierdzi!”…

No właśnie. Pani wierzy, że historia Ziemi to około 4,5 miliarda lat, bo tak mówi nauka, a kreacjoniści młodoziemscy ufają, że ma tych lat znacznie mniej, bo tak mówi Biblia. Ale kto ma tak naprawdę kompetencje, żeby samodzielnie zweryfikować badania geologiczne? To się bardzo często rozbija nie o dowody, tylko o to, komu naprawdę zaufać. Zwolennicy szczepień wierzą medycynie, ich przeciwnicy – książkom czy artykułom osób, niestety czasem także lekarzy, którzy twierdzą, że szczepienia nie tylko nie są skuteczne, ale szkodliwe.

Czym się więc kierować, próbując analizować konkretne badanie pod względem jego merytoryczności? Czy ważna jest np. próba, na jakiej zostało wykonane, renoma uczelni? 

Jeśli dotarła Pani już do badań naukowych i chce je analizować, to już jest sukces. Problem tkwi w tym, że często dajemy wiarę źródłom zupełnie z nauką niezwiązanym. Jak wtedy postępować? To na pewno trudne. Można zacząć od sprawdzenia informacji w źródle, któremu ufamy, zacząć od wspomnianej wcześniej encyklopedii, im bardziej szanowanej, tym lepiej. Oczywiście istnieje jeszcze Wikipedia czy inne źródła, ale te już można przecież oskarżyć o spisek. Kogoś, kto nie chce przyjrzeć się danej teorii z różnych stron, nic do tego nie przekona. Informacje, które będą dla niego niewygodne uzna za nieprawdziwe.

Czy, na podstawie rozmów, które przeprowadził Pan z osobami zarabiającymi na głoszeniu pseudonaukowych tez, np. zajmującymi się radiestezją pokusiłby się Pan o stwierdzenie, że oni naprawdę wierzą w to, co mówią, czy tylko chcą sprawić takie wrażenie, żeby sprzedać produkt, a swoich klientów uważają za głupców?  

To zależy. Jeśli chodzi o wspomnianych różdżkarzy, uwalniających tereny od szkodliwego promieniowania, rozmawiałem dłużej z trzema osobami. Każda z tych rozmów trwała 20-30 minut i spokojnie odpowiadali na moje pytania. Jestem przekonany, że dwoje z nich wierzyło w swoje moce, trzeci pan raczej nie. I w tym przypadku wszystko zależy od konkretnej osoby.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: