Przejdź do treści

„Odkąd jestem matką, jestem lepszym pediatrą”. Lekarka Monika Działowska o realiach pracy z ciężko chorymi dziećmi

Monika Działowska, archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

,,24 godziny samej na oddziale, pod opieką chorzy pacjenci, dodatkowo nowe przyjęcia często w nocy. Stres, ogromna odpowiedzialność i zmęczenie potrafią wykańczać”- wyznaje Monika Działowska, pediatra w Klinice Endokrynologii i Pediatrii Szpitala Dziecięcego WUM w Warszawie. Jej codziennością jest widok ciężko chorych dzieci, dla których musi być stale uważna i oddana. Na swoim blogu Pediatra na Zdrowie dzieli się medyczną wiedzą w sposób zwięzły i przystępny dla rodzica, bo jej zdaniem zapobieganie jest dużo łatwiejsze i wydajniejsze niż leczenie. O realiach pracy w szpitalu, postawach rodziców i o tym, co dolega polskiej pediatrii, opowiedziała w rozmowie dla Hello Zdrowie.

 

Monika Słowik: Dlaczego wybrała Pani medycynę, a ostatecznie pediatrię?

Monika Działowska: Odkąd pamiętam podglądałam mamę pediatrę w jej pracy. Zawsze bardzo mi imponowało jak pomagała ludziom, że wiedziała tyle rzeczy, których inni nie wiedzą. Byłam dumna, gdy jej dziękowali i mówili, że jest bardzo dobrym lekarzem i człowiekiem. Oczywiście chciałam być taka jak ona. Z czasem dojrzewałam do tej decyzji bez presji ze strony rodziców, ale mama dużo opowiadała w domu o ciekawych przypadkach i zawsze mnie to fascynowało.  Właściwie nie rozważałam żadnej innej specjalizacji, choć niektórzy namawiali na okulistykę lub dermatologię, żeby spokojniej, mniej pracować, bez dyżurów, zbytniego ryzyka i za lepsze pieniądze. Chciałam jednak być lekarzem, który będzie umiał się zająć całościowo pacjentem, poza tym uwielbiam dzieciaczki, więc pediatria była oczywistym wyborem.

Uważa Pani, że kobiety częściej są pediatrami z uwagi na stereotypowe podejście do naszej natury? Bo jesteśmy opiekuńcze, lubimy matkować?

Pewnie tak, myślę, że mamy to w sobie. Mężczyźni częściej wybierają zabiegowe specjalizacje (chirurgię, urologię), ale jak już się płeć męska pojawi na pediatrii, to na starcie jest lepiej postawiona. Niedobór mężczyzn na takich oddziałach sprawia, że są lepiej traktowani, jak przysłowiowe rodzynki.

Czy to jak wyobrażała sobie Pani swój zawód, swoją pracę znalazło potwierdzenie w rzeczywistości? Czy przeżyła Pani zderzenie?

Pierwsze zderzenie było na studiach. Niby wiedziałam, że będzie trudno, ale było niewyobrażalnie. Setki stron do nauki z tygodnia na tydzień, w dodatku po łacinie na pierwszym roku. Moją jedyną odskocznią był taniec. Od czasu do czasu wyrywałam się na salsę lub zouka, żeby się poruszać i „przewietrzyć mózg„. Nie mogłam się doczekać końca studiów, by wreszcie być samodzielnym lekarzem, nie tylko siedzieć na wykładach i chodzić do pacjentów w 6-osobowych grupkach. Pediatria okazała się być fascynująca, pełna wyzwań, House’owych zagadek, wielkiej satysfakcji z pomagania maluszkom. Jedynie stosy papierkowej roboty sprowadzają na ziemię.

Jest pewna kwestia, której nie mogę darować rodzicom. Palenie papierosów – przy dziecku, czy rzekomo „nigdy przy dziecku”, to zachowanie, które ewidentnie szkodzi dziecku na całe życie i nie spotka się u mnie z przemilczeniem

Jak wyglądały początki Pani pracy na oddziale, kontakt z doświadczoną kadrą? Jakie jest to pediatryczne środowisko, w które wkracza się po studiach? 

Miałam szczęście, bo bardzo dobrze trafiłam. Moim opiekunem w trakcie specjalizacji jest cudowna, ciepła Pani Doktor, na którą zawsze mogę liczyć. Zresztą kilka innych osób z zespołu też nigdy nie odmawia pomocy, nawet gdy czasem dzwonię skonsultować pacjenta w środku nocy. Wiem jednak, że są oddziały, na których trudno przetrwać. Paradoksalnie bywają pediatrzy, którzy przymuszają ciężarne lekarki do dyżurowania lub uznają wyjście z pracy o normalnej porze za brak ambicji.  Niemniej chyba w każdej pracy najważniejsze jest towarzystwo i jak ma się wesołych, życzliwych ludzi wokół siebie to sympatyczna atmosfera łagodzi wszystkie trudy. Obecnie pracuję z dwójką super lekarzy, którzy wieczorami przesyłają mi zdjęcia z czasopism medycznych, mobilizując bym też się dokształcała. Rano w pracy opowiadamy medyczne nowinki lub omawiamy ciekawe przypadki z przychodni. Oprócz tego są mega pozytywni, przez co z przyjemnością chodzę do pracy.

A społecznie jak traktowany jest obecnie zawód pediatry w Pani odczuciu?

Podobno kiedyś niósł za sobą większy autorytet, ale ja dojrzewałam już w erze Internetu, forów i Doktora Google’a, więc przywykłam, że pacjenci czasem myślą, że wiedzą lepiej od lekarzy. To też czasy małej, acz głośnej grupy antyszczepionkowców, którzy próbują zdeprecjonować wiedzę pediatrów. Nauka i rozsądek jednak same się bronią, zaufanie do lekarzy jest nadal bardzo duże.

Jakie wynagrodzenie dostaje lekarz pediatra w polskim szpitalu? Czuje się Pani wynagradzana godziwie?

Gdy 2 lata temu wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim, jako rezydent zarabiałam 2,5tyś zł, czyli dokładnie tyle, ile w Warszawie płaciłam za opiekunkę dla dziecka. Znajomi mówili, że przecież w ogóle nie opłaca mi się wracać do pracy. Ja na to odpowiadałam, że nie po to przez połowę życia przygotowywałam się do bycia lekarzem, żeby teraz zostać w domu.

W czasie strajku rezydentów (młodzi lekarze w trakcie specjalizacji) postulowaliśmy o zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia i na szczęście się to udało. Teraz zarabiamy lepiej, ale nadal są to kwoty nieporównywalne z tymi w innych krajach Europy i świata.

Praca lekarki pediatrii w szpitalu różni się od pracy pediatry w przychodni. Zazdrości Pani koleżankom po fachu, że mają troszkę lżej?

Zazdroszczę, że nie dyżurują 24 godziny same na oddziale, pod opieką chorzy pacjenci, dodatkowo nowe przyjęcia często w nocy. Stres, ogromna odpowiedzialność i zmęczenie potrafią wykańczać. Z drugiej strony to właśnie samodzielna praca uczy podejmować decyzje, radzić sobie z rodzicami, nadaje doświadczenia. Niemniej w przychodni praca nie jest łatwa. Nie wychodzi się z gabinetu przez kilka godzin, pacjent za pacjentem, trzeba być non stop w 100% skupieniu. Po oddziale można się chociaż przejść (śmiech). W pracy przychodnianej lubię to, że jak przyjdę nawet na kilka popołudniowych godzin, to pomogę aż kilkunastu pacjentom. W szpitalu są trudniejsze przypadki, więc „jedynie” kilku dziennie.

Relacja lekarz- mały pacjent wymaga sporo gimnastyki. Raz pediatra jest super bohaterem, kiedy indziej znowu ma się wrażenie, że powinien zmienić zawód. Z czego może to wynikać?

Myślę, że „zimni lekarze” biorą się z przepracowania. Nie mają już siły czekać, aż dziecko się oswoi, powoli rozbierze, nie bawią się w „najpierw zbadamy misia, dopiero Krzysia”, bo kolejny pacjent już puka do drzwi. Od pewnego czasu środowisko lekarskie też dostrzega, że nie tak powinno być, doktor nie powinien pracować na kilku etatach, bo braknie sił by wykonywać pracę starannie.

Na oddziale dzieciaki jednak są dłużej niż podczas wizyty w przychodni, a to wyzwanie dla lekarza, bo wiąże się ze zbudowaniem relacji. Udało się Pani wypracować jakieś sposoby na ,,bycie fajną” w odbiorze dla nich? 

Szczerze mówiąc, to ja się po prostu dobrze z nimi bawię! Czasem opowiadam bajki w czasie badania, czasem zagaduję o Elzę lub ZigZaka, co uwielbiają. Bawimy się w łapanie światełka z otoskopu, które ucieka lub badamy najpierw lalę. Dla mnie super wyzwaniem jest odgadnąć na początku z jakim typem mam do czynienia. Czy z maluchem, który lubi jak dużo się wokół niego dzieje, co odwraca jego uwagę, czy z bardziej wrażliwym, które woli delikatne badanie, spokój i „iskierkę, która zagląda czy nie ma gwiazdek w uchu”. Kiedyś mama po badaniu powiedziała: „zaczarowała pani moje dziecko, które nigdy nie lubiło się badać”. Było mi bardzo miło…

Kto lepiej zrozumie matkę niż druga matka? Odkąd mam swoje dziecko jestem lepszym pediatrą. Rozumiem rozterki, trudności, zmęczenie młodych mam

Z dziećmi jest zawsze prościej. Gorzej z rodzicami. Czym kieruje się Pani w kontaktach z nimi?

Cierpliwością. A tak poważnie to gdy są nieco napięte relacje, staram się tych rodziców sama przed sobą tłumaczyć. Że zestresowani, że zmęczeni, że jeszcze nie wiedzą czy mogą w pełni zaufać, ale na pewno wkrótce sytuacja się ułoży. I zwykle tak jest.  Kiedyś usłyszałam: „Bądź zawsze dobra dla ludzi, bo nigdy nie wiesz jaką walkę toczą”. Może więc spóźnili się na wizytę, bo mają bliską osobę w szpitalu. A może mama samotnie wychowuje 3 dzieci i dlatego zapomniała dać leków.  Jest jednak pewna kwestia, której nie mogę darować rodzicom. Jest dla mnie nie do zaakceptowania. Palenie papierosów – przy dziecku, czy rzekomo „nigdy przy dziecku”, to zachowanie, które ewidentnie szkodzi dziecku na całe życie i nie spotka się u mnie z przemilczeniem.

Jaki typ rodzica jest najtrudniejszy w kontakcie dla pediatry?

Oczywiście ten, który „wie lepiej”. Ja jednak zawsze liczę na merytoryczne argumenty, które przekonają rodzica, co zwykle się sprawdza, ale tylko w spokojnej rozmowie.  Pewnego razu hospitalizowaliśmy 2-letniego chłopca, któremu towarzyszyła babcia. Ponieważ dziecko rozwijało sepsę prosiłam, żeby przyjechali rodzice, gdyż potrzebna jest pełna opieka i decyzyjność. Mama pojawiła się dopiero po 2 dniach, gdyż „pakowała męża i dzieci na wyjazd”. Kiedy się spotkałyśmy miała pretensje, że tak nalegałam by przyjechała. Tłumaczyłam, że dziecko ma sepsę, stan zagrożenia życia i rodzic jest niezbędny, a mama wykrzyczała: „Bo was nic nie interesuje! Że człowiek ma firmę do prowadzenia, ZUS-y do zapłacenia!”. Jestem wyrozumiałą osobą, ale tamto dziecko mogło umrzeć, a mama o takich rzeczach.

Dochodzimy do emocji. Pojawia się złość, jak np. w tym absurdalnym przypadku. Jak sobie Pani radzi, kiedy przychodzi moment, że łzy same cisną się do oczu,  bo nie raz patrzy Pani na bezbronne, cierpiące dziecko. Co w takich chwilach Pani robi?

Jesteśmy profesjonalistami, ale i ludźmi, matkami podobnych dzieci. Serce się kraje, ale my tam jesteśmy by pomagać. Właśnie po to, by przegonić chorobę i dać tym dzieciom znowu biegać, szaleć, rozrabiać. Szkolimy się latami, by te małe istotki poszły w świat cieszyć się życiem. A wtedy my, po cichu, cieszymy się kolejnym sukcesem.

Miała Pani takie sytuacje w zawodzie, podczas pracy na oddziale, które dzisiaj uznaje Pani za przełomowe, że Panią odmieniły?

Pamiętam pacjenta, którego przyjęłam w nocy na dyżurze. Na szczęście udało mi się rozpoznać sepsę i natychmiast włączyć leczenie. Dodatkowo jednak podejrzewałam chorobę, która zagrażała oku dziecka, chciałam wykonać tomografię komputerową. Jednakże rodzic dziecka leżącego na tej samej sali odradzał mamie mojego pacjenta to badanie, w obawie przed promieniowaniem, bagatelizował objawy. Na szczęście mama mi zaufała, a badanie potwierdziło moje przypuszczenie, dziecko było operowane w trybie pilnym. Ten przypadek uświadomił mi dwie kwestie. Po pierwsze, decyzja lekarza na dyżurze, prawidłowe rozpoznanie, może zaważyć o życiu dziecka, które zresztą było w wieku mojego, co ciągle chodziło mi po głowie. Po drugie, pokazało jak ważna jest relacja lekarz – pacjent. Gdyby mama mniej mi ufała, lub gdybym ja niewłaściwie z nią rozmawiała, badanie mogło nie być wykonane, a dziecko straciłoby oko.

„Zimni lekarze” biorą się z przepracowania. Nie mają już siły czekać, aż dziecko się oswoi, nie bawią się w „najpierw zbadamy misia, dopiero Krzysia”, bo kolejny pacjent już puka do drzwi. Doktor nie powinien pracować na kilku etatach, bo braknie sił by wykonywać pracę starannie

Matki czuwając przy chorym dziecku, potrafią spędzać tygodnie, czasami miesiące, lata w szpitalu. Mam wrażenie, że wtedy pediatra jest nie tylko lekarką, ale nierzadko koleżanką, powiernicą. Udaje się Pani postawić wtedy granicę? Można w ogóle odciąć się, kiedy inna kobieta płacze, potrzebuje przytulenia, opowiada o swoich prywatnych sprawach?

Spotykamy niezwykle trudne historie. I bohaterskie postawy mam np. dzieci niepełnosprawnych. Wielokrotnie są to mamy samotnie wychowujące te dzieci, gdyż mężczyźni nie udźwignęli ciężaru przewlekle chorego dziecka. Kilka razy w życiu zakręciła mi się łza w oku, słuchając ich historii. Wtedy dzwonię do męża, by choć na moment usłyszeć swojego synka. Dziękuję Bogu, że mam zdrowe dziecko i pełną rodzinę.

Pediatra, jak każdy lekarz ma do czynienia z umieraniem. Pamięta Pani dzieci, które odeszły?

Pamiętamy każde dziecko z oddziału, które odeszło. Na którymś dyżurze przyjęłam nastolatkę po dopalaczach. Miała bardzo dziwne objawy, była trudna we współpracy. Okazało się, że ma sepsę, niestety spowodowaną bakterią oporną na bardzo wiele antybiotyków. Dodatkowo dopalacze niszczyły jej narządy, m.in. serce. Mimo wielospecjalistycznej opieki pediatrów, anestezjologów, zakaźników i chirurgów dziewczynki nie dało się uratować. Do dziś myślę, że gdyby nie te dopalacze, to sepsy może w ogóle by nie było, albo organizm lepiej by sobie z nią poradził.

Co jest zatem najtrudniejsze w zawodzie pediatry?

Rozróżnienie, czy dziecko, które weszło na dyżurze (wtedy jest się jedynym lekarzem) na oddział ma poważną chorobę czy nie. Np. maluch wysoko gorączkujący, z podwyższonymi wykładnikami stanu zapalnego. Może to być banalna infekcja wirusowa, która sama minie za kilka dni, a może się rozwijać nawet sepsa. Przypadki wielokrotnie zaskakiwały nawet najbardziej doświadczonych lekarzy. Wracam po dyżurze do domu i zawsze się zastanawiam jak się potoczą dalej losy.

Z zasady lekarz nie może leczyć swoich bliskich, ale gdy trafia do Pani szpitala spokrewnione z Panią dziecko, to co wtedy Pani czuje? Co wtedy podpowiada instynkt?

Najgorzej kiedy choruje własne. Oczywiście przy banalnych infekcjach jest łatwo, bo sama badam i wiem jak leczyć, nie muszę szukać doktora. Gorzej, gdy jest coś niejasnego. Lekarze to trudni pacjenci. Są za bardzo świadomi różnych ciężkich chorób, a jednocześnie słabo stosują się do czyichś zaleceń.  Dzieci rodziny czy znajomych staram się traktować jak zwykłych pacjentów, żeby obiektywnie na nie patrzeć. Nie badam pobieżnie na placu zabaw, zalecenia wydaję na piśmie. Tylko nie zawsze dają się badać, bo myślą, że znowu się z nimi bawię w łaskotki (śmiech).

Zdarza się, że bliska i dalsza rodzina traktuje Panią jak wyrocznię i gdy tylko dziecko zakaszle, albo ma gorączkę, to automatycznie dzwonią?

Rzeczywiście często się to zdarza. Ja jednak unikam porad przez telefon. Uważam, że bez zbadania dziecka mogą one bardzo zaszkodzić. Mój mąż też pilnuje, żebym po powrocie z pracy zajęła się rodziną, bo i tak dużo pracuję. Widzę jednak jak bardzo młode mamy potrzebują porozmawiać więcej z lekarzem, zadać mnóstwo pytań. Przecież wokół noworodka jest milion wątpliwości. Mnie po porodzie było łatwiej, bo ja o dzieciach się wcześniej uczyłam. A skąd to wszystko mają wiedzieć inne mamy? Dlatego właśnie stworzyłam bloga pediatranazdrowie.pl, organizuję szkolenia dla rodziców o pielęgnacji dzieci, szczepieniach, pierwszej pomocy, odporności. Żeby odpowiadać na rodzicielskie dylematy, służyć radą. Mimo dość łatwego dostępu do lekarzy często słyszę: „nikt mi wcześniej o tym nie powiedział”.

Monika Działowska, archiwum prywatne

Łatwiej zatem jest być lekarzem dzieci, kiedy ma się swoje własne? 

Kto lepiej zrozumie matkę niż druga matka? Odkąd mam swoje dziecko jestem lepszym pediatrą. Rozumiem rozterki, trudności, zmęczenie młodych mam. Przebywając dużo na placach zabaw słyszę jakie dylematy i wątpliwości omawiają, znam się też na wszelkich parentingowych trendach.

Jak pogodziła Pani te dwa światy: troskliwa mama i profesjonalna lekarka?

Mam nadzieję, że można uznać, że to godzę (śmiech). Najbardziej się cieszę, że Karolek lubi chodzić do przedszkola, więc nie mam aż takich wyrzutów sumienia, że długo mnie nie ma w domu. Prowadzę bloga, na którego chciałabym pisać jak najwięcej, ale zwykle popołudnia poświęcam dziecku, a wieczorami muszę ogarnąć dom i nigdy nie zapominać, że małżeństwo bardzo się liczy. Czasami warto rzucić wszystko i zwyczajnie się poprzytulać, bez patrzenia na zegarek czy stos prania.

Jaki jest największy problem zawodu pediatry? Z czym się boryka ta specjalizacja?

Trzeba się nieustannie kształcić. Medycyna wręcz galopuje. Na wakacje zabieram prasę medyczną, weekendy wykorzystuję na konferencje. W związku z tym nie mogę się pogodzić z tym, że nadal wielu lekarzy lub położnych zaleca odstawienie od piersi przy alergii na białko mleka krowiego, stosuje na twarz dziecka sterydy, lekką ręką wypisuje kolejny i kolejny antybiotyk lub wypowiada się o szczepieniach niezgodnie z aktualną wiedzą medyczną opartą na dowodach naukowych.

 

Monika Działowska– lekarka pediatrii w trakcie specjalizacji w Klinice Endokrynologii i Pediatrii Szpitala Dziecięcego WUM przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie. Przyjmuje również małych pacjentów w przychodni Petra Medica w Warszawie, oraz prowadzi szkolenia z zakresu opieki i pielęgnacji dzieci dla rodziców i opiekunów.  Autorka bloga http://pediatranazdrowie.pl/.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: