Przejdź do treści

„W poczuciu się ojcem nie przeszkadzało mi to, że Tymek nie żył”. Co czuje ojciec po poronieniu? REPORTAŻ

"W poczuciu się ojcem nie przeszkadzało mi to, że nie żył"
Poronienie. Co czuje ojciec po poronieniu? Zdj: Unsplash
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Piotr pamięta to doskonale, jakby zdarzyło się wczoraj. A minęło osiem lat. Padał śnieg, miasto stanęło w korku, na ulicy już robiła się plucha. Na chodniku jeszcze nie, wracał z pracy, przez zaspy przedzierał się do stacji metra, zadzwoniła Żona: „Będziemy mieli dziecko”.

Piotr to pamięta, bo wtedy poczuł się ojcem po raz pierwszy. – Przez całą ciążę oczywiście to wiedziałem, ale bardziej teoretycznie – wyjaśnia. – Mocno i realnie dotarło to do mnie w dwóch momentach. – Najpierw wtedy, przy stacji metra. Później w lipcu 2012 roku, kiedy zobaczyłem Tymka, jak się urodził – opowiada.

I dodaje: – W poczuciu się ojcem nie przeszkadzało mi to, że nie żył.

Szpital

Z Żoną nie starali się o pierwsze dziecko ani długo, ani jakoś szczególnie. Byli już jakiś czas po ślubie, mieli w miarę ustabilizowaną sytuację, stwierdzili: „może to już czas, spróbujmy”. Piotr: – Tymek nie był więc super długo wyczekiwany. Ale na pewno był planowany.

"Kazano mi wybierać: albo sekcja zwłok, albo wydanie ciała do pogrzebu"

Latem 2012 roku wszystko mieli już przygotowane: łóżeczko, ubranka, fotelik samochodowy. Był 37. tydzień, ostatnie badanie przed porodem. „Jak wszystko będzie dobrze, widzimy się w szpitalu”, powiedział ginekolog, zanim Żona ułożyła się na kozetce. I było, dopóki nie zabrał się za sprawdzenie pulsu dziecka. – Nie mógł wyczuć tętna, zrobiło się trochę nerwowo. Ale ja jestem akustykiem z wykształcenia, więc powiedziałem Żonie, że problem jest zapewne natury technicznej, najwidoczniej jakaś usterka w mikrofonie.

– Pan sam w to wierzył? Czy powiedział pan Żonie, żeby ją uspokoić?

– Myśmy w ogóle nie mieli pojęcia, że to może być aż tak poważne – odpowiada Piotr.

Nam najbardziej pomagało, gdy ktoś chciał słuchać, nieraz po raz kolejny, jak to wszystko było, jak Tymek wyglądał, jak załatwialiśmy wszelkie formalności

Piotr

Taka myśl nie przyszła im do głowy do momentu, kiedy lekarz po USG stwierdził: „dziecko nie żyje”. – Co się wtedy czuje? Ciężko to nawet opisać. Nagle wpada się w pustkę, czas zwalnia, robi się cicho i człowieka odcina, ma się poczucie totalnej utraty kontroli nad życiem. Bo skoro dziecko umiera i nie było się w stanie nic zrobić, to znaczy, że absolutnie na nic nie ma się wpływu.

Nie łudzili się, nie zaprzeczali. Do szpitala przyjechali w piątek. Piotr mógł być przy Żonie przez cały czas, nawet przenocować. Lekarz zadecydował, że Żona będzie musiała urodzić Tymka. Piotr: – Jakkolwiek trudne, jest to bezpieczniejsze dla kobiety. Bo o zdrowie dziecka nie trzeba się już martwić…

Uderzyło ich natomiast to, że zewsząd dookoła słyszeli, wszędzie w papierach czytali: niepowodzenie położnicze. – To nazewnictwo oficjalne oczywiście musi występować, ale dla rodziców po stracie jest bezduszne – mówi Piotr.

W tym całym nieszczęściu mieli o tyle szczęścia, że trafili do jednej z najlepszych placówek, personel zajął się nimi niemal wzorowo (co jest w Polsce rzadkością). – Byliśmy w szpitalu na Madalińskiego. Dostaliśmy normalną salę, tylko dla nas, nie było wokół innych matek i „powodzeń położniczych” – wylicza Piotr. I dalej: Tymek dostał opaskę ze swoimi danymi (choć nie musiał, bo te są przeznaczone dla dzieci żywych), pielęgniarki opatuliły go kocem, poza tym usunęły się w cień. – Personel był na miejscu, ale dyskretnie, gotowy do wsparcia. Wtedy o tym oczywiście nie myśleliśmy, ale później zauważyliśmy, że potraktowano nas z szacunkiem, delikatnością, godnością.

Pokój

Na tej opowieści jest tylko (może: aż?) jedna skaza: kobieta, z którą jechali w windzie – salowa albo pielęgniarka – dobrze wiedziała, po co przyjechali. Na odchodne rzuciła: „nie ma co się załamywać, tylko próbować drugi raz”. Już niemal radośnie szczebiotała: „widzimy się za dziewięć miesięcy. Ze zdrowym dzieckiem!”.

To zdaniem Piotra najgorsze, co w takiej sytuacji można powiedzieć (w przypadku rodziców po stracie – usłyszeć): „trudno, nie udało się, będzie następne”. – Rozumiem, że ludziom ciężko odnaleźć się w obliczu takiej historii. Niektórzy reagują na zasadzie: śmierć? Oho, trzeba się trzymać na dystans, żeby się nie „zarazić”.  My wtedy czuliśmy, jakby ktoś traktował Tymka jak… – Piotr urywa, widać, że szuka adekwatnego porównania, wtrącam więc: – Jak zepsuty rower?

Piotr lekko potakuje. – Rozumiem, że ludziom jest ciężko odnaleźć się w obliczu takiej historii, próbują to w jakiś sposób oswoić, jakoś zareagować, coś powiedzieć. Tylko że strasznie łatwo jest powiedzieć coś, co mimo dobrych intencji, jednak mocno zrani.

– A co można w takiej sytuacji powiedzieć, żeby nie zraniło?

Piotr nie musi dumać nad odpowiedzią, zna ją od razu, to reakcja kolegi, który tuż po śmierci Tymka oznajmił im wprost: „nie wiem, co się mówi w takich sytuacjach, ale jak będziecie mnie potrzebować, to dzwońcie, przyjadę, pomogę, wysłucham”.

– Czyli najlepiej po prostu powiedzieć: jestem?

Piotr potwierdza. – Nam najbardziej pomagało, gdy ktoś chciał słuchać, nieraz po raz kolejny, jak to wszystko było, jak Tymek wyglądał, jak załatwialiśmy wszelkie formalności – opowiada.

Niektórzy znajomi sięgnęli ponadto do literatury fachowej, przetrząsnęli podręczniki do psychologii i poradniki, w nich szukali odpowiedzi, jak pomóc rodzicom po poronieniu. A później podrzucili je Piotrowi i Żonie. – Od nich też dowiedzieliśmy się na przykład, że pojawia się syndrom pustych ramion, potrzeba tulenia dziecka, trzymania w rękach – wyjaśnia Piotr.

Nietrafionych rad nie udało się jednak uniknąć. Jak choćby tej, żeby kącik dla dziecka zmieść z powierzchni mieszkania, uprzątnąć szybko i cichaczem, zanim Żona wróci ze szpitala. Jakby nie tylko Tymka nigdy nie było, ale nawet nie miało w ogóle być.

Piotr nie posłuchał, zabrali się za to razem. Nie od razu, nie spieszyli się. Ale też nie przeciągali nieuniknionego. Gdy Piotr o tym opowiada, uśmiecha się ciepło, z lekkim wzruszeniem: – Dla mnie najciężej było przy naklejkach na samochód, które kupiliśmy chwilę wcześniej. Wie pani, takie z napisem „UWAGA, DZIECKO W SAMOCHODZIE”. Sprzątanie zabawek, składanie łóżeczka, chowanie zabawek nie były tak ciężkie, jak te naklejki.

Cmentarz

W kwaterze, w której spoczywa Tymek na jednym z warszawskich cmentarzy, panuje niepisany zwyczaj, że dzieciom przynosi się zabawki. Piotr z Żoną przynieśli ich sporo, głównie przez pierwszy rok-półtora po śmierci Tymka. Pluszaki, resoraki, cysternę, do której skonstruowania części zbierał z punktów za tankowanie na stacji benzynowej. – Przyniosłem mu, przyszliśmy następnym razem i  patrzę: „o, cysterna odjechała”. A ostatnio nawet zaginął resorak, już stary, pordzewiały. Okazało się, że ktoś kradnie te zabawki. Nie wiem, co o tym myśleć, strasznie dziwne to jest…

Przez pierwszy rok chodzili na cmentarz codziennie. Później przyszła na świat córka, było dużo pracy, urodził się drugi syn, teraz chodzą więc w czwórkę, ale rzadziej, głównie ze względów logistycznych. – Młodszy syn od razu zaczyna ganiać dookoła i oglądać zabawki – śmieje się Piotr.

Teraz równie często, co na cmentarzu, są w kościele na mszy za Tymka. – Msza nie jest zamiast, to raczej coś równoległego, ma inny cel – wyjaśnia Piotr. – Cmentarz to takie miejsce wyłączone z codziennego obiegu, gdzie się wspomina bardziej. Mszę zamawiamy w intencji podziękowania za to, że Tymek w ogóle był. Za niego chcemy dziękować i ewentualnie prosić o pomoc, ale o pomoc dla nas, żeby dać sobie radę bez niego tu na ziemi. Bo on, jak wierzymy, już czeka na nas po drugiej stronie.

 

Ważne jest to, żeby nie obwiniać się wzajemnie, nie myśleć, że drugiej osoby to nie obchodzi albo że nie kochała dziecka, bo jakoś się trzyma, poszedł czy poszła na piwo albo na plotki. Trzeba dać sobie przestrzeń do przeżycia żałoby po swojemu

Piotr

Dlatego teraz raczej zamawiają mszę świętą. Wcześniej też to robili, ale bardziej z poczucia obowiązku, tak zostali wychowani, tak wierzą. W drodze do szpitala nie mieli pretensji do świata, losu, Boga. Pojawiły się później, gdy Piotr długo sam siebie pytał: „po co to wszystko?”. – Miałem poczucie, że bycie przyzwoitym, wierzącym człowiekiem, to była swego rodzaju inwestycja, która się nie zwróciła, bo Tymek zmarł. Że za to całe zmaganie ze sobą należała mi się jakaś nagroda, a dostałem straszliwą karę. Później zrozumiałem, że nie o to w tym chodzi. Mniej więcej półtora roku mi to zajęło.

Pomogła Żona, to ona w końcu puściła myśl: „a gdyby tak to odwrócić, spojrzeć z drugiej strony?”. – Co to znaczy? – pytam. Piotr: – Że nie chodziło o nas, tylko o niego, żeby nie był sam. Że to nie my jesteśmy w centrum wydarzeń, tylko on.

– Że nie on był dla was, tylko wy dla niego?

– Tak bym to ujął.

Joanna Frejus, O matko, depresja

Później Piotr sam sobie uświadomił, że jakby ktoś mu zaproponował: dostaniecie super faceta, ale tylko na 37 tygodni i będzie strasznie, bardzo będziecie po nim rozpaczać, albo nie dostaniecie go wcale – to zgodziłby się na taki układ bez wahania.

Kropkę nad i postawił kolega. Poszli na piwo, rozmowa, jak zwykle, zeszła na Tymka. Piotr stwierdził, że śmierć dziecka to jest zło w czystej postaci, nie ma żadnego sensu. Kolega zamyślił się. – Wiesz, moim zdaniem nie do końca – powiedział. – Ja przez to, że byłem przy was przez całą żałobę, stałem się lepszym człowiekiem. Możesz to samo powiedzieć o sobie? Że ktoś stał się dzięki tobie lepszym człowiekiem?

Wtedy Piotr zrozumiał, dlaczego tuż po porodzie razem z Żoną tulili ciało Tymka i oglądali jego stópki. – To było trochę surrealistyczne, płakaliśmy i oglądaliśmy jego paluszki, dyskutowaliśmy głośno, czy odziedziczył po mnie, czy po Żonie. A personel patrzył na to i płakał razem z nami.

– I po kim miał?

Piotr śmieje się: – Ja bym powiedział, że po mnie. Żona ma najprawdopodobniej odmienne zdanie.

Witraż

Płeć rzutuje ponoć na podejście otoczenia do rodziców po poronieniu, a konkretnie: oceny głębokości żałoby i oczekiwań wobec matki i ojca. Mówi się przecież, że kobiety są wrażliwsze, a mężczyźni mają być dla nich opoką, że „chłopaki nie płaczą”. Także: że to matka bardziej przeżywa, w końcu była związana z dzieckiem biologicznie, to ona nosiła je pod sercem, czuła jego ruchy, dzieliła swoje ciało.

para

– Faktycznie, jest duże oczekiwanie, że będzie się wsparciem dla żony – przyznaje Piotr. – Mam jednak wrażanie, że w naszym przypadku wynikało to głównie z czynników, powiedziałbym, czysto fizjologicznych. Żona rodziła naturalnie, więc musiała przejść cały połóg. Ja fizycznie byłem w dużo lepszym stanie.

– A psychicznie?

– Raczej większość znajomych nie rozgraniczała tego, byliśmy traktowani jak jedność. Że to, co się dzieje, jest naszym wspólnym udziałem.

Piotr wspomina też metaforę, którą usłyszeli w grupie wsparcia dla rodziców po utracie dziecka przy kościele dominikanów na warszawskim Służewcu: kobieta jest jak lustro, jeden cios i rozpada się na tysiące kawałków; mężczyzna to raczej witraż, od uderzenia wypada jedno okienko, reszta jakoś się trzyma. – Ale to nie znaczy, że mniej przeżywa, może po prostu bardziej jest nauczony działać zadaniowo. Jak już gdzieś dojedzie, załatwi, położy spać żonę, to dopiero może włączyć uczucia – wyjaśnia. – Statystycznie rzecz biorąc więc chyba bardziej po kobietach widać cierpienie, a stąd bierze się myślenie, że jak ktoś ma się trzymać, to właśnie facet.

Nie stykali się z tym codziennie, właściwie – na własnej skórze doświadczyli jedynie raz. – Gdy przyjechaliśmy zobaczyć małego już po sekcji, ktoś z personelu – nie wiem, czy technik, czy lekarz – powiedział przed wejściem: „pan może wejść, ale Żona lepiej nie, to jest widok na całe życie” – opowiada Piotr. I od razu wyjaśnia: – Ale my właśnie chcieliśmy, żeby to był widok na całe życie. Skoro mamy tylko chwilę w tym, żeby być razem, dotknąć się, przytulić, pocałować, to my tego chcemy. Wierzę, że w wieczności jeszcze się sobą nacieszymy.

Rozmawiali o tym zresztą w drodze na porodówkę. Traf chciał, że Żona już będąc w ciąży (ale nie spodziewając się tragicznego jej zakończenia), czytała artykuł o kobiecie po poronieniu, która stwierdzała: „jedyne, czego żałuję, to że nie zobaczyłam, nie przytuliłam mojego dziecka”. – Myślę, że to też nam pomogło: że mogliśmy go dotknąć, przytulić, ubrać do trumny, jakkolwiek makabrycznie by to nie zabrzmiało. Ale to były jedyne momenty czułości, jakie mieliśmy.

kobieta i mężczyzna

Ich córka jest o półtora roku młodsza od Tymka. – To już Żona wykazała się czujnością, dopilnowała, żeby nie było sytuacji, że kiedyś córka, jak będzie duża, przyjdzie i powie: „gdyby Tymek nie zmarł, ja bym się nie urodziła”. Żeby nie była dzieckiem zamiast Tymka, tylko jego młodszą siostrą.

Córka zna go ze zdjęć. Raz, że sami robili mu tuż po porodzie, w prosektorium, w ubranku do trumny. Dwa – zaprzyjaźniony fotograf zaproponował, że zrobi mu profesjonalną sesję, jak będą chcieli, to im wyśle, jak nie – to zachowa dla siebie.

Jakby było dziesięcioro, to ciągle myślałbym o tym, że powinno być jedenaścioro. I to nie mija. Ponoć żałoba powinna jakoś minąć, wygasnąć, po roku. Ale w przypadku śmierci dziecka to nie działa, potwierdzają to sami psychologowie

Piotr

Chcieli oglądać, jak najbardziej. Żona nawet znalazła kobietę w Stanach Zjednoczonych, która pro publico bono retuszuje zdjęcia martwo urodzonych dzieci z całego świata tak, że wyglądają jak żywe. Piotr: – Jakby ktoś do nas przyszedł, to na komodzie zobaczy trzy niemal takie same zdjęcia: wszystkich naszych dzieci w dniu urodzenia. Tymek oficjalnie jest częścią naszej rodziny.

Młodsze dzieci wiedzą, że mają starszego brata, tylko że „mieszka w niebie u aniołków”. – Syn jest za mały, żeby to zrozumieć, córka natomiast wie, że jej brat udał się w podróż, która prowadzi tylko w jedną stronę. To my dołączymy do niego, kiedy już będziemy bardzo starzy. I ona raz rysuje go na obrazku przedstawiającym całą rodzinę, raz nie.

Życie

Za sprawą Tymka zmieniło się podejście Piotra i jego Żony do wychowania dzieci. – Wcześniej byliśmy nastawieni raczej na tak zwany zimny chów: po pół roku Żona wraca do pracy, Tymek idzie do żłobka. Trzeba być twardym, da sobie radę – opowiada Piotr.

W praktyce po urodzeniu córki, a później drugiego syna, Żona jest cały czas na wychowawczym, dopiero przymierza się do powrotu do pracy na pół etatu. – Po śmierci Tymka stwierdziliśmy, że jeszcze się napracujemy, co innego jest w życiu ważne. Tych chwil, zwłaszcza kiedy dzieci są małe, już się drugi raz nie przeżyje, to jest jedyna okazja.

Piotr opowiada o swojej poprzedniej pracy: dużo pieniędzy, dużo obowiązków, dużo czasu poza domem. I o dniu, wieczorze późnym właściwie, kiedy zorientował się, że coś tu nie gra. Było już ciemno, jak zwykle rozmawiał z Żoną i córką przez Skype. Nagle przyszedł przyłożony z robotą na cito, Piotr obiecał za chwilę oddzwonić, chwila przeciągnęła się do pół godziny, dla jego małej córki musiała być to wieczność. – Wtedy stwierdziłem, że mogę iść do pracy, w której będę mniej zarabiał, ale będę mógł spędzać więcej czasu z rodziną. Gdyby nie Tymek, pewnie bym do dzisiaj twierdził, że najważniejsze, żeby facet przynosił pieniądze do domu.

Poronienie. Badania po poronieniu

Wciąż jest dla niego dziwne uczucie, że ma troje dzieci, ale na co dzień, przy sobie, tylko dwoje. – Jakby było dziesięcioro, to ciągle myślałbym o tym, że powinno być jedenaścioro. I to nie mija. Ponoć żałoba powinna jakoś minąć, wygasnąć, po roku. Ale w przypadku śmierci dziecka to nie działa, potwierdzają to sami psychologowie – mówi najpierw. Od razu niemal dodaje: – To nie znaczy, że nie można być fajnie, godnie, pięknie. Że nie można czuć się spełnionym, nie można marzyć, nie można się śmiać, nie można sprawiać sobie przyjemności. I że nie ma w tym nic złego.

Dlatego też już od kilku lat msze zamawiane za Tymka mają charakter dziękczynny. Także za to, że przetrwali to razem (statystyki są bezlitosne, ponad połowa małżeństw/związków po stracie dziecka prędzej czy później rozpada się). Ich ocaliło zrozumienie, że każdy inaczej przeżywa żałobę.

– Wspomniała pani o jej etapach – i to się zgadza. Tylko że w przypadku straty dziecka przychodzą one w różnej kolejności i z różną prędkością, nieraz wracają, mieszają się, przeskakują. I w zasadzie to nigdy nie jest zsynchronizowane, jak jedna osoba jest rozbita, to druga jakoś się trzyma, później to się odwraca – wyjaśnia Piotr. – Ważne jest to, żeby nie obwiniać się wzajemnie, nie myśleć, że drugiej osoby to nie obchodzi albo że nie kochała dziecka, bo jakoś się trzyma, poszedł czy poszła na piwo albo na plotki. Trzeba dać sobie przestrzeń do przeżycia żałoby po swojemu.

Piotrowi pomogło to, że sam sobie powiedział: „nie muszę być silny, w zasadzie już nic nie muszę, mam prawo do tego, żeby być słabym i żeby mnie to przerosło”. Teraz przyznaje: – Życie po stracie dziecka jest inne, trzeba się go nauczyć. Nie jest to proste, ale da się.

Krótka Instrukcja o Poronieniu

Szacuje się, że około 15 proc. stwierdzonych ciąż kończy się poronieniem. Niedoszła mama musi uporać się nie tylko ze swoją stratą, odnaleźć się w zawiłościach medycznych i prawnych związanych z tą sytuacją, ale także zmierzyć się z brakiem zrozumienia i milczeniem wokół tematu, który w naszym kraju wciąż pozostaje silnym tabu. Dlatego redakcja HelloZdrowie.pl wybrała właśnie poronienie jako temat kolejnej z serii Krótkich Instrukcji.

Krótka Instrukcja o Poronieniu zostanie wydana jako darmowy poradnik, ogólnodostępny e-book w formacie PDF. Pierwszym etapem prac nad Instrukcją jest cykl warsztatów z kobietami, które doświadczyły utraty ciąży. Podczas spotkań rozmawiają o swoich przeżyciach, sposobach radzenia sobie z bólem, zastanawiają się nad najważniejszymi dla nich aspektami poronienia. Towarzyszą im położne, lekarze, psychologowie, prawnicy. Zaproszenie do współpracy przy Instrukcji przyjęli m.in. krajowy konsultant ds. ginekologii i położnictwa prof. Krzysztof Czajkowski, dr Marzena Dębska, ginekolog i położnik, dr Jarosław Kaczyński, ginekolog-położnik specjalizujący się w leczeniu niepłodności, dr Anna Kajdy, ordynatorka oddziału położnictwa i laureatka nagrody „Orły Medycyny”, Marlena Haduch, położna i psycholog, Joanna Siewko – doula, trenerka komunikacji, organizatorka Kręgów Kobiet po Stracie, Marzena Pilarz-Herzyk, prawniczka wspierająca kobiety i budująca świadomość ich uprawnień, autorka bloga MamaPrawniczka.pl oraz fundacja Rodzić Po Ludzku.

Publikacja planowana jest na koniec marca.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: