Przejdź do treści

„Wszystko dzieje się w głowie. Jeżeli czujesz się kobietą, to nic tego nie zmieni”

Jeżeli czujesz się kobietą, to rak tego nie zmieni
Magda. Zdj: archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Obie są szczupłe, ale nie wychudzone, raczej filigranowe. Młode, atrakcyjne, zadbane, nie wyglądają na swój wiek. Przede wszystkim nie wyglądają na raka.

Wejdź na stronę Krótkiej Instrukcji Obsługi Raka Piersi

Magda ma 37 lat, Dorota trochę mniej, konkretnie 30. Jeszcze mniej miały (tak dokładnie to Magda 35, a Dorota 24), gdy dostały diagnozę: rak piersi. A właściwie wyrok. Tak przynajmniej wtedy myślały.

„Musi pani raka leczyć, do widzenia”. To była cała rozmowa

– Pierwsza reakcja? Panika. Totalna – mówi Magda. Trudno to sobie w jej przypadku wyobrazić. Już pierwszy rzut oka, uściśnięcie dłoni, propozycja przejścia na „ty” potwierdzają to, co podaje na jej temat Fundacja Alivia. A podaje na swojej stronie internetowej tak: „Magda to osoba pogodna i towarzyska. Jest wesoła, uczynna i pomocna dla innych. Wrażliwa i dziewczęca, a zarazem zawadiacka i zwariowana… jest super kobietą, matką, człowiekiem!”. Tak było wcześniej, tak jest dzisiaj, w międzyczasie – to znaczy w trakcie leczenia – zwłaszcza z tą Magdy pogodnością bywało różnie. – Bywały momenty, kiedy czułam, jakby mnie wielki głaz przygniótł. Leżałam w łóżku, nie byłam w stanie nic zrobić, co najwyżej pójść do łazienki, ale zrobić sobie coś do jedzenia już nie. Miałam takie chwile, że psychicznie nie dawałam rady – opowie za chwilę.

Póki co jednak jesteśmy razem z nią w prywatnej przychodni na badaniu USG. Magda ma 35 lat, jest bardzo młoda, za młoda na raka piersi, przynajmniej według powszechnie krążącej „wiedzy” (rak piersi atakuje dopiero po pięćdziesiątce). Ale bada się regularnie, bo już z rakiem miała do czynienia: na nowotwór jajnika chorowała jej babcia, na nowotwór piersi mama. Nie ma co oglądać się na młody wiek, trzeba za to dokładnie oglądać swoje ciało. Lekarze też oglądają. Gdy wykrywają guzka w piersi, uspokajają: to niegroźna torbiel. Magda wierzy w ich kompetencje, jeszcze bardziej – nie wierzy, że mogłoby to akurat ją spotkać. Mówi: – Do głowy by mi nie przyszło, że tak wcześnie mnie to dopadnie. Niby z tyłu głowy się wie, że jest takie zagrożenie. Z drugiej jest przekonanie: mnie to nie dotyczy.

Magda na wakacjach. Zdj: archiwum prywatne

Przy okazji badań w innym szpitalu Magdzie zostaje wykonane USG piersi, „na wszelki wypadek lepiej obejrzeć tę torbiel”. – Jak pokazałam lekarce poprzednie wyniki badań i ich opisy, to aż się za głowę złapała. Od razu powiedziała, że to nie jest torbiel – opowiada Magda. To tylko jedna opinia, nie ma jeszcze wyników, Magda się więc nie przejmuje. Dopóki nie zadzwoni telefon i nie usłyszy: „proszę przyjechać do szpitala NATYCHMIAST”. – Zwolniłam się z pracy, wsiadłam w samochód, pędziłam przez całe miasto. Jak dojechałam do szpitala, okazało się, że lekarka, która dzwoniła i kazała mi przyjechać natychmiast, jest zajęta. Ponad cztery godziny przesiedziałam w poczekalni, cała się trzęsłam.

W gabinecie jest jeszcze gorzej. Najpierw pytanie: „przyjechała pani sama czy z kimś?”. W odpowiedzi na odpowiedź (że nie) złowrogie: „uuu, to niedobrze”. Następnie lista placówek z oddziałami onkologicznymi i lakoniczne polecenie: „proszę sobie wybrać”. Magda: – To był horror, czułam się jak u Hitchcocka. W ogóle nie omówiła ze mną wyniku badania USG, po prostu kazała mi sobie wybrać szpital, w którym będę się leczyć. Nie miałam pojęcia, jakimi kryteriami mam się kierować, więc zapytała, który mam najbliżej – i do tego szpitala wypisała mi skierowanie. „Musi pani raka leczyć, do widzenia”. To była cała rozmowa.

Wracamy do szoku i paniki. Magda chce im jakoś zaradzić, uspokoić się. Nie wie, co robić, więc robi to, czego nie powinna. – Pierwsze co, to wyguglowałam wynik mojej histopatologii. Wyczytałam rzeczy straszne, że bardzo złośliwy, że jestem jedną nogą w grobie – opowiada. Magda musi rozpędzić czarne myśli, wziąć się w garść. Jest w końcu jej córka, ma dopiero sześć lat, trzeba ją jakoś z rakiem oswoić, przygotować na to, że Magda będzie się źle czuła, że będzie w szpitalu, że straci włosy. Jest mama, sama po nowotworze, zatroskana, przejęta rakiem Magdy bardziej niż własnym. Jest babcia z zaawansowanym Alzheimerem, trzeba jej zrobić zakupy, posprzątać w mieszkaniu, coś ugotować.

Magda. Zdj: archiwum prywatne

Jest wreszcie sama Magda, zanim trafi na stół operacyjny, na własną rękę szuka pomocy. – Najpierw poszłam do psychologa, zaraz później do dietetyka. Chciałam się dowiedzieć, co mam zrobić, żeby sobie jakoś pomóc. Zmieniłam dietę, przestałam jeść mięso, odstawiłam całkowicie kawę i alkohol, przez długi czas nie jadłam również nabiału. Zwracałam uwagę, co jem i gdzie to kupuję, żywiłam się głównie warzywami, jajkami, owocami, kaszą, rybami. I wiesz co? Od razu lepiej się poczułam, wręcz odżyłam, z miesiąca na miesiąc miałam coraz lepsze wyniki badań. A przecież przechodziłam kolejne operacje i przyjmowałam chemię.

„Co pani płacze? Ma pani raka. A teraz zapraszam na zmianę opatrunku”

Przenieśmy się do Doroty. Jest koniec 2012 roku, Dorota ma 24 lata, fajną pracę, chłopaka i guzka w piersi. Niegroźna torbiel, uspokaja lekarz, ale dla świętego spokoju lepiej wyciąć. A że Dorota święty spokój bardzo chce mieć, bierze cztery dni zwolnienia lekarskiego, więcej nie będzie potrzebne. Mówi: – Nikt mi nic więcej nie powiedział, nawet jak szłam na zabieg. W sumie to nawet nie wiem, czy lekarze wiedzieli, że to znacznie poważniejsza sprawa niż jakaś torbiel.

Dorota. Zdj: archiwum prywatne

Wszystko dzieje się w głowie.

Kilka dni po zabiegu Dorota ma się stawić na zmianę opatrunku. Zanim do tego dojdzie, lekarz chce z nią zamienić kilka zdań. Dosłownie. – Wziął mnie do gabinetu, z kamienną twarzą powiedział: „ma pani raka”. Oczy same mi się zaszkliły, odruchowo, a on na to: „co pani płacze? Ma pani raka. A teraz zapraszam na zmianę opatrunku”.

Najpierw Dorota nie dowierza. – Byłam przekonana, że to nie może chodzić o mnie, że doszło do pomyłki w laboratorium. Albo że badanie histopatologiczne zostało źle przeprowadzone – wspomina. Później przychodzi gonitwa myśli i obrazów. – Ja nie miałam żadnej wiedzy, rak kojarzył mi się z ludźmi łysymi. I umierającymi. Mojej mamie, której ledwo wydusiłam to z siebie przez łzy po wyjściu z gabinetu, widocznie też, bo od tego dnia codziennie odmawia za mnie różaniec.

Miesiąc później Dorota jest znów na stole operacyjnym. To skutek decyzji, jaką podjęła nazajutrz po wizycie w innym szpitalu. – Tam doktor poświęcił mi dużo czasu, mogłam o wszystko zapytać. Generalnie powiedział, że są trzy opcje: mogę wyciąć tylko węzły chłonne, mogę też usunąć pierś, a mogę w ogóle odmówić operacji i dalszego leczenia. Zdecydowałam następnego dnia, bo liczył się czas. Wybrałam mastektomię radykalną, usunęłam wszystkie węzły i całą pierś, chciałam mieć problem z głowy. No i z tyłu głowy była cały czas myśl, że mogę być skierowana na rekonstrukcję piersi. Właściwie ja tą przyszłą rekonstrukcją żyłam.

Dorota, w przeciwieństwie do Magdy, nie szpera w internecie; sama przyznaje, że właściwie nie wiedziałaby, jak się za to zabrać, czego szukać, o co pytać. Z braku laku (to znaczy informacji udzielanej przez onkologa), znajduje lepsze źródło wiedzy. – Okazało się, że w mojej rodzinnej miejscowości mama zna Amazonkę, która przeszła operację prawie 20 lat wcześniej. To ona mną pokierowała w tym temacie – wyjaśnia Dorota. Od niej dowiaduje się tego, o czym rzadko się mówi (lub w ogóle).

Żeby już po wszczepieniu ekspandera, który miał przygotować miejsce dla implantu piersi, mocno masować skórę. Albo żeby mocniej masować i spać na siedząco, gdy Dorocie przemieściła się chłonka, utknęła w klatce piersiowej i przykleiła do ekspandera, ból był niesamowity. – Gdyby nie ona, nie wiedziałabym tego wszystkiego. Bo lekarze, gdy skarżyłam się na ból i problemy z oddychaniem, patrzyli na mnie zdziwieni: „co pani jest?”.

Dorota. Zdj: archiwum prywatne

W międzyczasie Dorota trafia do psycholożki, z jej pomocą chce znaleźć odpowiedzi na trzy pytania, które ją dręczą. Pierwsze: co będzie z jej bliskimi, jeśli jej zabraknie. Drugie: co będzie z nią, jeśli partner nie udźwignie raka, operacji, chemii i ją zostawi. Trzecie: czy kiedykolwiek założy rodzinę, będzie mogła zostać żoną, a przede wszystkim matką. Dorota: – Teraz podchodzę już do tego z dystansem, nie piszę testamentu. Ale wiem, że chcę mieć dużą rodzinę. Żeby w razie czego mój partner nie został sam…

„Jedno mi przeszkadza: kiedy ktoś uważa, że trzeba mi dać dyspensę przez raka, lżej traktować”

Magda i Dorota przeszły po cztery operacje, łącznie z usunięciem piersi (w przypadku Magdy – obu, także zdrowej, ale z racji mutacji BRCA1 – zagrożonej) i ich rekonstrukcją, Magda dodatkowo usunęła jajniki (również w wyniku badań genetycznych). – Pomimo nowotworowego wywiadu w najbliższej rodzinie, żaden lekarz mi ich nie zlecił. Dowiedziałam się o możliwości wykonania za darmo badań genetycznych w Szczecinie od kobiety, która bardzo pomogła mi w oswojeniu się z sytuacją. To była pacjentka, która skończyła leczenie kilka miesięcy przed moją pierwszą operacją. Niezwykle ciepła, jak nikt inny potrafiła mnie zrozumieć, uspokoić i wytłumaczyć, na czym będzie polegało leczenie. Dawała mi nawet porady dotyczące dbania o urodę, na przykład, że warto zrobić przed chemią makijaż permanentny brwi i powiek.

Jeszcze przed pierwszą wlewką do Magdy dotarły informacje, że włosy zazwyczaj wychodzą po drugiej serii. – Nie uwierzyłam. Jak to, druga chemia i już jesteś łysa, tak na pstryknięcie palcami? Ale przyszła druga chemia i faktycznie, już następnego dnia od rana włosy wychodziły garściami, chodziłam po domu i wszędzie wypadały mi pukle. Wzięłam więc maszynkę i ogoliłam się sama. Mój partner też się zgolił na łyso, solidarnie. Ale to nie był fajny widok, aż się przestraszyłam, jak go zobaczyłam. Wyglądał strasznie (śmiech) – opowiada Magda.

Magda. Zdj: archiwum prywatne

Nadszedł czas, żeby wyciągnąć perukę z szafy, Magda już wcześniej przezornie zaopatrzyła się w nią przez fundację Rak’n’Roll, razem z córką mierzyły, układały różne fryzury. Ale jak przyszło co do czego, peruka wróciła do szafy. – W ogóle jej nie nosiłam, choć była naprawdę ładna, z naturalnych włosów. Tylko nie czułam się w niej jak ja, lepiej mi było w chustkach i czapkach – wyjaśnia Magda. I przyznaje, że tak do końca nigdy nie przyzwyczaiła się do samej siebie w takim wydaniu. – Ciężko jest patrzeć w lustro… Nie lubiłam tego widoku.

Rekonstrukcja piersi po mastektomii to powrót do normalności

Dorota również miała w zanadrzu perukę. I również z niej nie skorzystała. – Nosiłam chustki, ale w domu, czy to u siebie, czy u chłopaka, od razu je ściągałam. W ogóle nie miałam problemu z włosami. Wypadną? To odrosną – mówi. Ścinała je jednak na raty. – Włosy miałam długie, bardzo gęste, blond. Jak zaczęły wypadać, najpierw obcięłam je do ramion i przyciemniłam. Ale zaraz zaczęła mnie swędzieć skóra, to było bardzo nieprzyjemne uczucie, bo jak mi wypadały, to nawet leżąc na poduszce czułam, jakby mi się wbijały w głowę jak szpilki. Znów poszłam do mojej fryzjerki, powiedziałam: tnij na zero – opowiada. I głośno myśli: – Kurczę, nie wiem, gdzie mam zdjęcia, jak byłam łysa, nie mogę ich zlokalizować. Szkoda, bo myślę, że fajnie wyglądałam.

W peruce łatwiej byłoby raka zakamuflować. Ale żadna z nich nie czuła takiej potrzeby. Dorota rodzinie, przyjaciołom, najbliższym znajomym powiedziała sama. Reszta świata – tego małego, jej osobistego – dowiedziała się przypadkiem. – Znajomi w mojej rodzinnej miejscowości dowiedzieli się w kościele, jak mama zamówiła mszę za moją operację. A w pracy koleżanka pomyliła się i zamiast tylko do kadr wysłać mail z zapytaniem o przedłużenie mojej umowy w czasie leczenia choroby onkologicznej, wysłała go na wspólny adres całej firmy – wyjaśnia. I dodaje: – Nikt nie miał z tym problemu, wszyscy byli bardzo ciepli, nawet udziałowcy przyjeżdżający z zagranicy pytali, jak się czuję, jak to znoszę. Właściwie tylko jedno mi przeszkadza: kiedy ktoś uważa, że trzeba mi dać dyspensę przez raka, lżej traktować. Ja się czuję normalnie i chcę być tak traktowana.

Dorota. Zdj: archiwum prywatne

Magda też nie robiła z raka tajemnicy, nie chowała się z nim w domu, nie wciskała go pod perukę. Magda: – Nie ukrywałam choroby, normalnie rozmawiałam o niej z ludźmi, żyłam tak, jak wcześniej. No, prawie, nie chodziłam przez kilkanaście miesięcy do pracy. Ale dziś, a właściwie od dwóch lat, historię swojego raka upubliczniam do tego stopnia, że się również publicznie rozbieram podczas pokazu bielizny – śmieje się. Od dwóch lat bierze udział w Bra Day, organizowanym przez szpital im. Kopernika w ramach imprezy modowej Łódź Young Fashion. – Chodzi o nagłośnienie tematyki profilaktyki raka piersi i możliwości przeprowadzenia rekonstrukcji mastektomii z jednoczesną rekonstrukcją piersi. Tego się trzeba domagać, bo lekarze rzadko chcą to robić, nie opłaca się, implanty są drogie, łatwiej i taniej jest tylko wyciąć – wyjaśnia Magda.

Dorota podobne doświadczenia (nie udział w Bra Day, ale pokazy w bieliźnie) ma już za sobą. Wspomina: – Trzęsły mi się nogi, ale chodziłam po wybiegu. To mi się bardzo pozwoliło otworzyć, przede wszystkim na siebie. I mimo że jestem Amazonką, mam jednego cycka naturalnego, jednego nie, czuję się piękna.

„Otworzyłam oczy i widzę, jakie życie jest piękne”

Dorota do dziś przyjmuje leki. Chciałaby je odstawić, zwłaszcza że w ulotce jest napisane, że działają przy raku piersi, ale mogą powodować raka jajnika. Od czasu chemii ma słabszą wydolność fizyczną, zadyszkę łapie po wejściu po schodach ze stacji metra. – Mam też słabsze włosy, choć jak mój organizm wydalił środki chemiczne, to zaczęły mi bardzo szybko rosnąć, do teraz muszę często chodzić do fryzjera, bo rosną błyskawicznie. I pamięć mam dziurawą jak ser szwajcarski, wcześniej tak nie miałam. I problem z przegrzewaniem stóp, buty mogę nosić wyłącznie skórzane, sztuczne materiały dosłownie mnie parzą. Co jeszcze? Mój organizm musiał szybciej dojrzeć, bo w czasie chemii brałam zastrzyki wprowadzające organizm w stan menopauzy. Mówię ci o tym wszystkim, bo na co dzień o tym się nie mówi. A warto to wiedzieć.

Dlatego nie odcina się od raka, jest już nie tylko podopieczną Fundacji Onkologicznej Alivia, ale też jej wolontariuszką. Na pytanie, czy to nie jest grzebanie w starej ranie (wcześniej sama powiedziała, że diagnoza, leczenie, mastektomia i rekonstrukcja piersi to było potężne przeżycie, wręcz traumatyczne), stwierdza: – Te ciężkie doświadczenia dały mi kopniaka życiowego. Przestałam przejmować się tym, co było tak naprawdę mało znaczące w moim życiu, otworzyłam oczy i widzę, jakie życie jest piękne.

Jeszcze w czasie leczenia w swojej notatce na stronie Alivii tłumaczyła: „Staram się do mojej choroby podchodzić z dystansem, czasem nawet żartować z niej. Wiem, że to nie jest racjonalne podejście, ale muszę przyznać, że pomaga. Obecne kontynuuję terapię oraz dążę do tego, aby mieć najlepsze samopoczucie jako kobieta”.

Kobiecość musiała odnaleźć na nowo również Magda, wraz z diagnozą odsunęła ją na dalszy plan. – Ja wtedy myślałam o przeżyciu, nie o wyglądzie – mówi. Przyznaje jednocześnie, że na co dzień maluje się dość mocno i leczenie, operacje, chemioterapia właściwie nic pod tym względem nie zmieniły. I że do dziś, dwa lata później, jeszcze nie do końca polubiła się ze swoimi nowymi piersiami. – Trochę czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do tego, jak wyglądają. Na pewno jakoś wpłynęły na to komplikacje, po jednej z operacji szwy mi się rozłaziły, pierś goiła się miesiącami, to jest duży dyskomfort i fizyczny, i psychiczny. Zostały mi duże blizny, nie podoba mi się to, co widzę w lustrze. Ale nie powinnam narzekać, bo co idę na kontrolę, to lekarze mówią: „ale panią ładnie zrobili!”. Powiedzmy, że ja i moje piersi jeszcze nie do końca się lubimy. Na razie się akceptujemy.

Magda. Zdj: archiwum prywatne

Dorota po leczeniu rozstała się z ówczesnym partnerem. Wyjaśnia: – Był przy mnie przez cały czas, zdecydowanie stanął na wysokości zadania. Jednak brak piersi wpłynął na mój komfort seksualny i kobiecość. Brak piersi nie stanowił dla niego żadnego bariery, ale kochaliśmy się w staniku. Wydawało mi się, że temat dotykania miejsca, gdzie nie było piersi, a później była zrekonstruowana pierś był tematem tabu. Nie naciskałam na rozmowę, gdyż myślałam, że ten temat może go zranić. Zapamiętałam jeden incydent – gdy położyłam mu rękę na TEJ piersi, błyskawicznie ją zabrał, jak oparzony. Nie sądzę, żeby się bał, raczej mógł mieć z tym problem, może cierpiał z tego powodu?

I dodaje, że już zna odpowiedź na drugie z dręczących ją w czasie leczenia pytań (konkretnie to, czy jeśli ją partner zostawi, kiedykolwiek znajdzie kolejnego). – Teraz mam chłopaka, któremu to absolutnie nie przeszkadza. Dla niego to jest po prostu część mnie. I teraz już wiem, że wszystko dzieje się w głowie. Jeżeli czujesz się kobietą, to nawet brak piersi tego nie zmieni.

Wejdź na stronę Krótkiej Instrukcji Obsługi Raka Piersi

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.