Przejdź do treści

„K2 pokazało swoją władzę nad człowiekiem. Będąc tam, zdawałam sobie sprawę, że jeden krok za dużo może kosztować życie” – mówi Magdalena Gorzkowska, himalaistka

Magdalena Gorzkowska himalaistka
Magdalena Gorzkowska himalaistka / fot. arch. prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Na swoim koncie ma zdobycie Mont Blanc, Aconcagua, Makalu i Manaslu. Na Mount Everest weszła jako najmłodsza Polka w historii. Zanim na dobre zaczęła zdobywać ośmiotysięczniki, rywalizowała na bieżni. Poznajcie Magdalenę Gorzkowską, byłą lekkoatletkę i himalaistkę.

 

Ela Kowalska: Jakie emocje towarzyszyły pani podczas zdobywania pierwszego ośmiotysięcznika?

Magdalena Gorzkowska: Pamiętam tę chwilę bardzo dobrze. Był 17 maja 2018 roku, a ja wchodziłam na Mount Everest – najwyższy szczyt Ziemi. Towarzyszyło mi ogromne wzruszenie, wręcz chciało mi się płakać. Wiedziałam, że przeszłam strasznie trudną drogę i pokonałam setki przeciwności, żeby się znaleźć w tym miejscu, w którym byłam. Dla mnie było to pokazanie sobie, udowodnienie, że człowiek może pokonać wszystkie trudności, żeby spełnić swoje marzenia.

Czy fascynacja górami to sposób na podtrzymanie sportowej adrenaliny po zakończeniu kariery lekkoatletki, czy ta miłość do gór zaczęła się u pani wcześniej?

Adrenalina, która była obecna zawsze przed startami lekkoatletycznymi, w przypadku gór pojawia się jedynie w dniu wyjazdu i gdy dopinam całą organizację. Emocje na bieżni są kompletnie inne niż te, które towarzyszą mi w górach. Góry są dla mnie ucieczką do wolności, pomogły uwolnić się od wielu ograniczeń, które niestety towarzyszyły karierze zawodowej. W górach jest dużo radości, ale pojawiają się także trudne chwile, które są związane z różnymi aspektami wspinania. To przykładowo trud codziennego noszenia kilkunastokilogramowego plecaka, cierpienie wynikające z zimna czy niedostatecznej ilości tlenu. W bieganiu, poza adrenaliną często towarzyszył mi stres związany z wymagającymi treningami. Z kolei radość płynęła głównie z atmosfery oraz zwycięstw. A ponieważ w mojej karierze tych drugich w pewnym momencie za dużo nie było, doszłam do wniosku, że chcę poświęcać czas czemuś innemu. W dzieciństwie często jeździłam w góry z tatą. Kariera lekkoatletyczna sprawiła, że musiałam z tego zrezygnować, więc po jej zakończeniu postanowiłam sprawdzić siebie i swój organizm właśnie w górach.

Jeżdżę w góry jako uczestniczka wypraw międzynarodowych, gdzie zawsze są kobiety i w żaden sposób nie czujemy się gorsze. Wielokrotnie spotykałam kobiety, które, we wspinaczce wysokogórskiej, są dużo bardziej doświadczone niż mężczyźni

Na Mount Everest weszła pani jako najmłodsza Polka w historii, na swoim koncie ma pani zdobycie Mont Blanc, Aconcagua, Makalu i Manaslu. Ja jednak chciałam zapytać, czego nauczyła panią wyprawa na K2?

Na pewno jeszcze większego szacunku do gór oraz tego, żeby ufać swojemu przeczuciu i nie lekceważyć znaków, jakie daje wszechświat i góry. To była bardzo intuicyjna wyprawa, a tych znaków było bardzo dużo, więc starałam się na nie reagować. Wiedziałam, że lekceważenie ich mogłoby się skończyć źle.

Miała pani takie myśli, że jedna, zła decyzja mogła zadecydować o pani życiu?

Tak, miałam takie myśli. K2 pokazało swoją władzę nad człowiekiem, będąc na tej górze, zdawałam sobie sprawę, że jeden krok za dużo może kosztować mnie utratę życia. Podczas tej wyprawy po raz pierwszy zetknęłam się też z taką kumulacją trudności – duża ekspozycja (ekspozycja to w slangu wspinaczkowym miejsce nad przepaścią – przyp. red.), silne wiatry, siarczysty mróz, niewystarczająca ilość tlenu, ubrania puchowe ograniczające ruchy, ciężki plecak, stare liny, którym nie ufałam i rozpędzone, spadające na nas, kamienie. Do tego ogromne nachylenie terenu, które wymagało olbrzymich nakładów sił, potrzebnych do wykonania każdego kroku. Siła była również potrzebna do tego, żeby wbić się w twardą warstwę lodu pokrywającą górę i stabilnie stanąć. Miałam poczucie, że robię coś ryzykownego, a mój i tak ograniczony limit szczęścia może się wkrótce skończyć. Nie mogłam chodzić sobie po tej górze w nieskończoność i ryzykować. Wystarczyłoby przecież jedno uderzenie kamienia i byłoby po mnie. Dodatkowo pojawiły się u mnie problemy zdrowotne, na tyle poważne, że przyczyniły się do decyzji o zakończeniu wyprawy. Wiem, że była to wtedy jedyna słuszna decyzja. Cieszę się, że ja i mój zespół przeżyliśmy tę wyprawę, doświadczyliśmy tego wszystkiego, jesteśmy cali i zdrowi i możemy dalej realizować swoje pasje.

Czy umiejętność powiedzenia „pass” to jest właśnie ta różnica między kobietami a mężczyznami, którzy się wspinają? Zdarzało się przecież, że himalaiści szli na szczyt na wszelką cenę.

Myślę, że to dotyczy nie tylko mężczyzn. Kobiety również ginęły w górach i również widziałam u nich ogromny pęd do przodu i chęć wejścia na szczyt ponad wszystko. Nie przypisywałabym tej cechy, tylko mężczyznom. Tych rozsądnych i nierozsądnych znajdziemy zarówno wśród kobiet, jak i wśród mężczyzn.

W Polsce środowisko himalaistów jest bardziej zarezerwowane dla mężczyzn. Ja nie aspirowałam do tego, żeby być jego częścią, mam swoją drogę

Biologia nie ogranicza kobiet w górach?

Nigdy nie myślałam w ten sposób. Podczas kariery lekkoatletycznej, okres nie przekładał się na moje sportowe wyniki. Nieraz trzeba było w te dni biegać w finale Mistrzostw Świata czy Polski. Jeśli chodzi o góry – to zawsze podczas wypraw mam miesiączkę. Jest to dodatkowa trudność, czasami trzeba przetrwać pewien dyskomfort. Ale nie jest to takie ograniczenie, które mogłoby powstrzymać mnie przed realizacją moich górskich marzeń.

Góry wciąż często są postrzegane jako męskie środowisko.

Jeżdżę w góry jako uczestniczka wypraw międzynarodowych, gdzie zawsze są kobiety i w żaden sposób nie czujemy się gorsze. Wielokrotnie spotykałam kobiety, które, we wspinaczce wysokogórskiej są dużo bardziej doświadczone niż mężczyźni. To dziewczyny silne zarówno pod względem mentalnym, jak i fizycznym. Trochę inaczej wygląda sytuacja w Polsce. To środowisko jest bardziej zarezerwowane dla mężczyzn. Ja nie aspirowałam do tego, żeby być częścią tego środowiska, mam swoją drogę. Nie jest ona standardowa, bo wychodzę ze sportu zawodowego. Nie przeszłam takich typowych etapów, które przechodzą himalaiści, bo chociażby nie zaczynałam od wspinaczki skalnej. Cieszę się jednak, że mogę zdobywać szczyty na swój sposób.

Na swój sposób, czyli jaki?

Podczas wspinaczki zależy mi na tym, żeby jak najbardziej rozwijać siebie i doświadczać nowych rzeczy. Dlatego zawsze szukam sposobu, żeby taką wyprawę w jakiś sposób urozmaicić – tak, jak w przypadku Makalu, na który weszłam bez butli z tlenem. Na liście moich marzeń jest z pewnością wejście na czas na ośmiotysięcznik, które polega na tym, że w tego samego dnia wspinam się z bazy na szczyt i do niej wracam. Chciałabym też podczas jednej wyprawy zdobyć kilka ośmiotysięczników.

Cały czas jednak mówimy o wyprawie na wysokościach rzędu kilku tysięcy metrów, a nie o jednodniowej wycieczce w Tatry, gdzie człowiek nie zmaga się choćby z niedotlenieniem.

Oczywiście. Im wyżej, tym gorzej. 15-kilogramowy plecak w Tatrach może nie jest problemem, ale kiedy wchodzimy z takim ekwipunkiem na wysokość sześciu, siedmiu tysięcy metrów to momentami jest niewesoło. Poza tym, że ciężar daje się we znaki po wielu godzinach wędrówki, to dochodzi do tego jeszcze niedotlenienie. Bardzo ciężko się oddycha, trzeba włożyć więcej siły dosłownie w każdy krok. Każdy z nas inaczej reaguje na mniejszą ilość tlenu, to kwestia indywidualna. Zależy od wielu czynników, m.in. doświadczenia z wysokością, czy stopnia wytrenowania. O samopoczuciu na takich wysokościach decyduje też dyspozycja dnia. Do tego dochodzi również malejąca temperatura – im zimniej, tym trudniej jest chodzić bez dodatkowego tlenu. Wynika to m.in. z tego powodu, że tlen pomaga w rozprowadzaniu ciepła. Dla mnie priorytetem jest zdrowie, dlatego staram się uważnie obserwować nie tylko te czynniki zewnętrzne, o których mówiłam na początku, ale również swój organizm. Wychodzę z założenia, że wszystko jest dla ludzi – nawet wchodzenie bez tlenu na ośmiotysięczniki. Ale trzeba się do tego odpowiednio przygotować, nabyć doświadczenia, poznać swój organizm.

K2 również było dla mnie sukcesem, dlatego, że to po prostu przeżyłam i nie podjęłam żadnej, tragicznej w skutkach decyzji

Jednak nawet przy świetnym przygotowaniu, najlepszym sprzęcie i doświadczonej ekipie, może się zdarzyć taka sytuacja, jak podczas pani zimowej wyprawy na K2 – kiedy szczyt pozostał niezdobyty. Czy to, z perspektywy osoby, która włożyła tyle swojego czasu i energii w przygotowania, nie jest irytujące, że o sukcesie decyduje tak wiele, z pozoru drobnych czynników?

Osobiście, mi podoba się to, że jest tak wiele różnych czynników wpływających na sukces i na cały przebieg wyprawy. Trzeba myśleć o wielu rzeczach i podejmować dobre decyzje. Gdyby chodzenie po wysokich górach było łatwe, to raczej nie byłoby dla mnie. Ja lubię wyzwania. Natomiast jeśli chodzi o sukces, to można go różnie definiować. Sukcesem było zdobycie Mont Everestu podczas mojej pierwszej wyprawy. Niczego innego do szczęścia wtedy nie potrzebowałam. Podczas kolejnej wyprawy, zależało mi, żeby zdobyć dla ośmiotysięczniki bez wspomagania tlenem: Makalu i Lhotse. Wycofałam się po wejściu na Makalu, co również definiuje jako sukces. To była decyzja, która uratowała mi palce. Miałam bardzo silne odmrożenia. Mogę więc śmiało sobie powiedzieć: „brawo Magda, że się wycofałaś, a nie poszłaś głupio na drugi szczyt, bo nie miałabyś dzisiaj palców”. K2 również było dla mnie sukcesem, dlatego, że to po prostu przeżyłam i nie podjęłam żadnej, tragicznej w skutkach decyzji. Wróciliśmy wszyscy cali i zdrowi z wyprawy, podczas której doświadczyliśmy niesamowitych rzeczy. Góry będą stały zawsze, natomiast nasze życie jest jednak bardziej kruche i zdrowie i możemy je stracić w każdej chwili.

Jak na tę pasję reagują pani bliscy?

Każdy, kto zna mnie od lat, wie, że nie ma siły, która powstrzymałaby mnie w realizacji marzeń. Nie ma na tym świecie osoby, która miałaby na mnie taki wpływ. Bliskim pozostaje mnie wspierać i kibicować. Robią to od zawsze i niezależnie dokąd będzie prowadzić moja droga, wiem, że zawsze będę mieć wspaniałych kibiców wokół mnie.

Magdalena Gorzkowska / fot. archiwum prywatne

Magdalena Gorzkowska (ur. 30 kwietnia 1992 w Bytomiu) – polska lekkoatletka, sprinterka. Uczestniczka Letnich Igrzysk Olimpijskich 2012 (rezerwowa w sztafecie 4 × 400 metrów). Po zakończeniu kariery lekkoatletycznej alpinistka i himalaistka. 

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: