Przejdź do treści

Emocjonalne kazirodztwo. Co się dzieje, kiedy dziecko wchodzi w rolę partnera swojego rodzica, mówi Sandra Kłos

Sandra Kłos /fot. archiwum prywatne
Sandra Kłos /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Zdarzyło mi się pracować z osobami, które słyszały od rodziców o tym, jak im się układa w łóżku z mężem czy kolejnym partnerem. Zdarzyło mi się również mieć klientów, którzy w bardzo młodym wieku dowiedzieli się od matek, że zostały zgwałcone, co jest szczególnie ciężkie do zasymilowania przez małe dziecko, które nie jest w stanie tego ani objąć umysłem, ani pomieścić emocjonalnie – mówi Sandra Kłos, psycholożka, psychoterapeutka w nurcie humanistyczno-egzystencjalnym.

 

Aneta Wawrzyńczak-Rekowska: Wymyśliłam sobie ten temat jako połączenie ludzkiej historii, studium przypadku, i wywiadu z ekspertem. Ale nie udało mi się znaleźć nikogo, choć szukałam w różnych miejscach i nawet oferowałam anonimowość. Tuż przed naszym spotkaniem pomyślałam, że odstraszyłam potencjalnych rozmówców hasłem „kazirodztwo emocjonalne”.

Sandra Kłos: Mogło tak być. Wyobrażam sobie, że gdybyś napisała, że chciałabyś porozmawiać z osobą, która przeżyła odwrócenie ról w swoim dzieciństwie, to byłoby łatwiej. Bo już samo słowo kazirodztwo…

Przeraża. Jest obłożone olbrzymim tabu kulturowym, prawnym, społecznym.

Właśnie.

Jednocześnie mam wrażenie, że kazirodztwo emocjonalne, zwane też uwikłaniem rodzinnym, w przeciwieństwie do kazirodztwa seksualnego, dryfuje na obrzeżach powszechnej wiedzy. Wyjaśnijmy więc: to „rodzaj nadużycia, w którym rodzic widzi w swoim dziecku wsparcie emocjonalne, którego normalnie oczekujemy od osoby dorosłej”. Lub jeszcze prościej: „traktowanie dziecka nie jak osoby, której należy się opieka i troska, ale jak dorosłego partnera”.

Tylko że według przytoczonych przez ciebie definicji równie dobrze możemy mówić o parentyfikacji, czyli inwersji ról. Dlatego jestem raczej orędowniczką tego, żeby nie skupiać się na stawianiu konkretnej diagnozy, nadawaniu jakiejś etykiety, bo może to nie tylko nie dać żadnej ulgi, ale wręcz czasami stygmatyzować. I uważam, że definicje starają się opisać rzeczywistość, ale nigdy nie będą dokładne. Nie da się powiedzieć: od tej linijki do tej jest kazirodztwo emocjonalne, a od tej do tamtej parentyfikacja – bo każdy człowiek jest inny, ma inną historię, inne doświadczenia z rodzicami.

Terapeuci zalecają, żeby przerobić żałobę po nieudanym dzieciństwie/fot. GettyImages

Jakieś ramy musimy sobie jednak określić, żeby przede wszystkim czytelnicy wiedzieli, o czym rozmawiamy. I jeśli komuś nie układa się życie uczuciowe, móc zadać sobie pytania i poszukać na nie odpowiedzi. A te najczęściej tkwią w dzieciństwie.

Bo tak naprawdę od urodzenia jesteśmy absolutnie zależni od rodziców, chyba nie skłamię, jeśli powiem, że każde dziecko traktuje swoich rodziców niemal jak bogów – którzy mogą wszystko dać, ale też wszystko odebrać. To od nich dostajemy najprostsze rzeczy jak wikt i opierunek, ale też troskę, uwagę, miłość. A kiedy cokolwiek dzieje się w rodzinie, dziecko odruchowo bierze winę na siebie. Mamusia jest smutna? To dlatego, że nie byłam wystarczająco grzeczna. Rodzice się kłócą? To na pewno moja wina.

I właściwie trudno na to cokolwiek poradzić, bo takie są etapy naszego rozwoju od urodzenia: do mniej więcej szóstego roku życia jesteśmy pępkami świata, wszystko dzieje się dla nas – albo przez nas.

Dlatego ten okres dzieciństwa jest bardzo wrażliwy na to, co się dzieje z rodzicami, jakie mają nastroje, problemy. I to na podstawie triady relacji między ojcem a matką oraz każdego z rodziców z dzieckiem buduje sobie ono obraz świata i tego, w jaki sposób ma w nim funkcjonować, nawiązywać więzi, traktować samo siebie.

Te relacje mogą jednak zostać zaburzone z różnych powodów i w różny sposób – a jednym z nich jest uwikłanie emocjonalne.

Tak, zaczynając od sytuacji, kiedy któreś z rodziców jest chore, a dziecko przejmuje na siebie odpowiedzialność i wchodzi w jego rolę. Na przykład: dziewczynka ma mamę chorującą na schizofrenię, rodzice nie potrafią stawiać granic, kierować tą sytuacją w sposób bezpieczny dla córki. Matka z racji swojej choroby jest niezdolna do budowania jakiejkolwiek więzi z mężem, który emocjonalnie zostaje pozostawiony sam sobie i wikła się w relację partnerską ze swoją córką, która jednocześnie wchodzi w rolę opiekunki mamy.

Z drugiej strony – uwikłaniem emocjonalnym jest również angażowanie dziecka w wybór partnera, w przypadku rodzica samotnego, czy opowiadanie dziecku o swoim życiu seksualnym.

Szczególnie kiedy dziecko jest włączane w opowieści dotyczące czy to samego seksu, czy to przekroczeń seksualnych. Zdarzyło mi się pracować z osobami, które słyszały od rodziców o tym, jak im się układa w łóżku z mężem czy kolejnym partnerem. Zdarzyło mi się również mieć klientów, którzy w bardzo młodym wieku dowiedzieli się od matek, że zostały zgwałcone, co jest szczególnie ciężkie do zasymilowania przez małe dziecko, które nie jest w stanie tego ani objąć umysłem, ani pomieścić emocjonalnie.

To jest przekroczenie granicy ewidentne, łatwe do zidentyfikowania. Ale są też bardziej na pozór zniuansowane mniej oczywiste przykłady kazirodztwa emocjonalnego.

Formą uwikłania rodzinnego jest też inwersja ról, kiedy odwrócony zostaje schemat tego, kto się opiekuje, a kto jest zaopiekowany. Może nim być również brak zdecydowanych granic w rodzinie czy ich rozmycie, brak jasno rozpisanych ról, kto jest rodzicem, a kto dzieckiem. Miałam kiedyś klientkę, której rodzice byli bardzo młodzi i traktowali ją jak kumpelę, a nie ich córkę: rozmawiali z nią o wszystkim, zabierali na imprezy, traktowali nie jak dziecko, które ma prawo czegoś nie rozumieć czy nie potrafić, a wręcz przeciwnie – obśmiewali i krytykowali za to, że czegoś nie umie, nie wie, nie rozumie.

Chyba nie skłamię, jeśli powiem, że każde dziecko traktuje swoich rodziców niemal jak bogów – którzy mogą wszystko dać, ale też wszystko odebrać. To od nich dostajemy najprostsze rzeczy jak wikt i opierunek, ale też troskę, uwagę, miłość

Dlaczego tak się dzieje? Nie sądzę, by ktokolwiek robił to z premedytacją, to raczej procesy podświadome – ale czym powodowane? Tym, że dziecko jest blisko nie tylko emocjonalnie, ale też fizycznie, mieszka pod jednym dachem? Że zazwyczaj bywa podobne do obojga rodziców i przypomina tego brakującego partnera, który w jakiś sposób zniknął z naszego życia?

Jak najbardziej. A kolejna kwestia jest taka, że jeżeli ktoś niesie ze sobą swoje niedostatki, nieprzepracowane traumy, to tak naprawdę przenosi je dalej na kolejne pokolenia. Jest fantastyczna książka amerykańskiej psycholog klinicznej Lindsay C. Gibson „Dorosłe dzieci niedojrzałych emocjonalnie rodziców. Jak uwolnić się od przeszłości i zacząć nowe życie”, którą moim zdaniem powinien przeczytać każdy. Bo, jak się okazuje, mamy tak dużo właśnie niedojrzałych emocjonalnie rodziców, że efektem tego później są sytuacje, o których rozmawiamy.

A to nie jest czasem piętno naszych czasów? To nasze pokolenie redefiniuje rodzicielstwo w oparciu o bliskość, partnerstwo, często odrzucając dawne modele wychowawcze pt. dzieci i ryby głosu nie mają. Ale może w tym tkwi pułapka: skracając dystans, łatwo jest przekroczyć granicę?

Nie powiedziałabym, że to syndrom naszych czasów. Wręcz myślę, że w pokoleniu naszych rodziców, które wychowało dzisiejszych 30-40 latków, było równie dużo uwikłania, o ile nie jeszcze więcej. Tak naprawdę każde czasy niosą inny sposób funkcjonowania i inne wyzwania i niezależnie od tego uwikłanie było, jest i zapewne będzie.

A dzieci przyjmują tę rolę całkiem chętnie, bo wydaje się ona przepustką do tajemniczego, niedostępnego świata dorosłych, do którego aspirujemy już od małego, zakładając obcasy mamy czy udając, że palimy paluszki jak papierosy. W rzeczywistości mamy natomiast pozorną nobilitację poprzez powierzenie dziecku sekretów zarezerwowanych dla dorosłych, w rzeczywistości – zakleszczenie go w roli, do której nie dorosło emocjonalnie.

I po to właśnie jest rodzic, który ma wiedzieć, co jest dla dziecka, a co jest dla dorosłego. To on jest odpowiedzialny zarówno za dziecko, jak i za siebie, za to, co mówi i robi, za swoje życie i emocje. Każdy dorosły powinien to robić w swoim zakresie.

A jeżeli tego nie potrafi? Bo sam nie został tego nauczony, nie miał odpowiednich wzorców we własnym domu?

To niech idzie na terapię. Jest takie piękne zdanie: nieważne, co z tobą zrobiono, ważne, co ty z tym zrobisz. Podoba mi się ta sentencja, bo jest w niej moc sprawcza. Zostałeś, zostałaś uwikłana w dzieciństwie? To trudne, ale nie cofniesz czasu. Możesz za to zrobić coś dla siebie i przyszłych pokoleń.

Którego z rodziców częściej to dotyczy? Intuicyjnie obstawiałabym matki, bo wciąż jako kobiety mamy większe przyzwolenie społeczne na emocjonalność, okazywanie dziecku głębokiej zażyłości, budowanie bardzo bliskich relacji.

A co powiesz na te wszystkie sytuacje, kiedy dziewczynki zostają uwikłane w relacje z tatusiem, który albo jest niedoścignionym wzorem, któremu żaden mężczyzna nie dorasta do pięt – albo przeciwnie, jest na przykład pijący, agresywny, przez co jego córka wchodzi w różnego rodzaju toksyczne relacje?

No tak, ponoć podświadomie wybieramy mężczyznę przypominającego ojca.

Sama widzisz, nie można powiedzieć, że jest to domeną matek i tylko je obarczyć ciężarem odpowiedzialności za uwikłanie emocjonalne. Bo też odpowiedzialność za dziecko i to, jakie zbuduje ono poczucie bezpieczeństwa ponoszą oboje rodzice: mama odpowiada bardziej za świat wewnętrzny dziecka i jego bezpieczeństwo w tym obszarze, tata jest z kolei między innymi od tego, żeby przygotować je do funkcjonowania w świecie zewnętrznym. I obie te role się wzajemnie przeplatają i uzupełniają.

Co w przypadku samotnego rodzicielstwa? Absolutnie nie chcę go piętnować, tylko zastanowić się, czy brak partnera może zwiększać ryzyko uwikłania emocjonalnego dziecka – a jeśli tak, to po prostu uczulić samotnych rodziców, by zwrócili na to szczególną uwagę.

Myślę, że ogółem samotne rodzicielstwo jest bardzo trudne pod wieloma względami i pod tym również. W takim sensie, że warto zwracać uwagę na to, w jakie role się wchodzi, gdzie jest ta część kobieca, a gdzie męska, jak się podchodzi do rodzicielstwa.

A co z emocjami dziecka w takim układzie? Jego potrzebami? Zostają zepchnięte na margines, bo rodzic borykający się z własnymi problemami nie ma już w sobie przestrzeni na nie? Czy są uznawane i zaspokajane jak gdyby nigdy nic, a jednak dochodzi do uwikłania emocjonalnego?

To jest bardzo duże uogólnienie. Musiałybyśmy rozmawiać o konkretnych historiach, bo w życiorysie każdej osoby będzie to wyglądało inaczej – bo też i każda rodzina funkcjonuje inaczej. Ale jak próbuję przypomnieć sobie klientów i klientki, którzy zostali uwikłani przez rodzica w dzieciństwie, to jednak u większości podstawowe potrzeby były zaspokojone. A kiedy w dorosłości trafili do gabinetu, rozmowa zazwyczaj zaczynała się od wątpliwości: w zasadzie nie wiem, z czym mam pracować, w gruncie rzeczy miałem, miałam dobre dzieciństwo, nikt nie pił, nikt nie bił. Później okazywało się natomiast, że na przykład rodzice nie uznawali potrzeb dziecka albo byli nieobecni ze względu na zapracowanie, w związku z czym to tak naprawdę ono zajmowało się domem, a jego emocje były absolutnie pomijane.

Porozmawiajmy jeszcze o konsekwencjach, które z psychologicznego punktu widzenia są podobne jak w kazirodztwie seksualnym, choć w mniejszym stopniu. Mówimy m.in. o trudności w wyznaczaniu osobistych granic, budowaniu niezdrowych relacji czy problemach seksualnych, ale też zaburzeniach odżywiania, samookaleczeniach, uzależnieniach.

Także problemach z samooceną i wchodzeniem w relacje partnerskie, tendencją do przekraczania siebie, brania za dużej odpowiedzialności. Bo kiedy rodzice, często nieświadomie, wikłają dziecko w różnego rodzaju procesy rodzinne bądź własne, sprawiają tym samym, że bierze ono na siebie odpowiedzialność za jakieś obowiązki domowe, ale też za konkretnego członka rodziny, w tym jego samopoczucie, sytuację w pracy, relacje z innymi osobami. W efekcie dziecko często wchodzi w rolę eksperta, kiedy ma za dorosłego rodzica pisać pisma urzędowe albo CV, szukać ofert pracy i tak dalej.

Po to właśnie jest rodzic, który ma wiedzieć, co jest dla dziecka, a co jest dla dorosłego. To on jest odpowiedzialny zarówno za dziecko, jak i za siebie, za to, co mówi i robi, za swoje życie i emocje. Każdy dorosły powinien to robić w swoim zakresie

I ta relacja ciągnie się latami, także w dorosłości.

Tak, bardzo często.

Mówimy wtedy na przykład o tzw. mamisynkach, którzy są na każde zawołanie swoich matek, potrafią na przykład porzucić partnerkę w środku wyjazdu, bo matka dzwoni, żeby syn przyjechał zadzwonić na pogotowie, bo ona się źle czuje, znaleźć pilota od telewizora albo zrobić zakupy, bo potrzebuje natychmiast.

Bo tak było zawsze: gdy chciał wyjść z kolegami, nie daj Boże dziewczyną, matka odstawiała histerię, że ma palpitacje serca albo boli ją głowa i chłopak musiał zostać w domu. A jako dorosły mężczyzna ma w konsekwencji dużą trudność w zbudowaniu relacji z drugą osobą i odklejeniu się od matki. Tym bardziej, jeśli ojca nie było w domu, bo zmarł albo odszedł, bo wtedy z tyłu głowy cały czas pulsuje myśl: jednego rodzica już straciłem, jak stracę i matkę, a nie daj Boże nie spełnię jej potrzeb, próśb, to będę miał wyrzuty sumienia, będzie mi z tym bardzo źle.

Zaskoczyło mnie, że osoby uwikłane emocjonalnie w dzieciństwie, w dorosłym życiu mają dużo większą łatwość we wchodzeniu w relacje seksualne z obcymi osobami, a z bliskimi jest to dla nich niekiedy bariera nie do przełamania.

To się wiążę właśnie z zakodowanym w dzieciństwie lękiem przed bliskością: te osoby są w stanie budować właśnie krótkotrwałe relacje, ewentualnie czasem takie koleżeńsko-przyjacielskie, ale jeśli chodzi o relacje intymne, pojawia się trudność, dlatego że bliskość kojarzy się z zagrożeniem. To są często procesy podświadome, ale podpowiadają: nie mogę być z nikim za blisko, bo znów zostanę pochłonięta, zawłaszczona. I tym samym uciekają od osób, przy których mogłyby poczuć się spokojnie, bezpiecznie, zbudować dobrą relację – bo nie są w stanie tego znieść. I też nie znają bezpiecznych relacji, bo w dzieciństwie nauczyły się jedynie tych, które są przekraczające ich granice i zawłaszczające.

Czy to rzutuje głównie na życiu uczuciowym, czy na inne obszary dorosłego życia, chociażby towarzyski, zawodowy, realizacji własnych pasji?

Oczywiście. Jeżeli dziecko brało na siebie ciężary rodzinne, sprzątało, gotowało, opiekowało się rodzeństwem, to jako dorosły ta osoba będzie robiła dokładnie to samo, czyli będzie się przepracowywała, brała za dużo obowiązków na siebie, nie będzie potrafiła odmawiać. Parę lat temu na przykład trafiła do mnie do gabinetu kobieta, która zatrzymała się dopiero wtedy, kiedy miała porażenie nerwu twarzowego. Przyszła, żeby trochę popracować nad sobą, bo pracowała na trzech etatach, od poniedziałku do poniedziałku, wszędzie była potrzebna, niezbędna wręcz, nie mogła scedować na nikogo swoich obowiązków. I co się okazało? Że w dzieciństwie miała bardzo dużo obowiązków, opiekowała się czwórką młodszego rodzeństwa od bardzo wczesnych lat.

Jak się z tego wykaraskać?

I teraz mówisz: daj mi receptę – a tutaj nie ma gotowych recept, tylko długotrwały proces terapeutyczny, w którym wchodzimy po kolei w każdą sytuację i budujemy nowe doświadczenia, w których dana osoba może zostać odzwierciedlona, nazwać swoje emocje, wysycić je, nauczyć się tego, że nie musi się nikim opiekować, bo każdy jest odpowiedzialny za własne emocje. To się wynosi w świat: nie muszę opiekować się swoją partnerką, partnerem, szefem w pracy, przyjaciółką i tak dalej.

matka z dorosłą córką

Czyli przeżywamy trochę na nowo te aspekty dzieciństwa, które nie mogły zostać przeżyte w swoim tempie i na swój sposób?

Tak, dokładnie. To dlatego mówimy o procesie, to nie jest rozwiązanie pt. „zrób to i to”. To jest też ważne, żeby to głośno powiedzieć, bo ludzie obecnie bardzo szukają szybkich rozwiązań. Szybkich i łatwych.

Wiem, macdonaldyzacja terapii, „przyjdź do mnie, w 12 tygodni wyleczę cię z traumy”.

A przecież skoro ktoś przez 20 lat był w relacji, w której były przekraczane jego granice regularnie, to w jaki sposób w ciągu 10 czy 20 sesji miałoby się udać zrobić czary mary? Na to potrzeba czasu, trochę jak w tym cytacie ze „Shreka” o Ograch, które są jak cebula, mają warstwy. I właśnie ludzie też mają warstwy, nie można ich nagle „przekroić”, tylko delikatnie zdejmować te warstewki, jedna po drugiej, aż dojdziemy do tej wewnętrznej rany, która bardzo boli.

Jako że jestem zwolenniczką profilaktyki, powiedzmy sobie jeszcze, co jako młodzi rodzice – albo przyszli rodzice – możemy zrobić, żeby kiedyś nasze dzieci nie musiały zdzierać tych warstw? Jak zaimpregnować siebie i dziecko na to, byśmy nie przekroczyli tych granic i nie uwikłali nas rodzinnie?

Po pierwsze – dobrze jest pójść na własną psychoterapię. Wiem, wiem, jestem psychoterapeutką, więc dlatego tak mówię, ale prawda jest taka, że sama jestem po własnej psychoterapii, więc doskonale wiem, z czym to się je. Zresztą, w moim odczuciu to powinno być obowiązkowe dla psychoterapeutów, jak zresztą jest w niektórych nurtach, w tym Gestalt, w którym pracuję.

A po drugie?

Nie można zabezpieczyć się przed wszystkimi negatywnymi scenariuszami, nie da się uniknąć wszystkich błędów, nie ma jednej uniwersalnej recepty na bycie wystarczająco dobrym rodzicem. Ale warto być nastawionym na uważne badanie, co jest tu i teraz, na dbanie o siebie, o swoje potrzeby – wtedy nie będzie potrzeby, żeby przenosić je na dziecko.

To jeszcze jeden cytat, który wydaje mi się kluczowy dla tematu: „emocjonalne kazirodztwo zawsze ma swój początek w nieszczęściu i poczuciu osamotnienia osoby dorosłej”.

I tutaj wracamy do tego, żeby być uważnym na siebie i dbać o siebie na bieżąco. Terapia nie musi być tematem zamkniętym, bo w życiu spotykają nas różne sytuacje i wtedy warto jest do niej wrócić i sprawdzić, co mogę teraz dla siebie zrobić, żeby zaopiekować się swoimi emocjami i potrzebami – i nie wikłać w nie swojego dziecka.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: