Przejdź do treści

Paula Niedźwiecka: „Współczesna matka jest przemęczona i przebodźcowana”

Paula Niedźwiecka -terapeutka, pedagożka
Paula Niedźwiecka opowiada o niewidzialnym ciężarze, który dźwigają matki, o codzienności pełnej presji, i o tym, jak odzyskać siebie, kiedy w głowie nieustannie dźwięczy słowo „muszę” / Zdjęcie: Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Od rana jest w biegu, w tym kołowrotku, a wieczorem po prostu pada. Nie ma siły ani na jakąś rozrywkę dla siebie, ani na refleksję nad tym, jak się czuje i czego potrzebuje – to portret współczesnej matki, który kreśli Paula Niedźwiecka, terapeutka, pedagożka i autorka profilu @pracownia.rodzicielstwo. W rozmowie tłumaczy, jaką cenę płacą matki za bycie menedżerkami edukacji swoich dzieci i co może im pomóc odzyskać równowagę.

 

Marta Dragan: Co najbardziej zaskakuje mamę w powrocie do codzienności szkolnej, nawet kiedy nie jest to jej pierwszy wrzesień w życiu?

Paula Niedźwiecka: To, co najbardziej mi się rzuca w oczy podczas mojej pracy to lęk, z jakim wiele mam podchodzi do września. Już w sierpniu przychodzą, żeby załatwiać różne sprawy i przygotować się na nowy rok szkolny, a mimo to wraz z pierwszym szkolnym dzwonkiem czują duży niepokój. Martwią się, jak to będzie, ile pojawi się obowiązków, jak dziecko sobie poradzi, jak znowu odnaleźć się w tej codziennej rutynie robienia śniadaniówek, odwożenia na zajęcia, pilnowania planu. Zaskakujące jest to, że tych zadań jest aż tak dużo, i że aktualnie rodzic jest tak mocno zaangażowany w to szkolne życie.

Właściwie dlaczego? To szkoła tego oczekuje?

Często angażujemy się, bo żyjemy w dużej presji, by nie zostawiać dziecka samego z obowiązkami. Mam wrażenie, że kiedyś wyglądało to inaczej, a teraz mama jest właściwie stale obecna w życiu szkolnym dziecka. Jest non stop w gotowości, bo w telefonie pika jej e-dziennik, dostaje wiadomości na grupach społecznościowych i mailowo. Rok szkolny kojarzy się z ciągłym monitorowaniem i zarządzaniem powiadomieniami.

Czy gdyby podjąć się próby określenia roli matki w tym systemie szkolnym, to powiedzenie, że jest menedżerką edukacji swojego dziecka, byłoby właściwe?

Świetne, bo w dosłownym sensie mama ma ogarnąć, dopilnować, przynieść, zapisać, odpowiednio ubrać, przygotować, spakować rzeczy, o których dziecko przypomina sobie na ostatnią chwilę i jeszcze zadbać o całą logistykę – zawieźć, pamiętać o zajęciach dodatkowych, wycieczce, zebraniu.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

Czy jest społeczne oczekiwanie wobec tego, co matka ma do zrobienia na etapie edukacji?

Owszem i ono z grubsza sprowadza się do tego, że matka ma zadbać o cały proces edukacyjny dziecka, czyli być właśnie menedżerką tego przedsięwzięcia. I to zaczyna się bardzo wcześnie, bo już na etapie wyboru przedszkola czy szkoły. Pewnie w mniejszych miejscowościach wygląda to trochę inaczej, ale w większych miastach jest cała gama placówek  (w tym szkoły z alternatywnym podejściem), w których organizowane są castingi, rozmowy kwalifikacyjne, a cały proces rekrutacji rozpoczyna się kilka miesięcy wcześniej. I matka jest wówczas zapraszana do tego, żeby to koordynować, żeby wziąć odpowiedzialność na siebie, a więc dopilnować terminów, zebrać dokumenty, dostarczyć je. Bo jeśli coś przegapi, dziecko może się nie dostać do wymarzonej placówki. A przecież każdej matce zależy, żeby jej dziecko trafiło w dobre miejsce, gdzie będzie mogło rozwijać swój potencjał i gdzie będzie zaopiekowane już nie tylko edukacyjnie, ale też emocjonalnie. Bo – co trzeba zaznaczyć – współczesne matki mają ogromną świadomość, jak ważne poza nauką i obowiązkami są relacje, komunikacja, emocje, dobrostan psychiczny dziecka.

Takim częstym problemem, z jakim matki zgłaszają się po pomoc, są trudności z koncentracją uwagi u dzieci. Obecnie mówi się wręcz o pladze trudności w tym zakresie.

W czym upatrujesz powód?

Dużą rolę odgrywa tryb życia, korzystanie z ekranów, ale jest jeszcze jedna zależność, którą obserwuję. Część dzieci z założenia zwolniona jest z obowiązku koncentrowania się na tym, co jest ważne, czyli na organizacji i planowaniu. Nie mają okazji samodzielnie uczyć się tych umiejętności, bo robią to za nich rodzice, głównie mamy. To one pakują plecaki, pamiętają o workach na WF, kasztanach na plastykę i dyniach na konkurs. Wiele mam, próbując tłumaczyć swoje zaangażowanie, mówi: „Jeśli ja nie będę się z nim uczyć, to on nie zda”. I robią to przez lata. W konsekwencji te dzieci nie mają szansy zmierzyć się ze skutkami własnego zapominalstwa, błędów czy pomyłek, a to bardzo ważne doświadczenia, które uczą wyciągania wniosków, samodzielności i radzenia sobie z wyzwaniami.

Mama jest non stop na dyżurze – w gotowości, by reagować, odpowiadać, organizować. Niestety, ale ta ciągła konieczność bycia online, bycia czujną i odpowiedzialną po prostu nikomu nie służy

Przypominają mi się słowa aktorki Pauliny Holtz, która w podcaście „Punkt zwrotny” w TOK FM przyznała, że nigdy nie odrabiała lekcji ze swoimi córkami. Powiedziała, że na pewnym etapie edukacji wyjaśniła córkom, że prace domowe „to ich jedyny obowiązek, a ona już raz do szkoły chodziła”. Czy takie podejście może być wyzwalające dla innych matek?

Ono może przynieść naprawdę dużo ulgi. Co prawda, stoi w kontrze do powszechnych przekonań, dlatego może budzić opór, że jak to tak, zostawić dziecko samo, wrzucić na głęboką wodę, ale jednocześnie to jest ten krok w stronę zmiany, którego współczesne matki potrzebują. Bo właśnie o to chodzi, by jasno określić, kto jest za co odpowiedzialny.

Aktorka podzieliła się też konkretną radą na temat tego, co zrobić, żeby nie być tak bardzo wciągniętą w szkolną rzeczywistość swojego dziecka: po prostu wyłączyć Librusa. Czy współczesna matka ma w sobie tyle odwagi, żeby to zrobić?

Problem w tym, że współczesna matka ma nie tylko dostęp do Librusa, ale jest też członkinią grup klasowych czy przedszkolnych, więc nawet jeśli nie zajrzy do aplikacji, to i tak dostanie wiadomość na Messengerze czy WhatsAppie. Informacja i tak do niej dotrze.

Mama jest non stop na dyżurze – w gotowości, by reagować, odpowiadać, organizować. Jest zdeterminowana, bo wie, że jeśli o tym zapomni, to pojawi się lęk, że jej dziecko będzie jedynym, które nie spełniło oczekiwań. Niestety, ale ta ciągła konieczność bycia online, bycia czujną i odpowiedzialną po prostu nikomu nie służy. W tym wszystkim z pomocą może przyjść zaufanie. Zaufanie, że nasze dziecko sobie poradzi, bo ma ku temu odpowiednie kompetencje i możliwości.

Paulina Holtz - Hello Zdrowie

Tę złożoność sytuacji, w jakiej znajdują się polskie matki, świetnie oddaje twój instagramowy cykl #kółkapauli. Dowiadujemy się z niego między innymi, że „współczesna matka ma urlop macierzyński i biznes z pasywnym dochodem, robi kroki, własny chleb i siku na czas”, że „oczekuje się od niej 24-godzinnej dostępności, a ona również płaci rachunki, choruje i ma swoje zainteresowania”, a także innych członków rodziny poza dzieckiem, a mimo to jest rozliczana za „każde nieumyte zęby, brud pod paznokciami, ciasto z cukrem i brak bluzki w kropki”.

Świat zapomina o tym, że matka poza rolą menedżerki edukacji jest przecież menedżerką domu i rodziny. To ona pamięta o zakupach, o obiedzie, o śniadaniówkach, o wszystkich rzeczach, które trzeba przynieść do szkoły, a za chwilę zacznie martwić się o prezenty świąteczne. Część mam już jesienią zamawia prezenty przez Internet, żeby mieć to odhaczone.

W głowie matki jest cały kalendarz życia rodziny. Ona wie, kiedy partner ma umówionego dentystę, kiedy trzeba przynieść dynię na konkurs, kiedy są imprezy urodzinowe wszystkich członków rodziny, kiedy ma farbowanie włosów, a dziecko logopedę. W tyle głowy ma też opiekę nad rodzicami albo dziadkami. Do tego dochodzi praca zawodowa.

Matka czuje też presję, by wyglądać w określony sposób. Z mediów społecznościowych dowiaduje się, że powinna być zadbana, spełniona, zdrowo odżywiająca się, uśmiechnięta, uprawiająca jogę i pijąca matchę. I nawet jeśli wie, że to wszystko jest mocno koloryzowane, trudno jej się z tego porównywania całkiem wyłączyć.

I kiedy na horyzoncie pojawia się wyścig na najpiękniejszą śniadaniówkę, ona bez dyskusji melduje się na pasie startowym. Dlaczego my, matki to sobie robimy?

Być może dlatego, że wciąż czujemy się niedowartościowane. Nasz wewnętrzny głos zamiast dostrzegać to, co robimy dobrze, koncentruje się na tym, co jeszcze powinnyśmy. W efekcie z łatwością przychodzi nam porównywanie się z innymi. Pytanie tylko, co z tym dalej zrobimy – czy zatrzymamy się na obserwacji, czy pójdziemy dalej w stronę zadręczania się i wytykania sobie kolejnych niedociągnięć.

Aspirujemy, bo chcemy się poczuć dobrymi mamami. Boimy się, że ktoś powie: „Jak to? Tym karmisz dziecko?” albo „Nie pamiętałaś? Co z ciebie za matka?”. I ta obawa przed krytyką często nami kieruje.

Wciąż nie do końca wierzymy w swoje kompetencje, bo wiele z nas dorastało w świecie, w którym dziewczynkom nie mówiło się, że są mądre, zdolne i wystarczające. Dorastałyśmy w nurcie surowego wychowania, gdzie pochwały były rzadkością, a wymagania na porządku dziennym. Te braki z dzieciństwa odzywają się później w macierzyństwie.

Najtrudniejsze dla współczesnych matek jest to, że brakuje im czasu, by po prostu być mamami. Częściej są nauczycielkami, terapeutkami, korepetytorkami, kucharkami, taksówkarkami, zaopatrzeniowcami

Czy matki mają świadomość, że czasem same zapędzają się w tym kołowrotku?

Chciałabym powiedzieć, że tak, że gdzieś tam to dostrzegają, ale spotykam sporo mam, które traktują to jako powód do dumy. Są z siebie zadowolone, że potrafią wszystko ogarnąć: logistykę, plan zajęć, organizację codzienności. To daje im poczucie sprawczości i dobrze wpływa na myślenie o sobie. Dla niektórych to wręcz element tożsamości, czyli bycia tą, która wszystko trzyma w ryzach. Do czasu. Takie podejście jednak często prowadzi do wypalenia rodzicielskiego, a niejednokrotnie nawet do depresji.

Moment otrzeźwienia przychodzi zwykle dopiero w kryzysie, kiedy ich ciało woła o uwagę, a starania nie przynoszą efektu, bo mimo ciągłej kontroli i zaangażowania dziecko wciąż ma problemy, np. jest zagrożone z jakiegoś przedmiotu albo dostaje kolejne uwagi. Wtedy dopiero pojawia się pytanie: „co jest nie tak?”, „dlaczego to nie działa?”.

Jaką cenę współczesna matka płaci za bycie menedżerką edukacji swoich dzieci? Jakie emocje kryją się za tą rolą?

Zacznę może nie od emocji, ale od określenia ogólnego stanu psychofizycznego współczesnej matki. Dostrzegam, że jest ona przede wszystkim totalnie przemęczona i przebodźcowana. Brakuje jej przestrzeni dla siebie. Od rana jest w biegu, w tym kołowrotku, a wieczorem po prostu pada. Nie ma siły ani na jakąś rozrywkę dla siebie, ani na refleksję nad tym, jak się czuje i czego potrzebuje.

Do tego dochodzi stres i wysoki poziom lęku. Pojawia się bezsilność i frustracja. Ceną jest tez wyuczona bezradność naszych dzieci. Skoro mama wszystko wie i wszystko zrobi, to ono nie musi wiedzieć i robić.

Które momenty dnia najbardziej testują odporność psychiczną mamy – czy jest to energia poranka i cała logistyka związana z szykowaniem i rozwożeniem, czy raczej popołudniowe odrabianie lekcji i zbieranie kasztanów o 22:00?

Poranki bez napięcia, stresu i silnych, powtarzalnych emocji wydają się niemal idylliczne. Z reguły jest zupełnie odwrotnie. Mamy docierają do pracy całe zdyszane, spocone, często też spóźnione, ale – jakkolwiek to zabrzmi – z poczuciem, że wreszcie mogą odsapnąć. Niestety wiele z nich po pracy znów czeka pościg z zegarkiem w ręku.

Najtrudniejsze dla nich jest jednak to, że brakuje im czasu, by po prostu być mamami. Częściej są nauczycielkami, terapeutkami, korepetytorkami, kucharkami, taksówkarkami, zaopatrzeniowcami. Współczesne matki, odhaczając z listy zadanie po zadaniu (obiad, lekcje, kąpiel…), stają się niewolniczkami pewnej rutyny, w której brakuje czasu na beztroskę.

Ulgę daje im świadomość, że inne mamy mają podobnie. Ta perspektywa odbiera mamom poczucie osamotnienia i sprawia, że przestają one zarzucać sobie, że coś źle zrobiły, że gdzieś popełniły błąd, że są „nie takie”.

Czy właśnie z takiej potrzeby powstał twój instagramowy cykl #kółkapauli?

Ten cykl narodził się z poczucia osamotnienia w macierzyństwie i przekonania, że wszyscy inni sobie radzą, tylko nie ja. Kiedy odważyłam się na szczerość w sieci, otrzymałam lawinę historii, które pokazały, że dla wielu kobiet to doświadczenie też bywa trudne i dalekie od różowej wizji macierzyństwa. Potem już wszystko potoczyło się jak kula śniegowa – wzajemnie czerpałyśmy wsparcie dla siebie.

W jednym ze swoich wpisów zadajesz pytanie: „Czy matka zawsze musi stawać na wysokości zadania?”. Jestem ciekawa, jakie otrzymałaś odpowiedzi.

Ku mojemu zaskoczeniu, pod tym postem była lawina komentarzy: „tak, muszę”. To mnie zasmuciło i zaniepokoiło, bo wydawało mi się, że większość osób odbierze to pytanie jako pytanie retoryczne. Z taką intencją je zresztą zadałam, bo przecież jakby wiadomo, że matka nie musi stawać na rzęsach, wręcz to jest niemożliwe.

Błędy są nieuniknione i to, że je popełniamy, jest też świetną lekcją dla dzieci. Od razu mam ochotę podzielić się własnymi wtopami, kiedy na przykład zapomniałam o odświętnym stroju na uroczystość pasowania na przedszkolaka. Uważam, że takie sytuacje należy normalizować, żeby nie żyć winą tygodniami, tylko ewentualnie zastanowić się, co mogę poprawić następnym razem. Może ustawić sobie przypomnienie w kalendarzu albo powiesić kartkę na lodówce? Co nie oznacza, że ja już nigdy nie popełnię podobnego błędu. Dlaczego? Bo mogę!

Natalia Fedan - psycholożka, doświadczona mama, specjalistka od samoregulacji

Odnoszę wrażenie, że współczesne mamy żyją trochę w innym układzie planetarnym niż nasze mamy. Dziś analizujemy, sprawdzamy, martwimy się często na zapas, a kiedyś liczyło się, że dziecko jest nakarmione i ma dach nad głową. Czy odwrócenie się od dawnych metod wychowania wyszło nam na dobre?

Miałam ostatnio taką refleksję, że kiedyś mamy nie były przy sobie, bo miały mnóstwo codziennych obowiązków. Miały pralkę Franię, która nie suszyła i nie wirowała, w której co chwila trzeba było zakręcić ubrania, bo się zaplątywały. Nie miały też thermomiksów, mikserów, czajników elektrycznych, mikrofalówek i innych współczesnych ułatwiaczy życia. Codzienne czynności zajmowały im więc nieporównywalnie więcej czasu niż nam obecnie. Dziecko dostawało kanapkę ze śmietaną i cukrem albo słyszało komendę: „radź sobie, bo ja muszę iść do pracy/ w pole/ posprzątać mieszanie”.

Współczesne mamy nie muszą prać ręcznie, krochmalić obrusów, szorować podłóg szczotką, doić krów, ani przynosić drewna, żeby coś ugotować, a mimo to wciąż bywają daleko od siebie. Czas, który zyskałyśmy dzięki ułatwiaczom, spędzamy na niekończącym się scrollowaniu, czytaniu porad, e-booków, odczytywaniu powiadomień, googlowaniu, co jeszcze możemy zrobić lepiej, jaka jest najlepsza marka obuwnicza, jaki inhalator kupić. Jesteśmy więc trochę jak nasze matki, tylko po prostu nasza uwaga skierowana jest w inną stronę.

Czekam na etap, kiedy przestaniemy ulegać presji, wyluzujemy i zwolnimy. Światełko już widać, choćby w deklaracjach „ja chcę”, „ja potrzebuję”, „ja spróbuję”. Nie zawsze to idzie w parze z praktyką, ale już samo przekonanie, że w tym codziennym pędzie warto pomyśleć też o sobie, bardzo cieszy.

Jak zmienić perspektywę?

Chciałabym, żeby każda mama zadała sobie pytanie: „Kto jest za co odpowiedzialny?”. To proste pytanie porządkuje, kto jest kim w tym całym układzie: czy rzeczywiście mama ma 90 proc. odpowiedzialności, a dziecko i szkoła po 5 proc.? Co do zasady, szkoła jest od tego, żeby uczyć. Rodzic ma kochać, przytulać, słuchać, ewentualnie przeczytać bajkę na dobranoc, a nie ćwiczyć słówka co wieczór. Kropka.

Mamo, spójrz na szkolne wyzwania swojego dziecka z większym dystansem. Czy pamiętasz swoją ocenę z geografii w czwartej klasie albo średnią w szóstej? Pewnie nie. Bo gorsza ocena z jednego przedmiotu nie definiowała całego twojego życia. Wiedz, że sukces i szczęście dziecka też nie wynikają tylko i wyłącznie z tego, czy jesteś na 100 procent zaangażowana w proces edukacji. Bywają rodziny idealnie zorganizowane, a dziecko i tak ma trudności. I są domy z deficytami, a wyrastają z nich dojrzali, odpowiedzialni ludzie. Twój wpływ jest silny, ale ograniczony.

Miej więcej zaufania do swojego dziecka. Rozdzielaj role, odpuść tam, gdzie to możliwe i sprawdzaj, czy to działa. Pamiętaj, że są jeszcze nauczyciele, wychowawcy, rówieśnicy, od których twoje dziecko może czerpać wiedzę, by sobie po prostu radzić. A Ty? A Ty po prostu bądź i żyj. Nie dla innych. Dla siebie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?