Przejdź do treści

„Jak to możliwe, że nie mam rąk i nogi, a mam chłopaka i pracę, kiedy ona jest zdrowa i ładna, a tego nie ma” – mówi w rozmowie z Hello Zdrowie Aldona Plewińska, modelka inna niż wszystkie

Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Zdecydowanie wolę, jak ktoś jest chamski, niż jak jest ignorantem. To znaczy: jeżeli świadomie mówi coś niemiłego, niż jak w ogóle nie wie, co mówi – mówi Aldona Plewińska, modelka. Jest piękna, „bardzo wytrwała i cierpliwa, odważna, pewna siebie i wesoła”, ma za sobą kilkadziesiąt sesji zdjęciowych. Od koleżanek z branży różni ją to, że urodziła się bez rąk i jednej nogi.

Akceptujesz siebie?

Całkowicie.

Tak było od początku czy przyszło z czasem?

Od początku na pewno nie. Chociaż do mniej więcej dziesiątego roku życia, jak jeszcze moja noga była czynna i nie potrzebowałam wózka, po prostu wszędzie na tej jednej nodze skakałam. I wszędzie mnie było pełno, bez problemu latałam z innymi dzieciakami. Ale w podstawówce i gimnazjum już miałam z samoakceptacją problem, bo byłam troszeczkę z boku, dzieciaki raczej nie chciały się ze mną bawić, nieraz byłam ignorowana. Ale mama zawsze mi powtarzała, żebym się nie przejmowała, że na pewno znajdę sobie wspaniałych przyjaciół. I może nie będzie ich dwieście tysięcy, tylko pięcioro, ale to będą ludzie, na których będę mogła liczyć.

Zdjęcie: Anna Zalewska

Łatwo powiedzieć. Zwłaszcza jak jest się dzieciakiem i chce się być akceptowanym. Hasła: „nie przejmuj się, wrzuć na luz, nie to jest najważniejsze” to wtedy czcze gadanie.

Prawda, dzieciakowi się tego nie wmówi. Albo sam to poczuje i zrozumie, albo nie. U mnie nastąpiło to mniej więcej wtedy, kiedy zaczęłam interesować się chłopcami, a chłopcy zaczęli interesować się mną. Po prostu stwierdziłam, że skoro jestem w stanie podobać się facetowi, to sama też sobie mogę się podobać. Skoro ktoś z zewnątrz mnie akceptuje, to czemu nie miałabym akceptować siebie sama od środka?

Pytam, bo znalazłam komentarze fotografów, z którymi pracowałaś jako modelka. Cytuję: „rakieta kobieta, żywiołowa jak samo słońce”, „bardzo wytrwała i cierpliwa”, „wulkan energii, talentu, uroku i kreatywności”, „odważna, pewna siebie, wesoła”. Fajne, prawda?

Bardzo miłe.

Też tak pomyślałam. Póki nie przeczytałam: „akceptująca w pełni siebie”. Niby dalej miło, ale poczułam się skonfundowana. Bo o modelce „klasycznej”, to znaczy: pełnosprawnej nikt tak raczej nie mówi.

Wydaje mi się, że u pełnosprawnych modelek z tą samoakceptacją też bywa różnie. Przecież często obsesyjnie coraz bardziej się odchudzają, a to znaczy, że jednak siebie nie akceptują. Ja raczej nie mam wyjścia (śmiech).

 

Po prostu stwierdziłam, że skoro jestem w stanie podobać się facetowi, to sama też sobie mogę się podobać. Skoro ktoś z zewnątrz mnie akceptuje, to czemu nie miałabym akceptować siebie sama od środka?

Nie irytuje cię to podkreślanie, że jesteś taka odważna, wytrwała, radosna POMIMO niepełnosprawności?

Ja bym chciała swoimi sesjami pokazać ludziom niepełnosprawnym, że warto zaakceptować siebie, podążać za swoimi marzeniami. Jeśli by mi udało się stać inspiracją do tego, to byłoby dla mnie naprawdę duże osiągnięcie.

Bo osoby niepełnosprawne mają mnóstwo kompleksów, nieraz prawie w ogóle nie wychodzą z domu. Często przez to, jakie mają do nas ludzie podejście, ciekawskie spojrzenia mogą być bardzo irytujące.

Ale faktycznie jest w tym trochę racji, jeśli non stop jest podkreślane, że akceptuję siebie, to staje się męczące. Z drugiej strony, to przecież nie jest kłamstwo, tak po prostu jest i nie będę tego ukrywać.

Ale nie wolałabyś, żeby nie było drobnym druczkiem tych słów: „pomimo niepełnosprawności akceptuje siebie”?

Moją dysfunkcję widać na pierwszy rzut oka, więc w moim przypadku zawsze będzie się ten mały druczek pojawiał (śmiech). Nie ucieknę od tego, ale i nie przeszkadza mi to. Ja generalnie podchodzę do życia z ogromnym optymizmem.

Zuzanna Bartoszek w obiektywie Tomasza Wirskiego. Zdjęcie nagich pleców, modelka patrzy w prawo. Ma pomalowane ustai chustkę na głowie. Jest naga. Zdjęcie do pasa, czarno-białe

Zawsze tak było?

Zawsze. To głównie zasługa mamy, ona nauczyła mnie, żeby brnąć do przodu, nie oglądać się za siebie, tylko wyciągać wnioski z porażek i nie popełniać drugi raz tego samego błędu. I przede wszystkim nie przejmować się opinią innych. Bo od maleńkości różnie ludzie reagowali na mnie, musiałam się więc uodpornić na spojrzenia i komentarze.

Aldona Plewińska. Zdjęcie: Katarzyna Niwińska

Jakiego spojrzenia? Współczucia? Litości? Zdziwienia?

Najczęściej niedowierzania, niektórzy na mój widok tak potrafią głowę przekrzywiać, że wręcz widzę, jak ich to boli. Dosłownie. Już nie wspomnę o dzieciach, bo one są z natury ciekawskie, więc niech tak będzie. Ale dorośli? Nieraz tak się zagapią, że idą przed siebie i nie mogą oczu ode mnie oderwać, parę razy widziałam, jak ktoś przez to walnął w słup czy potknął się i przewrócił.

Dla mnie maksymalny limit, jaki toleruję, to 30 sekund, tyle jestem w stanie wytrzymać (śmiech). Powyżej to staje się dla mnie irytujące.

Będę drążyć, bo nie rozumiem: po co, dlaczego tak się gapią?

Ja też tego nie rozumiem, wolę się zająć swoimi sprawami. Ale ludzka ciekawość nie zna granic, ta stara prawda wciąż obowiązuje. Generalnie chyba ludzie lubią sensację, zwłaszcza jak się komuś coś źle dzieje. Zauważ, że często jest tak właśnie przy wypadkach, zaraz gromadzi się tłum gapiów, a rzadko kto pomaga. A ja jestem szczególnie ciekawym przypadkiem, nie mam rąk, nie mam nogi i jeszcze jeżdżę na wózku. Dlatego nie dziwię się dzieciom, że patrzą.

Tylko że ja bym oczekiwała, żeby na taki widok rodzic wziął je na bok i wytłumaczył: że są tacy ludzie, niektórzy tacy się rodzą, inni stają się niepełnosprawni w wyniku wypadku. I wtedy dziecko będzie miało na przyszłość informację, że można tylko zerknąć i zająć się swoimi sprawami.

Myślę, że tym dorosłym, którzy tak natrętnie się gapią, właśnie tego zabrakło, że nikt im w dzieciństwie nie wytłumaczył, że wręcz nie wypada tak się wpatrywać.

Byłaś świadkiem takiej uświadamiającej rozmowy, kiedy rodzic wytłumaczył patrzącemu na ciebie dziecku, że tak bywa, że tacy ludzie są wśród nas – i nie ma w tym nic dziwnego?

Nie, przy mnie nie, może później, może w domu. Chociaż czekaj, była kiedyś taka sytuacja: stoimy z mamą przy bankomacie, wypłacamy pieniądze, za nami matka z dziewczynką na oko 5-letnią. I ta mała mówi: „mamo, zobacz, ona nie ma nogi, czemu?”. „Nie wiem”, odpowiada matka. „No, powiedz mi!”, prosi dziewczynka. Na co matka strzela jakimś tak absurdalnym tekstem, że aż popatrzyłyśmy po sobie z mamą w szoku. Nie pamiętam, co dokładnie odpowiedziała, ale to było wytłumaczenie w stylu: „może spadła ze schodów”. I jak takie dziecko ma później reagować na niepełnosprawnych ludzi, jak coś takiego słyszy? Nie mówiąc o tym, że może zacząć bać się schodów, bo będzie myślało, że jeśli przypadkiem spadnie, to tak właśnie będzie wyglądało. Kompletny absurd.

Pamiętam, jak prawie siedem lat temu, gdy rozmawiałyśmy po raz pierwszy, wspominałaś, że gdy byłaś mała, to w piaskownicy matka zabroniła jakiemuś dziecku bawić się z tobą, bo mogłoby się zarazić.

Oj tak, bardzo dawno temu.

Aldona Plewińska. Zdjęcie: Anna Andrzejewska

Ignorancja?

Albo kompletna niewiedza, albo zwykłe chamstwo. No bo jak dorosła kobieta może myśleć, że można się brakiem rąk i nogi zarazić? Jak to miałoby przebiegać: dotknę jej dziecko i mu odpadną kończyny w pięć minut?

Mówisz: albo ignorancja, albo chamstwo. Ja wiem, że to jakby wybierać między dżumą a cholerą, ale jeśli już musiałabyś zdecydować, to co jest dla Ciebie łatwiejsze do przełknięcia: ignorancja czy chamstwo?

Zdecydowanie wolę, jak ktoś jest chamski, niż jak jest ignorantem. To znaczy: jeżeli świadomie mówi coś niemiłego, niż jak w ogóle nie wie, co mówi.

A nie zdarzyło się, żeby ktoś powiedział do dziecka: chodź, zapytamy, może pani będzie chciała nam powiedzieć?

Nie, niestety. A bardzo bym chciała.

Zdecydowanie wolę, jak ktoś jest chamski, niż jak jest ignorantem. To znaczy: jeżeli świadomie mówi coś niemiłego, niż jak w ogóle nie wie, co mówi.

I co byś temu dziecku powiedziała?

To zależy, ile miałoby lat.

No, powiedzmy, że mam pięć lat i sepleniąc pytam: „pseplasam, a dlacego pani nie ma lącek i nózki?”.

Bo w brzuszku mojej mamusi coś się stało – nie wiemy co – ale taka po prostu się urodziłam. Wspomniałabym też na pewno, że nie jestem jedyna, że jest dużo osób z różnego rodzaju niepełnosprawnością.

Pytam dalej: „i pani tak normalnie żyje?”.

Tak, chociaż potrzebuję pomocy drugiej osoby. Ale mam kochaną mamusię, która zawsze mi pomaga.

Któregoś dnia mamy może zabraknąć…

I dlatego, nie ukrywam, liczę na mojego przyszłego męża (śmiech). Mam nadzieję, że będzie mnie wspierał i nie wyląduję jako 50-latka w hospicjum, że będę mogła jeszcze wiele w życiu zrobić.

Aldona Plewińska
Zdjęcie: Tomasz Brodawka

W czym potrzebujesz pomocy?

We wszystkim. Owszem, pracuję, obsługuję komputer, zjem talerz zupy sama, jednak najpierw musi mi go ktoś naszykować. Do toalety też nie jestem w stanie pójść sama, więc właściwie potrzebuję pomocy absolutnie do wszystkiego.

Żyjesz tak od urodzenia, więc ominął cię etap przekraczania granicy wstydu, także związanego z proszeniem o pomoc. Mam rację?

Masz, ja tak funkcjonuję od małego, nie musiałam się tego uczyć, jak osoby, które tracą sprawność w wyniku wypadku czy choroby, która rozwija się z wiekiem. W moim przypadku jest też o tyle łatwiej, że z natury jestem osobą bardzo bezpośrednią, więc jeżeli wiem, że potrzebuję pomocy, to umiem o nią poprosić. Opowiem ci anegdotkę: parę lat temu poszliśmy z kolegą ze studiów do baru na piwo. I nagle zachciało mi się do toalety. Bar był niedaleko, mama była w domu, ale potrzebowałaby z kwadrans, żeby do nas dojść. A ja potrzebowałam skorzystać natychmiast, wiesz, jak to jest? Wiedziałam, że mama nie zdąży, więc poprosiłam tego znajomego, z którym pierwszy raz wyszłam na piwo, żeby mi pomógł. Żeby zamknął oczy i rozebrał mnie.

Jak zareagował?

Bez problemu. Później go z pół godzin jeszcze za to przepraszałam, ale cały czas zapewniał, że normalna sprawa.

Miałam szczęście, że trafiłam na tak wspaniałego człowieka, bo gdybym trafiła na kogoś mniej otwartego, to mógłby mnie po prostu opieprzyć, że nie będzie nikomu ściągał majtek, nawet nie życzy sobie takich próśb.

Nie miałaś nigdy pretensji? Do Boga, rodziców, losu, matki natury?

Parę razy naszła mnie myśl: „czemu ja?”. Ale szybko je przegnałam, bo to jedno z gorszych pytań, jakie można zadać. Pytając, czemu ja, musiałabym jednocześnie zapytać, a czemu nie ty? Nie życzę ci źle, więc to pytanie nie ma sensu. Chociaż jak byłam młodsza i w piątek wieczór wszyscy szli na dyskotekę, a ja siedziałam w domu z mamą oglądając film, to sobie myślałam, czemu tak jest. Wtedy miałam trochę żalu.

Kto był jego adresatem?

Powietrze? Ja się w to nie zagłębiałam na tyle, żeby na kogoś psioczyć. Po prostu było mi smutno, że nie mogę robić czegoś innego. Chociaż muszę przyznać, że czasem mamie się oberwało, bo mam niewyparzony język i potrafiłam jej tak dogryźć, że się popłakała.

To znaczy?

No, potrafiłam jej powiedzieć: „trzeba było mnie nie rodzić”. Ale to było w okresie dojrzewania, później z tego wyrosłam. I zrozumiałam, że to jest dla rodzica cios poniżej pasa. „trzeba było mnie nie rodzić”.

Jako dziecko chciałaś być modelką. To właściwie standard, jakoś tak kulturowo mamy zaszczepione, że większość dziewczynek marzy, żeby zostać modelką, aktorką albo piosenkarką. I większość idzie później inną drogą, bo albo nie ma odpowiednich warunków, predyspozycji czy zdolności – albo zaczyna się interesować czymś innym. Ty ten plan jednak zrealizowałaś.

To był absolutny przypadek. Szperając w internecie trafiłam na stronę maxmodels.pl…

Chwila, przypadkiem się na takie strony nie zachodzi, trzeba wpisać w wyszukiwarkę odpowiednią frazę…

No tak, faktycznie. Miałam wtedy 18 lat, moja bardzo dobra koleżanka, bardzo atrakcyjna, zdrowa dziewczyna, w wolnych chwilach brała udział w sesjach fotograficznych.

A ja pomyślałam, że skoro ona może, to i ja bym spróbowała, żeby chociaż jedną taką sesję mieć. I jak mi ta strona wyskoczyła, stwierdziłam, że zamieszczę ze dwa zdjęcia, na których wyglądam fajnie i zobaczymy, co będzie. Okazało się, że odzew był bardzo duży.

Nie bałaś się? Ten świat uchodzi za bezwzględny, tak się nikt z nikim nie cacka, nie głaszcze po główce, przeciwnie – jest mnóstwo krytyki, często bezwzględnej, dosłownie jedzie się po człowieku.

Prawda. I po mnie jechali.

Kto?

Anonimowi ludzie. Wtedy nie, ale znacznie później, jak byłam już po kilku sesjach, pojawiły się jakieś artykuły o mnie, wywiady. Pod jednym z nich jakaś dziewczyna pisała, jak to możliwe, że nie mam rąk i nogi, a mam chłopaka i pracę, kiedy ona jest zdrowa i ładna, a tego nie ma. W innym komentarzu ktoś pisał, że z taką aparycją powinnam siedzieć w domu i się nie pokazywać publicznie, bo to jest obrzydliwe.

?!

Tak, słowo obrzydliwe padło, cytuję dosłownie. Ale ja się tym w ogóle nie przejmuję, takich komentarzy nie można brać do siebie.

Serio to po tobie spłynęło? Nie pomyślałaś nawet przez moment: Boże, po co ja to zrobiłam?

Serio. Pamiętam doskonale, jak siedziałam przed monitorem i się z tego śmiałam. Przez moment chciałam tej pierwszej dziewczynie odpisać: „hej, tu Aldona, coś ci muszę powiedzieć o życiu”. Ale stwierdziłam, że nie ma sensu wdawać się w dyskusję z takimi ludźmi, więc po prostu zamknęłam stronę i zapomniałam o tym. To znaczy: pamiętam do dziś, ale nie chciałam o tym więcej myśleć ani angażować się w dyskusję, bo to nie ma sensu.

Pierwszą sesję miałaś z Magdą Pietrzak.

Tak, te charakterystyczne zdjęcia ze spływającą krwią, jak szarpię zębami bandaże.

Aldona Plewińska. Zdjęcie: Magdalena Pietrzak

Kontrowersyjnie.

Miało być kontrowersyjnie, koniecznie! (śmiech). Stwierdziłam, że jeżeli mam jakoś zaistnieć, ktoś miałby zainteresować się mną, zaproponować kolejne sesje, to nie mogę zacząć od zwykłych zdjęć uśmiechniętej Aldonki na wózku. Bo to ewentualnie wywołałoby zainteresowanie wśród fotografów, którzy interesują się niepełnosprawnościami. A ja chciałam dotrzeć do pozostałych. I jednocześnie pokazać dystans do siebie.

Jakaś dziewczyna pisała, jak to możliwe, że nie mam rąk i nogi, a mam chłopaka i pracę, kiedy ona jest zdrowa i ładna, a tego nie ma.

Nie bałaś się, że cię to zaszufladkuje?

Gdyby miało to pójść w tym kierunku, musiałabym wkroczyć z własną inwencją twórczą. Ale tak się nie stało, kolejne sesje były zupełnie inne.

W tym chyba najsłynniejsza, w której pozowałaś Katarzynie Widmańskiej w stroju projektu Katarzyny Konieczki.

Uwielbiam to zdjęcie! A także hasło, które mu towarzyszy: my body is not a cage (moje ciało nie jest klatką). Ja to zobaczyłam dopiero po obróbce, gdy zdjęcie było gotowe, wcześniej nie wiedziałam, że takie motto będzie mu towarzyszyło. I to już, myślę, powinno dotrzeć do ludzi. To, że wyglądamy jak wyglądamy, ale ten wygląd nas nie ogranicza.

Aldona Plewińska. Zdjęcie: Katarzyna Widmańska, strój: Katarzyna Konieczka

Twoje ciało jest twoją klatką?

Czuję tak za każdym razem, kiedy potrzebuję skorzystać z toalety, a mamy nie ma w pobliżu. Ale nie załamuję się, jestem już przyzwyczajona. Albo sama próbuję sobie poradzić, albo po prostu czekam na mamę.

Dziesięć lat temu byłaś ewenementem. Teraz w świecie modelingu świetnie funkcjonują Chantelle Brown z bielactwem, Diandra Forrest z albinizmem, Medeline Stuart z zespołem Downa czy Melanie Gaydos z hipohydrotyczną dysplazją ektodermalną…

Właśnie czekałam, kiedy wymienisz jej nazwisko! (śmiech) Z Melanie rozmawiałam przez Facebooka, pisałyśmy, że obie chciałybyśmy mieć kiedyś wspólną sesję. Jeżeli by się udało, to byłby kosmos!

Zainteresowanie modelkami wyłamującymi się z utartych kanonów to jest dobry omen, że już zrozumieliśmy, że nie ma jednego wzorca piękna, mamy coraz mniejszy problem z akceptacją i podziwianiem inności? Czy zły, świadczący o tym, że świat żywi się kontrowersją?

Na pewno w dzisiejszym świecie trzeba się wyróżniać, trzeba czymś zaskoczyć, żeby przykuć  uwagę ludzi, trzeba być troszkę innym, żeby się wybić. Mnie się to udało, chociaż nawet tego nie planowałam. A odpowiedź na twoje pytanie zależy od tego, jak patrzymy na świat, jak wychowujemy nasze dzieci.

Zdjęcie: Anna Bodnar

A ty chcesz mieć dzieci?

Bardzo! Jeżeli nie będę mogła urodzić własnego albo okaże, że na pewno będzie niepełnosprawne, chciałabym adoptować. Chociaż już widzę te schody po drodze. Bo kto da takiej osobie jak ja dziecko pod opiekę?

Masz to już przegadane z narzeczonym?

Tak. Ale przede wszystkim postanowiłam, że jeżeli się okaże, że moje dziecko będzie w jakikolwiek sposób niepełnosprawne, to je usuwam. Na sto procent.

Dlaczego?

Po pierwsze pamiętam, jak byłam traktowana jako dziecko, jak byłam ignorowana, odsuwana, wytykana palcami. Nie chciałabym, żeby moje dziecko musiało doświadczyć takiej samotności. A po drugie wystarczy, że ja jestem niepełnosprawna, jeżeli doszłoby jeszcze do tego niepełnosprawne dziecko, mój przyszły mąż nie byłby w stanie tego ogarnąć.

Ktoś powie: ciebie też mama mogła usunąć.

Ja się cieszę, że mnie mama nie usunęła, bo ponoć jestem fajna, dobrze mi się żyje, ogólnie nie jest źle. Ale czasem mówię mamie: gdybyś mnie zapytała o radę, to bym ci radziła usunięcie mnie. Moim zdaniem takie rozwiązanie jest lepsze, gdy dziecko nie ma jeszcze świadomości i osobowości. Bo co mu powiem, kiedy będzie leżało całymi dniami jak roślina? Przepraszam cię? Wolę, żeby się nie męczyło.

Są jakieś medyczne przeciwwskazania, żebyś zaszła w ciążę, urodziła? Sorry, że tak pytam, ale nie wiem…

Ja też nie wiem (śmiech). Nie byłam jeszcze u żadnego genetyka, wybiorę się, jak podejmiemy decyzję z narzeczonym, że już czas. Z moich dotychczasowych badań wynika, że to, że się taka urodziłam, nie ma podłoża genetycznego. Wiem też, że wcześniej w mojej rodzinie nie było takiego przypadku. Często mówię natomiast, że chyba jestem dzieckiem Czarnobyla, mama się nawdychała, była może bardziej podatna i tak wyszło.

A trudności związane z ciążą? Jak sobie poradzisz z rosnącym brzuchem?

Nie mam po-ję-cia. Wiem, że będę się musiała najeździć po lekarzach. Pytałam lekarzy gastrologów, czy mam jelita, trzustkę, wątrobę na swoim miejscu, bo mam skrzywienie kręgosłupa, siedzę zawsze troszeczkę bardziej na boku, więc domyślam się, że w środku mam coś inaczej poukładane, niż powinno być. Pytałam też ginekologów, czy mogłabym zajść w ciążę, czy dziecko miałoby miejsce. I powiedzieli, że bez problemu, nie widzą fizycznie przeciwwskazań, żeby się to udało, dziecko się zmieści i mnie nie powinno stać się nic złego.

A co z tą protezą? Wiem, że do 16 roku życia miałaś.

Tak, dosyć długo. Ale gdy miałam z 15-16 lat stwierdziłam: koniec z tym.

I już więcej nigdy?

Nigdy. Finansowo byłoby to możliwe, fundacja, która mi tę protezę fundowała, nie byłoby problemem, żeby mi ją znowu zorganizować. Ale ja nie chcę, bo miałam z nią same problemy, było mi niewygodnie. Bardziej zdrowa i pełnosprawna czuję, jak jestem tak, jak mnie teraz widzisz.

Mówimy cały czas o protezie nogi, prawda?

Tak, ale często ludzie pytają mnie o protezę rąk. Ale po co mi coś, co będzie po prostu wisieć i mi ciążyć? Orientowałam się też co do przeszczepu ręki, ale z racji między innymi choroby Leśniewskiego Crohna, na którą choruję, wszystkie leki, które trzeba przyjmować, żeby przeszczep nie został odrzucony, po prosu by mnie wykończyły. Po jednej wizycie u transplantologa przegadałyśmy temat z mamą i stwierdziłyśmy, że takie tabletki totalnie mnie wyniszczą, więc lepiej jest zostawić to tak, jak jest.

A względy, powiedzmy, estetyczne?

A po co mi to? Estetyka mnie w ogóle nie interesuje pod tym względem. Mam się męczyć, mieć na sobie dwie sztuczne ręce i sztuczną nogę tylko po to, żeby ludziom się miło na mnie patrzyło? Bez przesady! To mnie ma być miło wyjść z domu, a nie ludziom na mnie patrzeć. Ja troszeczkę jestem egoistką, może stąd takie podejście (śmiech).

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: