„Szukamy grup wsparcia, jakiejkolwiek wspólnoty, choćby miała to być wspólnota thermomixowa”

– Koleżanka, która też ma dzieci, powiedziała mi kiedyś, że analizowała już nawet w jaki sposób zmieni tożsamość, kiedy ucieknie. To historia z cyklu: o czym myślą matki w Polsce. Warto ten temat myśli o ucieczce jako reakcji w sytuacjach, kiedy jest nam źle, normalizować, choćby praktykując małe ucieczki – mówi Magdaleną Genow, pisarka, autorka powieści „Złodziejka matek” i twórczyni warsztatów herstorycznych.
Kobieta, pisarka, matka, akuszerka opowieści. Czy lubisz opowiadać o sobie?
Wolę, kiedy robi to ktoś inny. Notkę biograficzną na książkę napisała mi przyjaciółka. Często to osoby, z którymi jesteśmy w relacji, potrafią stworzyć najbardziej adekwatny opis nas samych.
W twoim prozatorskim debiucie, powieści „Złodziejka matek”, kobiety opisują się nawzajem imionami swoich dzieci: mama Ali, mama Pawła, tak jakby po urodzeniu dziecka traciły jakąś część swojej podmiotowości.
Tożsamościowe przepoczwarzenie się jest częścią zmiany towarzyszącej macierzyństwu. Nowe role wymagają nowego sposobu opowiadania siebie, a to jest proces, zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym.
Książki, której tematem jest macierzyństwo. Dla Emmy, bohaterki twojej powieści, narodziny dziecka są jednocześnie powrotem do własnego dzieciństwa.
W filmie Paola Genovese „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” pada takie zdanie, że niektórzy mają dzieci, aby móc dzięki temu przerobić swoje własne dzieciństwo. Ta myśl mnie zainspirowała. Gdy spojrzymy na statystyki, okazuje się, że małżeństwa rozpadają się najczęściej w okresie, kiedy dzieci są małe. To wtedy bowiem następuje transformacja całego systemu rodzinnego i jest to proces trudny, wymagający stworzenia nowej narracji o rodzinie. Pisząc książkę dużo czasu spędziłam na forach dla młodych mam. Wspólnym mianownikiem w historiach wielu kobiet jest emocjonalna samotność, wynikająca z trudności w odnalezieniu się po narodzinach dziecka w relacjach z bliskimi – z matką, z teściową, z partnerem.

Magdalena Genow /fot. archiwum prywatne
Teściowa Emmy fizycznie jest tuż za ścianą, ale to nie wystarcza, żeby była blisko.
Motyw z przejściem piwnicą między domem Emmy i jej teściowej zaczerpnęłam z historii kolumbijskiej piosenkarki Shakiry. Śledziłam dramat jej rozstania z mężem, który rozgrywał się na oczach całego świata. Pomyślałam, że skoro gwiazda tego formatu, inspiracja dla wielu kobiet, dała się wmanewrować w tak absurdalną sytuację zależności w rodzinie, może spotkać to każdą z nas. Dlatego „Złodziejka matek” jest też opowieścią o potrzebie oddzielenia się od rodziny, które jest aktem emancypacji.
Potrzebujemy się odseparować, aby móc żyć na własnych zasadach. Jednocześnie mamy wysyp kręgów kobiet i wszelkich grup wsparcia dla matek. Tęsknimy za wspólnotą?
Dawniej kobiety grupowały się wokół wspólnoty kościelnej czy tradycyjnej rodziny, dzisiaj coraz częściej zrywamy z tamtymi modelami, ale potrzeba nadal jest równie silna. Szukamy grup wsparcia, jakiejkolwiek wspólnoty, choćby – jak w przypadku Emmy – miała to być wspólnota thermomixowa. Wyraźnie widać tę potrzebę w internecie, gdzie istnieją tysiące różnych grup dla matek. Tam odbywa się dzisiaj wymiana doświadczeń, porad, problemów, matki organizują sobie wspólne aktywności, umawiają się na spacery. Ale nie są to platformy wolne od podziałów. Bardzo łatwo jest dzisiaj o konflity wokół poglądów na to, jaka jest „właściwa” droga w macierzyństwie. Zdarza się, że kobiety zarzucają sobie laktorerroryzm albo piszą, że cesarskie cięcie nie jest porodem. Dla mnie najważniejszą formą wspólnoty wciąż są kobiece przyjaźnie. Fascynują mnie relacje między kobietami i jest to temat, którym chcę się zajmować w literaturze.
Stworzona przez ciebie postać Emmy, żony, matki, przebywającej w delegacji macierzyńskiej (mówisz, że nie lubisz w tym kontekście określenia urlop), budzi różne emocje. Miałam momenty, kiedy jej współczułam, innym razem irytował mnie jej brak sprawczości. To nie jest typowa silna bohaterka.
Chciałam stworzyć postać niejednoznaczną, maksymalnie ją skomplikować. Podobnie zresztą jak osoby w jej otoczeniu, męża czy teściową, aby pokazać jak wymagający bywa dialog, także ten międzypokoleniowy. Emma jest kobietą, która się miota. Rzeczywiście, nie jest silna w standardowym rozumieniu tego słowa, ale jest silna swoją wrażliwością, umiejętnością zatrzymania się i przyjrzenia się sobie. Świadomie stworzyłam bohaterkę, która w pewnych sytuacjach reaguje inaczej niż zareagowałabym ja sama. Na tym polega demiurgiczna przyjemność pisania.
Jedną z najważniejszych postaci w twojej książce, choć nieobecną, jest matka Emmy. Nieobecny ojciec to doświadczenie pokoleniowe, ale ucieczka matki wciąż stanowi społeczne tabu. Emma-matka też w pewnym momencie ucieka, żeby się uratować. To strategia przetrwania?
Koleżanka, która też ma dzieci, powiedziała mi kiedyś, że analizowała już nawet w jaki sposób zmieni tożsamość, kiedy ucieknie. To historia z cyklu: o czym myślą matki w Polsce. Warto ten temat myśli o ucieczce jako reakcji w sytuacjach, kiedy jest nam źle, normalizować, choćby praktykując małe ucieczki. Mój mąż podarował mi kiedyś samotną noc w hotelu za miastem. Pojechałam tam, żeby się wyspać i był to jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie można dostać będąc młodą matką. Uważam, że rolą literatury jest normalizowanie stanów psychicznych, w tym przypadku, w których znajdują się młode matki.
”Motyw z przejściem piwnicą między domem Emmy i jej teściowej zaczerpnęłam z historii kolumbijskiej piosenkarki Shakiry. Śledziłam dramat jej rozstania z mężem, który rozgrywał się na oczach całego świata. Pomyślałam, że skoro gwiazda tego formatu, inspiracja dla wielu kobiet, dała się wmanewrować w tak absurdalną sytuację zależności w rodzinie, może spotkać to każdą z nas”
Twoja powieść rozgrywa się dwóch planach czasowych – współcześnie oraz w latach 90., w atmosferze bazarków, bud z koszulkami ze Spice Girls i dżinsami mierzonymi na kartonie. Czy zauważasz pewne doświadczenia wspólne dla kobiet wychowujących się w tamtych czasach?
W książce pada takie zdanie, że jedyną formą wyrażenia bólu wydaje się być zostanie znaną piosenkarką, więc Emma postanawia nią zostać. Teraz dzieci chcą być youtuberami. Jeżeli chodzi o ten bazarkowy folklor to oferował coś bardzo istotnego z punktu widzenia relacji międzyludzkich: ludzie byli tam rozmowni, występowali z całym wachlarzem emocji, byli bardziej ludzcy. Jako osobie, która ma wiecznie włączony radar językowy, brakuje mi takich miejsc, z interakcjami i żywą rozmową. Kontrastem są centra handlowe, pozbawione charakteru, w których słyszymy za każdym razem te same formułki.
Macierzyństwo w „Złodziejce matek” przeżywane jest w cieniu doświadczeń własnego dzieciństwa, ale mocno wybrzmiewa też wątek katastrofy klimatycznej. Jak powiedzieć własnym dzieciom, że mogą być ostatnim pokoleniem?
Temat rodzicielstwa w kontekście zmian klimatycznych nie jest atrakcyjny, raczej omija się go szerokim łukiem, nawet jeśli wybrzmiewa tak bezpośrednio jak w mojej książce. Zadając sobie i innym te pytania, często mam wrażenie, że jestem psujzabawą, a to właśnie lęki związane z tym, co dzieje się z naszą planetą, były zaczynem „Złodziejki matek”. Przełomowy był dla mnie obejrzany film „Birthstrike: Nie mieć dzieci, by ratować planetę” o protestach klimatycznych w Wielkiej Brytanii, w którym zobaczyłam rodziny świadomie decydujące się na nieposiadanie dzieci w sprzeciwie wobec niedostatecznych działań państwa na rzecz klimatu.
W Polsce wciąż tak bardzo gloryfikujemy rodzicielstwo, że mówienie o lękach klimatycznych w kontekście posiadania dzieci, uderza w najbardziej fundamentalne wartości. A ja uważam, że dramatyczny spadek dzietności w Polsce wynika także z obaw o środowisko naturalne. Jako matkę i jako pisarkę interesuje mnie również to, jak dzieci czują się ze świadomością przyjścia na zagrożony świat. Na forum dla matek poświęconym książeczkom dla małych dzieci pojawił się tytuł, w którym odradza się posiadanie dzieci. Jak z taką informacją ma sobie poradzić sześciolatek, bo to dla tej grupy wiekowej była skierowana książeczka? I jak taki przekaz ukształtuje pokolenie dzieci wychowanych w cieniu katastrofy? Straszna myśl, którą chciałam oswoić poprzez pisanie. Nie jestem antynatalistką, empatyzuję z dziećmi, które przejmą ten świat jako dorośli.
W swojej książce piszesz o porodówce, która „pęcznieje od opowieści”. Prowadzisz też warsztaty herstoryczne, podczas których kobiety uczą się jak opowiadać m.in. o narodzinach swojego dziecka.
Opowieść o początku, jako mit założycielski, jest jedną z najważniejszych opowieści w życiu człowieka. Jeszcze pracując w Wydawnictwie Poznańskim zainicjowałam publikację książki Marianny Szymarek „Radość rodzenia”, w której znalazły się opowieści porodowe. Z Marianną poznałyśmy się na kręgu kobiet, który nazywał się „pitu-pitu”. Raz w tygodniu spotykałyśmy się na rozmowy przy ciepłej kawie. Mnie te kręgi bardzo wspierały w macierzyństwie i razem z Marianną wpadłyśmy właśnie na pomysł warsztatów o narodzinach.
Opowieść o początkach jest ważna dla matek, ale i dla dzieci. Noemi Orvos-Toth w książce „Los, który dziedziczysz” zwraca uwagę na rolę opowieści o przodkach w budowaniu samooceny, poczucia bezpieczeństwa i własnej wartości. To sprawia, że jesteśmy zakotwiczeni, daje poczucie sensu życia i sprawia, że znajdujemy się w pewnym dziejowym kontinuum. Mam wrażenie, że to kobiety wciąż częściej opowiadają dzieciom o własnym dzieciństwie, przekazują dalej rodzinne opowieści. Bycie matką to bycie opowiadaczką historii. Ale zachęcam do tego wszystkich, żeby spotkać się z dziećmi w opowieści, tu i teraz, w realnym życiu, a niekoniecznie dopiero na Instagramie.
Działasz pod własną marką „Radość pisania”, której nazwę zainspirował wiersz Wisławy Szymborskiej pod takim tytułem. Wspierasz innych w tworzeniu narracji, wydawaniu i promowaniu książek. A czy tobie, po doświadczeniach w literaturze non-fiction, pisanie powieści sprawiło radość?
Były sceny, które pisałam płacząc. W tę wymyśloną historię weszłam całą sobą. Największą frajdę sprawiły mi chyba wycieczki do przeszłości, do własnej pamięci lat 90., ale i odnajdowanie na blogach np. opisów pokazów odkurzaczy. Okazuje się, że jeśli chodzi o warsztat, wciąż jestem mocno zakorzeniona w faktach i dużo czasu spędziłam na dokumentacji. Opowieść o Różokrzyżowcach czy kwiaciarkach powstała bardzo dziennikarsko – na bazie wywiadów. Cieszę się, ilekroć organizowane przeze mnie kursy pisania dają uczestniczkom i uczestnikom radość tworzenia. Jeśli zaś chodzi o moje własne pisanie, towarzyszy mu pełen repertuar emocji i niekoniecznie jest to radość.

Okładka książki „Złodziejka matek” /fot. materiały prasowe
Zobacz także

Marta Będzikowska, mama Toli z „Matek pingwinów”: „Kiedy podpatrywałam kręcenie scen, wiedziałam, że serial nie przejdzie bez echa”

„Przez pół roku płakałam w poduszkę – widziałam, że moje dziecko potrzebuje pomocy, ale nikt tego nie zauważa”. Była w „czarnej dziurze”, teraz wyciąga z niej rodziców dzieci z niepełnosprawnością

„Social media babies” buntują się przeciw rodzicom. Magda Bigaj: przyzwyczailiśmy się, że „dzieci można używać”
Polecamy

Czy kobiety uratują świat? Aga Maciejowska: „Chcę móc patrzeć córce w oczy”

Michelle Pfeiffer: „Teraz już nie muszę wyglądać młodo. Teraz mogę wyglądać dobrze na swój wiek”

Czym nie jest rodzicielstwo bliskości? „Tu się nie grozi palcem ani dziecku, ani rodzicowi” – tłumaczą psycholożki

Rodzicu, nie musisz wiedzieć, co to „krindż”. Możesz brzmieć dziadersko, ale bądź obecny
się ten artykuł?