Przejdź do treści

Łódzcy lekarze uratowali bliźniaki z syndromem podkradania. Ich matka uciekła przed wojną

Uratowano bliźnięta z syndromem podkradania / istock
Uratowano bliźnięta z syndromem podkradania / istock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Lekarze z Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi uratowali ukraińskie bliźnięta, które w czasie ciąży cierpiały na tzw. syndrom podkradania. Zabieg był skomplikowany i obarczony dużym ryzykiem. Na szczęście zakończył się całkowitym sukcesem. Chłopcy urodzili się, ważąc ok. 900 gramów. 

Zagrożona ciąża

Katia wraz z czteroletnią córką Saszą, swoją mamą oraz 10-letnią siostrą Sonią zostały wysiedlone z objętego wojną miasta Wołnowacha w obwodzie donieckim. Rodzina przebywała więc w różnych miejscowościach na terenie Ukrainy, a następnie – gdy zaostrzyły się działania wojenne – trafiła do Polski. Kobiety umieszczono na stałe w ośrodku dla uchodźców z Ukrainy w Sulęcinie.

To właśnie podczas wojennej tułaczki Katia dowiedziała się, że jest w ciąży. Rozpoznano u niej syndrom podkradania (TTTS). Kobieta trafiła więc do Kliniki Ginekologii, Rozrodczości i Terapii Płodu w łódzkim Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki.

Tam zespół dr. hab. Piotra Kaczmarka przeprowadził niezbędne operacje, ratujące życie dwójki małych chłopców. Zdaniem specjalistów, gdyby kobieta została w Ukrainie, nie udałoby się jej donosić tej ciąży.

Położna Anna Stachulska

Syndrom podkradania

Syndrom podkradania TTTS (twin-to-twin transfusion syndrome) to powikłanie ciąży bliźniaczej jednokosmówkowej, które polega na przecieku krwi od jednego płodu do drugiego. W tej sytuacji zarówno „dawca”, jak i „biorca” są poszkodowani, a nieleczony syndrom prowadzi do utraty ciąży. Dzieci można uratować jedynie dzięki zabiegom wewnątrzmacicznym. Takich w Polsce wykonuje tylko kilka ośrodków.

„Objawy TTTS są różne, np. u 'biorcy’, który dostaje krew 'dawcy’, tworzy się duża ilość płynu owodniowego, co kończy się odpływem płynu i poronieniem. Z kolei 'dawca’ nie ma płynu owodniowego, jest przytwierdzony do ściany łożyska i pompuje krew dla drugiego płodu. Leczenie polega na przecięciu naczyń w łożysku, które łączą oba płody. Wykonuje się to za pomocą fetoskopu – przez powłoki brzuszne matki wprowadzany jest rodzaj endoskopu z torem wizyjnym i włóknem laserowym. Usunięcie części połączeń z łożyskiem pozwala na odciążenie zmęczonego serca 'biorcy’ i dostarczenie więcej tlenu i krwi 'dawcy'” – wyjaśnia dr hab. Piotr Kaczmarek.

I dodaje, że przy stole operacyjnym Katii stanęli najlepsi specjaliści, m.in. prof. Krzysztof Szaflik oraz dr Adam Bielak. Zabieg był bowiem skomplikowany i obarczony dużym ryzykiem.

„Zabieg wymaga dużej precyzji, ale trzeba działać rozważnie, bo może się zdarzyć, że w wyniku przecięcia wszystkich naczynek jeden płód umiera. Dlatego u pani Katii wykonaliśmy go dwukrotnie, tydzień po tygodniu. Zwyczajowo rozwiązujemy takie ciąże planowo około 36. tygodnia, ale wskutek rozwinięcia się samoistnej czynności skurczowej lub odpłynięcia płynu owodniowego może to nastąpić wcześniej” – tłumaczy dr Kaczmarek.

Szczęśliwe zakończenie

Chłopcy urodzili się 18 lipca przez cesarskie cięcie, ważąc ok. 900 gramów. Są zdrowi. I chociaż Andrij i Arkadij są jeszcze w szpitalu, niebawem będą go mogli opuścić. Dzięki wsparciu Fundacji Mam Serce działającej w ICZMP, Katia może spędzać ze swoimi dziećmi dużo czasu. Fundacja opłaciła pobyt kobiety w szpitalnym internacie, a ludzie dobrej woli zadbali o jej najważniejsze potrzeby.

„Profesor poprosił mnie, żebym pomogła w tłumaczeniu, bo ma na oddziale Ukrainkę, która ciągle płacze, a ja mam synową z Ukrainy i choć nie znam tego języka, to dogaduję się po rosyjsku. I tak poznałam Katię. Ale nie tylko ja jej tutaj pomagam, zaangażowany jest cały zespół Zakładu Genetyki, mamy 'słoik dobra’ na datki, przynosimy ubrania i jedzenie” – mówi jedna z pracownic szpitala.

Zarówno ona, jak i pozostali pracownicy szpitala nie kryją niepokoju, co się stanie z Katią i jej dziećmi, gdy zostaną wypisani z placówki.

„Trochę się martwimy, bo zbliża się czas wypisu, i nie wiemy, gdzie trafią te nasze wcześniaczki. W Sulęcinie czteroosobowa rodzina Katii zajmuje jeden pokój w internacie, gdzie jest 60 osób. Niestety, wkrótce z internatu uchodźcy będą przenoszeni do ośrodka wczasowego z domkami, gdzie przebywali już wcześniej. Tego się obawiamy, bo jest tam grzyb i dzieci tam chorowały. Chcielibyśmy, aby Andrij i Arkadij trafili do dobrych warunków” – dodaje kobieta.

 

źródło: PAP 

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: