„Chcę wspierać kobiety i w jednym, i w drugim nieszczęściu”- mówi Kasia Morawska, zwolenniczka legalnej aborcji i dawczyni komórek jajowych
Dzięki niej niepłodna kobieta spełni swoje marzenie i zostanie mamą. Kasia Morawska, joginka, feministka i mama Tadka, nie chce wiedzieć nic o tym dziecku. Chęć pomocy kobiecie w drodze do macierzyństwa narodziła się w niej podczas strajków kobiet. „Poczułam zgrzyt, że jesteśmy w stanie skakać w ogień, jeśli chodzi o aborcję, a nie robimy nic, żeby pomóc kobietom zostać mamami”- mówi w rozmowie z HelloZdrowie.
Aleksandra Tchórzewska, Hello Zdrowie: Ile czasu minęło od podjęcia przez panią decyzji o podarowaniu komórek jajowych do realizacji tego postanowienia?
Katarzyna Morawska, joginka: Minęło kilka lat, bo podjęłam dwie próby. Podczas pierwszej z nich nie byłam jeszcze matką. Ale bardzo mi zależało na tym. Pamiętam, że psycholożka, z którą rozmawiałam (rozmowa z psychologiem jest częścią procedury dawstwa – red.), zauważyła, że nie jestem do końca przekonana, waham się. Postanowiłam w to nie brnąć. I całe szczęście!
Dopiero ciąża i macierzyństwo nauczyły mnie odwagi, stanowczości, większej sprawczości i bycia przy sobie. Kiedy zostałam mamą, zdecydowałam, że oddam komórki jajowe.
Dlaczego zdecydowała się pani na zostanie dawczynią komórek jajowych?
Z powodów… politycznych. To było zaraz po czarnym poniedziałku. Czułam się dotknięta i wstrząśnięta tym, że nasze prawa reprodukcyjne są ograniczane przez bandę nic niewiedzących o nas mężczyzn.
Czarne strajki były przeciwko zaostrzeniu prawa do aborcji. A pani wtedy poczuła, że chce pomóc jakiejś kobiecie zostać mamą?
Tak. Byłam w lewicowej toksycznej bańce, w której ludzie bardzo otwarcie i szeroko omawiali temat aborcji. Pomoc przy aborcji była czymś absolutnie koniecznym. Jeśli któraś z nas potrzebowałaby aborcji, to byłyśmy gotowe skakać w ogień, żeby tylko pomóc. To było bezdyskusyjne.
Natomiast nigdy nie pojawił się temat zachodzenia w ciążę. Wręcz czułam płynącą od tej grupy pogardę w stosunku do matek. Same matki były problematycznym tematem: wiecznie krytykowane za to, jakie są, jak funkcjonują. Poczułam zgrzyt. Jako osoba wspierająca całą szerokość praw reprodukcyjnych w tym dziwnym kraju, myślę, że powinnam stać także za osobami, które chcą mieć dzieci, są w kryzysie płodności.
Czy przez tą „lewicową bańkę” zmieniła pani poglądy?
Absolutnie nie! Jestem za legalną aborcją, a jednocześnie pragnę pomóc tym, którzy chcą mieć dzieci, a nie mogą. Jestem na maksa po obu stronach. Chcę wspierać kobiety i w jednym, i w drugim nieszczęściu.
Jak wyglądał cały proces dawstwa?
Pierwszym krokiem było wypełnienie ankiety medycznej. To najbardziej mozolna i męcząca rzecz, bo ankieta składa się z jakichś 20 stron. Trzeba do tego się przyłożyć i mieć przede wszystkim na to czas. Potem zaczyna się seria badań lekarskich: mają one na celu sprawdzenie, czy fizycznie jestem gotowa na zabieg. Później przechodzi się terapię hormonalną, która jest najmniej przyjemna ze wszystkiego.
Ma skutki uboczne?
Chodzi o objawy towarzyszące zażywaniu leków hormonalnych: miałam nabrzmiały, bolesny brzuch, parcie na pęcherz. Czułam się jak w pierwszym trymestrze ciąży. Liczba komórek jajowych jest tak duża, że brzuch rośnie i jest się rozdętą jak balonik. Na szczęście bezpośrednio po zabiegu wszystko wraca do normy. Sam zabieg trwał 5 godzin. Najpierw była konsultacja z anestezjologiem, który sprawdzał, jakie znieczulenie można mi podać. Kiedy się obudziłam, było już po wszystkim.
To była tylko i wyłącznie pani decyzja? Czy konsultowała ją pani z kimś bliskim, na przykład z partnerem?
Partner był w tym przy mnie. Wiedział, że taką decyzję podjęłam i był bardzo wspierający.
Czy ma pani informację, czy proces zakończył się sukcesem, czyli czy doszło do zapłodnienia?
Nic na ten temat nie wiem. Zaznaczyłam od razu w ankiecie, że mnie to nie interesuje.
Zawsze mnie rozśmieszają historie, z których wynika, że nagle dawczyni komórek jajowych widzi na ulicy dziecko podobne do siebie. I wytwarza się między nimi magnetyczne połączenie. I kobieta czuje tęsknotę za kimś, kogo nie zna. Wydaje mi się do mocno naciągane. Trochę traktuję to jako propagandę przeciwników in vitro.
Planuje pani kolejne dawstwa?
Traktuję to jako doświadczenie, z którego wiele wyciągnęłam. Już tam byłam, nie chcę w to wchodzić jeszcze raz.
Co by pani powiedziała kobietom, które zastanawiają się czy oddać swoje komórki jajowe?
Wierzę w samostanowienie i dobrą, wolną wolę. A także w mądre kobiety. Nie roszczę sobie prawa do tego, żeby kimkolwiek kierować przy podejmowaniu tak ważnej decyzji. Każda z nas jest na tyle mądra, żeby podjąć tę decyzję samodzielnie.
Zobacz także
„Nie uważam, żeby politycy i sędziowie mieli decydować o sprawach kobiet”- Nancy Pelosi ostro o antyaborcyjnym prawie
„Potoczny termin 'stara pierwiastka’ zniknął z położnictwa. Dobrze, bo był obraźliwy i stygmatyzujący” – uważa prof. Artur Jakimiuk
„Utarło się, że niepłodność to jest coś, co dotyka ludzi po 40-tce, bo 'wcześniej nie mieli czasu na dzieci, a teraz mają za swoje'” – mówi Narine Szostak
Polecamy
Córka dzieliła z nią łóżko do ukończenia 11 lat, a pierworodny syn do 7. roku życia. O najmłodszym mówi: „Nigdy nie był w swoim łóżeczku”
Została zwolniona pierwszego dnia po urlopie macierzyńskim. „Wspieranie matek wracających na rynek pracy macie opanowane do perfekcji”
Od dwóch lat wychowuje Malwinkę. Teraz sąd stwierdza, że jest za stara, by ją adoptować. „To jakieś kuriozum”
„Zespół Leigha to bardzo podstępna, nieuleczalna bestia. Nie ma do niej jednego klucza”. Małgorzata Konarska-Michalczuk o macierzyństwie, które stało się wyzwaniem
się ten artykuł?