Dwie lekarki i aktorka założyły wioskę rodzicielską. „Rodzice są najbardziej kompetentni do opieki nad swoim dzieckiem – nie lekarz, dietetyk czy wychowawca w żłobku”

Trzy szczecinianki: Magda, Paula i Julia założyły wioskę rodzicielską – miejsce, do którego możesz przyjść, żeby spotkać innych rodziców w podobnej sytuacji, wziąć z nimi udział w warsztatach, porozmawiać, wymienić się doświadczeniami lub po prostu spędzić czas. – Dzięki temu, że zaczęłyśmy się „koleżankować”, macierzyństwo przestało być dla nas samotnym doświadczeniem – mówią zgodnie Julia Knop i Paula Niemczynowicz.
Aleksandra Zalewska-Stankiewicz: Jak bardzo macierzyństwo zmieniło wasze życie?
Julia Knop: Moim zdaniem nie ma bardziej rewolucyjnego momentu w życiu niż urodzenie dziecka. Przyjście na świat moich dzieci (Adela ma 4 lata, a Józef – 2), przewartościowało dosłownie wszystko. Macierzyństwo dało mi nie tylko moje dzieci, ale i doświadczenie bycia z innymi kobietami w trudnej sytuacji. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że jeśli ktoś ma zrobić rewolucję, to są to właśnie matki. Świat potrzebuje matek, a matki potrzebują wsparcia i zrozumienia.
Paula Niemczynowicz: Jako mama 2,5-letniej córeczki wciąż jestem w szoku, jak ogromną zmianą i przedsięwzięciem jest macierzyństwo. Miałam swoje wyobrażenie na ten temat – wydawało mi się, że najważniejsze jest to, abym została mamą we właściwym momencie mojego życia, świadomie, gdy obok mnie będzie odpowiedni partner. Większość z nas wierzy, że jeśli spotka się dwoje mądrych i kochających ludzi, to wychowanie dziecka będzie czymś naturalnym. Mimo że pod względem merytorycznym byłam dobrze przygotowana na nowy etap mojego życia, tak naprawdę wobec macierzyństwa stanęłam bez większych kompetencji.
Jak wyglądały początki bycia mamą?
Paula: Dwa miesiące spędziłam w szpitalu na patologii ciąży. Gdy urodziła się Emma, okazało się, że nie wystarczy to, że będę ją kochać, karmić i tulić. Moja córka od początku bardzo dużo płakała, czego powodem – jak się później okazało – były kolki. Ani nie potrafiłam pomóc Małej, ani nie mogłam odnaleźć się w swojej bezradności. Płakałam, żyłam w strachu o dziecko i w poczuciu winy, że najdroższa mi osoba, tak bardzo ode mnie zależna, wciąż jest w jakimś dyskomforcie. Konsekwencją tych wszystkich emocji była depresja poporodowa. Stan, w którym musiałam zajmować się córką, jednocześnie walcząc o siebie, trwał kilka miesięcy.
Co pomogło ci wyjść na prostą?
Paula: Ogromnie pomógł mi mój partner, a także terapia. Zaczęło się od spotkań z panią psycholog, skończyło na antydepresantach. Jednak najwspanialszą rzeczą, która mi się przydarzyła i poprawiła moją sytuację, było wsparcie, jakie otrzymałam od grupy mam. Dzięki nim macierzyństwo przestało być dla mnie samotnym doświadczeniem, a tak to odczuwałam, nawet gdy obok mnie byli moi bliscy.
”Potrzebujemy, żeby ktoś po prostu utwierdził nas w przekonaniu, że jako rodzice robimy dobrze.”
Julio, jakie miałaś wyobrażenie na temat macierzyństwa zanim zostałaś mamą?
Julia: Jako lekarka rodzinna wielokrotnie widziałam rodziców i dzieci w bardzo trudnych sytuacjach. W związku z tym byłam przygotowana na hardcorowe doświadczenie. W praktyce okazało się jeszcze trudniejsze niż przewidywałam, ponieważ kilka tygodni przed narodzinami mojego pierwszego dziecka niespodziewanie zmarła moja mama. W związku z tym musiałam przebrnąć przez najtrudniejszą dla mnie rzecz w życiu: urodzić dziecko, będąc w żałobie. Miałam świadomość, że to wyzwanie może mnie przerosnąć, dlatego poszukałam wsparcia u psychologa. Po narodzinach syna musiałam w pewnym sensie zawiesić żałobę i podejść do roli mamy zadaniowo. Jednak cały czas towarzyszyło mi poczucie dużego osamotnienia, tym bardziej, że trwała pandemia, więc kontakty społeczne były ograniczone. Chciałam się „pokoleżankować”, ale nie miałam takiej możliwości.
Obie miałyście potrzebę przynależności do grupy. Kiedy pojawiła się taka okazja?
Julia: Gdy urodziłam drugie dziecko, chciałam spróbować chustonoszenia. Skontaktowałam się z Magdą Imianowską, również lekarką, która zajmowała się tym tematem. Pewnego dnia Magda zaprosiła mnie do grupy dla mam. Pomyślałam, że sprawdzę, o co chodzi.
Paula: Ja w tym czasie również chciałam spróbować noszenia chusty. Miałam nadzieję, że to pomoże złagodzić ataki płaczu mojej córki. W ten sposób trafiłam na Magdę Imianowską. Poszłam na spotkanie do jej mieszkania w szczecińskiej kamienicy. Oczywiście, zabrałam ze sobą córkę. W ten sposób poznałam inne dziewczyny, które opowiadały o swoich problemach z dziećmi. Ze spotkania wyszłam spokojniejsza.
Afrykańskie powiedzenie mówi, do wychowania dziecka potrzebna jest cała wioska. Wasza historia to potwierdza.
Paula: Dokładnie tak i kilka miesięcy później z inicjatywy Magdy, matki-założycielki, taką wioskę zaczęłyśmy tworzyć w pięknym wnętrzu w kamienicy w Szczecinie przy ul. Mazurskiej. Otrzymała ona oficjalną nazwę „Kurs Relacja: Miejsce Wsparcia”.
Julia: Absolutnie nie wierzymy w to, że do wychowania dziecka wystarczy tylko rodzic. Potrzebnych jest znacznie więcej osób. Ale żeby taka wioska powstała, trzeba zbudować relacje, których w dzisiejszych czasach tak bardzo brakuje.
Jeszcze 20-30 lat temu wioskę tworzyła najbliższa i dalsza rodzina (ciocie, wujkowie), ale też sąsiedzi czy znajomi rodziców. Składy były różne, ale zwykle nie brakowało okazji do nawiązania relacji z innymi dorosłymi niż mama i tata. Pochodzicie z domów, w których wychowywało się dzieci stadnie?
Paula: Zdecydowanie sytuacja, o której mówisz, była ważnym aspektem mojego dzieciństwa. Mieszkałam w niewielkim mieście, Stargardzie, kilka razy w tygodniu bywałam z mamą u jej koleżanek albo ktoś przychodził do nas do domu. Mamy się spotykały, piły kawę, rozmawiały, a dzieci bawiły się razem – ta przestrzeń była właśnie taką wioską. Ojcowie nie odgrywali wtedy większej roli, zresztą większość z nich pracowała poza granicami kraju.
Julia: Moja mama się „nie koleżankowała”, miała zupełnie inny temperament niż ja. Za to moja babcia była bardzo dobra w relacjach, spędzała dużo czasu z sąsiadkami albo w domu na tzw. herbatce, albo na ławeczce pod blokiem. Natomiast ja zawsze obracałam się w grupie koleżanek z osiedla. W czasach studenckich organizowałam imprezy, gotowałam dla gości. Wyobrażałam sobie, że stworzę dom, do którego ludzie będą przychodzić bez zapowiedzi. Jednak, gdy stałam się człowiekiem „30 plus”, nie wiedziałam, skąd mam wziąć te koleżanki, tym bardziej, że przeprowadziłam się z do innego miasta, do Szczecina. Dopiero gdy stworzyłyśmy wioskę, okazało się, że nawiązywanie kontaktów może odbywać się z taką łatwością jak w czasach dzieciństwa. Trzeba tylko wyjść do ludzi. Ostatnio, gdy nasi nowi sąsiedzi zostali rodzicami, podeszliśmy do nich z moim mężem, mówiąc: „Mamy dwójkę dzieci i już trochę ogarniamy, więc gdybyście potrzebowali pomocy, zapukajcie”. Najpierw byli spłoszeni, ale teraz się kumplujemy.
Jak tworzy się wioskę? Skorzystałyście ze sprawdzonego modelu czy zaufałyście własnej intuicji?
Paula: Magda pojechała do Warszawy do Fundacji „Sto Pociech”, aby ukończyć kurs dla trenerów grup wsparcia. Ta fundacja jest dla nas wielką inspiracją. Jej założyciele stworzyli bezpieczną przestrzeń, mają nawet swoją kawiarnię i ogród! Podczas kursu Magda poznała program „Urodziłam Życie”, czyli cykl spotkań dla mam z ich małymi dziećmi. Założenia tego programu przeniosłyśmy na grunt szczeciński.
Julia: Organizujemy spotkania z cyklu „Urodziłam Życie”, podczas których pełnimy rolę moderatorek. Wprowadziłyśmy też wymianki ubrań i zabawek, zajęcia z sensoplastki i spotkania ze specjalistami, ale nie chcemy, aby było to miejsce w stu procentach profesjonalne. W wielu sprawach kobieta nie potrzebuje rady eksperta, wystarczy jej rozmowa z przyjaciółką. Jako rodzice nie musimy doktoryzować się z każdego tematu, np. jak powinna wyglądać idealna butelka czy łyżeczka dla dziecka. Większość wątpliwości może rozwiać zwykła rozmowa i wymiana doświadczeń. Czasem potrzebujemy, żeby ktoś po prostu utwierdził nas w przekonaniu, że jako rodzice robimy dobrze.
”Większość z nas wierzy, że jeśli spotka się dwoje mądrych i kochających ludzi, to wychowanie dziecka będzie czymś naturalnym.”
Co jeszcze wioska daje rodzicom?
Julia: Wsparcie, które jest nie przecenienia. Tworzymy taką podwórkową, przyjacielską przestrzeń. Nie chcemy być kolejnym miejscem, które ma zrobić z rodzica i dziecka najlepszą wersję samego siebie. W „Kursie Relacja” ma być przyjemnie i estetycznie, ale nie instagramowo. Chodzi o to, aby dać innym uwagę, troskę i wiedzę wynikającą z doświadczenia naszego i innych rodziców. Bo to na nich się koncentrujemy, choć dzieci są u nas mile widziane.
Paula: Wioska nie jest naszą utopijną wizją – na przykładzie naszej grupy widzimy, jak świetnie sprawdza się w praktyce, mamy na to twarde dowody. Naszą wioskę rozwijamy właśnie dlatego, że wzajemnie opiekujemy się swoimi dziećmi, gdy np. trzeba załatwić ważne sprawy dotyczące „Kursu Relacja”.
Co najbardziej zaskoczyło was w wiosce?
Julia: Mnie najbardziej poruszyło, że rodzicom brakuje odwagi i pewności, że poradzą sobie w nowej roli. Zresztą, to było również moje doświadczenie na początku macierzyństwa. Też miałam wiele wątpliwości. Dopiero z czasem dotarło do mnie, że to rodzice są najbardziej kompetentni do opieki nad swoim dzieckiem, ponieważ mają o nim największą wiedzę – nie lekarz, dietetyk czy wychowawca w żłobku. Nie potrzebują od nikogo pozwolenia na to, żeby zajmować się swoim dzieckiem w określony sposób. I u nas się o tym przekonują. Słyszą, że nie muszą kupować e-booka o tym, jak układać dziecko do snu czy czytać encyklopedii na temat rozszerzania diety. Uświadamiamy im też, że każde dziecko jest inne i to, co sprawdza się u jednego, na inne w ogóle nie zadziała.
Wioska opiera się na mamach. Czy ojcowie zaczynają się pojawiać w waszej przestrzeni?
Paula: Mamy wiele planów wobec ojców, ponieważ oni też potrzebują takich spotkań. Czasem pojawiają się na zajęciach z sensoplatyki czy chustonoszenia. Prowadzimy też grupę dla tzw. rodziców nieidealnych, skierowaną dla rodziców dzieci w wieku żłobkowo-przedszkolnym. I tam liczba panów dorównuje liczbie kobiet.
Polskich rodziców coraz częściej dopada wypalenie rodzicielskie. To temat obecny w waszych rozmowach?
Julia: Z raportów wynika, że polscy rodzice są jednymi z tych najbardziej wypalonych w Europie. Myślę, że nasze działania takiemu wypaleniu przeciwdziałają. Właśnie z tego powodu unikamy zbyt dużego profesjonalizmu, doktoryzowania się z przysłowiowej łyżeczki.
Czego waszym zdaniem najbardziej brakuje w naszej kulturze, jeżeli chodzi o podejście do macierzyństwa i rodzicielstwa?
Julia: Dostrzegam brak akceptacji, co w konsekwencji prowadzi do depresji poporodowej czy wypalenia rodzicielskiego. Z jednej strony z pompą świętuje się Dzień Dziecka, mówi się o urokach macierzyństwa, ale gdy już zaczynamy funkcjonować z dzieckiem, to często pojawiają się krzywe spojrzenia albo dyskusje o karmieniu piersią w miejscu publicznym. Często słyszę komentarze w stylu: „Skoro zrobili sobie dziecko, to niech się teraz martwią”. Moim zdaniem takie myślenie bardzo obciąża rodziców i tworzy przekonanie, że skoro mam dziecko, to jestem w pewnym sensie wykluczona z życia. Na przykład nie zakumpluję się z sąsiadami, bo moje dzieci będą im przeszkadzać. Ostatnio wydawnictwo Natuli napisało wspaniałe zdanie: „Masz prawo do bezdzietnego życia, ale nie bezdzietnego świata”. Nie chodzi o to, że nagle wszyscy mają pokochać dzieci, lecz o to, aby świat zaakceptował, że dzieci w przestrzeni publicznej są i mają swoje potrzeby. Czasem płaczą albo trzeba je nakarmić.
RozwińJakie wsparcie dla mam i ojców jest według was najbardziej potrzebne na początkowym etapie rodzicielstwa?
Paula: Drugi człowiek, a najlepiej cała grupa kobiet, które mogą podzielić się swoimi wątpliwościami i planami. Ja powiem o swoich – marzy mi się stworzenie grupy wielopokoleniowej z udziałem babć, mam i młodych dziewczyn. Ale już teraz nasza wioska spełnia swoje zadanie. Siadamy naprzeciwko innych kobiet, patrzymy sobie w oczy, mówimy o sobie i słuchamy opowieści innych. Na tym przecież polega nasze człowieczeństwo, aby rozmawiać z drugim człowiekiem o tym, co czujemy. A dla młodych rodziców ma to ogromne znaczenie.
Zobacz także

Czy w Polsce da się zajść w ciążę bez partnera? “Musi być chłop. Choć śmiejemy się, że począł dziecko długopisem”

Coraz więcej dzieci jest jedynakami. Coś tracą, czy coś zyskują? Rozmowa z psychoterapeutką Magdaleną Kolasą

„W Tajlandii większość porodów odbywa się poprzez cesarskie cięcie, nawet jeśli nie ma ku temu wskazań. Ja nie chciałam tak urodzić”
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy

Jennifer Lawrence: „Kiedy mówimy szczerze, co myślimy, nazywają nas zdzirami”

Cztery najczęstsze błędy popełniane przez dziadków. Co robić, gdy granice zostają przekroczone?
07:40 min
„Nie ma wieku, w którym nie warto udać się do psychologa czy psychoterapeuty” – o różnych obliczach przemocy wobec dziecka i ich konsekwencjach w dorosłości mówi psycholożka Justyna Radulska

Justyna Szyc-Nagłowska: „Wolę dom, w którym czasem podnosi się głos, niż taki, w którym panuje cisza i tłumione są emocje”
się ten artykuł?