Przejdź do treści

Lady Pasztet: Bycie feministką w liceum jest cholernie trudne. I każde wsparcie jest na wagę złota

lady pasztet
Katarzyna Barczyk Fot. Ilona Celina
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Feminizm to dla niej możliwość dokonywania wyborów i nieodbieranie tej możliwości innym. Miłość do wolnego wyboru widać choćby w nazwie jej bloga. Lady Pasztet to trochę manifest, trochę zaczepka. Katarzyna Barczyk w szkole była nazywana „księżniczką pasztetów” z racji branży, w jakiej pracował jej tata. Postanowiła więc przejąć „paszteta”, który najczęściej ma obraźliwy charakter i połączyć ze słowem „lady”. Bo można być damą i fajnym pasztetem jednocześnie.

Kto na podstawie nazwy bloga Lady Pasztet będzie chciał przyprawić Kasi klasyczną gębę polskiej feministki, że brzydka, stara, samotna i z kotem, mocno się zdziwi. Bo jedyne co się zgadza to kot. Oprócz tego Lady Pasztet ma też narzeczonego, którego lada moment zmieni w męża, a jego nazwisko doda do swojego, firmę, którą prowadzi z bratem i dziecko, które przyjdzie na świat kilka miesięcy po ślubie. Cywilnym.

Aleksandra Zalewska: Kasia, czy feministki mogą się malować? (śmiech)

Katarzyna Barczyk: To pytanie, będzie za mną chodziło do końca życia. Ale cóż, jak się napisało taki post na blogu i od lat jest on jednym z najbardziej poczytnych, to znaczy, że temat i wątpliwości nadal są aktualne. Zatem: tak, feministki mogą się malować, jeśli chcą. Mogą też się nie malować, jeśli nie chcą. Makijaż może być sposobem ekspresji, metodą ubarwienia życia. Czym nie powinien być? Narzędziem przymusu lub maską – jak jej nie założymy, paraliżuje nas lęk.

Zapytałam o makijaż nie dlatego, że zastanawiam się, czy zrobić czystkę w kosmetyczce, a dlatego, żeby na przykładzie pokazać twoją definicję feminizmu. Dobrze myślę, że sprowadza się do wyboru?

Tak! Dla mnie feminizm to prawo do wyboru, samostanowienia a przede wszystkim równość praw i wobec prawa. Feminizm zawsze jest polityczny. I w moim przekonaniu zawsze powinien iść w parze z prawami osób ze środowiska LGBT, prawami uchodźców, osób o odmiennym kolorze skóry, wyznaniu, prawami matek, pracowników i długo by jeszcze wymieniać, ale te postulaty się zazwyczaj przenikają. W takim telegraficznym skrócie chodzi o to, że wszyscy ludzie powinni mieć takie same podstawowe prawa. Ale to, że te prawa mają takie same, wcale nie oznacza, że są tacy sami.

Ta różnorodność błyskawicznie została przechwycona, a może – podjęta, przez wielkie korporacje i gwiazdy.

Mówisz o poparciu wielkich marek dla Parady Równości czy viralowych kampaniach marek typu Always lub Gillette? Faktycznie, zaczynamy obserwować coś w rodzaju „pink-washing” czy „rainbow-washing”, czyli przytulaniu się przez koncerny i globalne marki do feministycznych, równościowych idei. Czy to źle? Nie. Pod warunkiem, że na akcjach reklamowych się nie kończy. Brutalna prawda jest taka, że walka o równość wymaga zaangażowania i pieniędzy. A tego ostatniego nie brakuje producentom kosmetyków, odzieży, żywności. Dlatego zadaniem feministek jest patrzenie na ręce takim markom i pilnowanie, aby nie wypaść na zakręcie. Czy można mieć pretensje do Beyonce o to, że wykorzystuje feministyczne hasła w swojej twórczości? Pewnie można. Ale nie da się jej odebrać faktu, że dzięki jej piosenkom, teledyskom, dokumentom wiele młodych dziewczyn zaczęło utożsamiać się z feminizmem.

Katarzyna Barczyk. Zdj: archiwum prywatne

Myślę, że bycie feministką w liceum jest cholernie trudne. I każde wsparcie jest na wagę złota. Napisały do mnie ostatnio dwie dziewczyny, że dzięki blogowi nie wstydzą się bycia feministkami, że mają dużo argumentów przydatnych w dyskusjach z kolegami. Jest jakaś nadzieja. Najmłodsze pokolenie dostaje jej sporo w mediach społecznościowych. O ile feministyczne blogi, takie jak mój, czytają starsze dziewczyny, nastolatki sięgają po Instagram. Konta @barbgrabowska czy @zimnotutaj to feministyczna młodzieżówka, ale bardzo dojrzała. W ogóle świetną robotę robią na Instagramie przeróżne feministki, to wspaniałe medium, na moim blogu jest wpis, gdzie wymieniam te które regularnie obserwuję!

Pieniądze, Insta i gwiazdy. Co jeszcze pomaga w popularyzacji feminizmu w Polsce?

Prawica, powiem przewrotnie. Polskiej lewicy nic nie robi tak dobrze, jak prawica. Raz, że daje powód do mobilizacji, patrz Czarny Protest. Dwa, że uczy tej pozytywistycznej pracy u podstaw. Prawica robi to wyśmienicie.

Co masz na myśli?

Lokalne działania, które przynoszą najbardziej wymierny efekt. Jako że większość feministycznych organizacji pozarządowych straciła dofinansowanie, sporo środków trafiło do środowisk wiejskich. Koła Gospodyń Wiejskich nie dość, że dostały pieniądze, jakich dawno nie widziały, to jeszcze zaczęto o nich pisać w mediach, odmarginalizowano. I to jest zasługa prawicy.

Myślę, że bycie feministką w liceum jest cholernie trudne. I każde wsparcie jest na wagę złota

Katarzyna Barczyk

A dla mnie była to mobilizacja, żeby działać lokalnie, na małą skalę. Byłam aktywną działaczką Kongresu Kobiet, ale muszę krytycznie przyznać, że to nastawienie na globalne działania, na wielkie miasta sprawiło, że idea Kongresu umarła. Najlepsze Kongresy na których byłam odbywały się w małych miastach, tam to była energia i moc!

Katarzyna Barczyk. Fot. Barbara Sinica

Dlatego w Ostrzeszowie, miasteczku, w którym się urodziłam, realizuję projekt „Feminizm w małym mieście”. Robię go we współpracy z biblioteką miejską, która w Ostrzeszowie jest ważnym ośrodkiem kultury, otwartym na wszelkie poglądy. W marcu odbyło się pierwsze spotkanie autorskie z feministyczną pisarką. Na tym polega cały projekt. Zapraszam do Ostrzeszowa autorki, które w swoich książkach opowiadają o brakującej połowie dziejów – to zdanie to hołd dla mojej ostatniej gościni Anny Kowalczyk autorki książki „Brakująca połowa dziejów”. Jako pierwsza przyjechała do nas dr Joanna Ostrowska ze swoją książką „Przemilczane”, w której opisuje seksualną pracę przymusową w czasie II wojny światowej. W spotkaniu uczestniczyło ok. 20 osób. W większości starsze panie, które bardzo przeżywały opowiadane historie. Niektóre pewnie po raz pierwszy mogły publicznie porozmawiać o prostytucji, przymusie seksualnym. Wyszły stamtąd poruszone, pewnie długo jeszcze, w podgrupach, dyskutowały. I to jest właśnie praca u podstaw. Już się do mnie odzywały kobiety z różnych części kraju z prośbą, żeby zrobić u nich takie spotkania. Ale to nie chodzi o to, żebym jak robiła objazdówkę, tylko żeby lokalnie się zmobilizować i zorganizować. Jeśli trzeba podpowiedzieć jak, służę pomocą.

Czy bycie feministką w małym mieście to akt odwagi?

Chyba nie. Jest trudne, ale nie heroiczne. Nikt nie prześladuje feministek. Ale głoszenie feministycznych poglądów w konserwatywnym miejscu pracy czy rodzinie na pewno jest trudniejsze niż w środowisku liberalnym.
Dlatego to feministycznego coming-outu warto się przygotować. Zebrać argumenty, które nie zaszkodzą, a pomogą, gdy emocje wezmą górę. Każdy powinien to robić tak, żeby czuć się dobrze i bezpiecznie mówiąc rodzinie czy partnerowi. Często wsparcie przychodzi z niespodziewanej strony: mama, babcia, ciotka czy brat, którzy powiedzą: „Jasne, rozumiem cię, a wiesz, wujek czy tata mają inne zdanie, ale nie ma się co przejmować”. To mogą być ważne słowa dla kogoś, kto toczy te boje o równość przy wigilijnym stole.

Ja ze swoją rodziną też toczę różne dyskusje. Temat, który najbardziej porusza to dzieci. Czy ktoś je ma, czy nie i dlaczego, to jego prywatna sprawa. Moja mama podziela to zdanie i podobnie jak ja uważa, że komentowanie tego jest niegrzeczne, zwłaszcza jeśli robią to najbliżsi. Mnie wprawdzie omijały pytania o, to kiedy będę miała dzieci albo dlaczego jeszcze ich nie mam, ale kiedy okazało się, że jestem w ciąży, rozmawiałam z przyjaciółkami. I wyszło, że one mają za sobą te koszmarne pytania. Dlaczego koszmarne? Bo dotykają w człowieku bardzo intymnej sfery, z którą często wiąże się ból, żal. Bo kwestia rodzicielstwa nie jest zależna wyłącznie od nas. W grę wchodzi jeszcze biologia, status materialny oraz… państwo, które rości sobie prawa do decydowania o tym jakie ciąże są słuszne a jakie nie np. przestając dofinansowywać zabiegi in-vitro. Chociaż zależność od państwa, w sprawie macierzyństwa, coraz mocniej Polki denerwuje.

I pokazały to podczas Czarnego Protestu.

Wiesz, że ja pierwotnie byłam sceptyczna wobec jego mocy? Gdy wypalił, gdy udało się zablokować zmiany na gorsze w przepisach dotyczących aborcji, byłam zaskoczona. Moje starsze w feminizmie koleżanki też były zaskoczone. Bo ten protest był bardzo ważny dla polskiego ruchu kobiecego. Na ulice wyszły osoby, które nigdy nie wychodzą, nie są aktywistami politycznymi. Miałam w sobie przemyślenia, że to zmarnowana szansa, bo Czarny Protest skończył się wraz z zablokowaniem zmian w prawie. Ale rozumiem, że aktywistyczne postawy nie są w Polsce popularne. Dlatego fajnie, że niektórzy z protestujących wytrwali w aktywizmie — kandydowali do parlamentu europejskiego, idą w politykę. To świetny efekt uboczny. Żadna rewolucja nie dzieje się tak gwałtownie, jak byśmy chcieli.

Fot. Daniel Grodziński

Dla mnie wzorem do naśladowania są Hiszpanie, którzy mobilizują się świetnie. I co roku 8 marca paraliżują stolicę. Nasz społeczeństwo dopiero się uczy obywatelskości, otwartości, prowadzenia dialogu. Na razie, spotykamy się w podgrupach: mamy z mamami, rodziny z rodzinami, etc. Mało jest tych krzyżowych grup, które jednoczy wspólny cel. Hiszpanom się to udało. Robią coś poza rodziną i pracą.

Mnie wprawdzie omijały pytania o, to kiedy będę miała dzieci albo dlaczego jeszcze ich nie mam, ale kiedy okazało się, że jestem w ciąży, rozmawiałam z przyjaciółkami. I wyszło, że one mają za sobą te koszmarne pytania. Dlaczego koszmarne? Bo dotykają w człowieku bardzo intymnej sfery, z którą często wiąże się ból, żal

Katarzyna Barczyk

Może pomógł im kryzys?

No i historia, czyli to, że kościół był w zmowie z Franco. Odwrót od kościoła sprawił, że trzeba było wymyślić nowe formy działania, jako społeczeństwo. A u nas kościół ma pozycję dominującą, skupia większość społecznikowskich działań. Nikt nie spotyka się, żeby posprzątać plażę nad jeziorem, choć jest w naszym mieście. Ale żeby odmalować parafię – stawiają się tłumy. Dopóki takie inicjatywy nie będą dziać się w świeckiej przestrzeni, tak długo z naszym społeczeństwem będzie słabo. Ale ludzie coraz częściej się organizują. Dbają nie tylko o swoje domy. Jak trzeba wywalczyć oświetlenie w parku albo zablokować jakąś budowę, stają ramię w ramię. Coraz więcej rzeczy nas obchodzi.

Czy żeby umocnić feminizm w Polsce musi się osłabić kościół?

Myślę, że tak. Kościół nie jest sam w sobie złą instytucją. Bo nikomu nie odmawiam prawa do wyznawania i praktykowania religii. Ale kościół powinien się zajmować duchowością, a nie polityką. A że wszystkie rządy od 1989 roku bardzo idą kościołowi na rękę, to jesteśmy tu, gdzie jesteśmy i mamy to, co mamy.

Katarzyna Barczyk. Fot. Tomasz Keler

Musimy poczekać na polityków, którzy nie będą chcieli tych kompromisów zawierać. Wtedy te postawy tolerancyjne będą bardziej zrozumiałe. U nas kościół jest tak mocną podstawą tożsamości, że póki zło z niego płynące nas nie dotyczy, to patrzymy przez palce. Na razie nikt nie jest w stanie zagrozić kościołowi w Polsce. Ale w USA, Irlandii czy Australii powiedzieli: dość. U nas też kiedyś powiedzą.

 

Jestem w czwartym miesiącu ciąży, więc dla mnie najbardziej palące jest to, żeby kobiety wyszły z domów, a żeby do tych domów przyszli faceci

Katarzyna Barczyk

Czytam teraz książkę o tym, jak wynaleziono pierwszą tabletkę antykoncepcyjną. Pokazuje, jak często społeczeństwo jest gotowe na zmiany, a rządzący twierdzą, że gotowe nie jest. Uświadomiłam sobie, że ciągle toczymy tę walkę. Ona się nie kończy. A pewne postulaty, które da się zrealizować, prawa, które zyskujemy, nie są dane raz na zawsze. Trzeba ich bronić.

Musimy bronić tego, co mamy, ale też walczyć o rzeczy, których nam nadal brakuje. Ze wszystkich feministycznych postulatów, które chciałabyś załatwić na cito?

Mój wybór jest podyktowany etapem życia, na którym się znajduję. Jestem w czwartym miesiącu ciąży, więc dla mnie najbardziej palące jest to, żeby kobiety wyszły z domów, a żeby do tych domów przyszli faceci. I żebyśmy razem zrezygnowali z jakiś archaicznych podziałów i mądrości, choćby tych, które głosił mój dziadek, że mężczyzna musi mieć swoje hobby. Czyli, że musi mieć własną przestrzeń, odskocznię. No to uwaga: kobiety też muszą to hobby mieć. Chciałabym, żeby w polskich domach byli partnerzy, którzy zamiast pomagać kobietom, po prostu ten dom współtworzą.

Do dzisiaj pokutuje to, że główną rolą kobiety jest dbanie o dom

To by zmieniło stosunek w pracy. Bo okazałoby się, że mężczyźni też czasem znikają, że mają dzieci i są za nie odpowiedzialni. Bo nie tylko mama może zostać w domu, jak dziecko jest chore. Dzięki temu przeszlibyśmy od prymatu macierzyństwa do rodzicielstwa.
Ale skoro mogę marzyć, to mogę wybrać jeszcze kilka postulatów?

Proszę bardzo.

Powszechność antykoncepcji hormonalnej bez recepty, edukacja seksualna – taka porządna, a nie nasza kulejąca, która zostawia skrzywdzone dzieciaki, bez wiedzy i umiejętności stawiania czoła wyzwaniom. To się łączy z prawem do aborcji. Bycie w niechcianej ciąży musi być straszne, musi być torturą, której nie zrozumie nikt, kto nie ma podobnego doświadczenia. Odmawianie prawa do decydowania o rodzicielstwie jest straszne. I jeszcze chciałabym, żeby moi kumple, geje i lesbijki, mieli równe szanse na posiadanie męża i żony. Żeby nie musieli jechać za granicę, żeby poczuć się jak pełnoprawni obywatele. Jak pełnoprawni ludzie.

Zainteresował Cię WIMIN?

Zobacz więcej

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: