Przejdź do treści

Fascynująco, odważnie i z humorem pisząc o sztuce, namawia kobiety do profilaktyki. „To sens istnienia Histerii Sztuki”

Ilustracja Sonia Kisza
Ilustracja Sonia Kisza
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Kiedyś opublikowałam wpis przedstawiający obraz, na którym było widać zmiany nowotworowe w kobiecych piersiach. W taki sposób zachęcałam do samobadania, wykonania mammografii i USG sutka. Kilkanaście kobiet zasygnalizowało, że dzięki tej wiadomości poszły na badanie. U jednej wykryto guzek, na szczęście szybko podjęto leczenie, pani wyzdrowiała. Jeśli miałby to być jedyny sens istnienia „Histerii sztuki”, to jestem bardzo szczęśliwa – mówi Sonia Kisza, autorka książki „Histeria sztuki niemy krzyk obrazów”.

 

Aleksandra Zalewska-Stankiewicz: Dużo miejsca poświęca pani kobiecej histerii. Ja na przykład nie miałam pojęcia, że starożytni Egipcjanie utożsamiali ją z wędrującą macicą!

Sonia Kisza: Wierzyli, że organ jest autonomiczny i czasem przemieszcza się w górne części ciała, na przykład w okolice serca, co miało tłumaczyć duszności i ucisk w klatce piersiowej. I żeby obniżyć wulwę, przytykali kobietom do nosa brzydko pachnące rzeczy, a w okolice macicy – pachnące kwiatki. To, zdaniem Egipcjan, miało zachęcić organ do zejścia w dół.

Która z teorii na temat histerii najbardziej panią zszokowała?

Najbardziej bolesne dla mnie jako kobiety były barbarzyńskie próby leczenia histerii poprzez obrzezanie. Zabiegi kliotoridektomii wykonywano w Londynie i Nowym Jorku do lat 60. XIX wieku. Nie tylko miały być remedium na histerię, ale również na zachowania kobiet uważane za niewłaściwe, jak niechęć do zamążpójścia czy do współżycia. W związku z tym nasze przodkinie były okrutnie okaleczane, przez lekarzy-mężczyzn.

Jak sama pani zauważa, z drugiej strony brak seksu też był uważany za źródło szaleństwa.

Tak, i to przez największych greckich mędrców: Platona, Hipokratesa i Arystotelesa. Zresztą do dziś kobiecą frustrację interpretuje się jako wynik ubogiego życia seksualnego, czego dowodem jest słynne powiedzenie: „Baba bez bolca dostaje pierdolca”. Przywołam jeszcze teorię z innego obszaru – histeryczkami były również określane sufrażystki dążące do zwiększenia roli kobiet w życiu publicznym. Nie tylko przypisywano im chorobę, ale także ośmieszano je, malowano ich karykatury i opowiadano o nich potworne historie. Wszystko po to, aby obrzydzić działania równościowe i zatrzymać kobiety w domu.

U mężczyzn histeria nie była diagnozowana?

Zygmunt Freud przypisywał ją również panom, łącząc ją z nerwicą lękową. Co ciekawe, zdiagnozował histerię także u siebie. Histeria to jest bardzo ciekawy temat, choć często traktowana jest jako stan wymyślony lub jako objaw towarzyszący innej chorobie. Faktycznie, czasem wiązała się z jakąś chorobą psychiczną czy fizyczną, jednak nie zawsze. Wiele kobiet, które były uważane za histeryczki, miało naturalne reakcje ciała na jakieś zło, dyskryminację, opresję. I ta emocjonalność została utożsamiona z chorobą. Te elementy, które dla nas są dziś normalne, dawniej byłyby zdiagnozowane jako histeria. W 1980 roku Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wykreśliło histerię z klasyfikacji zaburzeń psychicznych.

Meduza, której postać z obrazu Caravaggia widzimy na okładce pani książki, również uznawana była za histeryczkę?

Historia Meduzy stanowi studium dla psychiatrów, psychologów i psychoanalityków. Pokazuje, jak kobieta doświadczająca gwałtu przekształca się w sprawczynię przemocy. Meduza po traumatycznym doświadczeniu zmienia zbliżających się do niej mężczyzn w kamień. Można to odczytać jako atak, ale też jako obronę własną. Meduza stała się symbolem ruchu #MeToo. Nie bez przyczyny jej replika stanęła w Collect Pond Park na Manhattanie w czasie procesu Weinsteina, byłego producenta filmowego oskarżonego o wymuszanie czynności seksualnych. Pomysł, aby to właśnie postać Meduzy pojawiła się ma okładce mojej książki, wypłynął od graficzki Katarzyny Bućko. Nie wyobrażam sobie lepszej oprawy.

Na swoim profilu na Instagramie „Histeria sztuki” oraz w książce o tym samym tytule w swobodny i zrozumiały sposób opowiada pani o sztuce. Kto wprowadził panią w ten świat?

Moja mama. W naszym domu zawsze były książki o sztuce. Moi rodzice pracowali w branży księgarskiej, na początku lat 90. pojawiały się u nas albumy z Zachodu, rarytasy. Na 11. urodziny dostałam od mojej mamy książkę „Historia piękna” Umberto Eco. Od tego momentu świat sztuki całkowicie mnie pochłonął. Mama woziła mnie na zajęcia plastyczne, a później na kursy przygotowujące do liceum plastycznego. Dostałam się i rozwijałam swoje zainteresowania, później także na studiach z historii sztuki oraz na Erasmusie. Na studiach magisterskich wyjechałam do Genui, która jest uznawana za barokową perłę. Ten wyjazd bardzo mnie rozwinął.

Już w dzieciństwie odwiedzała pani muzea? Dla większości dzieci nie są to ulubione miejsca podczas podróży.

A ja zawsze byłam zainteresowana tym, co można zobaczyć w muzeach. Byłam dzieckiem bardzo ciekawskim, które chodziło za przewodniczką i dopytywało o szczegóły. Z tej cechy nie wyrosłam. Do tej pory podczas podróży, nawet do mniejszych miejscowości, mam nawyk odwiedzania muzeów. Te lokalne, okręgowe, też są dla mnie interesujące.

Zainteresowanie pani profilem na Instagramie pokazuje, że mnóstwo osób potrzebuje kontaktu ze sztuką. Popularność „Histerii sztuki” panią zaskoczyła?

Profil powstał z potrzeby – kończyłam studia, nie chciałam rozstawać się ze światem sztuki. Później okazało się, że w sieci funkcjonuje wiele kont historyczek sztuki, tworzymy bardzo fajną społeczność. Mocno się wspieramy, przesyłamy sobie różne materiały, to jest bardzo budujące. A sztuka cieszy się coraz większą popularnością, czego doświadczyłam nie tylko w mediach społecznościowych, ale także jako wolontariuszka w Muzeum Narodowym w Warszawie. Ludzie tłumnie przybywają na wernisaże i finisaże wystaw. Bardzo cieszą mnie wiadomości od osób, które nigdy się sztuką nie interesowały, a dzięki mnie po raz pierwszy poszły do muzeum.

Panuje przekonanie, że sztukę trzeba rozumieć, aby pójść do muzeum. Że to wszystko jest bardzo trudne, że trzeba mieć szerokie zaplecze intelektualne. Walczę z tym mitem

Co nas powstrzymuje przed taką wizytą?

Panuje przekonanie, że sztukę trzeba rozumieć, aby pójść do muzeum. Że to wszystko jest bardzo trudne, że trzeba mieć szerokie zaplecze intelektualne. Walczę z tym mitem, uświadamiając, że muzea są dla ludzi i powinny dbać o to, żeby dana wystawa była zrozumiała dla odbiorcy. Zachęcam do chodzenia na wystawy, eksperymentowania, szukania w muzeach tematów, które nas zainteresują.

Często sztuka zwyczajnie nas onieśmiela.

Być może dlatego, że tak mało rozmawia się o niej w szkole. Jako przedmiot pojawia się w profilowanych liceach, a jej wątki na języku polskim zaledwie się przemyca. Poza tym szkolne interpretacje są bardzo sztywne, książkowe, akademickie, nie ma pola na to, żeby się nimi pobawić. To samo dotyczy lektur – rzadko nauczyciele zachęcają uczniów, aby np. czytając „Lalkę”, spojrzeli na nią od strony feministycznej. Ja namawiam, aby patrzeć na dzieła sztuki bez tłumienia swojej emocjonalności. Można z niej się śmiać, można wzruszać się sztuką, można się nią oburzać. Traktujmy obcowanie z danym dziełem jak rozmowę ze sobą. Nie bójmy się mówić, jakie mamy zdanie na temat sztuki, z czym ona nam się kojarzy. Nikt przecież nie skrytykuje nas za oryginalną interpretację, skojarzenie z jakimś filmem czy wspomnieniem z naszego życia. Nie ma dobrej lub złej opinii. Kiedy oglądacie dzieło sztuki, nie skupiajcie się tylko na tym, co pokazuje artystka lub artysta. Weźcie pod uwagę również to, co myślicie wy. Zachęcam – to jest coś wspaniałego w sztuce.

A co badania mówią na temat wpływu sztuki na zdrowie psychiczne?

Ma na nas zbawienny wpływ – obniża ciśnienie i poziom stresu, powoduje wyrzut endorfin, hormonów szczęścia. Warto zaobserwować, jak czujemy się w muzeum. Myślę, że większość osób powie o wyciszeniu i uspokojeniu oddechu. A poczujemy się jeszcze lepiej, jeśli zrzucimy z barków przekonanie, że ta wizyta musi być akademicka i sztywna. Traktujmy spacer po muzeum jak spacer po parku. Wtedy zaczniemy się nim bawić.

Historia Meduzy stanowi studium dla psychiatrów, psychologów i psychoanalityków. Pokazuje, jak kobieta doświadczająca gwałtu przekształca się w sprawczynię przemocy. Meduza po traumatycznym doświadczeniu zmienia zbliżających się do niej mężczyzn w kamień. Można to odczytać jako atak, ale też jako obronę własną

I na przykład traktować dzieła sztuki jak śmieszne inspiracje do memów, tak jak robi to pani. Dzięki memom dociera pani do świadomości kobiet, mówiąc o profilaktyce. Skąd taka potrzeba?

Uważam, że treści zachęcające do profilaktyki powinny pojawiać się na popularnych kontach. Wierzę w sens takich postów i akcji. Kiedyś opublikowałam wpis przedstawiający obraz, na którym było widać zmiany nowotworowe w kobiecych piersiach. W taki sposób zachęcałam do samobadania, wykonania mammografii i USG sutka. Kilkanaście kobiet zasygnalizowało, że dzięki tej wiadomości poszły na badanie. U jednej wykryto guzek, na szczęście szybko podjęto leczenie, pani wyzdrowiała. Jeśli miałby to być jedyny sens istnienia „Histerii sztuki”, to jestem bardzo szczęśliwa.

Pisze pani również o depresji, wspieraniu WOŚP, pokazując, że sztuka może być uniwersalna, skoro można dzięki niej docierać do ludzi z ważnym przesłaniem.

Staram się uczulić kobiety, aby o siebie dbały. Jednocześnie zwracam uwagę, że prawdziwe self-care to nie maseczka, manicure czy zadbane nogi, ale regularne wykonywanie morfologii, cytologii, samobadanie piersi, obserwacja zmian skórnych i kontrola stomatologiczna. Podobny przekaz zamierzam skierować do mężczyzn, którzy rzadziej od kobiet odwiedzają lekarzy.

Dostało się pani od antyszczepionkowców za wpis o tym, że szczepienia to przejaw odpowiedzialności? Pamiętam obrazek z hasłem „Kiedy przychodzisz po memy, a Sonia się pulta o szczepienia”.

Kiedy zaczęłam pisać o zasadności szczepień przeciw COVID-19, niektóre osoby ostrzegały, że odejdą z profilu. Podobnie było, gdy poruszyłam temat szczepień przeciw gruźlicy, polio, błonicy czy HPV. Nie dyskutowałam z teoriami spiskowymi, powoływałam się na fakty i oficjalne źródła jak Ministerstwo Zdrowia, przywołując dzieła sztuki np. obraz Charlesa Bella z 1809 roku ukazujący ofiarę tężca.

Projektantka Agnieszka Bar pozuje w czerwonej sukience we wnętrzach Galerii SIC! BWA Wrocław

Stworzyła pani manifest „histeryczek i histeryków”, zachęcający do kontaktu ze sztuką. Co jest w nim kluczowe?

Aby nie tylko patrzeć na dzieła sztuki, ale je widzieć. Aby nie przechodzić obok nich obojętnie. Muzea potrafią przytłaczać – zamiast wszystko „omiatać” wzrokiem i biegać po obiekcie, aby jak najwięcej zobaczyć, warto wybrać sobie choć jeden obraz w galerii i chwilę na niego popatrzeć. Na przykład mnie ostatnio w Muzeum Narodowym w Poznaniu zatrzymał obraz Meli Muter „Kobieta paląca papierosa”. Nie mogłam się od niego oderwać. Natomiast jeśli chcemy od razu obejrzeć wszystkie dzieła, to czujemy dyskomfort i nie czerpiemy radości z kontaktu ze sztuką.

A jakie dzieło wciąż przewija się w pani życiu?

Mam takie dzieło w Muzeum Narodowym w Warszawie, w Galerii Faras. To fresk przedstawiający świętą Annę, która zakrywa usta palcem. Wciąż odkrywam w tym malowidle nowe znaczenia.

 

Sonia Kisza – historyczka sztuki i miłośniczka muzeów. Autorka książki „Histeria sztuki niemy krzyk obrazów” oraz profilu @histeria.sztuki na Instagramie, w ramach którego popularyzuje obcowanie z dziełami sztuki jako formę spędzania wolnego czasu, a przede wszystkim jako impuls do refleksji na temat kondycji świata.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: