Przejdź do treści

„Jesteśmy fabryką cudów” – mówi Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezes Fundacji Gajusz wspierającej rodziny i samotne matki w kryzysie

Jesteśmy fabryką cudów – mówi Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezes Fundacji Gajusz wspierającej rodziny i samotne matki w kryzysie
Fundacja Gajusz. Tisa Żawrocka-Kwiatkowska. Zdj: archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Kiedy jej ciężko chory synek miał kilka miesięcy, dała słowo, że jeśli maluch przeżyje, założy fundację opiekującą się potrzebującymi dziećmi, wspierającą matki i ojców. Od ponad dwudziestu lat Fundacja Gajusz pomaga, zapewnia opiekę i spełnia marzenia. O tym, na jakie wsparcie mogą liczyć matki w trudnej sytuacji, o Interwencyjnym Ośrodku Preadopcyjnym Tuli Luli w Łodzi oraz o innych formach pomocy, Hello Zdrowie rozmawia z fundatorką i prezesem Fundacji Gajusz Tisą Żawrocką-Kwiatkowską.

Ewa Podsiadły-Natorska: W jakiej sytuacji są matki, z którymi macie styczność?

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska: Spotykamy kobiety, kiedy podejmują decyzję o oddaniu dziecka do adopcji. To najczęściej kobiety samotne: zgwałcone, chore, porzucone, niemające wsparcia przede wszystkim ze strony mężczyzn. Prawie wszystkie dzieci, które trafiają do naszego Interwencyjnego Ośrodka Preadopcyjnego Tuli Luli, mają w rubryce „ojciec” wpisane: NN. Mamy jedno ważne założenie, że jeżeli dziecko trafia do Tuli Luli, to naszym obowiązkiem jest wykonanie telefonu do mamy i sprawdzenie, co stoi za jej decyzją. Czy to był brak pomocy, czy depresja, czy choroba, czy rzeczywiście brak perspektyw? A może ciąża powstała wskutek czynu zabronionego? Kontaktujemy się najszybciej, jak to możliwe, bo matka ma sześć tygodni na podjęcie decyzji: czy jednak odda, czy może dziecko zatrzyma.

Jak matki reagują na wasze telefony? Przychodzą do was?

Tak, przychodzą, a my z nimi rozmawiamy. Pytamy, czy ich decyzja jest ostateczna. Rozmowy z nimi nie są łatwe, bo przecież to jest zawsze dramat dla dziecka, że zostanie oddane przez mamę. Ale my nie osądzamy, nie oceniamy, tylko pomagamy. Pokazujemy matce, na jaką pomoc z naszej strony może liczyć. Poza tym to spotkanie jest ważne z jeszcze jednego powodu: zapraszamy mamę, bo chcemy się dowiedzieć o chorobach w rodzinie, dopytujemy, na co zwrócić uwagę w rozwoju malucha itp. Robimy to dla dobra dziecka.

W jaki sposób przebiegają rozmowy z matkami?

Na początku odbywają się w obecności psychologa. Później – w zależności od potrzeb – zapraszamy różne osoby: asystenta, kuratora, prawnika itp. Razem rozpatrujemy wszystkie za i przeciw. Bo tutaj nie chodzi o to, żeby zrobić coś za te kobiety, tylko o to, by pokazać im, co i jak można zrobić. Dajemy wędkę, nie rybę. I to działa. Kilkoro dzieci zostało przy matkach i wiemy, że w tych rodzinach wszystko jest dobrze, matki są nam wdzięczne, że im pomogliśmy, bo tym, czego najbardziej potrzebowały, była nadzieja. Chciały usłyszeć, że dadzą radę.

 

W Polsce blisko 20 proc. par jest bezpłodnych, w związku z czym zainteresowanie dziećmi do adopcji jest ogromne. Oczywiście dziećmi zdrowymi

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska:

Czy te rozmowy sprawiają, że te matki zmieniają zdanie i postanawiają zatrzymać dziecko?

Czasem tak się zdarza. Natomiast utkwiła mi w pamięci rozmowa z młodą kobietą, która opowiedziała mi o szczegółach gwałtu, którego doświadczyła. Zdecydowała się na urodzenie dziecka i oddanie go, nie miała żadnych wątpliwości, że chce to zrobić. Obawiała się, że będzie w tym dziecku widziała jego ojca, a swojego oprawcę, i że może przez to je skrzywdzić. Powiedziała mi: „Miałam propozycję, mogłam skorzystać z zapisu ustawy, którą dobrze znam (chodzi o legalną aborcję w przypadku czynu zabronionego – przyp. red.), ale to absurdalny pomysł, bo karę poniosłaby niewłaściwa osoba”. To było mocne i w gruncie rzeczy bardzo logiczne.

Ile dzieci przebywa w Tuli Luli?

Obecnie kilkanaścioro. Miejsc jest dwadzieścia.

Te maluszki czekają na adopcję?

Tak, ale niektóre z nich trafiają do rodzin zastępczych. Adopcja nie jest tym samym, co rodzicielstwo zastępcze. Do rodziny adopcyjnej dziecko trafia na stałe – rodzice adopcyjni zastępują biologicznych. W Polsce blisko 20 proc. par jest bezpłodnych, w związku z czym zainteresowanie dziećmi do adopcji jest ogromne. Oczywiście dziećmi zdrowymi. Jeśli zweryfikujemy, że rodzina biologiczna nie podejmie się opieki nad dzieckiem, to adopcja idzie bardzo szybko – to kwestia kilku miesięcy i dziecko trafia do nowej rodziny. Ale tutaj ważne jest to, że dbamy o to, by dziecko mogło kiedyś poznać historię swojej rodziny i swojego pochodzenia. Przekazujemy zdjęcia, najczęściej z mamą, list od niej, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Dzięki temu w przyszłości to dziecko będzie wiedziało, że nie zostało potraktowane jak podrzutek, tylko matka oddała je w dobre ręce.

My w fundacji również mamy te dokumenty, więc gdyby rodzina adopcyjna zdecydowała, że nie powie przysposobionemu dziecku prawdy, a dziecko postanowi za osiemnaście lat poznać swoje korzenie, to wszystko jest też u nas. A bywa, niestety, różnie. Zdarzają się rodziny adopcyjne, które nie chcą powiedzieć dziecku, że zostało adoptowane, za co w niektórych krajach można zostać ukaranym mandatem. Dziecko powinno znać prawdę o sobie, chociażby ze względu na choroby genetyczne swoich rodziców biologicznych.

Z Tuli Luli dzieci trafiają też do rodzin zastępczych?

Rodzicielstwo zastępcze jest formą pomocy tymczasowej. W bardzo przystępny sposób tłumaczy to strona https://www.rodzinajestdladzieci.pl/ prowadzona przez łódzki MOPS. W Tuli Luli wiemy, że wszystkie chore dzieci, które do nas trafiają, nie zostaną adoptowane. Chyba że zdarzy się cud. Dlatego szukamy dla nich specjalistycznych, zawodowych rodzin zastępczych. Takie rodziny na opiekę nad dzieckiem otrzymują wsparcie finansowe, co jest bardzo ważne, bo żeby zaopiekować się ciężko chorym dzieckiem, trzeba zrezygnować z pracy. Nawet najlepszy rodzic zastępczy płaci czynsz, je, myje się i musi się w coś ubrać. Pieniądze umożliwiają realizację takiej decyzji, choć bywa, że kandydaci na rodziny zastępcze w Powiatowych Centrach Pomocy Rodzinie słyszą, że na pewno chcą zaopiekować się dzieckiem dla pieniędzy. Dlatego zawsze uprzedzam, że takie komentarze mogą się pojawić, chociaż nie w Łodzi, bo u nas doszło do wielu pozytywnych zmian. Teraz łódzki wydział pieczy zastępczej kandydatów na rodziców zastępczych zachęca oraz wspiera.

W przypadku rodzicielstwa zastępczego też zdarzają się cuda?

Mieliśmy sytuację, w której rodzina zastępcza chciała zaopiekować się dzieckiem, ale potrzebny dla niego sprzęt kosztował ok. 20 tys. zł. Dla tej rodziny to była kwota zaporowa. Pomogliśmy i to dziecko do dziś ma się znakomicie. Dlatego mówimy o sobie „fabryka cudów”. Jesteśmy właśnie w trakcie rozmów z kandydatami na rodziców zastępczych dla ciężko chorego maluszka. Są nim bardzo zainteresowani. Udało nam się też umieścić w rodzinach zastępczych dwoje dzieci ze śmiertelną chorobą, co już w ogóle graniczy z cudem. Niestety, jedno z tych dzieci kilka tygodni temu zmarło. My działamy trochę „pod prąd”.

Każda mama, która jest pod opieką naszej fundacji – w trzech hospicjach czy na oddziałach onkologicznych – znajdzie u nas wsparcie i pomoc różnych specjalistów. W największym kryzysie jednak zazwyczaj znajdują się rodziny, których dziecko ciężko zachorowało. Wtedy potrzebują wsparcia nie tylko psychologicznego, bo zwykle jeden z rodziców musi zrezygnować z pracy

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska

W jakim sensie?

Nie próbujemy dotrzeć do osoby, która misyjnie założyła, że zajmie się chorym dzieckiem, bo to nie działa. Robimy na odwrót – szukamy pomocy, ludzi dla konkretnych dzieci. Wtedy, kiedy pojawi się więź, a często nawet miłość, zadajemy pytanie, czy rodzice nie rozważyliby rodzicielstwa zastępczego. Jeśli się zgodzą, oferujemy im wszelką pomoc w przejściu przez procedury.

Często słyszymy „nie można, nie da się”. Działamy wbrew temu. Są osoby, które bardzo boją się deficytów intelektualnych u dzieci, natomiast nie robią im różnicy deficyty fizyczne. Są też osoby, których deficyty intelektualne nie przerażają. Dlatego szukamy rodzin dla dzieci, a nie dzieci dla rodzin. Nigdy nie udało nam się zrobić tego w inny sposób.

U nas wszystko odbywa się zgodnie z przepisami i to przynosi efekty. W sytuacji skrajnie trudnej zdarzyło mi się co tydzień umieszczać na Facebooku wpis o dziecku, które do nas trafiło.

Zadziałało?

Tak. Gdy opisuję historię naszych dzieci, zawsze staram się robić to tak, że gdy to dziecko będzie miało kiedyś 15 lat, wejdzie w okres „burzy i naporu” i to przeczyta, to nie poczuje się dotknięte. Nigdy nie piszę złego słowa o jego rodzinie czy pochodzeniu. Daję to do przeczytania innym osobom w naszej fundacji i pytam o opinię. Są dzieci, które mają ogromny urok. Ktoś do nas przychodzi, widzi je i od razu między nimi iskrzy.

Natomiast jedno z naszych dzieci nie miało tego daru i naprawdę miałam poważne wątpliwości, co będzie dalej. Nagle pewna kobieta wraz z rodziną zobaczyła na Facebooku zdjęcia tego malucha i oni wszyscy poczuli, że to ich dziecko. To dziecko do nich trafiło i ich miłość do niego okazała się tak ogromna, że nie poprzestali na rodzicielstwie zastępczym, tylko je adoptowali. Dlatego wiem, że trzeba próbować do końca. Never give up.

Czy jako fundacja współpracujecie z domami samotnej matki?

Na naszej stronie znajduje się zakładka „Pomoc dla mam w trudnej sytuacji”, gdzie publikujemy wykaz domów samotnej matki w całej Polsce. Muszę jednak przyznać, że jest ogromny opór ze strony mam, by tam trafić. Zdarzało nam się, że kierowaliśmy kobiety do takich ośrodków, ale to są sporadyczne przypadki. Myślę, że dla tych kobiet jest to przypieczętowanie bezdomności.

Na jaką pomoc mogą jeszcze u was liczyć matki oraz rodzice?

Każda mama, która jest pod opieką naszej fundacji – w trzech hospicjach czy na oddziałach onkologicznych – znajdzie u nas wsparcie i pomoc różnych specjalistów. W największym kryzysie jednak zazwyczaj znajdują się rodziny, których dziecko ciężko zachorowało. Wtedy potrzebują wsparcia nie tylko psychologicznego, bo zwykle jeden z rodziców musi zrezygnować z pracy. Problem jest podwójny, jeśli jest to rodzic samotny, a bywa również, że są to ojcowie. Oni szczególnie mocno potrzebują pomocy. Przydzielamy im wolontariuszy, którzy pomagają w zwykłych, codziennych czynnościach. Do tego załatwiamy transport z domu i do domu, bo dzieci chore onkologicznie nie mogą podróżować transportem publicznym. Podobnie rzecz ma się w hospicjach. Zakres pomocy jest dopasowany do potrzeb rodzin, które często nie mają problemów natury materialnej, ale boją się o to, czy ich dziecko przeżyje.

Czyli ojcowie też do was trafiają?

Jak najbardziej. Jeżeli chodzi o mamy, to ich samotność jest jedną z najważniejszych przyczyn, dla których decydują o oddaniu własnego dziecka. Jeśli jednak chodzi o pozostałe obszary działalności Fundacji Gajusz, to ojcowie zgłaszają się do nas w różnych sytuacjach kryzysowych i przyznają, że czują się niedoceniani. Na Facebooku piszą: „Mama to, mama tamto, a my?”. Szczególnie teraz jest trudny czas. Bywa, że na oddziałach onkologicznych ojcowie nie widują swoich dzieci, bo przy dziecku może być tylko jeden rodzic i zazwyczaj jest to matka.

Fundacja Gajusz – każdego roku wspiera ponad czterysta rodzin w kryzysowej sytuacji. Od 1998 roku szkoli wolontariuszy, pomaga socjalnie i prawnie. Od 2002 roku zapewnia pomoc psychologiczną na pediatrycznych oddziałach onkologicznych, intensywnej terapii oraz chirurgii, natomiast od 2005 roku prowadzi hospicjum domowe. Organizuje opiekę paliatywną nad nieuleczalnie chorymi dziećmi, prowadzi hospicja stacjonarne i perinatalne. Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny Tuli Tuli działa przy Fundacji Gajusz od 2016 roku, natomiast dwa lata później powstała Cukinia – Centrum Terapii i Pomocy Dziecku i Jego Rodzinie. Fundacja ma siedzibę w Łodzi.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: