Przejdź do treści

Agnieszka: „Jest społeczny przymus bycia szczęśliwą, bo jeśli nie jesteś szczęśliwą matką, robisz krzywdę dziecku”

Agnieszka, samodzielna mama - Hello Zdrowie
O trudach samodzielnego macierzyństwa bez pomocy ojca dziecka ani rodziny opowiada Agnieszka / archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– „Ale jak to? Nie może pani zostawić dziecka na 30 minut?” – usłyszałam od pani w przedszkolu. „Serio, nie ma pani z kim zostawić dziecka, żeby zająć się swoim zdrowiem?” – zapytała pediatrka. Dla mnie to jest bierna agresja. Taka jedna czy druga pani obśmiewa cię i przekazuje jakże „sympatyczną”, niewypowiedzianą wprost, ale czytelną wiadomość, że jesteś złą matką. Przecież skoro nie możesz zapewnić dziecku opieki na pół godziny, jesteś niewydolna społecznie! I jak tak w ogóle można żyć!? – mówi Agnieszka, samodzielna matka.

 

Ewa Koza: Znamy się, dosłownie, z widzenia, a jednak z racji znajomości w mediach społecznościach twoim tropem trafiłam na profil „Żałuję rodzicielstwa”. Od kilku miesięcy czytam anonimowe wpisy osób, które wprost lub bardziej dookoła piszą o tym, że żałują, że jest im bardzo trudno w roli rodzica, że gdyby wiedziały, jak bardzo dziecko zdeterminuje ich życie, nie podjęłyby decyzji o macierzyństwie albo ojcostwie. Bo, choć rzadziej, pojawiają się też wpisy ojców. Miewasz albo miewałaś myśli, że żałujesz macierzyństwa?

Agnieszka: Trzymałabym się jednak rodzicielstwa, bo moje myśli, które – owszem – pojawiały się, zdecydowanie dotyczyły rodzicielstwa, rozumianego jako odpowiedzialność dwóch osób: i mamy, i taty. Odkąd pamiętam, miałam w sobie takie przekonanie, że samodzielne macierzyństwo zdecydowanie nie jest dla mnie, więc gdy spotykałam mężczyznę, przy którym – mimo motyli w brzuchu – pojawiała się myśl, że on nie będzie dobrym ojcem, rezygnowałam z relacji.

Niepełna rodzina to sytuacja trudna dla pojedynczego rodzica, ale przede wszystkim dla dziecka. Nigdy nie chciałam skazywać syna na deficyty, które są wpisane w taki model rodziny. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jakie związane z tym luki pojawią nam jeszcze pod drodze i co z tego wyniknie. Pewne jest to, że rodzina, w której wychowuje się mój syn, to nie ten model, o jakim dla niego marzyłam. Wychowuję go sama, bo choć konsekwentnie eliminowałam osoby, które w moich oczach skazywałyby mnie na samotne macierzyństwo, ostatecznie wybrałam właśnie taką.

Najbardziej żałuję rodzicielstwa pod tym względem, że nie na to umówiłam się z ojcem mojego dziecka. Z tym jest mi najtrudniej. Czuję się oszukana. Całe to moje żałowanie, które – jak się zapewne domyślasz – nie jest łatwym uczuciem, jest najmocniej podszyte lękiem o przyszłość – moją, ale przede wszystkim syna.

W czym czujesz się oszukana?

Zdecydowałam się na rodzicielstwo, bo czułam, że znalazłam człowieka, który też chce zostać rodzicem, i uwierzyłam, że będzie świetny w tej roli, a on utrzymywał mnie w tym przekonaniu. Z myślą o dziecku umówiliśmy się na wspólne rodzicielstwo.

Czego z tych deklaracji zabrakło?

Ojciec mojego syna nie wziął odpowiedzialności za jego wychowanie. Nie mogłam na niego liczyć – ani w sytuacjach codziennych, ani awaryjnych. O ile na początku ciąży kończył pracę we wczesnych godzinach popołudniowych, to im bliżej rozwiązania, podobnie jak i w pierwszych miesiącach życia dziecka, praca stanowiła większą część jego doby. Mówię o pracy zarobkowej, bo potem miał szereg innych, ważnych zajęć, które uniemożliwiały mu zajęcie się dzieckiem. Wszystko, co związane z synem, było na mojej głowie – od jedzenia, przez lekarzy i każdy inny aspekt życia. Nie widziałam u partnera zainteresowania dzieckiem. Zaczęły się pojawiać pyskówki, po których nie miałam już ochoty o cokolwiek pytać.

Czy któreś z was bardziej – mówiąc językiem potocznym – cisnęło na dziecko? Któreś z was mogło czuć się przymuszone?

Nie sądzę. Ja chciałam urodzić dziecko, on dążył do ojcostwa. To on wyszedł z inicjatywą, zadeklarował, że chciałby mieć dziecko właśnie ze mną. Wtedy jeszcze bardziej zaczęłam mu się przyglądać pod kątem tego, czy będzie dobrym ojcem. I uwierzyłam, że będzie. Tymczasem drobne złośliwości i ucieczka w pracę dość szybko przerodziły się w agresję i przemoc psychiczną. Teoretycznie adresowaną do mnie, ale przecież tak małe dziecko jest tak mocno związane z matką, że i ono ponosiło tego koszty. Nękanie matki w połogu i wkrótce po nim to znęcanie się nad dzieckiem.

Wspomniałaś, że w momentach ekstremalnie trudnych pojawiała się w twojej głowie myśl, że żałujesz rodzicielstwa. Jak jest teraz?

Na dziś mam już to „żałowanie” przepracowane, ale został lęk i strach o to, czy dam radę i jak potoczy się życie mojego dziecka wychowywanego w niepełnej rodzinie. Społecznie to nadal zmowa milczenia. Macierzyństwo jest wciąż pokazywane sielankowo. Jest społeczny przymus bycia szczęśliwą, bo jeśli nie jesteś szczęśliwą matką, robisz krzywdę dziecku. To dodatkowo przytłaczające.

Na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, którym chce się przynajmniej spróbować zrozumieć, którym chce się przystanąć i wyobrazić sobie moją sytuację, gonitwę i walkę z czasem

Co się wtedy dzieje w kobiecie?

Jest dużo, naprawdę dużo, frustracji. Jest też wściekłość i mnóstwo sprzeczności. Jakiś czas temu byłam z synem u lekarza, przebąknęłam, że jestem jedynym rodzicem, który opiekuje się dzieckiem. W rozmowie wyszło, że trudno mi będzie wkomponować w grafik dodatkową terapię – chodziło o terapię dla mnie. Lekarka wyraźnie się tym zainteresowała i zaczęła dopytywać: „Ale jak to? Przecież odda pani dziecko do babci czy do opiekunki”. Pomyślałam wtedy: „Matko, do jakiej opiekunki? Przecież ja nie mam kasy na opiekunkę, a babcię mam 170 kilometrów stąd”. Chciałam jej przedstawić, jak to u mnie wygląda, ale to ją jeszcze bardziej nakręciło. Z wyraźną irytacją rzuciła: „Pani chyba chce się zajechać!? Każdy rodzic musi poświęcać swojemu rozwojowi psychicznemu minimum cztery godziny tygodniowo. Inaczej nie da rady”.

A dodała, że dziecko na tym ucierpi?

Nie. Myślę, że w swoim wyobrażeniu ona chciała być dla mnie pomocna, chciała mnie zmotywować. Miałyśmy rozmawiać o wsparciu psychicznym dla mnie, tymczasem wyszłam z gabinetu ze łzami w oczach i przez dwa tygodnie nie mogłam złapać pionu. Do tej pory myślę o tym wieczorem, na przykład o 22, gdy niby wszystko mam już zrobione. Wtedy się śmieję, choć to śmiech przez łzy, że to jest doskonały czas na rozpoczęcie cyklu rozwoju osobistego.

Syn uczęszcza do przedszkola terapeutycznego, bo – z uwagi na zaburzenia rozwojowe – wymaga większego wsparcia niż inne dzieci. Zakładałam, że osoby, które tam pracują, mają nie tylko odpowiednie wykształcenie, ale mogą wykazywać się większą empatią w stronę rodzin, które takiego wsparcia potrzebują. Tymczasem niedawno naprawdę mnie „zagięły”. Osoby pracujące w przedszkolu wiedzą, że zupełnie sama wychowuję syna, nie mam pomocy ze strony jego ojca ani mojej rodziny, bo ta mieszka daleko. Kiedy powiedziałam, że bardzo trudno będzie mi przyjść na zebranie na 17.00 – bo to czas, gdy zabieram dziecko z przedszkola, więc mogę przyjść z nim albo wcale – usłyszałam, że to przecież tylko 30 minut.

Takie ciągi myślowe są bardzo mocno utrwalone w społeczeństwie. Takie „złote rady” spychają mnie w jeszcze gorszy dołek psychiczny. To naprawdę nie jest wspierające. Może pediatrka została w przekonania, że dając mi taki pouczający „opeer”, dała mi wsparcie i motywację, ale nic takiego się nie wydarzało. Rozkręciła mi tylko poczucie winy, do maksimum. Pewnie nie ma pojęcia, jak bardzo to, co powiedziała, jest krzywdzące. Czasem myślę, że brakuje nam – jako społeczeństwu – wyobraźni. Bardzo szybko rzucamy „złote rady”, nie zdając sobie sprawy, o czym mówimy.

Jak w twoich oczach wygląda społeczne postrzeganie figury matki dziś?

Matka musi pamiętać o tym, że jej negatywne emocje odbijają się na dziecku. Jednocześnie musi pamiętać, że brak wyładowywania złości może doprowadzić ją do negatywnych konsekwencji zdrowotnych, w wyniku czego zaniedba dziecko, bo nie będzie mogła się nim w pełni zajmować. Na każdym kroku mówimy wyłącznie o dobru dziecka.

Tylko szczęśliwa matka może wychować szczęśliwe dziecko – taką „złotą radę” podajemy sobie z ust do ust. I nikt nie zastanawia się nad tym, co to robi matce, ta jest zawsze spychana na ostatni plan.

W najtrudniejszych momentach bywały takie chwile, gdy czułam, że gdyby dało się to wszystko odkręcić, to ja bym to odkręciła

Czujesz przymus bycia szczęśliwą, bo inaczej unieszczęśliwisz syna?

Tak! Zdecydowanie i po stokroć tak! Ta „złota rada” stała się moim biczem i wpędza mnie w najgorszy sort poczucia winy, bo sprawia, że każda moja ułomność, potknięcie, każdy ludzki odruch, zostawia mi w tyle głowy ślad, że krzywdzę swoje dziecko. To bardzo obciążające.

Tak jest na każdym kroku. To, co usłyszałam od pani pediatrki czy pań w przedszkolu to dla mnie bierna agresja. Taka jedna czy druga pani obśmiewa cię i przekazuje jakże „sympatyczną”, niewypowiedzianą wprost, ale czytelną wiadomość, że jesteś złą matką. Przecież, skoro nie możesz zapewnić dziecku opieki na pół godziny, jesteś niewydolna społecznie! I jak tak w ogóle można żyć!?

Dostajesz takie „złote rady” i „przesympatyczne” wiadomości od kobiet w twoim wieku, od kobiet, które są matkami?

Tak, te szpileczki i bierno-agresywne teksty słyszę zazwyczaj od matek. Mężczyznom też jest czasem trudno zrozumieć, że o takiej a takiej godzinie nie mogę przyjść czy przyjechać, chyba że z dzieckiem, ale oni to przyjmują, nie dyskutują z faktami. Kobieta zwykle dorzuci jakąś swoją poradę i okrasi ją jeszcze opowieścią, w której mam usłyszeć, że ona jest lepsza, lepiej zorganizowana. To wyodrębnia moje bolączki i wpycha mnie w poczucie winy, zawsze. Zwróć uwagę, że mówię o osobach wykształconych, o dyrektorce przedszkola, o lekarce ze specjalizacją z pediatrii. To są osoby, które znają naszą sytuację, moją i syna.

Kiedy i w jakich okolicznościach możesz zostawić syna z kimkolwiek?

Tylko w przedszkolu, do którego ja go odprowadzam i z którego również ja go odbieram, codziennie. Na szczęście w pracy uwzględniono mój wniosek o indywidualny rozkład czasu pracy. Tylko dzięki temu mogę funkcjonować w społeczeństwie. Gdyby nie to, nie byłabym w stanie dotrzeć do pracy i wyjść z niej tak, żeby zawieźć i odebrać syna z przedszkola. Czasem zostawiam go na kilka godzin z dziadkami, ale obciążające jest to, że nie mogę tego zrobić w sytuacjach awaryjnych, bo – jak wspomniałam – dziadkowie mieszkają 170 km stąd.

Masz kogoś, z kim zupełnie otwarcie rozmawiasz o tym, czym jest dla ciebie macierzyństwo?

Mam jedną osobę, która jest w bardzo podobnym punkcie życia. Nikt inny nie jest w stanie w pełni zrozumieć tego, o czy mówię. Na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, którym chce się przynajmniej spróbować zrozumieć, którym chce się przystanąć i wyobrazić sobie moją sytuację, gonitwę i walkę z czasem.

Czujesz się oceniania przez znajome, twoje równolatki, kobiety, które też mają dzieci, których sytuacja jest inna? Nie twierdzę, że lepsza czy gorsza, po prostu inna.

Czy oceniana – trudno powiedzieć, bo te relacje zniknęły. Mam wrażenie, że nikt nie chce tego słuchać. To jest smutne, przykre i psuje kapitalistyczną wizję cudownej rodziny. Moje znajome, które mają dzieci, po prostu się „zmyły”. Mam z nimi jakiś, pozorny kontakt albo zupełnie go nie mam. Każdy ma swoje życie i swoje sprawy, może nie mają czasu, a może możliwości, żeby interesować się moją historią.

Przyznam, że z niektórych znajomości sama się wycofałam, głównie z takich, w których kontakt polegał na jednostronnym relacjonowaniu tego, co wspaniałego dzieje się w czyimś życiu. Fajnie, że kupują nowy dom czy planują kolejne wakacje, ale jeśli zainteresowanie mną było żadne lub znikome, nie widziałam sensu podtrzymywania relacji. Ludzie chcą się otaczać pięknem, chcą dążyć do realizacji swoich celów, trudno mieć im to za złe. Dlatego unikam psucia im humoru relacjonowaniem tego, co u mnie. Niełatwo przyznać, że bywały momenty, w których się zastanawiałam, co będę jeść od pierwszego do dziesiątego i w związku z tym sprzedawałam stare ciuchy na Vinted.

Gdybyś pięć lat temu wiedziała, jak dziś będzie wyglądało twoje życie, raz jeszcze podjęłabyś decyzję o zajściu w ciążę?

Tak, choć trudno mi to racjonalnie wyjaśnić, bo to już chyba trąca o masochizm (śmiech). Tak, gdybym jeszcze raz podejmowała tę decyzję i gdybym wiedziała, że będą samodzielną matką, urodziłabym syna. Dziś tak myślę i czuję, choć ta pewność jest relatywnie nowa. Wiele rzeczy musiałam sobie przepracować, żeby móc to teraz powiedzieć ze spokojem. Po drodze, w najtrudniejszych momentach, bywały takie chwile, gdy czułam, że gdyby dało się to wszystko odkręcić, to ja bym to odkręciła. I nie mówię o tym, że się rozmyśliłam, że chciałam przestać być mamą, ale o tym, że okoliczności zewnętrzne mnie przerosły.

To dziecko było przeze mnie wyczekane. Świadomie zdecydowałam się nie tylko na nie, ale też na tego – właśnie na tego – ojca dla niego, bo byłam przekonana, że ten człowiek będzie świetny w roli rodzica. Żałuję tego, że się pomyliłam, bo to ja się pomyliłam. Wybrałam go po wielu latach spotykania innych mężczyzn, ale gdybym się nie pomyliła, nie byłoby mojego dziecka, a z tego cieszę się najbardziej. Bo przez tę pomyłkę jest na świecie mój najpiękniejszy człowiek.

Co jest dla ciebie najpiękniejszego w byciu mamą?

Większość matek, o ile ich dziecko rozwijało się prawidłowo i potrafiło okazać uczucia, po dwóch, a może trzech latach od porodu mogło usłyszeć: „Kocham cię, mamo”. Ja musiałam przejść przez szereg terapii, logopedów i innych procesów, żeby dopiero niedawno mój syn mógł mi to powiedzieć. Ma cztery lata. Myślałam, że już nigdy tego nie usłyszę. Bałam się, że nigdy nie będzie mówił. Piękne jest dla mnie też to, że czuję, jak bardzo ja się przy nim rozwijam, a wiem, że to dopiero początek.

Najpiękniejsze jest chyba pokonywanie kolejnych szczebli, które niekoniecznie są oczywiste w kontekście dziecka z zaburzeniami rozwojowymi. Naprawdę zastanawiałam się, czy uda nam się dotrzeć do komunikatywnej mowy, tymczasem, powoli, ale właśnie w nią wchodzimy. To jest szał!

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: