Przejdź do treści

Gdzie się podział nasz czas wolny? Ty też czujesz, że masz go coraz mniej? O ubóstwie czasowym rozmawiamy z psychologiem Mateuszem Banaszkiewiczem

Mateusz Banaszkiewicz, psycholog - Hello Zdrowie
Mateusz Banaszkiewicz / archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Miało być tak: nowe technologie uwalniają nasz czas, praca robi się sama, a miarą sukcesu są godziny przeznaczane na odpoczynek. Coś poszło nie tak. Jest wręcz przeciwnie, a ludzie licytują się, kto bardziej nie ma czasu na przeczytanie książki, miłość czy weekendowy wyjazd za miasto. O co chodzi? Gdzie jest czas? Czy naprawdę mamy go coraz mniej? Jakie są zdrowotne konsekwencje powszechnego ubóstwa czasowego i ciągłego “niemamczasizmu”? Pytam Mateusza Banaszkiewicza, psychologa zdrowia z Uniwersytetu SWPS, autora nagrań relaksacyjnych, specjalistę w obszarze radzenia sobie ze stresem i profilaktyki Zespołu Wypalenia Zawodowego.

 

Alicja Cembrowska: „Nie mam czasu” to mantra współczesnych społeczeństw. Co ciekawe, czasu najczęściej brakuje nam na relacje, związki, odpoczynek, czytanie książki, spacer… Co zatem dzieje się z tym czasem? Gdzie on jest?

Mateusz Banaszkiewicz: Odpowiedź na to pytanie w dużym stopniu zależy od naszej percepcji i tego, czym wypełniamy swój czas. Może okazać się, że robimy dużo rzeczy, które niekoniecznie dają potem poczucie, że dobrze dysponujemy czasem, i przez to wydaje nam się, że weekend czy tydzień zleciał w oka mgnieniu. To wrażenie, że dni przelatują nam przez palce, wynika z co najmniej kilku obszarów.

Jakich?

Po pierwsze, żyjemy raczej intensywnie, angażujemy się w bardzo różne działania i to na wielu obszarach. Jest to również związane z dynamiką społeczną – kiedyś układ był mocno spłaszczony, czyli praca i dom były rozdzielane, a dodatkowo był duży podział płciowy, mężczyźni pracowali, kobiety zajmowały się dziećmi. Teraz ludzie dzielą się obowiązkami, zmienia się wzorzec rodziny i oczywiście jest to fantastyczne, ale bywa też wyczerpujące w tym sensie, że pojawia się przestrzeń na czerpanie z innych obszarów, uruchamianie swoich innych funkcji społecznych. Harmonogram się zagęszcza. To nagromadzenie spraw i zadań, ale też możliwości, potęgują nowe technologie i napływ informacji.

Współcześnie w ogóle wszystkiego jest dużo. Również tego, co fajne, miłe i teoretycznie rozrywkowo-rozluźniające. Liczba filmów, książek i seriali, które mają premierę w danym miesiącu, potrafi zawrócić w głowie. Łatwo w takiej sytuacji ocenić, że to ja mam za mało czasu, żeby nadążyć z konsumowaniem, a nie że to materiału do konsumowania jest za dużo.

Tak, świat oferuje nam bardzo dużo. Proszę zwrócić uwagę, że nawet w czasie pandemii, podczas której wiele branż i obszarów życia się zatrzymało lub bardzo spowolniło, nowe technologie dawały nam ogrom treści do konsumowania. Bez wątpienia życie w społeczeństwie konsumpcyjnym, które generuje bardzo dużo usług i produktów i w którym potrzeby podbijane są przez marketing, sprzyja wpadaniu w pułapkę „coś mnie omija”. To też pewien rodzaj FOMO, bo możemy mieć mylne poczucie, że wszyscy chodzą do kina, teatru i na koncerty, a ja nie, więc oni mają czas, a ja go nie mam.

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk - Hello Zdrowie

„W rzeczywistości mamy więcej wolnego czasu niż około 50 lat temu, a mimo to czujemy się bardziej zajęci niż kiedykolwiek” – pisze psycholożka dr Natalie Kerr. Uważa, że to kwestia postrzegania, a nie rzeczywistości. Bardzo łączy mi się to z kultem pracy, pochwałą tych, którzy poświęcają wszystko, by osiągnąć sukces. Przecież każdy musi być produktywny, przydatny, zorientowany w świecie…

Profesor Philip Zimbardo w swojej karierze robił różne rzeczy, ale między innymi eksplorował tak zwaną perspektywę czasu. Pokazał, że różne osoby mają skłonność do koncentracji albo na przyszłości, albo teraźniejszości, albo przeszłości. Kiedy następuje dysproporcja w tych perspektywach, to my na tym tracimy.

Mówię o tym, ponieważ z perspektywy społeczeństwa konsumpcyjnego jesteśmy bombardowani informacjami i nowościami. A skoro pojawia się coś nowego, to warto to mieć, żeby nadążyć, żeby być nowoczesnym, żeby dać wyraz statusu. To wszystko sprawia, że nasza uwaga jest skoncentrowana na tym, co będzie za chwilę. Idealnym na to przykładem jest skrolowanie mediów społecznościowych. To właściwie ciągłe oczekiwanie, co też za chwilę zobaczę, co przyciągnie moją uwagę.

W wielu kręgach społecznych bycie zajętym jest postrzegane jako oznaka sukcesu i wyższego statusu. Niektóre osoby są “zawsze zajęte” lub budują taki wizerunek, ponieważ kojarzy się to z byciem ambitnym i skoncentrowanym

A kierunkowanie uwagi na tu i teraz sprawia, że mózg bardziej przetwarza bieżące doświadczenie. Jeśli żyjemy automatycznie, robimy wszystko nawykowo, przeglądamy media społecznościowe, nie wiadomo w sumie po co, to pojawia się takie zjawisko jak „obietnica przyjemności, nagrody”. Badania, ale i subiektywne odczucia pokazują, że potem często następuje rozbieżność pomiędzy tym, jak chciałem się czuć, a jak się czuję. W rezultacie na przykład przeglądanie Internetu czy binge-watching “spłaszczają” czas. Żeby mieć poczucie, że ten czas płynie wolniej i jest regenerujący, potrzebujemy uwagi, skupienia na wykonywanej czynności. Czyli na przykład prasowanie i słuchanie podcastu może dawać przyjemność, ale warto raz na jakiś czas tylko prasować lub tylko słuchać podcastu. Robić jedną rzecz naraz.

Po naszej rozmowie planowałam prasować i oglądać serial. Jednocześnie…

[śmiech] Ale to nic złego! Polecam jednak dawkować sobie odcinki, wtedy na pewno percepcja będzie korzystniejsza. I raz na jakiś czas rozdzielać jednak te czynności. Nasz mózg wtedy przetwarza informacje głębiej, a to w rezultacie sprawia, że czujemy, że nasza subiektywna percepcja czasu jest po prostu wydłużona.

I jeszcze słowo klucz – mindfulness. Wiem, że budzi ono różne skojarzenia, ale jest to podejście badane od bardzo wielu lat i widzimy, że korzystne dla ludzi jest przeplatanie codziennego funkcjonowania z formalną lub nieformalną praktyką uważności.

Czyli lepiej skupiać się na tu i teraz, a nie ciągle myśleć o przyszłości i przeszłości?

Nie chodzi o deprecjonowanie którejś z perspektyw, a raczej zdrowe korzystanie z każdej z nich.

„W rzeczywistości mamy więcej wolnego czasu niż około 50 lat temu, a mimo to czujemy się bardziej zajęci niż kiedykolwiek”

dr Natalie Kerr

To jak zdrowo korzystać z przeszłości i przyszłości?

Rozpamiętywanie tego, co trudne, nie jest najlepszym pomysłem, ale już uczenie się na podstawie doświadczeń, jak najbardziej. Myśląc o przyszłości, niekoniecznie musimy się zamartwiać, ale możemy dać sobie szansę na przewidzenie pewnych rzeczy, przygotowanie się na nie. Nasza rzeczywistość konsumpcyjna, skoncentrowana na technologii, na rozpraszaczach, oczekiwaniach społecznych, porównaniach z innymi ludźmi i ich stylem życia, który widzimy w mediach społecznościowych, sprawiają, że nasza uwaga jest w dużym stopniu ukierunkowana na to, co ma być za chwilę, co może się wydarzyć, co możemy mieć, a nie na to, co już mamy.

Życie w niedoczasie może mieć związek z podkreślaniem swojego statusu społecznego? Myślę, chociażby o influencerach i osobach mocno widocznych w mediach społecznościowych. Oni ciągle coś robią, a jednocześnie na nic nie mają czasu. Często to podkreślają, ale również często zwracają na to uwagę osoby obserwujące – “jak na to wszystko znajdujesz czas?!”. To element budowania wizerunku? Sygnał, że nie mam czasu, bo prowadzę szalenie ważne życie?

Myślę, że jest to bardziej uniwersalne, nie dotyczy tylko influencerów. W wielu kręgach społecznych bycie zajętym jest postrzegane jako oznaka sukcesu i wyższego statusu. Niektóre osoby są “zawsze zajęte” lub budują taki wizerunek, ponieważ kojarzy się to z byciem ambitnym i skoncentrowanym. Social media to wzmacniają – nasza kultura w dużym stopniu jest odzwierciedlona online. Kolejny aspekt jest taki, że inni dostają komunikat, że mamy bardzo intensywny i napięty grafik, a jednak dajemy radę. To więc wyraz tego, że sobie radzę, osiągam wyznaczone cele.

Dołożyłbym do tego jeszcze presję na sukces zawodowy i wspomnianą wcześniej tendencję do porównywania się, którą wzmacniają media społecznościowe. Ludzie obserwują czyjeś dążenie do sukcesu, utożsamiają się, to staje się elementem ich tożsamości, zaczynają mieć poczucie, że powinni zwiększyć swoją efektywność i w rezultacie ta ich zajętość bywa odzwierciedleniem tego dążenia.

Brzmi jak zaklęte koło.

I wtedy faktycznie nie tylko prezentujemy, że jesteśmy zajęci, ale naprawdę jesteśmy zajęci. Na tym polega “kultura zapier*olu”, natychmiastowości, dużej zajętości. Do tego dochodzi niemal nieograniczony dostęp do informacji, oczekiwanie szybkiego reagowania. To też sprawia, że nam się wydaje, że my nie mamy czasu. A przy okazji, co się dzieje, gdy często mówimy, że nie mamy czasu?

Inni proponują nam pomoc?

Tak, komunikowanie, że wciąż brakuje nam czasu, przyciąga uwagę innych, sugeruje, że potrzebujemy wsparcia. Bywa zatem tak, że skoro ludzie mi pomagają, kiedy wyrażam zajętość, to staję się bardziej zajęty, żeby tego wsparcia otrzymywać więcej. I to jest moment, żeby wrócić do kwestii osób, które tworzą treści i na nich zarabiają w mediach społecznościowych. Jeśli prezentujemy treści, żeby coś uzyskać, to czy w konsekwencji mamy taką dużą zajętość celowo? Czy to się dzieje jako coś wtórnego? A co z naszym zdrowiem? Czy te treści stają się ważniejsze?

Starsza, smutna pani- Hello Zdrowie

Mam tutaj na myśli przede wszystkim dysproporcję pomiędzy tym, jakie jest nasze życie, a jak je prezentujemy, o fałszywą autentyczność, która ostatecznie zaczyna być szkodliwa – dla osoby, która taki “wiecznie zajęty” wizerunek kreuje, ale i osób, które ją obserwują.

Na przełomie XIX i XX wieku ekonomiści przewidywali, że kiedyś, w przyszłości symbolem bogactwa będzie czas wolny, a ostatecznym dowodem na osiągnięcie sukcesu miało być niepracowanie. W 1928 roku ekonomista John Maynard Keynes wygłosił wykład, w którym przekonywał, że ludzie w roku 2028 będą pracować tylko 15 godzin tygodniowo. Maszyny, a później kolejne nowinki technologiczne miały uwalniać nasz czas. Nic nie wskazuje na to, żeby te piękne wizje miały się urealnić.

To jest w ogóle bardzo ciekawe, bo wydaje się, że w pewnym sensie nasza kultura nie zmienia się tak szybko, nie przejmuje tego tempa technologicznych zmian, nie odzwierciedla tego, co było obietnicą innowacji. Jednocześnie zwróćmy uwagę, że są kultury, które mają to, czego my nie mamy – czas. Spójrzmy na przykład na Europę Południową, gdzie charakter postrzegania czasu jest inny niż chociażby w Polsce. Tam czas mocno wiąże się z tym, co relaksacyjne i społeczne, a w związku z tym tempo życia spowalnia, zmieniają się priorytety – u nas ważniejszy staje się sukces, nadążenie za gospodarką i technologią, tam – relacje społeczne.

W tym wszystkim zauważalny staje się rozdźwięk pomiędzy tym, że rozwój miał nasz czas uwolnić, a tak naprawdę sprawił, że działamy jeszcze więcej. I oczywiście to nie jest tylko wina jednostki, bo w czasie naszej rozmowy ustaliliśmy, że ukierunkowanie uwagi, percepcja czasu czy praktykowanie zdolności do bycia w chwili obecnej ma znaczenie, ale żyjemy w kulturze, która wręcz wymusza naszą dostępność, daje kolejne możliwości, które nieraz okazują się pułapkami, bo z jednej strony fajnie, że możemy być online, mamy nieograniczony dostęp do treści, a z drugiej sprawia to, że coraz więcej osób – chociażby w kontekście pracy zdalnej – ma trudność z rozdzieleniem czasu na pracę i odpoczynek. Granice u niektórych mocno się zacierają. I my też te nawyki przenosimy na innych, czyli skoro my jesteśmy dostępni cały czas, to spodziewamy się, że inni również będą.

Przestymulowanie bodźcami również sprawia, że nam się wydaje, że świat pędzi. Często doświadczamy tego w czasie wakacji lub świąt – tak bardzo chcemy odpocząć, być z rodziną i świętować, że ostatecznie padamy ze zmęczenia, bo skupiamy swoją uwagę nie na tym, na czym powinniśmy

Skojarzyło mi się to ze zdenerwowaniem, gdy ktoś nie odbiera telefonu trochę się przyzwyczailiśmy, że większość z nas ma “telefon przyklejony do ręki”…

To właśnie mocno widać w pracy i stąd też wynika często poczucie braku czasu – nowe zadania nieraz pojawiają się w godzinach, w których nie powinny, nagle do kalendarza wpada powiadomienie o spotkaniu, dostajemy maila o 22:00 i to powoduje niepokój. Wiele osób stawia granice i bardzo dobrze, ale chcę pokazać ogólną tendencję, która wpływa na nasze samopoczucie. Praca zdalna ma oczywiście wiele korzyści, ale jest też dużym wyzwaniem, bo, jak widać, technologie, nawet jeżeli uwolniły jakąś porcję czasu, to my bardzo szybko go zapełniamy nowymi zadaniami – tym bardziej, że te same technologie dają nam nowe możliwości i zmieniają oczekiwania.

Coraz częściej możemy usłyszeć o tzw. generation mute, czyli w wolnym tłumaczeniu – wyciszonej generacji. To zjawisko, zgodnie z którym rozwój technologicznych, który umożliwił nam utrzymywanie kontaktu z dużą liczbą osób, jednocześnie sprawił, że połączenia przychodzące wyzwalają dyskomfort. W zamian szczególnie takie generacje jak Millenialsi i Zetki preferują w ciągu dnia regularną wymianę wiadomości tekstowych i krótkich nagrań audio.

Znowu zaklęte koło! Ale właśnie – nowe technologie programują naszą uwagę. W książce “W trybach chaosu” autor opisuje, jak twórcy mediów społecznościowych testowali różne formy powiadomień, by przyciągać uwagę mózgu. Przecież nie bez powodu są one obecnie czerwone, alarmujące. Niby niewinne, a jednak to doskonale przemyślana strategia.

Media społecznościowe są tak projektowane, żeby dawać mózgowi poczucie oczekiwania nagrody. Najcenniejszymi walutami są tutaj uwaga, czas, percepcja, emocje. Pojawiają się jakieś rozwiązania i wymagania od producentów, żeby ograniczać to wykorzystywanie uwagi ludzi. Na przykład na Instagramie od niedawna pojawia się komunikat, że jest wieczór i aplikacja rekomenduje niekorzystanie z niej. To nie wynika oczywiście z dobrej woli, tylko z tego, że pojawia się coraz więcej danych o szkodliwym korzystaniu z mediów społecznościowych.

Spójrzmy na przykład na Europę Południową, gdzie charakter postrzegania czasu jest inny niż chociażby w Polsce. Tam czas mocno wiąże się z tym, co relaksacyjne i społeczne, a w związku z tym tempo życia spowalnia, zmieniają się priorytety – u nas ważniejszy staje się sukces, nadążenie za gospodarką i technologią, tam – relacje społeczne

Telefon to prawdziwy pożeracz czasu. Łatwo w nim przepaść. A czy może być tak, że powtarzanie, że nie mamy czasu, programuje w nas poczucie, że go nie mamy? Czy na przykład całkowita rezygnacja z tego hasła i niepowtarzanie go może być pierwszym krokiem do zmiany percepcji?

To działa w dwie strony. To, że ludzie mówią, że nie mają czasu, może być wynikiem tego, że nie realizują ważnych dla siebie potrzeb. W tym przypadku trzeba by najpierw sprawdzić, co to znaczy, że nie mam czasu. Czy to oznacza, że zaniedbuję realizację potrzeb związanych z odpoczynkiem i relacjami? Czy może w zakresie aktywności zawodowych? Jakie mam potrzeby i czy są one zrealizowane? Co mogę z tym zrobić?

I w drugą stronę – jeśli naszemu otoczeniu i samym sobie cały czas komunikujemy, że nie mamy czasu, to w rezultacie nasz mózg rejestruje to jako potencjalne zagrożenie. Później będzie to związane z poczuciem dystansu, przemęczeniem. Taka osoba żyje prawdopodobnie w poczuciu, że ma do wykonania bardzo dużo zadań. To może przybijać i obciążać. Dlatego warto się zatrzymywać, stawiać sobie granice, odpuszczać.

Tym bardziej że stawka jest wysoka. Ubóstwo czasowe wiąże się z wyższym poziomem depresji, lęku i stresu.

Często wynika to z tego, że zaniedbujemy relacje z innymi ludźmi. Jeśli ludzie sami przed sobą, ale też w interakcji z innymi, deklarują, że nie mają czasu, to nie jest to bez wpływu na te relacje. Jeżeli stopniowo wykluczamy siebie z ważnych momentów rodzinnych, społecznych, przyjacielskich, to za chwilę i inni mogą zacząć to robić.

Jeżeli komuś ciągle odmawiamy spotkania i powtarzamy, że nie mamy czasu, to w końcu ktoś przestanie nas zapraszać. Brutalne, ale chyba dość powszechne.

Tak niestety się dzieje. Jeżeli cały czas deklarujemy i mamy poczucie braku dostępności czasu, to siłą rzeczy, myśląc o równowadze pomiędzy pracą a życiem osobistym, prawdopodobnie proporcja będzie na niekorzyść tej drugiej sfery.

Poczucie zajętości też wynika z tego, że wykorzystujemy czas na rzeczy, które nie wnoszą wartości. Zgodnie z tzw. Regułą Parkinsona, praca ulega wydłużeniu tak, aby wypełnić cały czas przeznaczony na jej wykonanie. Jeśli więc pracujemy nad projektem i zdefiniujemy sobie, że będziemy nad nim pracowali trzy godziny, to najprawdopodobniej, jeśli w ogóle do niego usiądziemy, to możliwe, że te trzy godziny będziemy pracowali, ale w trakcie przyjdzie zmęczenie. I najprawdopodobniej my ten czas wykorzystamy, robiąc rzeczy, które odwracają uwagę, też męczą, ale dają poczucie, że w jakiś sposób zrobiliśmy sobie chwilę przerwy. Będziemy na przykład przeglądać media społecznościowe.

Wielką sztuką staje się ustalanie priorytetów, rezygnowanie z tego, co nam nie służy, umiejętność budowania i podtrzymywania relacji, wzmacnianie więzi. Jak podejmiemy to wyzwanie, to zapomnimy, co to znaczy “nie mam czasu”

Inaczej sytuacja wygląda, jeśli człowiek zdefiniuje, że przez godzinę będzie nad czymś pracować, a w kolejnej godzinie zaplanuje spacer albo rozmowę z kimś bliskim. To forma odskoczni, która relaksuje, ale też sprawia, że dzień nie przecieka przez palce. Skoncentrowanie uwagi na jednej aktywności sprawia, że mózg intensywniej przeżywa to doświadczenie, intensywniej analizuje, a my odczuwamy to właśnie w ten sposób, że czas płynie wolniej. Czasem warto też zwyczajnie się ponudzić, bo to pomaga wycofać się z procesu nadmiernego myślenia o przeszłości albo przyszłości. Przestymulowanie bodźcami również sprawia, że nam się wydaje, że świat pędzi. Często doświadczamy tego w czasie wakacji lub świąt – tak bardzo chcemy odpocząć, być z rodziną i świętować, że ostatecznie padamy ze zmęczenia, bo skupiamy swoją uwagę nie na tym, na czym powinniśmy. W neuronauce i psychologii już rozróżniamy dążenie do satysfakcji i samą satysfakcję.

Święta, święta i po świętach…

To poczucie, że ledwo się obejrzeliśmy i już “po świętach” wynika z dysproporcji. Za bardzo koncentrujemy się na zadaniach, na rozpraszaczach, które są mnie mniej wartościowe niż na przykład relacja z drugim człowiekiem, fajna rozmowa przy stole, może wspólne układanie puzzli.

Znalazłam w literaturze dwie strategie, które pozwalają walczyć z ubóstwem czasowym. Pierwsza to oddawanie czasu, do którego zalicza się wolontariat.

W eksperymencie opublikowanym w czasopiśmie naukowym Psychological Science ludzie czekali na wykonanie określonego zadania. Część z nich otrzymała informacje, że ostatecznie może spędzić ten czas, robiąc coś dla siebie, części z nich po prostu zwrócono czas na zrobienie tego, co tylko chcą, część z nich “marnowała” czas, robiąc nieistotne rzeczy, a pozostali robili coś dla innych. Sprawdzano, jaka w zależności od grupy była percepcja czasu. Tylko w grupie pomagającej innym zaobserwowano wzrost poczucia dostępności czasu i spadek presji związanej z czasem. Pomaganie i postawa współczująca zwiększają poczucie własnej skuteczności, a to w konsekwencji nie tylko wpływa na subiektywny odbiór czegoś tak obiektywnego, jak czas, ale także na przyszłą gotowość, by angażować się w podobne działania.

W przeszłości wiele razy proponowałem osobom studiującym mały eksperyment. Prosiłem, żeby w piątek, kiedy spotykają się ze znajomymi poza domem i wydają pieniądze w kawiarni czy restauracji, tym razem wybrali się na wydarzenie prospołeczne, przekazali środki na szczytny cel, sprawdzili, jak się czują po takim doświadczeniu. To zwykle sprawia, że ludzie czują się bardziej etyczni, mają więcej nadziei. Pojawia się lepszy nastrój, wzrost poczucia, że mogą radzić sobie z własnym życiem. Gdy ludzie są lepiej wyposażeni w zasoby, to, tak jak wspomniałem, wpływa to na postrzeganie czegoś tak obiektywnego, jak czas.

Zrobienie czegoś dla innych z tej perspektywy ma ogromny sens i to nie zawsze musi oznaczać uczestniczenia w wolontariacie. To czasem będzie czynność abstrakcyjna, związana z małym wysiłkiem, a nawet aktywnością online.

Poczucie przynależności, uczestniczenia w czymś ważnym, czymś wartościowym, ma sens. I my tego bardzo potrzebujemy. Wystarczy spojrzeć na sukcesy WOŚP-u czy różnych zbiórek charytatywnych. Chcemy się angażować, pomagać, by czuć się częścią czegoś większego, dającego poczucie sensu.

Mieszkanka Finlandii leżąca w ręczniku w saunie- Hello Zdrowie

Drugą strategią jest kupowanie czasu. Mniej szlachetne?

Być może, ale delegowanie obowiązków, bo tym w praktyce jest kupowanie czasu, jest równie ważne. W badaniu na ten temat grupą badawczą były osoby o bardzo różnym statusie społecznym, w tym milionerki i milionerzy. Zauważono, że mechanizm kupowania czasu jest uniwersalny. Działał u wszystkich i zespół badawczy próbował zrozumieć, z czego to wynika, dlaczego kupując czas, czujemy się lepiej. Okazało się, że sekret kryje się w tym, co ludzie robią z uwolnionym czasem, który sobie kupili – najczęściej był on wykorzystywany na kontakty z innymi. Lub zrobienie czegoś dla swojego dobrostanu. Jeżeli robimy to regularnie, podnosi to jakość naszego życia, czujemy się lepiej. Zapłacenie za usługę, za rozwiązania, za wykonanie zadania może być inwestycją, a nie stratą pieniędzy.

To ciekawe, że tym, co cudownie “rozciąga” czas i daje poczucie, że jest go więcej, są relacje. Z sobą i innymi.

To są doświadczenia, które dają poczucie sensu. To tym bardziej istotne, że współcześnie wiele osób wypełnia swoje dni czynnościami i rzeczami, które tego sensu nie oferują. Wielką sztuką staje się ustalanie priorytetów, rezygnowanie z tego, co nam nie służy, umiejętność budowania i podtrzymywania relacji, wzmacnianie więzi. Jak podejmiemy to wyzwanie, to zapomnimy, co to znaczy “nie mam czasu”.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: