Przejdź do treści

„Poronienie było dla mnie przeżyciem granicznym”. Agnieszka Bar wystawą opowiada o traumie trzykrotnej utraty

Projektantka Agnieszka Bar pozuje w czerwonej sukience we wnętrzach Galerii SIC! BWA Wrocław
Projektantka szkła Agnieszka Bar stworzyła wystawę "Droga przez Utratę", która opowiada o doświadczeniu poronienia / Zdjęcie: Wojtek Chrubasik
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Wystawa dała mi poczucie sprawczości, czyli to, czego poronienie mnie po części pozbawiło. Czułam, jakby ciało wymykało się mojej woli. Zastanawiałam się, gdzie jest ta moja kobiecość, gdzie ona się zaczyna, a gdzie kończy. Doświadczenie utraty zachwiało moją tożsamością. Musiałam odbudować ją na nowo. Teraz czuję się silniejsza, bliższa swojej prawdy, mam moc do życia – mówi znana projektantka szkła Agnieszka Bar, z którą rozmawiamy o żałobie, traumie trzykrotnej straty, bolesnych pożegnaniach i zaopiekowaniu się samą sobą, a przede wszystkim o wystawie „Droga przez Utratę”, która jest zapisem tych trudnych doświadczeń. Wystawę można oglądać w Galerii SIC! BWA Wrocław do 25 lutego br.

 

Marta Dragan: Na wystawie „Droga przez Utratę” w artystyczny sposób opowiada pani o prywatnym doświadczeniu poronień. Czy to oznacza, że przepracowała pani traumę trzykrotnej straty?

Agnieszka Bar, projektantka szkła: Zdecydowałam się opowiedzieć o swoim doświadczeniu językiem sztuki, gdy przeszłam owocnie przez proces terapii traumy. Wpływ na moje otwarcie i odwagę miało też pozwolenia sobie na głębokie wewnętrzne przeżywanie samego poronienia i tego co po. Gdyby nie to, być może nie potrafiłabym wyjść z tematem poza dom. Również szczere przeżywanie żałoby, która nadal ze mną jest i pozostanie w jakimś skrawku na zawsze, dało mi moc.

Pierwsze poronienie było w 2021 r., następne w kolejnym roku, a kilka miesięcy później straciłam trzecią ciążę. Tak więc trzy trudne doświadczenia w krótkim odstępie czasu. Każde było inne. Droga, która jest pokazana na wystawie, dotyczy głównie tej pierwszej, najbardziej bolesnej straty. Nie spodziewamy się jej, zaskakuje nas, tym bardziej, że poronienie wciąż społecznie jest pewnym tabu. Gdyby ten temat był, powiedzmy, bardziej „na stole”, to byłaby większa świadomość, że ciąża może skończyć się różnie. Dopiero gdy stajemy się uczestniczkami tego trudnego doświadczenia, zaczyna się proces samoedukacji. W naszej kulturze nie ma wiele miejsca na temat poronienia. I właśnie po to zrobiłam wystawę, by unaocznić i otworzyć rozmowę na ten temat.

Wspomniała pani, że pierwsze poronienie bywa tym najbardziej traumatycznym. Podobno pamięta się je 1:1.

To był czas pandemii, bardzo długo czekałam na karetkę, w tym czasie czułam się coraz gorzej. Mój partner z powodu zaostrzonych restrykcji covidowych nie mógł ze mną pojechać do szpitala, ani mnie później odwiedzić na oddziale. Roniłam w szpitalu w bardzo napiętej atmosferze wokół, sama będąc fizycznie wycieńczona, w lęku i w upokorzeniu. Zostałam potraktowana jak „problem”. Pamiętam jak przez mgłę krzyki i nerwowe reakcje pani ordynator.

O tym, że w szpitalu mogę poprosić o wsparcie psychologiczne, dowiedziałam się dopiero w trakcie drugiego poronienia w tej samej placówce. Nawet w trakcie obchodu nikt ze mną nie porozmawiał o tym, co dokładnie się stało, jak wyglądają moje wyniki, dzięki czemu mogłabym mieć wiedzę na temat swojego stanu zdrowia na tamtą chwilę. Spotkałam się ze znieczuleniem osób pracujących w szpitalu, nie usłyszałam żadnego ciepłego słowa. To było dojmujące.

"Droga przez Utratę" - wystawa Agnieszki Bar

„Droga przez Utratę” – wystawa Agnieszki Bar / Zdjęcie: Alicja Kielan

Jeszcze jakiś czas temu kobiety po poronieniu trafiały na sale z kobietami, które oczekiwały na poród. Pani też tego doświadczyła?

Po pierwszym poronieniu trafiłam na salę ośmioosobową, na której cały czas dochodziło do rotacji, ktoś przychodził, ktoś wychodził, ale kobiety w zaawansowanej ciąży nie kojarzę. Natomiast za drugim razem już tak. Były dwie kobiety na podtrzymaniu, z którymi na początku weszłam w dialog i było to przez chwilę OK. Natomiast wtedy już wiedziałam, jakie mam prawa i gdy poczułam, że źle mi to robi, poprosiłam o przeniesienie do innej sali. I to się udało, ale z automatu to się nie wydarzyło. Teoretycznie trafiłam do jednego z lepszych szpitali publicznych w swoim mieście, ale jak widać – sytuacje są różne.

Niewidzenie i niesłyszenie przez otoczenie tego, co tak naprawdę się dzieje z osobą po stracie dziecka, pogłębia kryzys

Jaka była pani droga przez utratę?

Bardzo różnorodna i nasycona zarówno trudnymi, jak i pięknymi momentami. Przeżyłam traumę w szpitalu ze względu na sposób potraktowania. Dotknęłam na chwilę totalnej wdzięczności za to, że żyję i że życie jest cudem. Doświadczyłam braku zrozumienia w środowisku pracy, z czym się mierzę. Niewidzenie i niesłyszenie przez otoczenie tego, co tak naprawdę się dzieje z osobą po stracie dziecka, pogłębia kryzys. Poznawałam siebie w bezradności. Doznałam innej, głębszej jakości relacji ze sobą, z partnerem, z kilkoma osobami, które mi towarzyszyły w tym czasie. Inne osoby naturalnie oddalały się z mojego kręgu znajomych. Zmieniało się dla mnie prawie wszystko i bezpowrotnie.

Urlop, który przysługuje kobiecie po poronieniu, a nazywa się urlopem macierzyńskim, potraktowałam jako czas, żeby zaopiekować się samą sobą. Nie zmuszałam się do działania, do spotkań, ograniczyłam swoje kontakty z ludźmi do minimum, byłam wycofana i zawodowo, i towarzysko, tego potrzebowałam. Po tych dwóch miesiącach urlopu nie byłam w stanie podjąć wyzwań zawodowych, które dotąd wypełniałam. Zmagałam się z zespołem stresu pourazowego i stanami depresyjnymi. Musiałam pójść na długie zwolnienie lekarskie i pozwolić sobie na zdrowienie. Nie pomagała terapia, choć prawdą jest, że nie była precyzyjnie dobrana na początku, bo chodziłam do osoby, która miała wówczas wolne terminy. Dopiero terapia traumy EMDR, na którą trafiłam z polecenia znajomej, zaczęła przynosić efekty. Był to ogrom pracy i zaangażowania w proces, ale zaczęłam odzyskiwać siły, realne widzenie, radzić sobie z powracającymi wspomnieniami i emocjami, które wówczas dominowały. W efekcie przewartościowałam swoje życie.

Joanna Frejus, O matko, depresja

Macierzyństwo było bardzo mocno wryte w pani wyobrażenia o przyszłości?

Jestem artystką, projektantką, to moje życie jest niestandardowe. Sporo wyjazdów, projektów o różnym natężeniu, więc macierzyństwo nie było zapisane jasno w moich planach. Zmieniło się to, kiedy poznałam mojego aktualnego partnera. Wówczas chęć bycia mamą i sprawdzenia się w tej roli uruchomiła się mocno. Tak bardzo pragnęłam, by pojawiło się nowe życie z nas, że nie miałam wyobrażenia, że coś może pójść nie tak. To mnie złamało. Pierwsze poronienie było dla mnie wyjątkowo bolesne, byłam w piątym miesiącu ciąży, więc ten najbardziej ryzykowny okres teoretycznie minął. Miało być z górki.

Jakie słowa chce usłyszeć kobieta, która ma za sobą ból poronienia?

W żałobie ważna jest akceptacja tego, co się wydarzyło, nie umniejszanie. Choć czasem nie tyle słowa są potrzebne, co obecność. Moje spotkania w tym czasie często były po prostu spacerami milczenia. Nie pomaga „będzie dobrze” ani „spokojnie, będziesz jeszcze mamą”, czy „następna ciąża będzie lepsza”, bo cokolwiek, co wychodzi w przyszłość, jest nieuznaniem tego, że w tej chwili jest pusto i beznadziejnie. Poronienie było dla mnie przeżyciem granicznym.

Co traciła pani wraz z perspektywą nieposiadania dziecka? Jakie były te największe konsekwencje poronień?

Każde poronienie traktowałam jako utratę części swojej kobiecości. Najbardziej dotkliwe było poczucie, że ciało wymyka się mojej woli. Zaczęłam zastanawiać się, gdzie jest ta moja kobiecość, gdzie ona się zaczyna, a gdzie kończy. Co poszło nie tak? Czy jestem wybrakowana? Czy jeśli raz straciłam ciążę, to będę tracić za każdym razem? Mierzyłam się też z myślami z kategorii obwiniających samą siebie, że czegoś nie zrobiłam dobrze, że coś przeoczyłam.

Mówi się o utracie wizji bycia mamą, jeśli się nią jeszcze nie jest, ale wizja to coś umysłowego, związanego z wyobrażeniami. Każda kobieta przeżywa ciążę inaczej, ja czułam ją bardzo na poziomie serca. Było mi ciepło, wraz z rosnącym ciałem przychodziło coraz więcej miłości, chęci zaopiekowania się sobą i zalążkiem nowego życia, które się rozwija. Coraz większą uwagą otaczałam przyszłe życie, owoc naszej miłości. Rodziła się więź, której nie potrafię opisać słowami, ale zrobiłam o niej pracę na wystawę. W relacji partnerskiej z każdym tygodniem ciąży mieliśmy inne wyzwania i wchodziliśmy na inny poziom bliskości. Wraz ze stratą dziecka czułam nieopisaną pustkę wewnątrz, tęsknotę, pogubienie sensu bycia. Straciłam apetyt na życie, którym żyłam wcześniej. To doświadczenie zachwiało moją tożsamością.

Korale, pierogi, filiżanka z czerwonego szkła ułożone na ziemi

Projekty wykonane ze szkła w pracy poświęconej babci / Zdjęcie: Alicja Kielan

Na jakich fundamentach zaczęła pani budować siebie od nowa? Jaki udział w tym procesie miała sztuka?

Wróciłam do rzeczy, które lubiłam jako dziecko. Przypomniałam sobie, jak z babcią chodziłam na zioła, jak zbierałyśmy nasiona, i bardzo tego zapragnęłam, zaczęłam się tym interesować, zbierać, suszyć. Zaczęłam też rysować i robić dużo manualnych rzeczy, takich jak szycie, którego też nauczyła mnie babcia.

Sztuka miała moc terapeutyczną. Większość prac na wystawie powstała na bazie moich snów, które pojawiały się w trakcie przeżywania żałoby. Nigdy wcześniej nie miałam aż tak wyraźnych snów. Zazwyczaj rano już ich nie pamiętałam. Te były piękne i bardzo rzeczywiste. Rysowałam je i później robiłam do nich notatkę. Początkowo robiłam to bez żadnego celu, właściwie jedynie po to, żeby je utrwalić, bo wydawały mi się niebywałe i niecodzienne. Dopiero gdy domknęłam proces terapeutyczny związany z poronieniem, pomyślałam, że mogłabym zrobić wystawę z tych prac.

Jako projektantka pracowałam często według jakiegoś briefu, w związku z tym wszystko od początku do końca było zaplanowane, miało swoje etapy, które trzeba było kontrolować. Ten proces manualnego kreowania w czasie rzeczywistym był dla mnie oderwaniem od tego, co robiłam zwykle na zamówienie. W trakcie szycia moja uwaga była skupiona na tej czynności, więc myśli sobie płynęły, mogłam je obserwować, ale nie przywiązywałam się do nich. To była bardzo terapeutyczna czynność, sięgałam po nią intuicyjnie, nie zdając sobie sprawy z jej mocy.

Wystawa „Droga przez Utratę” jest też wyjątkowa z jeszcze innego powodu. Do tej pory zajmowałam się głównie szkłem i w tej materii powstało większość projektów w moim studio. Na wystawie oczywiście też znalazły się szklane prace, które doskonale oddają kruchość życia czy delikatność wspomnień. Natomiast wiele opowiedziałam rysunkami, gliną czy tkaninami, które uszyłam ręcznie. Są tam kilometry przeszyć.

Nie jest prawdą, że w żałobie są fazy, które zamykają się jak rozdziały, jeśli raz je przeżyjemy. Czas leczy, ale nie jest to doświadczenie liniowe

Która praca jest pani najbliższa?

Wszystkie są znaczące, bo opowiadają o innym fragmencie żałoby. Najbardziej poruszająca dla widzów jest praca o tytule „Ukojenie”. To zapis performance’u, który odbył się dwa tygodnie przed otwarciem wystawy. Wraz z kręgiem bliskich kobiet odtworzyłyśmy jeden z moich barwnych snów. Położyłam się do wanny, zostałam otoczona przez kobiety i przykryta ziemią, z której następnie wyrosły rośliny. Nie spodziewałam się, że w trakcie tego zdarzenia wydarzy się rytuał i dla mnie, i dla tych kobiet, a nawet dla kobiety, która stała za kamerą. Choć niektórym ta scena kojarzy się z pogrzebem, to było bardzo kojące, odcinające od zmysłów doświadczenie, które skierowało mnie do samego środka siebie. Ciało przykryte wilgotną ciężką ziemią, poczucie bycia w bezpiecznej ciszy. Piękny i głęboki rytuał.

Na pierwszy planie praca przypominające grobowiec, w tle wanna wypełniona ziemią, na której rosną kwiaty - prace z wystawy Agnieszki Bar "Droga przez Utratę"

Prace nawiązujące do obrazów pojawiających się w snach artystki po sytuacji poronienia / Zdjęcie: Alicja Kielan

Przy utracie, jeżeli pozwolimy sobie na jej przeżywanie, a ja dałam sobie na to długi czas, to często wracają do nas utraty jakieś starsze, dawniejsze, których nie przeżyliśmy do końca. I dla mnie taką stratą była śmierć babci, która towarzyszyła w moim wychowaniu. Nie zdążyłam się z nią pożegnać. Była to dla mnie bardzo trudna strata, której z uwagi na brak zasobów nie przeżyłam jakoś sensownie, nie mogłam się z nią pogodzić, a więc się od niej odcięłam. I przyszła do mnie na nowo. W trakcie żałoby po poronieniu miałam kilka snów z udziałem babci, dlatego jedną z prac w ramach tej wystawy zrobiłam o wspomnieniach związanych z nią. Uczciłam to, co od niej dostałam, czyli miłość do wszelkich manualnych czynności, którą we mnie zaszczepiła. W tej pracy też wykorzystałam ziemię do uformowania grobowca, na którym umieściłam przedmioty codziennego użytku, które lubiła i których używała babcia.

Z jakim odbiorem spotkała się pani wystawa?

Wystawa uruchamia niejako mówienie o doświadczeniu poronienia. To nie jest łatwe, łatwiej od tego po prostu uciec. Na Instagramie odezwało się do mnie wiele kobiet, które też przeżyły stratę. Pisały, że są poruszone tym, co zobaczyły. Jedne wyszły ukojone, otulone i zrozumiane, inne z prawdziwym, głębokim smutkiem. Moje prace są takie wprost, używam dosłownych form jak ten grobowiec i dlatego są one tak dojmujące. Dodatkowo, z kuratorką Joanną Kobyłt ułożyłyśmy wystawę w nieoczywistą ścieżkę jak w parku krajobrazowym. Prace nie są ustawione chronologicznie, trzeba między nimi meandrować, by poczuć to, co dzieje się w trakcie żałoby. Ona ma swoją dynamikę. Nie jest prawdą, że w żałobie są fazy, które zamykają się jak rozdziały, jeśli raz je przeżyjemy. Czas leczy, ale nie jest to doświadczenie liniowe. Czasem napotykamy na te trudne emocje, po chwili przychodzą lżejsze, cieplejsze i później znów mierzymy się z bolesnymi, wracamy do tego samego, tylko z nieco innym spojrzeniem.

Co jest na końcu drogi tej żałoby? W jakim miejscu pani teraz jest?

Pokuszę się o odpowiedź, że nie ma końca drogi w żałobie. Jeśli straciliśmy coś dla nas cennego, możemy ją nosić w sercu na zawsze. Jestem w miejscu większej akceptacji do życia i tego, co się pojawia, ale i w większej prawdzie ze sobą. Jestem wdzięczna za to głębokie doświadczenie. Pojawiły się emocje, które dały mi siłę, by zbudować swoją tożsamość na nowo. Wcześniej w życiu prywatnym i zawodowym często zdarzało mi się wpadać w pułapkę, w wir obowiązków, zleceń i nie zastanawiać się, czy jest mi z tym dobrze. Te graniczne przeżycia utraty sprawiły, że sprawdzam ze sobą, czy to, co do mnie przychodzi, jest tym, czego chcę i czy jest zgodne z moimi wartościami. To bardzo cenna lekcja.

Wystawa z kolei dała mi poczucie sprawczości, czyli to, czego poronienie mnie po części pozbawiło. Teraz czuję się żywa, wolna, w prawdzie. Poczułam w sobie misję, by wspierać innych, mam do tego moc. Będę szukać sposobów i ścieżek, żeby temat utraty i poronienia kontynuować.


Wystawę Agnieszki Bar „Droga przez Utratę” można oglądać do 25 lutego w Galerii SIC! BWA Wrocław.

kuratorka wystawy: Joanna Kobyłt
kuratorka galerii: Mika Drozdowska
organizator: BWA Wrocław

W czwartki o godz. 17:00 projektantka zaprasza na oprowadzania po wystawie. W ostatni czwartek, 22 lutego Agnieszka Bar oprowadzi odwiedzających w towarzystwie kuratorki, a zwieńczeniem będzie warsztat manualny, który poprowadzi artystka. Szczegóły można śledzić na stronie BWA Wrocław

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: