Przejdź do treści

W 7. miesiącu ciąży trafiła na SOR z opuchniętą nogą. Po niespełna dwóch godzinach zmarła

Pani Marta miała opuchniętą nogę, rodzina wezwała karetkę
Wstępne wyniki sekcji zwłok wskazały, że pani Marta zmarła z powodu zatoru / Zdjęcie: Adobe Stock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Pani Marta spodziewała się pierwszego dziecka. Była w siódmym miesiącu ciąży, gdy zauważyła wyraźnie nabrzmiałą, opuchniętą nogę. Jednocześnie odczuwała duszności i ból w klatce. Rodzina wezwała karetkę. „Odjechali bez sygnałów, na spokojnie, pomalutku” – relacjonują bliscy 34-latki w reportażu „Uwaga! TVN”. Po niespełna 2 godzinach młoda kobieta zmarła. Nie udało się uratować także dziecka.

Miała duszności i opuchniętą nogę

Szczegóły tragedii, do której doszło w połowie lutego, próbował ustalić reporter Mariusz Zieliński w programie „Uwaga! TVN”. Pani Marta mieszkała w Gdańsku, ale pojechała do Włocławka, by odwiedzić rodzinę. To miał być jej ostatni wyjazd przed porodem. Nad ranem źle się poczuła.

„Siedziała na kanapie. Zauważyłem, że robi sobie okład. Miała nabrzmiałą, opuchniętą nogę. Duszności i ból w klatce” – relacjonuje Marcin Kłaczyński, szwagier pani Marty w rozmowie z reporterem „Uwaga! TVN”.

Bliscy 34-latki natychmiast wezwali karetkę pogotowia. Z ich relacji wynika, że ratownicy najprawdopodobniej nie rozpoznali na czas objawów choroby, stąd ich reakcja nie była adekwatna do powagi sytuacji. 

„Marta pokazała ratownikowi nogę, ten się przyglądał. W tym czasie bardzo ciężko łapała oddech. Ratownik mówi: 'Pani nie histeryzuje. To jest histeria'” – wspomina pan Marcin. I dodaje: „Miała problem, żeby utrzymać się na nogach, a oni ją na siłę przeciągali do karetki, na nogach. Położyli na łóżku. Miała silne duszności i podali jej tlen. Odjechali bez sygnałów, na spokojnie, pomalutku”.

„Jechali około 20 minut. Google Maps pokazuje, że rowerem jedzie się 22 minuty” – dodaje Kamil, partner pani Marty.

Siedząca kobieta w ciąży- Hello Zdrowie

„Personel karetki nie rozpoznał zakrzepicy”

Na SOR-ze pani Marta dostała 3 punkty w 5-stopniowej skali, co oznaczało, że ma czekać na konsultację lekarza do godziny. Z relacji świadków wiemy, że zajęli się nią dopiero, jak spadła z noszy, na których ją mieli. Pomocy niestety nie miała” – mówi w programie „Uwaga! TVN” partner pani Marty.

Kobieta trafiła na oddział patologii ciąży. To tam doszło do zatrzymania akcji serca. Padła decyzja o cesarskim cięciu. Niestety lekarzom nie udało się uratować ani 34-latki, ani dziecka. Wstępne wyniki sekcji zwłok wskazały, że pani Marta zmarła z powodu zatoru wywołanego najprawdopodobniej oderwaniem się skrzepu, który powstał w żyłach.

W dokumentacji medycznej, którą otrzymała rodzina zmarłej 34-latki, zauważono sporo nieścisłości.

– (…) A tam: brak obrzęku, brak duszności, brak jakiegokolwiek bólu. Dla nas to niepokojące, jak ratownik mógł zaznaczyć brak obrzęku, bólu w klatce czy duszności. Nic tam nie jest zaznaczone” – wskazuje Marcin Kłaczyński. „Osoby przyjmujące na SOR-ze też nie widziały obrzęku nogi czy duszności? Przecież te objawy były widoczne” – dodaje.

Ignacy Baumberg, lekarz z ponad 40-letnią praktyką w medycynie ratunkowej, w reportażu programu „Uwaga! TVN” komentuje, że zapis „bez obrzęków kończyn dolnych” w karcie medycznej „to tak drastyczna niezgodność między treścią wezwania i zdjęciem, które zrobiła pacjentka, że trudno się do tego odnieść”. I stwierdza: Personel karetki nie rozpoznał zakrzepicy. Przynajmniej tak wynika z dokumentacji. To wymaga wyjaśnienia”.

Zdaniem eksperta, pacjentka trafiła na oddział położniczo-ginekologiczny, ponieważ uznano ją za „osobę z dominującymi objawami sugerującymi jakąś patologię w procesie ciąży”. Dopiero lekarze z oddziału patologii ciąży, reanimujący panią Martę, właściwie rozpoznali zakrzepicę.

„Podano lek przeciwkrzepliwy, czyli w momencie, jak lekarze zobaczyli pacjentkę, to prawdopodobnie nie mieli cienia wątpliwości, że mamy do czynienia z ciężkim powikłaniem choroby zakrzepowo-zatorowej. Szkoda, że tej kobiety na początku nie widział lekarz. Ci, co reanimowali, nie mieli wątpliwości” – mówi Ignacy Baumberg.

Karolina Welka, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Włocławku, stwierdziła, że „szpital dopełnił wszelkie czynności, które były możliwe do zastosowania w tak trudnej sytuacji”. Sprawę bada Prokuratura Rejonowa we Włocławku i to ona wyjaśni, czy nie doszło do błędu w sztuce lekarskiej.

Źródło: uwaga.tvn.pl

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: