Przejdź do treści

„Matczyna rana przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Ale można ją uzdrowić” – mówi Aneta Gajda-Boryczko, terapeutka

Aneta Gajda-Boryczko / Fot: Izabela Grzebieniak
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Kobieta, która czuje, że ma matczyną ranę, musi przejść przez wszystkie etapy: odrzucenia matki, bo tak się buduje tożsamość, etap złości, żalu, aż do przyjęcia siebie samej, czyli swoich uczuć jako dziecka – tych, na które nie było przestrzeni przy matce. To jest jeden z powodów, z których powstaje matczyna rana, kiedy matka nie jest w stanie być dla nas kontenerem, przyjąć nas z naszymi emocjami. Te wszystkie etapy, łącznie z nienawiścią, są do przejścia – tłumaczy Aneta Gajda-Boryczko, terapeutka Gestalt.

 

Monika Szubrycht: Czym jest matczyna rana?

Aneta Gajda-Boryczko: Czy mogę wyjątkowo odpowiedzieć na pytanie pytaniem?

Proszę.

Jak mnie zapraszałaś do tego wywiadu, to jaką miałaś koncepcję? Bo jakąś miałaś.

Od razu wyświetlił mi się fragment „Czułej przewodniczki” Natalii de Barbaro, w którym wyciąga z samochodu ciężkie zakupy i prosi syna, by jej pomógł. Jego „zaraz” uruchamia jej zranienie, ciąg myślowy: „Nie, to nie, sama sobie poradzę, nie musisz mi pomagać”. Proponując ten temat, byłam przekonana, że chodzi o poczucie krzywdy u matki.

To ja trochę skomplikuję sprawę i pokażę dwa inne wymiary. Jeden to obszar zrodzony z koncepcji grzechu pierworodnego odbitego na macierzyństwie i nakładający się na niego patriarchat. Bo jaki mamy przekaz w społeczeństwach, gdzie obowiązywał katolicyzm? „Będziesz rodziła i wychowywała w bólu”. To jest coś, co nam wszczepiono, z czym żyjemy. Jest grzech pierworodny, czyli coś między matką a dzieckiem i to się dzieje cały czas. Kobieta czuje ból – ten obraz natychmiast usadawia matkę w roli poświęcającej się cierpiętnicy. Na wszystkich poziomach. Możemy wychodzić z Kościoła katolickiego, twierdzić, że jesteśmy racjonalistkami, agnostyczkami, ateistkami, ale gdy wychowałyśmy się w kulturze przesiąkniętej pewnymi ideami, to mamy jej podstawowe introjekty. Inaczej mówiąc, siedzą nam te przekonania w korze czołowej, często w sferze nieświadomej, nie mamy z nimi świadomego kontaktu, ale mają ogromny wpływ na nasze życie i wybory. W efekcie w naszym kręgu kulturowym macierzyństwo jest obarczone raną.

Dlaczego?

Z zasady, bo tylko Maryja rodziła bez grzechu, wszyscy inni z grzechem. Kobieta miała rodzić i wychowywać w bólach, a mężczyzna pracować w pocie czoła. To jeden obszar. Kolejny, który w sobie nosimy, to rana dziecka: córki i syna, powstająca w okresie dzieciństwa. I trzeci: patriarchalna kobieca rana, przekazywana z matki na córkę, która też ma wymiar indywidualny i kulturowy. Jest taka książka „Odkrywanie Wewnętrznej Matki” Bethany Webster, która to autorka definiuje matczyną ranę jako systemowe pozbawienie praw kobiet przez patriarchat, leżące u źródeł kobiecej traumy.

Mam propozycję, żebyśmy mówiły o matczynej ranie w sensie indywidualnym małymi literami, a o Matczynej Ranie w sensie kulturowym, jako dziedzictwie patriarchatu – dużymi literami. Czyli o wymiarze indywidualnym, zarówno u matki, jak i u córki, czy dziecka w ogóle, bo przecież syna to też dotyczy, jak i o kulturowym wymiarze tej rany. Skąd się wzięła i jak jest przekazywana w kulturze z pokolenia na pokolenie.

Rozumiem zatem, że Matczyną Ranę każdy z nas ma, bo wyrósł w takiej, a nie innej kulturze?

Tak. Można powiedzieć, że to jest coś, w czym się zanurzamy. Nie pojawia się w wyniku relacji między matką a dzieckiem, tylko przychodzimy na świat, a to jest rana wpisana w naszą kulturę. Za tym idzie mechanizm samospełniającej się przepowiedni. Matczyna Rana, ta pisana dużymi literami, implikuje powstanie matczynych ran zarówno u matki, jak i dziecka.

Nie pocieszasz…

Nie pocieszam, ale jeśli my tego w końcu nie zdekodujemy, nie zauważymy, że cały czas się kręcimy w kółko – bo matka jest początkiem i końcem. Kiedy mówię „matka”, nie chodzi tylko o kobietę. Mówię o pewnej jakości – pierwotnej jakości macierzy. Nie pożerającego matrixa, ale karmiącej macierzy. Jeśli tego nie zdekodujemy, rozpadniemy się jako gatunek, wspólnota gatunkowa, a kto wie, czy nie zabierzemy ze sobą innych gatunków. Ten sposób postrzegania rozszerza się bowiem na matkę naturę – Ziemię. Jeśli cały czas u podstaw życia będzie rana, to dobrze nie będzie nigdy.

A jeśli miałybyśmy skupić się na jednostce? Matczyna rana dotyczy też tego, co czuje dziecko. Po czym możemy poznać w dorosłym życiu, że taką ranę mamy? Co takiego nam się przytrafia, że powinniśmy wrócić do przeszłości?

Mimo że jestem terapeutką, uważam, że to nie ICD czy DSM, czyli klasyfikacje chorób i zaburzeń, są powodem, dla którego trzeba wracać do przeszłości, tylko odczucia indywidualne danej osoby. Jedynym sensownym powodem, by grzebać w przeszłości, jest dla mnie cierpienie. Jeżeli bardzo cierpisz, jeżeli czujesz, że coś jest nie tak, nawet na poziomie ciała, to trzeba się zastanowić, dlaczego tak jest. Jesteśmy coraz lepiej wykształceni, żyjemy na wyższym poziomie niż kiedykolwiek i coraz dłużej, tymczasem relacje i więzi są coraz bardziej niestabilne, a nasze ciała coraz mocniej krzyczą o ratunek.

Ludzie od ustawień Hellingerowskich czasami wiążą ciało z ojcem. Nie zgadzam się z tym. Uzależnienie od jedzenia na przykład jest ewidentnie związane z matką i niestabilną, raniącą więzią z nią lub jej brakiem. Przy osobach z anoreksją czy bulimią pojawia się niestabilna więź pierwotna. Coraz częściej się ostatnio mówi o CPTSD (complex post-traumatic stress disorder – dop. red.), czyli odłożonym zespole stresu pourazowego, który też bardzo mocno jest związany z objawami somatycznymi. Przy czym, kiedy mówię, że coś jest związane z matką, jestem ostrożna, bo wchodzi tu czynnik kulturowy. Matka, poczynając od Freuda, została obarczona wszystkim. Psychologicznie matka jest nie tylko osobą. To jest pewna jakość, a tę jakość może dać dziecku ojciec, babcia, dziadek, cała wioska. Nikt nie jest w stanie 24 godziny na dobę dać dziecku koregulacji, a tym obarcza się matkę.

Kiedy psychiatrzy zaczęli obserwować relacje z matką, już wtedy było to związane z patriarchalnym podziałem, że kobieta jest z dziećmi, wychowuje je i zajmuje się nimi, a mężczyzna idzie w świat zdobywać pożywienie. Podejrzewam, że matczyna rana nie występuje w społecznościach plemiennych, jak do tej pory nie natknęłam się na takie badania. Zresztą tam nie ma powodu występować, bo dziecko wychowuje wioska. To wioska, plemię jest matką. Funkcję macierzyńską pełnią wszyscy, matka może iść odpocząć, może zająć się czymś innym, dzieci są poniekąd wspólne. Jeżeli matce zabraknie siły, zdrowia, cierpliwości, reguluje to cała wspólnota. Powiedziałabym, że za matczyną ranę bezpośrednio odpowiada społeczeństwo i cywilizacja, nie kobieta-matka.

„Będziesz rodziła i wychowywała w bólu”. To jest coś, co nam wszczepiono, z czym żyjemy. (...) Nie mamy z tymi przekonaniami świadomego kontaktu, ale mają ogromny wpływ na nasze życie i wybory. W efekcie w naszym kręgu kulturowym macierzyństwo jest obarczone raną

Afrykańskie przysłowie mówi: „Żeby wychować dziecko, potrzebna jest cała wioska”.

Kiedyś były rodziny wielopokoleniowe, była też bliskość sąsiedzka. Nie wiem jak ty, ale ja pamiętam, jak sąsiadki mnie karmiły, zajmowały się mną, kiedy nie było mamy, nikt o nic nie pytał, to było po prostu naturalne. Tak samo jak to, że przychodziła do mnie na obiad połowa podwórka i mama dzieliła tak, żeby każdy dostał sprawiedliwie.

Dzisiaj: O Matko Boska! (nomen omen). Co by się stało! Chyba trzeba by donieść do opieki społecznej na taką matkę, której dziecko ma klucz na szyi. Sama chodziłam z kluczem na szyi przez parę lat i to mi nie zaszkodziło, bo żyłam w osiedlowej wiosce. Dziś mamy oczekiwanie, że matka i ojciec przejmą obowiązki wszystkich ludzi w pokoleniach albo w plemieniu. Jak mają to zrobić? Mogą się podzielić: ojciec pójdzie i będzie zdobywał, ale jeżeli na nim będzie leżał cały ciężar utrzymania rodziny, to będzie zmęczony, więc jak przyjdzie do domu, będzie chciał odpocząć. I zastanie tam kobietę, która cały dzień siedzi z pieluszkami, jest wykończona i ona też będzie chciała odpocząć. Jak oni to mają zrobić?

W momencie, kiedy coraz bardziej zaczynamy się segregować, na przykład na seniorów, którzy jak przejdą na emeryturę, to chcą cieszyć się życiem, na osoby, które nie decydują się rodzić dzieci, tylko realizować ambitne cele, ale jak jadą na wakacje, to chcą być w strefach wolnych od dzieci albo osiedlach, gdzie ich nie ma. Mają do tego prawo, to jest oczywiste. Tylko w momencie, w którym poupadały wielopokoleniowe rodziny, matki z dziećmi, gdzie ojciec musi zarabiać, zostają totalnie same – ośmielę się powiedzieć – na placu boju. Tego żadna kobieta nie jest w stanie udźwignąć, bo to przekracza siły człowieka, tego się nie da zrobić.

W jeszcze trudniejszej sytuacji znajduje się matka, która zostaje z dzieckiem czy dziećmi sama, bo alimenty w naszym kraju to już zupełny absurd. Oczekiwania w stosunku do matki pozostały takie, jak wtedy, kiedy wychowanie rozkładało się na całą wioskę. Teraz wszystko złożono na jej barki. Jaka jest możliwość, żeby jedna osoba zaspokoiła wszystkie potrzeby drugiej osoby, nawet takiej malutkiej? W tym momencie wszyscy możemy zgłosić się na terapię, bo mniejszą lub większą matczyną ranę będziemy mieć wszyscy.

I wszystko możemy nią tłumaczyć? Począwszy od bólu głowy, przez małe zarobki, kończąc na nieudanym związku?

Umówmy się, że jeżeli powołuję się na kogoś, jakiś autorytet lub teorię naukową, przytaczam jego słowa i podaję nazwisko, ale za swoje poglądy biorę całkowitą odpowiedzialność, dobrze? Teraz to moja teoria. To, że pracowałam z osobami na każdym etapie życia, a szczególnie z kobietami, które mnie fascynują – od małych dziewczynek do seniorek – pomaga mi pewne rzeczy zobaczyć z szerszej perspektywy, również z perspektywy zmiany społecznej, jaka się dokonywała. I ona jest ogromna. Gdyby zrobić test psychologiczny mojej prababci, myślę, że tam mogłaby wyjść solidna psychopatia. Już na początku mojej drogi terapeutycznej odkryłam, tak bolesne wspomnienia z prababcią, że stanowią one trzon mojej traumy. Z dzisiejszej perspektywy wiem, że w tamtych czasach było to zupełnie normalne. Ona musiała taka być, bo inaczej by nie przetrwała. Zupełnie inaczej musi się zachowywać kobieta, która jest sama, urodziła dwójkę dzieci, nie ma żadnego oparcia, żadnego zabezpieczenia finansowego czy osobowego, niż kobieta, która pochodzi z uprzywilejowanej rodziny, ma wsparcie finansowe i każde inne. To wszystko przekłada się na kulturę.

Antropolożka Sarah Blaffer Hrydy w swojej książce „Kobieta, której nigdy nie było” pokazuje, że rodzaj macierzyństwa naczelnych jest absolutnie zależny od warunków, w których żyją. Inaczej zachowują się goryle żyjące w warunkach, w których trudno jest przetrwać – mają tylko jedno dziecko, bo tylko tyle są w stanie przenieść na plecach. Można by powiedzieć, że ich struktura charakteru jest bardzo agresywna, bo muszą walczyć o zasoby. Zupełnie inaczej mają się regulujące wszystko seksualnością bonobo, które żyją tam, gdzie jest bardzo dużo jedzenia. Kiedy miałaś matkę, która musiała walczyć o każdy dzień, nie dziw się, że nie chodziła w pięknej sukience, nie rysowała ci jednorożców i nie mantrowała cały czas. Ona musiała przetrwać. Gotowa w każdej chwil do walki lub ucieczki. Z tobą na plecach.

Zapracowana, zagoniona, zestresowana mama nie ma przestrzeni na „pomieszczenie” dziecka, bo niby jak? Zwłaszcza gdy sama nosi matczyną ranę

A co dopiero, jeśli mówimy o wcześniejszych pokoleniach kobiet, które żyły w czasie wojny i tuż po niej. Na nie powinniśmy patrzeć z zupełnie innej perspektywy.

To, o czym mówisz, jest bardzo ważne. Kobieta, która czuje, że ma matczyną ranę, musi przejść przez wszystkie etapy: odrzucenia matki, bo tak się buduje tożsamość, etap złości, żalu, aż do przyjęcia siebie samej, czyli swoich uczuć jako dziecka – tych, na które nie było przestrzeni przy matce. To jest jeden z powodów, z których powstaje matczyna rana, kiedy matka nie jest w stanie być dla nas kontenerem, przyjąć nas z naszymi emocjami. Te wszystkie etapy, łącznie z nienawiścią, są do przejścia.

Dużo mówi się w literaturze o matczynej ranie w kontekście tzw. narcystycznej matki. „Mam ranę, bo mama wtedy i wtedy na mnie nakrzyczała/bo tak reagowała/bo mnie nie widziała” – jeżeli w tej kobiecie, mężczyźnie, w tym dziecku, pozostał lęk w ciele i duszy, to jest to rana. Natomiast z czasem, kiedy się zaczyna więcej przypominać, rozszerza się pole widzenia. Co takiego tam się zadziało? A może było tak, że wcześniej dziecko włożyło paluszek do gniazdka i krzyk mamy z tego wynikał? Potem widzi się, że mama była zmęczona, bo pracowała 16 godzin itd. Z tunelowego, dziecięcego widzenia zaczynamy przechodzić do coraz szerszej perspektywy i wtedy matka z pewnego konstruktu społecznego, bogini, wielkiej doskonałej matki, staje się człowiekiem. Ale do tego trzeba dojrzeć.

My kulturowo potrzebujemy osób starszych, które są w stanie opowiadać o tym, tłumaczyć: „Masz prawo tak się poczuć, tak to przebiega, przytulę cię, bądź z tym, masz prawo tak powiedzieć” – i nie stawać jednocześnie w opozycji do tej matki, twierdząc, że ja będę dla ciebie lepszą matką. Albo, że damy ci pigułkę, która wyleczy ranę i ona się zabliźni, albo zaszyjemy ją igłą z nitką. Mamy mało dojrzałych ludzi, którzy sami wyszli z tych ran, wygoili je i rozszerzyli swoje myślenie. Mówię o naszym kręgu kulturowym, gdzie świadomość psychologiczna dopiero się zaczyna. Świadomość w znaczeniu znajomości siebie, nie imponowania sobie wiedzą i koncepcjami. Mamy mało dojrzałych osób bez głębokich ran, traum wojennych i traum powojennych. Brakuje u nas przeciwwagi, dojrzałych, mądrych dziadków. Spotykam ich, kiedy jeżdżę do małych miasteczek, wiosek, gospodarstw agroturystycznych. Tam tacy ludzie są, tylko my im nie dajemy głosu. Dajemy głos narcystycznym celebrytom. Przestaliśmy odróżniać wiedzę od mądrości.

Często trudno to odróżnić, bo wydaje się, że są ze sobą powiązane. Wiedzę możemy czerpać z książek, mądrość z doświadczenia, o to chodzi?

Kiedy przyjdzie kobieta lub mężczyzna z matczyną raną, specjalista zdiagnozuje ją i powie: „Tu i tu powoduje to takie a nie inne odkształcenia, przekonania, zachowania, objawy somatyczne, pewne rzeczy zadziały się neurologicznie” – i powoła się na przeczytane książki. Osoba mądra pozwoli się wypłakać, utuli, opowie o swoich doświadczeniach, o swoim błędzie, o tym, jak sama się czegoś nauczyła. Dawniej mądrzy dziadkowie byli nosicielami tej prawdy. Wiedza zastąpiła mądrość, to nie to samo. Nie chciałabym być tą od wiedzy.

W indywidualnym wymiarze literatura mówi, że tym, co powoduje matczyną ranę i jest przekleństwem naszych czasów, jest narcystyczna matka. Suzan Forward używa określenia „matczyna rana”, mówiąc o matkach, które nie potrafią kochać. Matczyna rana przekazywana z pokolenia na pokolenia oznacza tak naprawdę odcięcie kobiety od emocji. Poraniona kobieta odcina się od swojego ciała, a przecież jesteśmy noszeniakami, ssakami, potrzebujemy bliskości. Tymczasem mama odcięta od własnego ciała jest zamrożona. A jak jest zamrożona, to ciepło ją boli, bo odmrażanie boli. Odpycha dziecko, nie jest w stanie mu dać tego, czego ono potrzebuje. Kiedy na zewnątrz czeka świat, gdzie premiowane są wiedza i wygląd, matka chce od dziecka, żeby błyszczało. Wtedy pojawia się coś, co Karyl McBride nazwała syndromem pustego lustra – dziecko nie ma w kim odzwierciedlić swojego żywego, kształtującego się ja. Nie ma kogoś, kto trzyma ramy dla niego i jego kształtującej się osobowości. Matka ma trzymać ramę, dziecko potrzebuje pomieszczenia swoich emocji. W tej ramie dziecko może krzyczeć, płakać, złościć się. Ma również odzwierciedlać dziecko, nazywać to.

Na przykład?

„Jak zagryzasz zęby, a twoje policzki czerwienieją, widać, że się złościsz” – to jest miękkie i płynne nadawanie granic, powiedzenie dziecku: widzę cię, istniejesz. Nazywanie świata jego wewnętrznych przeżyć, a z czasem pokazywanie korelacji między tymi przeżyciami a światem zewnętrznym. Nie nadaję kształtu, którym dziecko nie jest, tylko wydobywam kształt, który jest, odwrotnie niż się dzieje w przypadku narcyzmu matki. Tam jest narzucona fasada, wepchnięcie dziecka albo ucięcie czegoś, co nie pasuje, wyciągnięcie, gdy czegoś brakuje. Wtedy też powstaje matczyna rana, bo nie było przestrzeni dla mnie, nie wiem, kim jestem, zagubiłem się. Wiem, co to jest podziw, szukam go, ale jestem pusty w środku. Nie dość, że nie ma tam moich uczuć, bo nie było na nie przestrzeni, to jeszcze nie ma tam uczuć mamy, jest czarna dziura. To boli. I zasysa. Tę dziurę zapełniamy uzależnieniami wszelkiego typu, w tym od sukcesu, podziwu, pracy.

Mamy już wiedzę psychologiczną, dużo mówi się o tym, że matka jest wystarczająco dobra, nie musi być najlepsza, że ważne, by potrafiła odzwierciedlać uczucia dziecka. Kiedyś mówiło się, że maluch uczy się przez przykład, teraz, że bardziej przez to, jak się emocjonalnie czuje w rodzinie. Dobrymi matkami możemy być za 200 lat, kiedy psychologia wejdzie na jeszcze wyższy poziom.

Pamiętaj o elemencie, jakim jest środowisko. Nie wystarczy, że kobieta będzie miała tę wiedzę, jeszcze musi na nią zareagować mężczyzna i musi zareagować system. Możemy sobie chcieć odzwierciedlać, ale jeżeli świat będzie taki jaki jest, premiowane będą zachowania narcystyczne, to unikając matczynej rany i dając naszym dzieciom ciepło i bliskość, z punktu widzenia społecznego wychowamy kaleki. Będą postępowały bliskościowo i empatycznie, a nie to jest najlepiej opłacane. Najlepiej opłacane jest stworzyć sobie wizerunek na Instagramie, skrajnie narcystyczny wizerunek przekładający się na relacje i pożerający bliskość – ze sobą i z innymi. To raz. A dwa: zapracowana, zagoniona, zestresowana mama nie ma przestrzeni na „pomieszczenie” dziecka, bo niby jak? Zwłaszcza gdy sama nosi matczyną ranę.

Zgodziłam się na ten wywiad, bo od lat towarzyszy mi myśl o napisaniu książki z matczyną raną w roli głównej i może jestem już gotowa, by napisać o relacji matki z córką, bo głęboko wierzę, a nawet wiem, że ranę matczyną można uzdrowić. Bo sama to zrobiłam i dlatego, że wielokrotnie widziałam to w moim gabinecie

Liczę na to, że przyjdzie nowe i, jak z każdą rewolucją, dużo się zmieni. Premiowane będą relacja i empatia.

Na pewno jedna rzecz jest tutaj oczywista. Matka może nie współuczestniczyć w budowaniu rany, czyli być otwarta na żywotność dziecka. Jeżeli widzi dziecko, jeżeli jest w stanie zrobić przestrzeń dla jego uczuć, jest dla niego „czystym zwierciadłem”, a nie „krzywym lustrem” w tych pierwszych latach, bo potem oczywiście wszystko się zmienia – z wiekiem coraz bardziej potrzebna jest relacja z mamą jako osobą. Czyli stopniowo mama coraz mniej ma być obiektem odzwierciedlającym, pomieszczającym, a coraz bardziej ma być osobą w relacji. U nas jest to zupełnie pomieszane. Bez względu na wiek dziecka oczekuje się, że matka będzie doskonałym zwierciadłem i kontenerem. Nie – to jest potrzebne przez pierwsze miesiące i lata życia. Stopniowo matka ma coraz mniej być obiektem, a coraz więcej osobą w relacji, a tego też nas nikt nie uczy.

Może intuicja powinna wystarczyć? Czy bez nauki się nie obejdzie?

Mam czasami taki pomysł, żeby wszystkich psychologów i psychoterapeutów wsadzić do rakiety i wysłać na Marsa (śmiech). Siebie też. Oczywiście, kiedy mówię „wszystkich”, to przesadzam. Mam wspaniałych kolegów i koleżanki, którzy pracują z żywymi osobami, a nie jednostkami chorobowymi w drodze do idealnej normy. Ja też staram się, jak mogę i jak umiem. Sama najbardziej jestem dumna z mojej pracy, gdy osoby, które ode mnie wychodzą, wychodzą bez matczynej rany. Mam nadzieję, że coraz lepiej umiem tak towarzyszyć, że potrafią one uzdrowić nie tylko siebie – bo to nie ja uzdrawiam – ale też swoją relację z matką, co niekoniecznie oznacza, że spotykają się z mamą codziennie na herbatce. Bywa i tak, że się widują dwa razy do roku albo w ogóle. Nie o to chodzi w uzdrowieniu matczynej rany.

I sama pracuję nad swoją matczyną raną. Byłam niechcianym dzieckiem, więc praktycznie przez 50 lat pracowałam nad matczyną raną. Jednym z najtrudniejszych momentów był ten, w którym dopuściłam do siebie fakt, że moja mama mnie nie kochała. I zadziało się coś bardzo dziwnego – kiedy pozwoliłam sobie to poczuć, napłynęła do mnie falą miłość wszystkich tych ludzi, którzy mnie po drodze kochali. Kiedy pozwoliłam sobie nazwać to, że moja mama nie umiała mnie kochać, przestałam sobie wmawiać, że miłość między mną i moją mamą płynęła w obie strony. Nie, ona była tylko z mojej strony, bo dziecko kocha zawsze. Przeszłam, a chwilami przeczołgałam się przez piekło. Po przyjęciu tego wszystkiego okazało się, że moja mama mnie jednak kocha, bo to, że miłość nie płynie, to nie znaczy, że jej nie ma. Dzięki przejściu tego procesu jestem dziś gotowa na chorobę i śmierć mamy. Gdyby mi to ktoś powiedział trzy miesiące temu, nie uwierzyłabym. Dzisiaj jestem gotowa ją przewijać, gdy będzie trzeba, być przy niej. Jest we mnie spokój i zgoda na to, że zostanie, i na to, że odejdzie.

Zgodziłam się na ten wywiad, bo od lat towarzyszy mi myśl o napisaniu książki z matczyną raną w roli głównej i może jestem już gotowa, by napisać o relacji matki z córką, bo głęboko wierzę, a nawet wiem, że ranę matczyną można uzdrowić. Bo sama to zrobiłam i dlatego, że wielokrotnie widziałam to w moim gabinecie. Nawet jeśli jest bardzo głęboka. Do tej pory nie byłam jej gotowa napisać, bo nie chciałam zranić mojej mamy. Nie chciałam, żeby przeczytała, ile zadała mi cierpienia, co nie znaczy, że wielu rzeczy jej nie wyjaśniłam, ale ona od lat jest krucha, bo jest ciężko chora. Teraz wiem, że tego wywiadu nie przeczyta, że odchodzi. I zadziwiające jest, że mogę o tym powiedzieć z miłością.

Czytałam, że niektóre kobiety mogą wyleczyć tę ranę dzięki temu, że same zostają matkami. Czy to możliwe?

Tak, zdecydowanie i to matkami córek. Dla mnie był to wielki dar, bo gdybym urodziła chłopców, podtrzymałabym stary układ. Natomiast, kiedy urodziły się moje córki, powiedziałam, że choćbym miała zrobić tylko jedną rzecz w życiu, powstrzymam ten międzypokoleniowy walec. Wtedy nie wiedziałam, o czym mówię, dzisiaj wiem. Oznaczało to: „Uzdrowię tę międzypokoleniową ranę”. Dużo czasu mi zajęło zrozumienie, że mam ją uzdrowić w sobie. Nie mam uzdrawiać mamy, sióstr i moich dzieci albo klientek. Nie. Mam uzdrowić ją w sobie i myślę, że mogę powiedzieć, że zadanie wykonane.

Masz dużą odwagę, żeby mówić o swoich uczuciach i swoich przeżyciach. Niektórzy uważają, że profesjonaliści nie powinni tego robić, podobnie jak lekarzom nie pozwala się mówić o załamaniu nerwowym i o tym, że zażywają leki antydepresyjne. Mają być nieskazitelni, by budzić zaufanie innych.

Jest też duża część pacjentów i klientów, którzy tego oczekują. W przypadku terapeuty czy psychologa, który pracuje terapeutycznie, tym co jest niedopuszczalne, jest nieświadomość, zwłaszcza swoich słabych punktów. Ja od samego początku byłam świadoma, że jednym z głównych powodów, dla których zdecydowałam się na tę drogę, było to, że chciałam pomóc moim dzieciom. Co nie oznacza, że w jakikolwiek sposób wykorzystywałam moich klientów, bo kiedy ktoś decyduje się na podróż ze mną, ma w pewnym sensie taki status jak moje dzieci. Jakiś czas temu miałam rozmowę z moim superwizorem, którego wreszcie po wielu mękach, zdecydowałam się zapytać: „Czy ja mogę kochać moich klientów?”. Popatrzył na mnie i powiedział: „Tak, pani Aneto, może pani kochać swoich klientów”. Odetchnęłam z ulgą. Czasami myślę, że ta moja niechciana przez mamę miłość wychodzi mi nadwyżkami. Skoro tyle lat była niechciana, choć mama teraz pięknie ją przyjmuje i dużo się zmieniło między nami, to niech idzie tam, gdzie jest na to przestrzeń. Chciałabym, żebyśmy tę rozmowę zadedykowały mojej mamie, bo to także dzięki niej.

 


Aneta Gajda-Boryczko – terapeutka, trenerka rozwoju osobistego oraz umiejętności interpersonalnych i doradca rodzinny. Pracuje w konwencji Gestalt, wzbogaconej o elementy racjonalnej terapii zachowania, pracy z ciałem, psychodramy, NVC (Porozumienie bez Przemocy), pracy z głęboką wyobraźnią oraz relaksacje i rytuały. Prowadzi terapię indywidualną, terapię par, warsztaty i grupy rozwojowe oraz terapeutyczne, udziela również konsultacji wychowawczych. Główne obszary jej zainteresowań zawodowych dotyczą pracy z osobami w sytuacji: kryzysów rozwojowych i egzystencjalnych, traumy, pożegnania i żałoby, problemów w zakresie relacji międzyludzkich (w tym międzypokoleniowych); uzależnienia od miłości, psychosomatyka i seksualność.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: