Przejdź do treści

„Nie ma treningu, od razu jest życie. Wpadasz w nie po uszy i właściwie masz przegwizdane” – zauważa poetka Justyna Tomska

Justyna Tomska / Archiwum prywatne
Justyna Tomska / fot. Alicja Dybowska
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Mój tato pod koniec zaczął porządkować dokumenty. Gdy przyjeżdżałam w odwiedziny, zdarzało mu się wspomnieć, co gdzie leży, np. że gwarancja do pieca gazowego w górnej szufladzie, a karty bankomatowe w środkowej. To był jego cichy sposób, żeby nas przygotować. Może i siebie” – opowiada Justyna Tomska, dla której doświadczenia związane z chorobą bliskich i ich stratą były impulsem do powstania tomiku wierszy „List do patomorfologa”.

 

Agnieszka Łopatowska: Odpisał ci coś ten patomorfolog?

 Justyna Tomska: Nie, ale ciągle czekam. (śmiech) Może teraz, kiedy ukazał się tomik, jakiś do mnie napisze i odpowie na niektóre moje pytania. Ten, do którego skierowałam swoje wiersze, jest rzeczywistą osobą. Podpisał się pod raportem z sekcji zwłok mojego taty, w którym napisał, że jego serce miało kształt kropli wody, a żyły chrzęściły. Takie sformułowania, pośród bardzo zimnego języka, który przeważał w tym dokumencie, były dla mnie wybuchem poezji. Coś się wtedy we mnie uruchomiło i zaczęłam zapisywać.

Twój tata zmarł niespodziewanie czy chorował?

Chorował, leczył się i powiedziano nam, że został wyleczony. Ale okazało się, że choroba zaatakowała jakimś drugim obiegiem i bardzo szybko zniszczyła organizm.

Mama wtedy też już była chora.

Tak. Widać już było, że jej płuca nie pracują tak, jak powinny. Jak napisałam w jednym z wierszy – kiedy w rodzinie chorują dwie osoby, wszyscy koncentrują się na chorobie, która wygląda na poważniejszą. Zdarza się też często, że gdy choruje w domu mężczyzna, to na nim skupia się cała uwaga kobiet. I nie ma znaczenia, jak one się czują. Nowotwór zawsze “wygra” z na przykład obturacyjną chorobą płuc. A wiesz, że 300 milionów ludzi na świecie, z czego w Polsce 2,5 miliona cierpi na tę chorobę? (dane WHO z 2019 roku – przyp. red.) Nowotwory są strasznymi chorobami, ale w jakiś sposób oswojonymi, bo dużo się o nich mówi. O POChP w większości ludzie nie wiedzą nic. A ona przecież dotyka tak wielu osób, łączy się z depresją, wycofaniem z życia, ciągłym lękiem, że się człowiek udusi.

Ładnie pan pisze, jak poeta.
Serce o zbliżonym do kropli kształcie.
(zazdroszczę panu,
nikt bliżej serca ojca nie był)

Wzięłyście z siostrą na siebie ciężar przeprowadzenia rodziców przez obie choroby, śmierć jednego z nich, kilka śmierci drugiego, o czym za chwilę. To była naturalna decyzja?

Rodzice się nami opiekowali, kiedy byłyśmy małe. Teraz, kiedy sami potrzebowali opieki, my – córki zaczęłyśmy ogarniać rzeczywistość tak, jak oni kiedyś ogarniali ją nam. Nie byliśmy rodziną bez problemów, ale zbudowaliśmy na tyle silną więź, że nawet się z siostrą nie zastanawiałyśmy nad wzięciem na siebie tej odpowiedzialności. Zresztą takie problemy będą nas, okołoczterdziestolatków, dotyczyć coraz częściej. Ta zamiana ról.

Wcześniej wiele rozmawiałaś o poważnych chorobach i śmierci z artystami, ludźmi kultury, twoje wywiady zostały zebrane w książce „Okiem pacjenta”. Przygotowały cię w jakiś sposób na to, co czekało cię podczas opieki nad bliskimi?

Niestety nie, a szkoda. Nie wydaje mi się, żeby można było się nauczyć takich rzeczy poprzez czytanie, poprzez zgłębianie teorii. Napisałam zresztą o tym w jednym wierszu, że nie ma czegoś takiego jak trening, jest od razu życie. Wpadasz w nie po uszy i właściwie masz przegwizdane.

Nie mam poczucia, że Polacy są oswojeni ze śmiercią. Mimo że jest integralną częścią życia, zazwyczaj nas zaskakuje. Nie wiadomo, jak się zachować, kiedy komuś umrze ktoś bliski. Nie kultywujemy już zwyczajów, które miały na celu wyprawienie kogoś na tamten świat. Myślisz, że są szanse na to, byśmy zaczęli śmierć oswajać?

Prędzej czy później będziemy musieli to zrobić, bo społeczeństwa się starzeją i trzeba będzie sobie z tym poradzić. Ale nie mam pewności, czy gdybym musiała trzy dni spędzić przy zwłokach mojego bliskiego, oswoiłabym się z jego śmiercią. Mój tato pod koniec zaczął porządkować dokumenty. Gdy przyjeżdżałam w odwiedziny, zdarzało mu się wspomnieć, co gdzie leży, np. że gwarancja do pieca gazowego w górnej szufladzie, a karty bankomatowe w środkowej. To był jego cichy sposób, żeby nas przygotować. Może i siebie. Czasami mam wrażenie, że w ten sposób chciał o nas zadbać. Czy mu się udało? Nie wiem. Nie wiem, czy da się w ogóle przygotować na śmierć. Wokół nas jest dużo śmierci. Pewnie mi powiesz, że jest ich tak dużo, że większość informacji o nich po nas spływa…

Moja latami szlifowana
odwaga do życia
zbiegła się z czasem,
gdy życie w ojcu zaczęło
ogłaszać
upadłość

Nie. Powiem ci, że to zależy, jak są od nas blisko, a nie ile ich jest. Jedna śmierć bliskiego znajomego wstrząśnie tobą o wiele bardziej niż kilkuset osób, które zatonęły na chińskim promie.

Te trzynaście godzin i pięć minut spędziłam z moim tatą. Odszedł przy mnie, ale czy to mnie przygotuje na kolejne śmierci, które przyjdą? Kiedy wydarzały się te kolejne – niedopełnione na szczęście – śmierci mamy, nie byłam na nie gotowa. Rozwalały mnie tak samo, jak – ta jednorazowa – śmierć taty. Teraz pewne ukojenie płynie dla mnie z tego, że tamtej nocy trzymałam go za rękę. Towarzyszenie jest ważne i dla tego, który odchodzi, i dla tego, który przy nim jest.

Świadomość tego, że śmierć jest kresem cierpienia, pomaga dać odejść?

Mnie wtedy pomogła. Nie da się ukryć, że to krzepiąca myśl. Działa niestety krótko. Zaraz po wszystkim wolałabyś, żeby ten, który odszedł, wstał i poszedł z tobą na kaw

Twoja mama umierała osiem razy, z czego cztery przy tobie.

Dwa razy byłam wzywana do szpitala, żeby się pożegnać, dwa razy wyrzucali mnie z sali na korytarz, gdy nadchodził krach. W szufladzie szpitalnej szafki odkryłam karteczkę z ostatnim namaszczeniem. Raz zobaczyłam puste łóżko, które – jak się potem okazało – zamieniali na inne. Nogi się pode mną ugięły. To wszystko było trudne.

Mówię jej umierałaś 8 razy,
ale ani razu do końca.
Nic nie pamiętam, córuś, mówi matka

Jak się teraz ma mama?

Jej wola życia jest tak silna, że jest moją bohaterką i mam od kogo czerpać dobre wzorce.

Poezja pomaga przeżyć żałobę?

Nie wiem. Nie wiem też, czy mnie pomogło pisanie. Nie wiem, czy komuś przyniesie ulgę czytanie. Daję sobie prawo do tej niewiedzy. Być może pierwsze notatki były w jakiś sposób dla mnie terapeutyczne. Ale to były notatki, nie literatura. Praca nad tekstem pojawiła się później i wymagała już innego stanu umysłu. Wymagała maksymalnego skupienia oraz oddania się tematowi poprzez formę, u mnie poprzez formę wiersza. To wymagająca forma. Na szczęście mój umysł potrafi się do niej dostroić, choć nie czuję, żeby to była tak w stu procentach moja zasługa.

Poezja nie jest łatwym gatunkiem. Nie byłoby łatwiej tych historii zapisać w formie fabuły czy pamiętnika?

Ta umiejętność dostrojenia się umysłu do rejestru wiersza sprawia, że stał się on dla mnie naturalnym sposobem wyrazu. Przez lata pisałam prozę i wydawało mi się, że to jest moja ścieżka. W pewnym momencie okazało się, że jednak w poezji swobodniej się wypowiadam. Nie mam tego „kija w tyłku”, który mam, gdy siadam do prozy. Ale widać w moich wierszach, że moje korzenie to proza. Nie posługuję się środkami wyrazu naturalnymi dla poezji.

Na szczęście matka zrobiła mnie w konia.
Na szczęście matka pies na życie.
I jestem teraz parę stów do przodu.
W niedzielę zrobimy sobie z matką wielkie żarcie

Mało w nich metafor, to fakt.

Ale jest rytm i melodia, pauzy i powtórzenia. Wydaje się, że to wystarczy. Zależało mi też, aby zbudować tę książkę jak opowieść. Żeby były wyraźnie zarysowane początek, środek i koniec. Wiem, że niektórzy z łatwością w nią wchodzą i czytają od deski do deski, jak czyta się kryminał. A inni, z powodu nieustannego powtarzania się pewnych motywów i mocny ładunek emocjonalny, dozują sobie lub porzucają opowieść w połowie. Metafor u mnie tyle, co kot napłakał. Ale lubię porównania. (śmiech)

Myślisz, że nieco zapomniana poezja będzie miała szansę się odrodzić, dotrzeć do większej publiki?

Wydaje mi się, że renesans poezji już nastąpił. Z zaskoczeniem obserwuję, że wielu moich znajomych czyta poezję. Nawet tacy, po których bym się tego nie spodziewała. Widzę wiersze w gazetach, rozmowy z poetami. Poezja nie da się zabić. Swoją formą pasuje do współczesności. Nie zajmuje dużo czasu, ale zapada w człowieka i zostaje w nim na dłużej. Jestem przekonana, że ten rodzaj wyobraźni, który buzuje w poezji, jest na tyle potrzebny i na tyle ciekawy dla czytelnika, że zawsze będzie miejsce dla poetów.

Myślę też, że to co niszczy ten świat, to krótkowzroczność ludzi. Tylko wyobraźnia może nas uratować. To nie jest moja autorska myśl. Żałuję, że nie jest. (śmiech) Wiele osób już o tym mówi, a ja się z tym zgadzam.

Jakie chciałabyś zostawić emocje swoim czytelnikom?

Wierzę, że literatura jest po to, żeby nas krzepić, rozwijać, pokazywać nowe światy. Czynić nas trochę bardziej ludzkimi. Jako dwudziestolatka myślałam, że literatura może zbawić. Ale nie, nie może. Za to może nam trochę urozmaicić życie. Jakie emocje chciałabym zostawić? Nie wiem, czy można je tak z góry zaplanować, pisząc. Może tak robią najwybitniejsi? Ale czy nawet im nie wymyka się to spod kontroli i na tym polega piękno sztuki? Że ona pracuje na trochę innym poziomie rzeczywistości. Mocno współpracuje z podświadomością i wyobraźnią, a te, jak chcemy wierzyć, przynależą do świata wolności.


*Cytaty pochodzą z tomiku wierszy Justyny Tomskiej „List do patomorfologa”, wydawnictwo Znak 2021.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.