Przejdź do treści

„Obkleiłabym Polskę plakatami i billboardami z hasłem: Otyłość to choroba, która zabija” – mówi Magdalena Gajda, rzeczniczka praw osób chorych na otyłość

Magdalena Gajda / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Mieliśmy przypadek rocznego malucha, który ważył 20 kg. Otyłość wynikała u niego z zespołu wad genetycznych, ale rodzicom przez wiele miesięcy wpajano, że źle go odżywiają. Każdą osobę, która choruje na otyłość, należy traktować indywidualnie i tak podchodzić do diagnostyki oraz leczenia – tłumaczy Magdalena Gajda, pierwsza w Polsce społeczna rzeczniczka praw osób chorych na otyłość, która wspólnie z dziennikarką medyczną Małgorzatą Wiśniewską prowadzi serię podcastów „JEST GRUBO. Rozmowy o życiu osób z większą masą ciała”.

 

Ewa Podsiadły-Natorska: Szacuje się, że ok. 65 proc. osób w Polsce ma zbyt dużą masę ciała. Dlaczego więc często wydaje nam się, że to problem marginalny, dotyczący niewielkiej liczby osób?

Magdalena Gajda: Przekonanie, że jest to problem marginalny, moim zdaniem bierze się z niezrozumienia faktu, że otyłość jest chorobą. 65 proc. społeczeństwa oznacza, że ponad 20 mln Polaków ma większą masę ciała, czyli objawy otyłości. Tylko nie wszyscy znajdują się w pełnym rozkwicie choroby. Wśród tych 65 proc. są osoby, które – mówiąc potocznie – mają nadwagę. Fachowo jest to stan przedotyłościowy, podobnie jak w cukrzycy mamy stan przedcukrzycowy. Nadwaga oznacza stan alarmowy, że coś złego dzieje się w organizmie i powinniśmy zacząć działać. Natomiast na otyłość, od stopnia pierwszego do trzeciego (tzw. otyłość olbrzymią), choruje ok. 7 mln ludzi w Polsce.

To wciąż bardzo dużo!

Oczywiście. Tyle że nie zdajemy sobie sprawy, że nadwaga to już początek choroby otyłości. Utożsamiamy ją bardziej z defektem estetycznym. Myślimy, że to tylko kilka dodatkowych kilogramów, z którymi sobie poradzimy jakąś dietą odchudzającą. Często jednak zdarza się, że w pogoni za metodami redukcji masy ciała nieskonsultowanymi z lekarzem wpadamy w pętlę. Tracimy kilka kilogramów, czasem bardzo szybko, najczęściej jednak te kilogramy wracają – i to w zwiększonej liczbie. Wtedy na dobre zaczyna rozwijać się choroba otyłości.

Drugi powód, dla którego moim zdaniem traktujemy chorobę otyłość jako problem marginalny, wiąże się z programami telewizyjnymi, często zagranicznymi, które pokazują życie osób z otyłością tzw. skrajnie olbrzymią, u których BMI (wskaźnik masy ciała) przekracza 50. Te osoby zwykle ważą od 150 kg w górę – 200, 300 i ponad. Tak, osoby o takiej wadze też w Polsce żyją. Mam wrażenie, że przez te programy wyrobiliśmy sobie opinię, że otyłość jako choroba dotyczy wyłącznie osób, u których jest ona tak skrajnie zaawansowana. Musimy jednak wiedzieć, że jeśli, przykładowo, jakaś pani ma 160 cm wzrostu i waży 110–120 kg, to ona już choruje na otyłość trzeciego stopnia, czyli tzw. olbrzymią. Przez to, że mamy zaburzony obraz choroby i jej poszczególnych etapów, nie dociera do nas faktyczna skala problemu.

Osoby z otyłością stykają się z różnego rodzaju stygmatyzacją i dyskryminacją. Słowo „grubas” jest bardzo mocną inwektywą. Nie zdajemy sobie sprawy, że otyłość to nie jest problem tylko estetyczny?

To w ogóle nie jest problem estetyczny. Fakt, my utożsamiamy nadmiar tkanki tłuszczowej z pewnym elementem atrakcyjności naszego ciała albo wręcz atrakcyjności człowieka.

Nie da się ukryć.

Prawda? Natomiast nie przywykliśmy do tego, żeby traktować nadmiar tkanki tłuszczowej jako objaw choroby. Badacze wymieniają ok. 50 głównych czynników rozwoju choroby otyłości, a według niektórych szacunków tych czynników może być nawet dwa tysiące! Zatem nadmiar tkanki tłuszczowej to nie jest element naszej atrakcyjności, a objaw choroby – podobnie jak wysoka temperatura, katar, zmiany skórne.

Dlaczego chorujemy na otyłość?

Po pierwsze, musimy uzmysłowić sobie jedno: współczesna choroba otyłości jest czymś zupełnie innym niż otyłość, z którą mieliśmy do czynienia 50 czy 100 lat temu. Współczesna choroba otyłości wiąże się z wieloma różnymi czynnikami – genetycznymi, hormonalnymi, psychologicznymi, metabolicznymi i środowiskowymi. Dlatego niebywale trudno diagnozuje się otyłość u osób dorosłych, a jeszcze trudniej u dzieci, zwłaszcza małych. Mieliśmy przypadek rocznego malucha, który ważył 20 kg. Otyłość wynikała u niego z zespołu wad genetycznych, ale rodzicom przez wiele miesięcy wpajano, że źle go odżywiają. Każdą osobę, która choruje na otyłość, należy więc traktować indywidualnie i tak podchodzić do diagnostyki oraz leczenia.

Po drugie, wszyscy, globalnie – czy to osoby szczupłe, czy grube – jesteśmy ofiarami rozwoju cywilizacyjnego. Nie musimy wychodzić z domu, żeby dostarczono nam jedzenie. A kiedyś jedzenie częściej produkowaliśmy i uprawialiśmy sami. Natomiast dziś, nawet jeśli chcemy mieć żywność nieprzetworzoną, bio, to wystarczy, że wejdziemy do internetu i ją zamówimy. Tak samo jest z aktywnością ruchową – mamy jej coraz mniej. Zastępują nas maszyny. Gatunek ludzki nie sprostał wymaganiom współczesnej cywilizacji. Staliśmy się jej ofiarami.

Od pewnego czasu dużo mówi się o fatfobii, czyli niechęci do osób z wyższą masą ciała. Mamy też body shaming, czyli zawstydzanie i upokarzanie osób z otyłością.

Brutalna prawda jest taka, że dyskryminacja osób chorych na otyłość ani w Polsce, ani na świecie nie jest tak mocno potępiana jak inne formy wykluczenia. Potępia się rasizm, dyskryminację ze względu na wiek, płeć czy orientację seksualną, natomiast nikt nie mówi o tym, że należy potępiać jakiekolwiek przejawy dyskryminacji ze względu na masę ciała. Ja po 10 latach działalności społecznej pod tym względem jestem dosyć radykalna; obkleiłabym Polskę plakatami i billboardami z hasłem: „Otyłość to choroba, która zabija”. Bo gdy umiera osoba z otyłością, to ze świecą szukać karty zgonu, w której lekarz wpisze, że chorobą-matką była u niego właśnie otyłość. Zazwyczaj podaje się bezpośrednią przyczynę śmierci, np. niewydolność wielonarządową, niewydolność krążenia, nowotwór. A tak naprawdę otyłość, jeśli nie jest leczona, prowadzi do niepełnosprawności i śmierci.

Przypominam sobie bardzo niefortunną, łagodnie mówiąc, kampanię społeczną „Jedz ostrożnie”; na plakatach w słowie ŻRYJ przekreślono literę R (ŻYJ). Nasuwa mi się wniosek, że ciągle sprowadzamy otyłość do tego, że ktoś za dużo je.

Jeśli chodzi o tę kampanię, to myślę, że zabrakło wiedzy i myślenia strategicznego. Są w Polsce organizacje, które specjalizują się w działaniach antydyskryminacyjnych związanych z otyłością. Wystarczy poprosić je o konsultację takiego projektu; my takie rzeczy wychwytujemy w lot. W przypadku tamtej kampanii sprawa była o wiele bardziej bulwersująca, ponieważ dotyczyła nie tylko osób z większą masą ciała, chorujących na otyłość, ale również bardzo dużej grupy osób z wszelkimi innymi zaburzeniami odżywiania, które mogą, choć nie muszą mieć związku z nadwagą czy otyłością. Te zaburzenia wynikają z bardzo poważnych problemów, często natury emocjonalnej.

Tutaj mała dygresja: w ubiegłym roku został wydany przez Polskie Towarzystwo Badań nad Otyłością pierwszy w Polsce podręcznik do leczenia otyłości „Obesitologia kliniczna” (łac. obesitas, ang. obesity – otyłość). Gdy więc jakikolwiek lekarz mówi mi: „Proszę mniej jeść, a więcej się ruszać”, to ja odpowiadam: „Panie doktorze, podręcznik do leczenia otyłości ma 800 stron”.

Gdy umiera osoba z otyłością, to ze świecą szukać karty zgonu, w której lekarz wpisze, że chorobą-matką była u niego właśnie otyłość. Zazwyczaj podaje się bezpośrednią przyczynę śmierci, np. niewydolność wielonarządową, niewydolność krążenia, nowotwór. A tak naprawdę otyłość, jeśli nie jest leczona, prowadzi do niepełnosprawności i śmierci

Jak to było w pani przypadku? Pani na otyłość choruje od dziecka.

Urodziłam się w 1971 roku z obustronnym zwichnięcie stawów biodrowych. Wada została wykryta dosyć późno, bo miałam niespełna rok, zaczęłam stawiać pierwsze kroczki. Leczono mnie, m.in. wstawiając między nóżki specjalne deseczki, rozpórki, jednak nie przyniosło to żadnego rezultatu. Moi rodzice cudem znaleźli lekarkę-ortopedę w Warszawie, która zaczęła mnie leczyć bezoperacyjnie. Polegało to na tym, że na dwa lata zostałam unieruchomiona w domu, gdzie całe dnie siedziałam na specjalnym wyciągu ortopedycznym. Nie mogłam się nawet położyć. Chodziło o wyrobienie panewek w stawach biodrowych, co po tych dwóch latach się udało. Dzięki temu uciekłam od wózka inwalidzkiego. Do tej pory nie mam kłopotów ze stawami biodrowymi, jednak w okresie leczenia zaczęła się u mnie rozwijać choroba otyłości. Z jakiego powodu – dotąd nie zostało to określone.

Rodzice szukali dla pani pomocy?

Tak, jeszcze zanim poszłam do szkoły, zwracali lekarzom uwagę, że ładnie rosnę do góry, ale na wszystkie inne strony również. Rodzice próbowali się dowiedzieć, co robić. Przypominam, że to były lata 70. Najpierw słyszeli od lekarzy, że jestem dzieckiem i z tego wyrosnę. Potem, kiedy zaczęłam dorastać, lekarze stwierdzili, że nie należy wprowadzać jakichś radykalnych metod – wtedy się jeszcze mówiło odchudzania – ponieważ zakłóci to moją gospodarkę hormonalną, a przecież się rozwijam, więc to może mieć negatywny wpływ na mój organizm. Natomiast kiedy miałam 18, 19 lat na konsultacji u kolejnego lekarza moja mama usłyszała od pani doktor: „Boże, co pani z tym dzieckiem zrobiła?”. Często przytaczam tę historię, bo jest kilkadziesiąt lat później, a rodzice dzieci z nadwagą i otyłością wciąż słyszą w gabinetach podobne rzeczy.

Moi rodzice podejmowali samodzielne próby odchudzenia mnie, stosując metody z „marketingu szeptanego”. Przeszłam taką samą drogę jak większość osób chorujących na otyłość. Były diety i zwiększona aktywność ruchowa. Ja w ogóle byłam bardzo aktywnym dzieckiem, grałam w badmintona, przez jakiś czas trenowałam tę dziedzinę. Często wychodziłam z domu i spędzałam czas na podwórku. Na wakacje wyjeżdżałam do dziadków na wieś, gdzie pomagałam w gospodarstwie. Ruszałam się cały czas. Ale też nie było wtedy takiego dostępu do żywności jak teraz. Potem były zioła, masaże, medycyna niekonwencjonalna: akupunktura, akupresura, bioenergoterapia, hipnoza.

Aż tak?

O tak, bo sytuacja zrobiła się dramatyczna. Przez jakiś czas przyjmowałam lek odchudzający, ale krótko; został wycofany z rynku, bo miał negatywny wpływ na organizm. Przeszłam więc przez wszystko i mając 24 lata, dowiedziałam się o szpitalu w Zabrzu oraz o prof. Marianie Pardeli, który wykonywał operacje chirurgicznego leczenia otyłości. Wtedy to się nazywało „operacja zmniejszenia żołądka”, bo to była jedyna stosowana wówczas metoda. Współczesna chirurgia bariatryczna mieści w sobie o wiele więcej metod i nie polega już tylko na mechanicznym ograniczeniu żołądka. Skonsultowałam się z panem profesorem i zostałam zakwalifikowana do zabiegu. Byłam 21. pacjentką w Polsce, operowaną przez już dziś niestety św. pamięci prof. Pardelę w klinice w Zabrzu.

Ile pani wtedy ważyła?

152 kg. Po operacji w ciągu pół roku schudłam do 75 kg. Musiałam mieć przeprowadzaną plastykę ściany brzucha, ponieważ zwisały mi dwa ogromne wały skóry; robiły mi się pod nią ogromne, niegojące się rany. Po tamtej operacji przez kilka lat był spokój, jednak z czasem moja waga zaczęła rosnąć. W tamtym czasie nie było jeszcze tak wielospecjalistycznego przygotowania przedoperacyjnego i długoterminowego monitoringu pooperacyjnego, jaki jest dziś w ramach projektu KOS-BAR (program kompleksowej opieki medycznej nad pacjentami chorymi na otyłość olbrzymią leczoną chirurgicznie – przyp. red). Głównym celem operacji była redukcja masy ciała – to był wyznacznik, czy leczenie się powiodło, więc u mnie uważano, że powiodło się bardzo. Nie miałam jeszcze wtedy świadomości, że otyłość jest chorobą do końca życia o tendencji nawrotowej.

Ale gdy wraca, zwykle obwiniamy siebie.

O tak, sądzimy, że czegoś nie dopilnowaliśmy. Nie bierzemy pod uwagę, że choroba wróciła z innych przyczyn. Ja taką świadomość zdobyłam dopiero przy drugiej operacji bariatrycznej.

W ubiegłym roku został wydany przez Polskie Towarzystwo Badań nad Otyłością pierwszy w Polsce podręcznik do leczenia otyłości „Obesitologia kliniczna”. Gdy więc jakikolwiek lekarz mówi mi: „Proszę mniej jeść, a więcej się ruszać”, to ja odpowiadam: „Panie doktorze, podręcznik do leczenia otyłości ma 800 stron”

Kiedy to było?

W 2010 roku, ważyłam 136 kg. To właściwie była reoperacja. Okazało się, że staplery, czyli zaciski, które założono mi przy pierwszej operacji, przestały spełniać swoją rolę. Zaczęły przerastać przez ściany żołądka. Teraz już się tej metody nie stosuje. W 2010 roku zrobiono mi gastric by-pass. Od tamtego czasu magazynuję i trawię pokarm jelitami, a nie żołądkiem.

Po drugiej operacji schudłam do 68 kg. Od 2010 roku, przez 12 lat, bywało różnie. W 2015 w ciągu roku przytyłam prawie 20 kg. Skonsultowałam się z dietetykiem i natychmiast wychwyciliśmy czynnik, który mógł u mnie spowodować nawrót choroby. W moim przypadku był to brak aktywności ruchowej, ponieważ prawie cały 2015 rok spędziłam przy biurku z powodu swojej działalności społecznej. Ale już w następnym roku, kiedy na kilka lat zamieszkałam na wsi, wszystko się zmieniło. Miałam dom dwukondygnacyjny, do najbliższego sklepu odległość półtora kilometra, którą pokonywałam na piechotę. Z powrotem było pod górkę, do tego ja z siatkami. Dzięki temu w ciągu roku te 20 kg zredukowałam. Od tamtego czasu udaje mi się kontrolować chorobę.

Nie powinniśmy się bać operacji bariatrycznych?

Nie. W Polsce operacje bariatryczne przeprowadza się od lat 70. Nasz kraj jest jednym z europejskich ośrodków, gdzie te metody zaczęto wdrażać. Chciałabym jednak podkreślić, że w sumie to nie jest problem zredukować masę ciała; współcześnie jest dostępnych wiele metod redukcji masy ciała, włącznie ze skuteczną farmakoterapią, choć zawsze należy robić to z głową i konsultując się z lekarzem. Natomiast istotą choroby otyłości – tak jak każdej innej choroby przewlekłej – jest nauczenie się jej kontrolowania. Kluczowa jest świadomość, że redukcja masy ciała to nie wyleczenie – to tylko pozbycie się objawów. A dopiero potem musimy całkowicie zmienić nasz sposób myślenia o odżywianiu.

 

JEST GRUBO – Rozmowy o życiu osób z większą masą ciała” to autorski kanał podcastowy tworzony przez medialny tandem: Małgorzatę Wiśniewską, uhonorowaną wieloma nagrodami dziennikarkę medyczną, dyrektor programową STUDIOMED TV, a wcześniej reporterkę i prezenterkę „Panoramy” w TVP2, prywatnie mamę syna chorego na otyłość, oraz Magdalenę Gajdę, społeczną rzeczniczkę praw osób chorych na otyłość, członkinię–założycielkę Europejskiej Koalicji na Rzecz Osób Żyjących z Otyłością, jedyną Polkę ze światową nagrodą Bakken Invitation Avard za działalność społeczną, zawodowo – dziennikarkę medyczną i społeczną, specjalistkę PR, CSR, komunikacji i storytellingu. W „JEST GRUBO” goście podcastu omawiają tematy często publicznie pomijane, skrywane lub bagatelizowane, a pokazujące, jak ogromne koszty osobiste, intymne, emocjonalne, zawodowe i społeczne ponoszą osoby z większą masą ciała z powodu choroby otyłości. Drugą osią podcastów są rozmowy z ekspertami o chorobie otyłości i współczesnych metodach jej leczenia.

Kanał podcastowy „JEST GRUBO” można znaleźć na YouTube, a także na antenie Radia Płock FM (niedziele o godz. 18 i poniedziałki o godz. 19).

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.