Przejdź do treści

Klara Roterska: Nikt nie chciał wpisać mi w kartę leczenia słowa „gwałt”, wpisywali „przykre zdarzenie”

Klara Roterska
Klara Roterska / Instagram
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Rozmawiałam z tyloma ludźmi na ten temat, że już mam dystans. Pytaj śmiało, bo raczej nie ma nic, czym mogłabyś mnie zranić czy urazić – mówi Klara Roterska. Ma 27 lat, studia z psychologii i resocjalizacji, własnego bloga (eklerki.com) i swój coming out za sobą. Ponad rok temu wyznała publicznie: zostałam zgwałcona.

Aneta Wawrzyńczak: Wymyśliłam, że będziemy rozmawiać cytatami. Na początek twój własny: „w 2015 roku, gdy miałam 21 lat, zostałam zgwałcona. Przez kogoś, komu ufałam, kogo nigdy bym nie podejrzewała, że byłby w stanie fizycznie mnie skrzywdzić”.

Tak było.

Drugie zdanie podkreśla, jak błędny jest stereotyp. W końcu w powszechnym mniemaniu gwałt to wciąż sytuacja, kiedy podpita dziewczyna wraca późną nocą z imprezy przez park i zostaje napadnięta przez obcego zwyrodnialca.

Na tym opiera się tragizm ofiar gwałtu: kobietom mówi się wyłącznie, jak mają go uniknąć. Czyli: gdzie nie chodzić, z kim się nie zadawać, jak się nie ubierać i nie zachowywać. A to sugeruje, że zagrożenie jest głównie zewnętrzne. Gdy więc gwałci cię twój mąż, chłopak, współpracownik, kolega, ktoś tobie bliski, w wielu przypadkach odruchową reakcją jest szok, wyparcie, zupełne nieprzyswojenie tego, jako rzeczywistości. Mimo iż całe twoje ciało krzyczy, że to była przemoc, zostałaś skrzywdzona, a twoje granice zostały przekroczone. Że to był gwałt. Wciąż żyjesz w społeczeństwie, w którym w ogóle nie funkcjonuje możliwość wyrządzenia takiej krzywdy przez bliską osobę. I dlatego najczęściej sama nie dajesz sobie prawa, żeby to przeżyć jako gwałt.

Tak było też w twoim przypadku?

Opowiem po kolei. Mam mocną głowę, ale wtedy, w czerwcu 2015, wróciłam z imprezy u przyjaciółki tak pijana, że nie byłam w stanie otworzyć drzwi do mieszkania kluczami, zapukałam   więc tylko, żeby wpuścił mnie mój chłopak. Zapukałam, a gdy otworzył – upadłam jak zwłoki na podłogę w przedpokoju. On oczywiście podniósł mnie troskliwie i zaniósł na kanapę w salonie.

Owszem, upiłam się za mocno, ale wróciłam taksówką sama, do własnego domu, gdzie czekał na mnie najbliższy mi człowiek, z którym byłam w monogamicznym związku. Nikt nigdy mnie nie ostrzegał, że to najczęstsze okoliczności gwałtu

Jak dotąd wszystko wygląda wzorowo.

Właśnie, nie było żadnego haczyka, za który można by się do mnie przyczepić, obwinić: mogłaś zachować się inaczej. Naprawdę zrobiłam wszystko, co „grzeczna dziewczynka” powinna: piłam u przyjaciółki w domu, z dobrze znanymi mi osobami, nie było opcji, żeby ktoś dorzucił mi coś do drinka. Owszem, upiłam się za mocno, ale wróciłam taksówką sama, do własnego domu, gdzie czekał na mnie najbliższy mi człowiek, z którym byłam w monogamicznym związku. Nikt nigdy mnie nie ostrzegał, że to najczęstsze okoliczności gwałtu. I jak wielu innych kobiet, bycie “grzeczną dziewczynką”, wrócenie bezpiecznie do domu, do własnego mężczyzny, mnie przed nim nie uchroniło.

Wszystko pamiętasz?

Nie pamiętam, czy usiadł obok mnie, czy razem ze mną się położył. Pamiętam, że zapytał, czy chcę uprawiać seks. Nie zdziwiło mnie to aż tak, bo wcześniej, gdy byłam jeszcze u przyjaciółki, uprawialiśmy seksting, pisaliśmy sobie wiadomości, co zrobimy w łóżku, jak wrócę. Rozumiałam więc, że był pobudzony przez te esemesy, ale widział przecież, że jestem naprawdę pijana i nie jestem w stanie zrobić zupełnie nic, nawet ustać na nogach. Mimo to on dopytywał, ja byłam coraz bardziej senna i poirytowana, że mnie rozbudza, jednak ani przez moment nie czułam się zagrożona. Zaczęłam powoli przysypiać i wtedy zorientowałam się, że on nie zamierza przestać. Zrozumiałam, co się za chwilę wydarzy. Ostatnie, co pamiętam, to że zagarniał mi nogi, bo byłam tak bezwładna, że rozpadały się na boki. I zapętloną myśl: “jeśli to się dzieje naprawdę, nie chcę jutro tego pamiętać, proszę, nie mogę tego pamiętać”. Poczułam, jakby wytworzyła się we mnie studnia, w którą zaczęłam się zapadać. Mimo że wielokrotnie przerabiałam ten temat na terapii, nigdy nic więcej sobie nie przypomniałam.

Ale wszystko wcześniej jednak zapamiętałaś…

Z następnego dnia pamiętam tylko, że opowiedziałam to naszej byłej współlokatorce przez telefon. A ona powiedziała: “Klara, ale wiesz, że to był gwałt?”

A on? Mieszkaliście przecież razem.

Wieczorem wrócił z pracy na uniwersytecie, a ja przeszłam w pełne wyparcie. Zachowywałam się normalnie, co on później wyciągnął przeciwko mnie. Mówił: „gdybym naprawdę cię wtedy zgwałcił, to później nie dałabyś mi się dotknąć”. Tymczasem ja byłam zdeterminowana, żeby udawać, że nic się nie wydarzyło, że to nie jest część mojego życia. Tak reaguje wiele, jak nie większość kobiet zgwałconych w związku: nie chce się tego przyjąć do siebie, bo nie chce się wszystkiego, co za tym idzie – zaburzeń, stygmatyzacji, ostracyzmu, wtórnej wiktymizacji. No i nie chcesz konfrontacji z bliską ci osobą, która cię skrzywdziła. Ja w tym wyparciu tkwiłam przez kilka tygodni. Dłużej się nie dało, bo nie mogłam jeść, nie mogłam spać, zawaliłam sesję, po której nie wróciłam już na tamte studia.

Zadumana, smutna kobieta

Znów cię zacytuję: „dziura, jaką to we mnie wyrwało, byłam tak ogromna, że nie byłam w stanie mówić, pisać myśleć – przez kolejne cztery lata”.

To później. Na początku, gdy po kilku tygodniach wyparcia przyszedł moment, kiedy nie byłam w stanie wstać z łóżka, dosłownie, fizycznie. Zrozumiałam, że muszę z nim o tym porozmawiać. Powiedziałam: „to, co mi zrobiłeś, było gwałtem, bo byłam nieprzytomna, nie wyraziłam zgody, nie było nawet podstaw sądzić, że jestem w stanie zaangażować się jakkolwiek w tę sytuację”.

Jak zareagował?

Pełnym spektrum emocji, od płaczu, po mówienie mi w twarz, że się zgodziłam. Stwierdził też między innymi: „po prostu ja uprawiałem seks z tobą, a ty ze mną nie”.

?!

A to jest przecież dosłownie definicja gwałtu! Zapytałam go też, czy podobało mu się to, że nie byłam w stanie wejść z nim w jakąkolwiek interakcję; nie mogłam go dotknąć, pocałować, przytulić, tylko leżałam jak martwa, jak ta słynna “kłoda”. Czy dla niego to było dobre, fajne? Powiedział: „tak”. Ale wiesz, co było dla mnie w tym najbardziej dramatyczne?

Hm?

Że byłam gotowa zostawić to za nami. Przez poprzednie 8 lat zniosłam dla niego tyle bólu, wyrzeczeń, upokorzeń i mimo każdego z nich, wciąż chciałam z nim być tak bardzo, że wystarczyłoby, żeby powiedział: „poniosło mnie, to było straszne i niegodne, nigdy więcej tego nie zrobię”.

A „przepraszam”?

To słowo nie padło.

Co, gdyby padło?

Pewnie bym mu wybaczyła. Później długo samą siebie za to obwiniałam, myślałam: czy to na pewno był gwałt, skoro byłam gotowa mu wybaczyć? Chociaż moje ciało aż o tym krzyczało: schudłam do 42 kilogramów, nie mogłam spać, byłam na lekach i pod opieką psychiatryczną przez kolejne 9 miesięcy po tym wydarzeniu. Tylko że nasza kultura stwarza mnóstwo podstaw do podważania samej siebie. Robią to też ludzie w mediach i internecie, wypowiadając się na temat gwałtów publicznie.

Długo samą siebie za to obwiniałam, myślałam: czy to na pewno był gwałt, skoro byłam gotowa mu wybaczyć? Chociaż moje ciało aż o tym krzyczało: schudłam do 42 kg, nie mogłam spać, byłam na lekach i pod opieką psychiatryczną przez kolejne 9 miesięcy po tym wydarzeniu

Zrobił to pod koniec września Sąd Apelacyjny we Wrocławiu, gdy orzekł, że gwałtu na 14-latce nie było, bo „nie krzyczała, a to znaczy, że sprawca nie używał przemocy”.

Cała nasza kultura jest obrzydliwa pod tym względem, bo tak naprawdę socjalizuje nas, wręcz hoduje do tego, żebyśmy niezależnie od formy doznanej przemocy, obwiniały siebie. I ja tego boleśnie doświadczyłam, gdy on mi mówił te wszystkie rzeczy, ja myślałam: może faktycznie tak jest?

I dodatkowo to, że nie wypełniasz formuły ofiary gwałtu: zlęknionej, zagubionej, “nietykalskiej”, tylko dalej chcesz być z oprawcą, chcesz, żeby cię kochał, dotykał, nie opuszczał, sprawia, że nachodzi cię myśl, że może jednak w ogóle nie zostałaś zgwałcona.

Co było dalej?

Wyprowadził się ode mnie, nasza relacja, jakby to powiedzieć… zdziczała. No bo jaką możesz mieć relację z kimś, komu mówisz, że cię zgwałcił, a on się wypiera?

Tu nie ma jak dla mnie warunek sine qua non związku: zaufania i poczucia bezpieczeństwa.

Niby nie byliśmy razem, niby byliśmy. Czekaliśmy, aż sytuacja jakoś się rozwiąże – tylko że oboje liczyliśmy na inne efekty. Ja chciałam, żeby przyznał się i przeprosił, on – żebym po prostu dała spokój. Wystąpiło u mnie to, co często dzieje się w toksycznych związkach: ofiara nie ma odruchu, że czara się przelała, to koniec, zrywam. W naszym związku przez wiele lat działo się dużo złego, wielokrotnie łamał mi samoocenę. Dlatego chociaż gwałt fundamentalnie na mnie wpłynął, nie miałam poczucia, że to koniec. Byłam pewna, że to po prostu kolejna okropna rzecz, którą mi zrobił, ale wyciągnie z tego wnioski i będzie lepiej. Strasznie współczuję ówczesnej sobie.

Powiedziałaś, że wyciągnął później przeciwko tobie, że jesteś w stanie uprawiać seks.

Tak, jakieś półtora miesiąca po gwałcie, gdy było już ze mną naprawdę źle, od traumy, głodu, braku snu, źle dobrych leków psychotropowych, spróbowałam przespać się z moim byłym chłopakiem. Żeby sprawdzić, czy jeszcze w ogóle jestem w stanie uprawiać seks. Nie udało się i było to naprawdę okropne doświadczenie. To, co przeżywają ofiary gwałtu w związku ze swoją seksualnością, jak zaburzony zostaje ich stosunek do własnego ciała, jak prześladuje je brak kontroli i rozpaczliwa potrzeba jej odzyskania – jest czasem o wiele gorsze niż gwałt sam w sobie.

On dowiedział się o tym, bo kontrolował mnie do stopnia, gdzie grzebał w moim koszu na śmieci, żeby sprawdzić, co robiłam. Znalazł na dnie opakowanie po prezerwatywie, ceremonialnie zostawił je na środku przedpokoju, tego samego, z którego zbierał mnie tuż przed tym, jak mnie zgwałcił, a później zrobił mi awanturę. Całą sytuację uznał również za argument, że mnie nie zgwałcił.

To kolejna pułapka: ofiara gwałtu czy molestowania ma mieć całkowitą awersję do cielesności, zasklepić się przed swoją seksualnością, bać nawet spojrzenia mężczyzn.

Dokładnie, to również wiąże się z poczuciem, że nie wypełniasz formuły ofiary gwałtu. Straszne jest to, że karze się ofiary za to, że nie są na zewnątrz tak bardzo i widowiskowo straumatyzowane, jak społeczeństwo chciałoby, żeby były. W momencie, kiedy po doświadczeniu przemocy seksualnej jeszcze kiedykolwiek chcesz w życiu uprawiać seks – albo uprawiasz go jeszcze raz z osobą, która cię skrzywdziła…

To przekreśla całkowicie twoją wersję wydarzeń.

Tak. A ludzie nie są istotami zero-jedynkowymi, jeśli gwałci cię ktoś, do kogo żywisz uczucia, to zazwyczaj chcesz to jakoś naprawić. W Polsce nie ma edukacji seksualnej, nie jesteśmy uczeni, jak separować się emocjonalnie od ludzi, którzy nas krzywdzą. Wszystkiego musimy się uczyć na własnych, często bolesnych, doświadczeniach.

Przerobiłaś to na własnej skórze…

Widzisz, ja byłam dziewicą do 20. roku życia, bo mój związek z tym chłopakiem, który mnie finalnie zgwałcił, a o którym marzyłam, odkąd miałam 12 lat, był bardzo burzliwy. I chociaż nie czułam, by zasługiwał na bycie „pierwszym”, kochałam go za bardzo, żeby zrobić to z kimkolwiek innym. Gdy zaczęłam uprawiać seks, wybrałam kogoś, kto oddał się bardziej mi, niż ja jemu, tworząc z nim związek, który bardziej przypominał terapię, niż partnerstwo. I z którego wróciłam prosto do punktu wyjścia. Moje życie seksualne było więc skrajnie konserwatywne, jak na moje liberalne poglądy, a gwałt przeszedł przez nie jak huragan najwyższej kategorii – zaledwie rok po tym, jak się zaczęło. Gdy zrozumiałam, że on szybciej mnie zostawi na zawsze, niż przeprosi, poczułam, jakby odebrał mi już absolutnie wszystko. Nie oddałam mu dziewictwa, więc mnie zgwałcił. Wyszło na jedno lub nawet gorsze. Może to trauma, może leki, ale wywołało to u mnie „odhamowanie” seksualne, całkowicie niezgodne z moim charakterem i systemem wartości. Rozpaczliwie szukałam jednak poczucia kontroli. Chciałam poczuć się sobą w swoim ciele, poczuć że mogę robić, co chcę i z kim chcę. I nikt mi nie może tego odebrać ani zabronić.

Dziewczyna, która zgłosiła się do mnie dwa lata temu, żeby opowiedzieć swoją historię, powiedziała, że jej terapeutka potwierdziła: to jedna z typowych reakcji, że po gwałcie kobieta, która nie przerobiła traumy, szuka innych stosunków, by w jakiś sposób odwzorować moment gwałtu, przeżyć go jeszcze raz – ale już mając nad nim kontrolę.

Wtedy nikt mi tego nie powiedział. Wszyscy psychiatrzy, do których trafiłam, byli żenujący. Jednej pani doktor musiałam powtórzyć trzy razy po co przyszłam. Ja jej mówię, że zostałam zgwałcona, a ona mnie pyta, czy nie mam anoreksji, bo byłam wtedy bardzo wychudzona. Mówię: „nie, zostałam zgwałcona”, a ona dalej o anoreksji. Nikt nie chciał też wpisać mi w kartę leczenia słowa ‘gwałt”, wpisywali „przykre zdarzenie”. Przez to na każdym kroku czułam, że moje doświadczenie jest podważane i nikt nie chce przyjąć go jako tego, czym faktycznie było.

To jest właśnie wtórna wiktymizacja. Nie ma w ogóle zgody na to, żeby ofiary gwałtu mogły mówić o swoim doświadczeniu. A gdy to jednak robią, wywołują automatycznie złość i agresję

Może ludzie się boją tego słowa?

Tak niestety jest, co tylko sprzyja podtrzymywaniu kultury gwałtu. Przecież nie mamy problemu z używaniem słów: tortury czy morderstwo, kradzież, porwanie. Jeżeli lekarz nie może z pacjentem nazwać „choroby” po imieniu, to jaka jest szansa na wyzdrowienie? Moim zdaniem marna. Często też psycholodzy mówią, żeby nie nazywać ofiar ofiarami, bo to je stygmatyzuje. Mamy mówić „osoba gwałcąca” i „osoba gwałcona”, stawiając to na jakiejś semantycznej równi? Moim zdaniem to odbiera wagę doświadczenia, niezależnie, czy jest się ofiarą przemocy seksualnej, psychicznej, ekonomicznej czy jakiejkolwiek innej. Przecież słowo „ofiara” zakłada, że wina nie leży po twojej stronie, a to ty jesteś poszkodowana, to ty nie miałaś wpływu na to, co się wydarzyło.

W 2019 roku powiedziałaś o tym publicznie. Mam wrażenie, że przełamałaś ogromne tabu, bo o wielu trudnych doświadczeniach się dziś mówi, ale o tym akurat jakoś nie. Znam mnóstwo kobiet i, co wydaje się niemożliwe biorąc pod uwagę statystyki – żadna nie została zgwałcona. Albo nie zaufała mi na tyle, żeby o tym powiedzieć.

Tego eksperymentu nie wolno przeprowadzać, bo jest nieuczciwy, ale myślę, że gdybyś zaczęła z nimi rozmawiać o doświadczeniach przemocy seksualnej z perspektywy: nie miałam ochoty na seks, powiedziałam nie, on się uparł, zagroził na przykład, że znajdzie sobie inną, więc nie miałam wyboru, to okazałoby się, że wiele z nich odpowie: nigdy nie zostałam zgwałcona, ale miałam taką sytuację… I de facto opowiedziałyby ci o sytuacji, kiedy zostały zgwałcone. Bo w naszej kulturze , ale też prawie mamy zakorzenione przekonanie, że dopóki nie dochodzi do ewidentnej przemocy – nie bronisz się, nie gryziesz, nie drapiesz, nie zostawiasz śladów dosłownej walki – to nie ma gwałtu.

Dziewczyna, o której ci wcześniej wspominałam, powiedziała, że odezwała się do mnie, bo wydawało jej się, że „dam radę to udźwignąć”. A także, że nikt, kto sam tego nie przeżył, nie jest w stanie zrozumieć.

Dla mnie olbrzymim krokiem do przodu było to, że znalazłam przyjaciółki o silnie feministycznych poglądach. Wcześniej takich kobiet w swoim towarzystwie nie miałam, całe dzieciństwo i lata nastoletnie spędziłam w 30-tysięcznym miasteczku na Podkarpaciu, gdzie wszystko, co inne, jest mocno stygmatyzowane. Co ciekawe, praw LGBTQ+ było mi łatwo bronić, ale praw kobiet już nie. Zajęło mi dużo czasu i generalną zmianę otoczenia, by znaleźć w sobie odwagę do przejścia z „nie jestem feministką, ale…” do “jestem feministką”, do mówienia otwarcie o patriarchacie, o związanych z nim problemach. A za sprawą kobiet, które mnie wspierały, dzieliły się ze mną swoimi doświadczeniami, zrozumiałam, że przemoc seksualna jest powszechna. Nie jestem jedyna. Nie jestem wyjątkiem od reguły. To było dla mnie szokujące, ale i niesamowicie budujące, bo pierwszy raz poczułam, że nie jestem w tym sama, winna, zepsuta. To inne kobiety dały mi odwagę, żeby powiedzieć o gwałcie publicznie.

I znów cytat, krótki i odbijany w komentarzach pod twoimi tekstami jak z szablonu: „atencjuszka?”.

To jest właśnie wtórna wiktymizacja. Nie ma w ogóle zgody na to, żeby ofiary gwałtu mogły mówić o swoim doświadczeniu. A gdy to jednak robią, wywołują automatycznie złość i agresję. Zwróć uwagę, że piszę o facecie, którego nikt nie zna, nie jest osobą publiczną, nie podaję żadnych jego danych, nie chcę jego pieniędzy, nie chcę odebrania mu nagród czy sławy. Specjalnie zadbałam o to, żeby był w stu procentach anonimowy. A mimo to reakcją olbrzymiej rzeszy ludzi jest to, żeby go bronić.

Dlaczego?

To jest kwintesencja kultury gwałtu i tego, że to naprawdę nie ma znaczenia w naszym społeczeństwie, kto cię zgwałcił, w co byłaś ubrana, jak się zachowywałaś – ludzie i tak będą szukać winy w tobie, będą lustrować całe twoje życie, błędy i niezależnie od wszystkiego, postrzegać cię jako tę bardziej zepsutą i zaburzoną stronę. Ponieważ nikt nie chce myśleć o tym, że przestępstwo gwałtu jest powszechne, że gwałcą przeciętni mężczyźni, że do gwałtu dochodzi głównie w związkach. Przełamaniu tego tabu nie pomaga brak edukacji seksualnej i fakt, że większość osób doświadczająca przemocy seksualnej idzie w dobrze znanym mi kierunku, czyli wyparcia. Nie znają skali zjawiska, nie doświadczyły uczucia solidarności i wsparcia, które dają osoby o podobnym doświadczeniach, nie miały możliwości przepracowania tego na terapii…Wyparcie jest jedynym, co jakoś ich trzyma.

Ale ma to swoją cenę…

Będą zaciekle bronić tezy, że to się nie dzieje, kobiety kłamią, a jeżeli o tym mówią – to żeby coś na tym zyskać, rozgłos w internecie, pieniądze, cokolwiek. Na tym opiera się ich wyparcie. Nie pomaga również to, że wszyscy jesteśmy wychowani w patriarchacie, czy tego chcemy, czy nie. A patriarchat zawsze stawia kobiety na gorszej pozycji niż mężczyzn.  Wolimy wierzyć, że kobiety powszechnie kłamią, niż że mężczyźni powszechnie gwałcą. Kobiety już i tak mają w naszym społeczeństwie łatkę niezrównoważonych, mniej wartych zaufania, niezdolnych do racjonalnego postępowania. Tymczasem tajemnicą poliszynela jest, że większość mężczyzn na przestrzeni swojego życia dopuściło się jakiejś formy przemocy seksualnej, chociażby w postaci szantażu, wymuszenia, wykorzystania czyjegoś stanu, bo zostali wychowani w poczuciu, że to jest okej i nie wiedzieli, że robią coś złego. Ludzie, którzy mają na koncie nieprzepracowaną przemoc seksualną, zarówno w roli ofiary, jak i oprawcy, będą walczyli do upadłego z edukacją seksualną i faktem, że gwałt to nie tylko agresywny przymus fizyczny.

A kobiety? Matki często nie wierzą córkom. To też jest oblicze patriarchatu, przekaz międzypokoleniowy z matki na córkę.

Nie umiem złościć się na kobiety, które są tak zwanymi strażniczkami patriarchatu, bo one same są jego ofiarami. Mężczyźni mają z niego wymierne korzyści, kobiety – absolutnie żadnych. A jeśli bronią jego wszystkich toksycznych założeń, to dlatego, że tak zostały nauczone, ich poczucie własnej wartości, bycia kobietą, adekwatną częścią społeczeństwa jest związane z bronieniem i chronieniem patriarchatu. Same cierpiały przez całe życie i teraz to cierpienie przekazują swoim córkom, co jest straszne i krzywdzące, ale obwiniając je, znów obwiniamy ofiarę za to, że nią jest. Dopóki nie masz możliwości poznania innej perspektywy, dopóki ktoś ci nie da do tego prawa i nie zapewni bezpieczeństwa jej posiadania, to nie będziesz jej miała.

Ty taką perspektywę dajesz. Przychodzą do ciebie wiadomości od kobiet, które padły ofiarą gwałtu?

Przede wszystkim chcę być tą kobietą, której nie miałam przy sobie, gdy żyłam na Podkarpaciu. Chcę być tą feministką, przyjaciółką, siostrą, matką, której sama nie miałam. W związku z taką postawą, gdybym miała dostawać 10 złotych za każdym razem, kiedy ktoś pisze, że mi pierwszej wyjawia swoje doświadczenie przemocy seksualnej lub że w ogóle dzięki moim tekstom pierwszy raz dopuścił do siebie myśl o jej istnieniu, byłabym naprawdę bardzo bogata. Nie przesadzę, jak powiem, że dostaję takie wiadomości codziennie. Najczęściej dziewczyny piszą: „zerwałam z chłopakiem, bo zrozumiałam, że mnie gwałci”. Na drugim miejscu jest wiadomość: „dopiero dzięki twoim tekstom uświadomiłam sobie, że to, co przeżywałam, to były gwałty”. Chociaż są to najczęstsze wiadomości, bolą najbardziej, bo dla większości tych dziewczyn to nie był jeden raz, jak w moim przypadku, a „norma”. I chociaż wiedziały, że coś jest nie tak, nie interpretowały tego jako gwałtu. Nie wiedziały, że mogą.

Które są dla ciebie najtrudniejsze?

Najbardziej szokują i łamią mi serce wiadomości, w których kobiety piszą, że „dopiero teraz zrozumiały, dlaczego nie mogą uprawiać seksu”, jednocześnie będąc na etapie męża i dwójki dzieci. Na całe lata kompletnie odrzuciły swoją seksualność, jakąkolwiek możliwość, że seks może być dla nich dobrym i komfortowym doświadczeniem, przestawiły się w tryb „obowiązku i przetrwania”. Ich mężczyźni nawet nie wiedzą, że one przeżywają tę traumę, bo nic o niej nie mówią, zepchnęły ją głęboko, postanowiły żyć jakby nigdy do niej nie doszło. Ale doszło. I każdy stosunek z mężem, który nigdy nie zrobił im nic złego i nie ma świadomości, co dzieje się w ich głowach, jest dla nich dodatkowo traumatyzujący. Ponieważ każdy seks, który odbywa się wbrew tobie, na który nie masz ochoty, jest rodzajem gwałtu. A gdy zmuszasz się do niego sama, nie dając sobie nawet prawa czy możliwości, by odmówić, chociaż twój partner w żaden sposób nie wywiera na ciebie żadnego nacisku… To najsmutniejszy rodzaj gwałtu, gwałtu którego zostałyśmy wyuczone, by wyrządzać go same na sobie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: