Przejdź do treści

„Moi pacjenci powtarzają, że teraz wreszcie wszyscy czujemy się tak samo”. O sytuacji pacjentów psychiatrycznych w dobie epidemii mówi profesor Łukasz Święcicki

Profesor Łukasz Święcicki o sytuacji psychiatrii w pandemii/East News
Profesor Łukasz Święcicki o sytuacji psychiatrii w pandemii/East News
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Pacjenci zarówno ci w szpitalach, jak i ci wypisani do domów są pod naszą stałą obserwacją i przyjmują lekarstwa. Nie spodziewam się, żeby epidemia przyniosła falę depresji czy samobójstw. (…) Moi pacjenci powtarzają, że teraz wreszcie wszyscy czujemy się tak samo. Różnice między nimi – chorymi, a nami – zdrowymi trochę się zatarły- mówi profesor psychiatrii Łukasz Święcicki, kierownik II Kliniki Psychiatrycznej Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.

 

Marianna Fijewska: Brak personelu to ostatnio główny problem, z jakim mierzą się placówki medyczne. Jak wygląda sytuacja w pana szpitalu?

Prof. Łukasz Święcicki: Lekarze pracują w systemie dwuzmianowym, ale to nie znaczy, że mamy mniej rąk do pracy. Wręcz przeciwnie, od dawna nie było takiego zabezpieczenia personalnego. Część oddziałów została zamknięta, a pacjenci wypisani do domów. Pod opieką mamy teraz tylko najcięższe przypadki.

Domyślam się, że jest to dla pacjentów bardzo trudny czas.

Są mocno skoncentrowani na przestrzeganiu zasad bezpieczeństwa i smutni, że nie mogą wychodzić do bufetu i napić się kawy – to zawsze dawało im poczucie normalności. Wiem jednak, że czują się zaopiekowani i bezpieczni i, może mi pani wierzyć, moi najciężsi pacjenci w ciągu ostatnich tygodni zgłaszają poprawę samopoczucia.

Poprawę?

Pacjenci zarówno ci w szpitalach, jak i ci wypisani do domów, są pod naszą stałą obserwacją i przyjmują lekarstwa. Nie spodziewam się, żeby pandemia przyniosła falę depresji czy samobójstw. Myślę raczej, że średni współczynnik samobójstw wśród pacjentów psychiatrycznych może ulec zmniejszeniu.

„Teraz łatwiej przekroczyć barierę między zdrowiem a uzależnieniem, czyli między zdrowiem a chorobą”. O piciu do ekranu komputera mówi Bohdan T. Woronowicz

Dlaczego?

Tak zwykle dzieje się w czasach kryzysów. Im większa opresja zewnętrzna, tym mniejsza wewnętrzna, a ludzie nie zabijają się z przyczyn zewnętrznych. Moi pacjenci powtarzają, że teraz wreszcie wszyscy czujemy się tak samo. Różnice między nimi – chorymi, a nami – zdrowymi trochę się zatarły.

Zawitaliśmy w ich świecie pełnym lęku i obaw.

I jest to dla nas nowy świat, więc być może jesteśmy nawet w gorszej sytuacji. Jeden z moich pacjentów powiedział, że to, co dzieje się z nim teraz, to drobiazg, bo w swoim życiu mierzył się z nieporównywalnie większymi lękami. Inny stwierdził, że całe życie potwornie się martwił, a teraz przynajmniej wie, że było o co.

Chce pan powiedzieć, że temat koronawirusa nie ma wpływu na pogłębienie zaburzeń pacjentów psychiatrycznych?

Niedawno przywieziono nam mężczyznę, który starał się wrzucić zużyte chusteczki higieniczne przez ogrodzenie na teren ambasady rosyjskiej. Kiedy go zatrzymano, powiedział, że myśli, że ma koronawirusa i chce dostarczyć Rosjanom swój materiał genetyczny, żeby szybciej opracowali szczepionkę. Był rozgoryczony i bardzo zdenerwowany – powtarzał, że został źle zrozumiany i nie chciał zrobić niczego złego. Ten mężczyzna i tak miał urojenia – to konkretne urojenie zostało powiązane z epidemią, ponieważ otoczenie podsunęło mu ten temat, ale epidemia nie miała wpływu na jego stan psychiczny.

Wspaniałą cechą ludzi zdrowych jest krótka pamięć - gdy kładziemy się spać w najgorszym z możliwych nastrojów, rano często odczuwamy znaczną poprawę i zapominamy już, jak strasznie było wczoraj.

Dopytuję o to, ponieważ w przestrzeni publicznej dużo mówi się o tym, że pacjenci psychiatryczni przez epidemię będą przeżywali eskalację swoich zaburzeń.

Ktoś miał problemy psychiczne przed kryzysem, więc teraz będzie miał jeszcze większe – to wydaje się logiczne i myślę, że osoby z lekkimi zaburzeniami nerwicowymi czy lękowymi rzeczywiście mogą przeżywać eskalację objawów. Ale my mówimy o ciężkich pacjentach psychiatrycznych. Kilka dni temu jeden z moich pacjentów wyszedł z ostrej depresji. Przyjęliśmy go w styczniu, gdy koronawirus był w Chinach i nikt nie spodziewał się epidemii. Pacjent ten przez ostatnie trzy miesiące nie miał kontaktu ze światem zewnętrznym. Powiedziałem mu: „Wie pan, co się dzieje? Mamy epidemię”, a on: „Ale czego? Grypy?”. Wytłumaczyłem dokładnie, co się wydarzyło przez ostatnie tygodnie i przyjął to na poziomie logicznym, ale wydaje mi się, że w głębi serca mi niedowierza. Pomyślał pewnie, że lekarze zazwyczaj przesadzają i potraktował moje słowa z dystansem.

Właściwie zupełnie się nie dziwę.

Oczywiście, wielu z nas słysząc o takim scenariuszu, mogłoby nie dowierzać.

Czy pacjenci, którzy leżą w szpitalu, mają możliwość kontaktu z bliskimi?

Nie, ponieważ zawiesiliśmy wszelkie odwiedziny. Od niedawna przyjmujemy paczki od rodzin, ale nasi podopieczni dostają je z opóźnieniem – każda paczka musi przejść trzydniową kwarantannę. To trudne, zwłaszcza jeśli chodzi o papierosy – wiele osób nie jest w stanie odzwyczaić się od nałogu, a na terenie szpitala nie sprzedajemy tytoniu. Dlatego raz na jakiś czas terapeuta zajęciowy chodzi do sklepu i kupuje paczki z papierosami. Myślę, że aspekt braku kontaktu jest znacznie trudniejszy dla rodzin, a nie dla samych chorych. Tak jak mówiłem – u nas leżą najciężsi pacjenci, którzy zwykle nie zabiegali o kontakt. Kilka dni temu miałem sytuację, która dobrze to pokazuje – syn pacjenta zadzwonił do mnie zaniepokojony, mówiąc, że jego ojciec nie odbiera telefonu. Okazało się, że pacjent od jakiegoś czasu miał rozładowaną komórkę i nie miał zamiaru jej ładować. Zrobiłem to ja i przekonałem go, żeby zaczął odbierać. On sam zupełnie nie był na tym skoncentrowany.

W mediach pełno jest przewidywań ekspertów, a prawda jest taka, że nikt z pewnością nie powie, jak będzie. Dlatego nie musimy stresować się tym, co mówią i piszą - jedyne, co musimy, to dbać o siebie i swoje zdrowie.

A co dla pana, jako dla lekarza, jest teraz najtrudniejsze?

Nie robimy wspólnych obchodów. Zazwyczaj lekarz prowadzący sam wchodzi do pacjenta, a później zdaje mi raport. To bardzo trudne leczyć ludzi w ten sposób. Czuję się trochę tak, jakby ktoś kazał mi prowadzić samochód z tylnego siedzenia. W dodatku bardzo cenię sobie osobisty kontakt z pacjentem, a teraz – nawet jeśli go mam – nie mogę dotknąć pacjenta, zmierzyć mu pulsu (co zawsze jest bardzo uspakajające), czy choćby się uśmiechnąć, bo i tak nie widać mojej mimiki. Problem jest też z osobami niesłyszącymi lub niedosłyszącymi, które czytają z ruchu warg. Mam dwie takie pacjentki – jedna leży na oddziale, druga została wypisana do domu. Żeby skomunikować się z tą, która leży na oddziale, trzeba zdjąć maseczkę. Trudniej jest z tą, która poszła do domu – to starsza osoba, która nigdy w życiu nie używała żadnych komunikatorów wideo. Nie ma też nikogo, kto mógłby pomóc jej to zrobić. Rozmawiam z nią telefonicznie i efekt jest taki, że rozumie co trzecie słowo.

To problemy, o których nikt wcześniej by nawet nie pomyślał.

Kolejnym problemem jest trudna sytuacja, w jakiej znaleźli się psychiatrzy, psychologowie i psychoterapeuci. Codziennie musimy być optymistyczni i pełni energii…

A nie macie skąd tej energii czerpać.

Przecież my też martwimy się o bliskich, też przeżywamy rozłąkę, a mimo to musimy być silni i opanowani, by podnosić na duchu swoich podopiecznych. To naprawdę bardzo trudne.

Żałoba w pandemii / pexels

Więcej jest obaw i lęku jest poza murami szpitala psychiatrycznego, niż wewnątrz?

Myślę, że tak. Wszyscy mamy urojenie nieśmiertelności, dlatego konfrontacja z ostatecznością wytrąciła nas z równowagi. Widok trumien wywożonych z Bergamo był dużym szokiem i wiele osób bez zaburzeń psychicznych zakręciło się wokół tematu koronawirusa. Jednak wspaniałą cechą ludzi zdrowych jest krótka pamięć – gdy kładziemy się spać w najgorszym z możliwych nastrojów, rano często odczuwamy znaczną poprawę i zapominamy już, jak strasznie było wczoraj.

A jeśli komuś zły nastrój nie mija? Jakie sygnały powinny skłonić nas do sięgnięcia po profesjonalną pomoc?

Jeśli czujemy się owładnięci myślami o wirusie, wszystko kojarzy nam się tylko z tym i nieustannie sprawdzamy wiadomości, powinniśmy poprosić o pomoc. Myślę, że wielu z nas miało taki moment, w którym nieustannie sprawdzało statystyki, ale jeśli czujemy, że nie możemy i nie potrafimy się od tego oderwać i wpływa to na nasze funkcjonowanie lub wręcz uniemożliwia prowadzenie normalnego życia, powinniśmy zgłosić się do specjalisty.

Jako doświadczony psychiatra ma pan jakąś radę dla ludzi, która może być pomocna w przetrwaniu tego trudnego czasu?

Dwa miesiące temu mówiono nam, że żadna epidemia do nas nie przyjdzie. A jednak przyszła. Dziś wiele osób mówi, że potrwa dwa, pięć albo dziesięć lat. W mediach pełno jest przewidywań ekspertów, a prawda jest taka, że nikt z pewnością nie powie, jak będzie. Dlatego nie musimy stresować się tym, co mówią i piszą – jedyne, co musimy, to dbać o siebie i swoje zdrowie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.