Przejdź do treści

Paulina Holtz: „Daję moim córkom szansę, aby same ogarnęły swoje życie”

Paulina Holtz / fot. Anna Powałowska-Górska
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Jestem matką, która zachęca dzieci, aby same o siebie walczyły. Chciałabym, aby potrafiły sobie poradzić, gdy mnie nie będzie obok nich. Nie sztuką jest wyręczać dzieci we wszystkim – o wyzwaniach macierzyństwa rozmawiamy z aktorką Pauliną Holtz.

 

Aleksandra Zalewska-Stankiewicz: Dopiero co obchodziłyśmy Dzień Matki. Za co chciałaby pani podziękować swojej mamie?

Paulina Holtz: Za to, że wyposażyła mnie we wspaniałe narzędzia. Moi rodzice (aktorka Joanna Żółkowska i filmowiec Witold Holtz – przyp. red.) dali mi poczucie własnej wartości. Dzięki ich wychowaniu mam w sobie spokój wewnętrzny i poczucie, że ze wszystkim sobie poradzę. Zawsze patrzę na jasną stronę świata, a nie na ciemną. To, że jestem szczęśliwym człowiekiem, jest ich ogromną zasługą.

Każda córka odbija się w swojej mamie jak w lustrze. Albo chce być do niej podobna, albo zamierza postępować zupełnie inaczej. Jak było w pani przypadku?

Nigdy nie dążyłam do tego, żeby postępować inaczej niż moja mama. Wręcz przeciwnie. Zawsze miałyśmy świetną relację. Podziwiam ją jako aktorkę i jako kobietę. W roli mamy sprawdzała się znakomicie i tak jest do tej pory. Dawała mi dużo wolności, obserwując mnie z pewnej odległości. Ale była na tyle blisko, że nigdy nie czułam się samotna. Miałam poczucie, że nawet gdy wpadnę w tarapaty, ona mnie z nich wyciągnie. Darzyła mnie dużym zaufaniem i pokładała we mnie wiarę, że w każdej sytuacji poradzę sobie z rzeczywistością i ta rzeczywistość mnie nie przytłoczy. Bardzo duży wpływ na mnie miał mój tata, z którym jako mała dziewczynka spędzałam mnóstwo czasu. Tata to kumpel, powiernik, obrońca. Zawsze mnie wspierał, do dziś jesteśmy bardzo związani. Zaraził mnie wieloma swoimi pasjami i pomaga mi rozwijać kolejne.

Wszyscy kojarzą słynną kwestię pani mamy z serialu „Klan” – „Absolutnie!” W pani domu były zakazy?

Oczywiście, że tak! Były zasady, zakazy, ale przy okazji mnóstwo wolności. Myślę, że głównie dzięki temu jestem dziś otwartym człowiekiem.

Ten sposób wychowania sprawdza się również teraz, gdy sama jest pani mamą?

Jestem matką, która zachęca dzieci, aby same o siebie walczyły. Chciałabym, aby potrafiły sobie poradzić, gdy mnie nie będzie obok nich. Nie sztuką jest wyręczać dzieci we wszystkim. Sztuką jest uświadomić im, że mają w sobie wielką moc sprawczą. Że mogą wyjść z każdej opresji. Przecież w życiu nie zawsze będzie dobrze i fajnie. Dlatego jestem przeciwna temu, aby wciąż torować dzieciom drogę i wszystko ułatwiać.

Czyli nie odrabia pani za dziewczynki prac domowych i nie planuje im studiów?

Uważam, że rodzic nie powinien tego robić. Jak dziecko ma nauczyć się odpowiedzialności za swoje życie, gdy rodzic będzie odrabiał za nie zadania? To zupełnie absurdalne założenie! Nie sprawdzam córkom zeszytów, nie dopytuję po sto razy, czy nauczyły się na sprawdzian. Ale zawsze służę im pomocą i pytam, czy potrzebują mojego wsparcia. Zależy mi na tym, aby brały własne życie w swoje ręce. Oczywiście, jeśli alarmują, że np. zapomniały śniadania do szkoły albo stroju na WF, a ja mam akurat czas wolny, to dowożę im potrzebne rzeczy. Ale nie mam problemu, aby powiedzieć, że właśnie mam próbę i nie mogę im pomóc. Jestem spokojna, że i tak sobie poradzą.

Macierzyństwo nauczyło mnie cierpliwości i otwartości na zmianę. Wcześniej lubiłam mieć zaplanowane wszystko od A do Z. Wraz z przyjściem na świat dziewczynek w moim życiu pojawiło się uczucie totalnego luzu. Spontaniczne wyjazdy stały się normalne

Nie ogarnia pani życia swoich córek według własnego scenariusza?

Jestem człowiekiem organizacji. Staram się wszystko dopiąć w taki sposób, aby praca nie kolidowała z treningami czy dentystą i dzieci nie chodziły głodne. Jeśli nie mogę poradzić sobie sama, angażuję do tego pozostałych członków rodziny. Chodzi o to, aby wszystkie domowe sprawy spinały się w dobrze funkcjonujący organizm. Ale w tym wszystkim daję moim dzieciom szansę, aby same ogarnęły swoje życie.

Słyszała pani o matkach-ośmiornicach? Ośmiornice dokonują autodestrukcji po złożeniu jaj. To oznaka poświęcenia dla dziecka. Miała pani kiedykolwiek poczucie, że macierzyństwo coś pani odebrało?

Wręcz przeciwnie. Jeśli dobrze zorganizujemy nasze życie, znajdzie się w nim czas na wszystko. Rozwijam wiele z moich pasji – fotografuję, tańczę tango, strzelam, uprawiam jogę. Zawsze było dla mnie ważne, aby mama Paulina nie zapominała o tym, że jest też Pauliną – kobietą, Pauliną – przyjaciółką czy Pauliną – córką. Pierwsze trzy lata moich córek były najbardziej angażujące, choć od początku starałam się znaleźć nieco przestrzeni dla siebie. Uprawiałam sporty, grałam w spektaklach, chodziłam na zdjęcia. Różnica wieku pomiędzy moimi córkami wynosi 1,5 roku. Gdy zaczęły chodzić do przedszkola, ja tę przestrzeń dla siebie wypełniałam kolejnymi aktywnościami. Nie jestem mamą – kwoką, która żyje wyłącznie domem i dziećmi. Zawsze starałam się jak najwięcej czasu spędzać z rodziną, wyjeżdżać z córkami i aktywnie spędzać z nimi czas, ale potrzebuję też przestrzeni tylko dla siebie.

Jak bardzo mama Paulina zmieniła dawną Paulinę?

Po narodzinach pierwszej córki wydawało mi się, że szybko wróciłam do siebie. Jednak po latach moja mama przyznała się do tego, że w połogu byłam zupełnie inną osobą, rozlaną niczym masło na patelni. Mama nazwała mnie „puchatą kluską”. Ja tego zupełnie nie czułam. Wydawało mi się, że nadal jestem ostra i konkretna. Ale dopiero gdy moja młodsza córka skończyła rok, wróciłam do mojej konstrukcji psychicznej i przestałam być tą „kluską”.

Macierzyństwo to przygoda, która się nie kończy. Czego panią nauczyło?

Cierpliwości i otwartości na zmianę. Wcześniej lubiłam mieć zaplanowane wszystko od A do Z. Prezenty kupowałam pół roku przed świętami, a walizki pakowałam tydzień przed podróżą. Wraz z przyjściem na świat dziewczynek w moim życiu pojawiło się uczucie totalnego luzu. Spontaniczne wyjazdy stały się normalne. Przyzwyczaiłam się też do tego, że czasem plany trzeba zmienić z godziny na godzinę, na przykład z powodu gorączki dziecka.

Moje córki są już nastolatkami, mają swoje przyjaźnie i pasje. Uważam, że bycie rodzicem polega na tym, aby pozwolić dziecku dorosnąć i dać przestrzeń do eksploracji

Czy w ogromnej ilości tych zajęć miewa pani wyrzuty sumienia? Że na przykład umykają pani istotne momenty z życia córek albo że spędzacie razem zbyt mało czasu?

Oczywiście, ale nie roztkliwiam się nad nimi. Moje córki są już nastolatkami, mają swoje przyjaźnie i pasje. Uważam, że bycie rodzicem polega na tym, aby pozwolić dziecku dorosnąć i dać przestrzeń do eksploracji. Moje córki widzą rodziców, którzy poza sprawami domowymi realizują swoje pasje. Wydaje mi się, że dzięki temu nabierają przekonania, że świat pełen jest ciekawych miejsc, które warto eksplorować. To rozbudza ich ciekawość i jest impulsem do tego, aby szukały własnych pasji, rozwijały się i robiły to, co im sprawia przyjemność.

Dziewczynki odkryły już te pasje?

Każda z moich córek jest zupełnie inna. Młodsza uwielbia grać w tenisa. Starsza lubi pływać. Same wybrały te aktywności. Nie jestem zwolenniczką, aby zapisywać dzieci na kolejne zajęcia dodatkowe, byleby tylko wypełnić im grafik. Uważam, że same powinny podejmować takie decyzje. A w niektórych momentach po prostu muszą się ponudzić i samodzielnie zorganizować sobie czas. Warto inspirować dzieci do poszukiwań i do kolejnych wyzwań. Warto dawać wędkę, a nie rybę. W ten sposób uczą się, że mają moc sprawczą.

Ma pani z dziewczynami wspólne zainteresowania?

Z młodszą Marcysią chodziłam na aerial jogę, z którą ona radziła sobie lepiej niż ja. Uwielbiam chodzić po górach i często zabieram dziewczyny na piesze wycieczki, za którymi one chyba nie przepadają. Lubimy spędzać czas na wyjazdach, najlepiej do takich miejsc, gdzie nie ma ludzi poza naszymi przyjaciółmi. Wtedy skupiamy się na nicnierobieniu. Wyjazdy bez planu są świetne i z nich czerpiemy największą przyjemność odpoczywania. Wtedy od rana do wieczora czytamy książki, snujemy się, przytulamy. Najlepiej, jeśli w towarzystwie są też inne dzieci w podobnym wieku. Ostatnio w taki sposób spędziliśmy majówkę. Taki też jest plan na wakacyjny wyjazd.

Jaki ma pani patent na dobre relacje z córkami – nastolatkami?

Nastolatkom wydaje się, że wciąż ktoś czegoś od nich oczekuje. Dlatego ważne jest, aby przebywały w otoczeniu, które daje poczucie bezpieczeństwa, gdzie nikt ich nie ocenia i do niczego nie zmusza. Dobrą opcją są wyjazdy w sprawdzonym gronie. W takich okolicznościach, na neutralnym gruncie, łatwiej rozmawia się na trudne tematy. Wtedy dzieci układają sobie w głowach dużo rzeczy i wracają z takich wyjazdów wzmocnione. Pandemia jeszcze bardziej udowodniła, że jesteśmy zwierzętami stadnymi. Dlatego warto stwarzać dzieciom takie warunki, aby mogły funkcjonować we wspólnocie.

Spędza pani czas z każdą z córek osobno?

Kiedyś czułam presję, aby tak robić. Dziś ten podział sam się reguluje. Na przykład jedna z dziewczyn mówi, że chciałaby pójść do kina tylko ze mną. A druga, że chce ze mną spać albo wybrać się na rowerową wycieczkę. Trzeba po prostu słuchać swoich dzieci – nastolatki też wyrażają swoje potrzeby. To dużo lepsza metoda niż siłowe organizowanie czasu. Gdy nastolatek wyczuje, że rodzic zamierza za niego decydować, to zaczyna się buntować.

Największą frustrację czuję, gdy dziewczyny nie mają pewności siebie i nie czują, jakimi są wspaniałymi osobami. Gdy dociera do mnie, że tak cudowne istoty jak one mogą myśleć o sobie w krzywdzący sposób. Dlatego staram się z nimi bardzo dużo rozmawiać. Uwielbiam to robić

Jakie wartości chciałaby pani przekazać dziewczynkom?

Od momentu, kiedy dziewczyny się pojawiły, pilnowałam tego, aby siebie nie krytykować. Nie mówić, że jestem gruba, brzydka, że muszę schudnąć. Jeśli na przykład byłam na diecie, tłumaczyłam im, że chcę się zdrowo odżywiać. Pilnowałam, aby nie chwalić ich za bardzo za wygląd czy styl, ponieważ wartość człowieka nie zależy od wyglądu zewnętrznego. Tłumaczyłam, że swoje ciało należy szanować, ponieważ jest jedynym, jakie mamy. Dziś widzę, że moja uważność nie do końca spełniła swoją funkcję, ponieważ moje córki, jak wszystkie nastolatki, są bardzo podatne na to, co widzą np. na Instagramie.

Co panią frustruje w macierzyństwie?

Największą frustrację czuję, gdy dziewczyny nie mają pewności siebie i nie czują, jakimi są wspaniałymi osobami. Gdy dociera do mnie, że tak cudowne istoty jak one mogą myśleć o sobie w krzywdzący sposób. W takich sytuacjach czuję się rozżalona. Dlatego staram się z nimi bardzo dużo rozmawiać. Uwielbiam to robić. Nie lubię żyć w konflikcie i udowadniać komuś, że mam rację. Pozwalam dziewczynom płynąć własnym rytmem.

Jeszcze pozwalają się pani fotografować?

Młodsza córka czasem daje się jeszcze namówić na sesje. Starsza już nie. Przez te wszystkie lata zrobiłam im mnóstwo zdjęć – aparatem, który dostałam od mojego partnera Michała po narodzinach Tosi. Mam nadzieję, że kiedyś będą miały frajdę z oglądania tych fotografii. Mamy pewien rytuał – od wielu lat kilkanaście razy w roku robię im zdjęcie w tym samym miejscu, pod domem. Na 18. urodziny każdej z córek z tych fotografii zmontuję film albo album.

 

Paulina Holtz – aktorka teatralna i filmowa. Córka filmowca Witolda Holtza i aktorki Joanny Żółkowskiej. Mama 15-letniej Antoniny i 14-letniej Marcysi. IG: @paulina_holtz

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: