Przejdź do treści

Izabela Raczkowska: „My, kobiety wkładamy sobie mentalny gorset nawykowego wciągania brzucha. To nam szkodzi”

"Ciało chore z emocji" to pozycja obowiązkowa dla osób, które chcą uwolnić się z objęć stresu i innych silnych emocji - na zdjęciu autorka książki Izabela Raczkowska Hello Zdrowie
Izabela Raczkowska w książce "Ciało chore z emocji" opisuje sposoby, w jakie nasze myśli, emocje i reakcje w dłuższej perspektywie zapisują się w ciele, i jak je psują / Zdjęcie: Anna Gołębiowska
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– U kobiet, od których za dużo się wymaga, daje się do niesienia zbyt duży ciężar, które nie mówią swoim głosem, charakterystyczna bywa postawa polegająca na dociskaniu do ciała rąk. Kobiety tymi zaciśniętymi pachami wysyłają podprogowy sygnał o tym, że nie chcą się odsłaniać, chcą zniknąć, zmniejszyć swoją klatkę piersiową i swoją obecność. Tak mają kobiety, które żyją w bardzo wymagającym środowisku, otoczone ludźmi, którzy są rygorystyczni i zadaniowi, to może być ojciec, szef, partner – zauważa Izabela Raczkowska, nauczycielka jogi i medytacji, autorka książki „Ciało chore z emocji”, którą Hello Zdrowie objęło matronatem. To rozmowa o tym, jak udźwignąć emocje, żeby nas nie niszczyły.

 

Marta Dragan: „Ciało chore z emocji” – co kryje się za tym tytułem?

Izabela Raczkowska: Jestem nauczycielką jogi, pracowałam też w przychodni ortopedycznej. W swojej praktyce zawodowej miałam do czynienia z wieloma chorymi ciałami. W pewnym momencie zaczęłam zauważać, że mimo dysfunkcji, z którymi pacjenci trafiali do mnie, w ich ciałach zapisane były też inne problemy. Niekoniecznie takie, które miały swoją nazwę, ani z którymi bywali odsyłani do mnie przez lekarzy. Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to masa napięć w okolicy bioder i podbrzusza. One nijak się miały do tego, co widniało w skierowaniach. Zaczęły mi się wyłaniać pewne wzorce. Stres i różne problemy, jakich ci pacjenci doświadczali na co dzień, łączyły się nie tylko z ich wynikami i zdiagnozowanymi chorobami, ale także z kształtem, jaki przybierały ich ciała. Ich posturalne dysfunkcje ulegały stopniowej zmianie dopiero, kiedy zaczęli pracować nad swoimi emocjami poprzez ciało. I na tym gruncie powstała książka „Ciało chore z emocji”, której tytuł roboczy brzmiał „Odzyskaj ciało”. Piszę w niej nie tylko o tym, w jaki sposób emocje zapisują się w ciele, ale też proponuję konkretne techniki, które mogą pomóc nam naprawić pokiereszowane ciała.

Ciało, na co zwraca pani uwagę też w książce, od zarania dziejów traktujemy po macoszemu: ma być sprawne, zgrabne, najlepiej szczupłe, ma wyglądać i nie przeszkadzać, czyli nie chorować. Co się dzieje, kiedy myślimy o ciele w takich kategoriach?

To zapędza nas w kozi róg. Dochodzimy w ten sposób do cierpienia, z którego nie ma wyjścia. Latami praktykujemy te „natręctwo komfortu”. Przedstawiamy siebie w najlepszych możliwych wersjach, mamy fajnie wyglądać, bywać w fajnych miejscach, a ciało ma nam do tego służyć. Odcinamy się w ten sposób od pewnej prawdziwości – od tego, że w życiu może być smutno, trudno, możemy gorzej wyglądać, gorzej się czuć. To powoduje, że negujemy starość, choroby, śmierć. Jakby nas nie dotyczyły. Ledwo o tym wspominamy, a gdy przyjdzie nam tego doświadczyć, czujemy się wyalienowane i bezradne.

Ssaki kierują się pewnymi prawidłowościami: uciekają od cierpienia, dążą do przyjemności i oszczędzają energię, chodząc na skróty. Jak przyjrzymy się swoim ludzkim zachowaniom, to zauważymy pewne analogie. Afirmujemy wciąż szczęście, ukrywamy smutek i płacz, uciekając od cierpienia. Ale ono w nas zostaje, zapisuje się w naszym ciele.

Napięte barki i kark to przypadłość głównie mężczyzn? Absolutnie, podczas warsztatów poznałam kobiety, które mają tam po prostu beton. Bo noszą tyle odpowiedzialności

Tłamsimy emocje, a to ma swój koszt. Jakie ślady zostawiają one w naszym ciele?

Jest ich mnóstwo. To napięcia, usztywnienia, dysbalanse. Napięta tkanka daje nam złudne poczucie panowania nad czymś, kontroli. Z drugiej strony jako gatunek mamy zakodowaną w ciele obronę. Usztywnienie tkanek to nieczucie, a ono rodzi się z tego, że nie chcemy już doświadczać. Jak na warsztatach daję polecenie rozluźnienia brzucha, to panie na mnie patrzą, jakbym mówiła po chińsku. Dlaczego? Bo my, kobiety, nie potrafimy rozluźnić brzucha. Wkładamy sobie mentalny gorset nawykowego wciągania go. Bo przecież musimy być perfekcyjne. To nam szkodzi. Przez to, że nasze brzuchy są po prostu zamrożone, mamy problemy z zajściem w ciążę, nie umiemy oddychać, mamy pogorszone czucie mięśni głębokich, a co za tym idzie – mamy trudności z uzyskaniem satysfakcji z życia seksualnego.

Emocje wymuszają na nas konkretne postawy ciała. Zastygamy w nich nieświadomie, a one bywają powodem różnych dolegliwości bólowych. Dla przykładu bóle migrenowe mogą być następstwem napiętych mięśni podpotylicznych. Te mięśnie napinamy wtedy, kiedy przybieramy postawę, w której głowa wysunięta jest w protrakcji przed obręcz barkową do przodu, a broda zadarta do góry. Jest ona charakterystyczna dla kobiet wykształconych i pracujących umysłowo, które mają natłok odpowiedzialnej pracy. Taka kobieta ma świadomość, że mocno się garbi przy biurku i wie, że powinna kontrolować swoją postawę, więc próbuje się prostować. Tylko że to ciało zdążyło już wykształcić tkankę łączną w okolicy barków, karku i szyi. Kolejne próby prostowania powodują, że kobieta czuje pewien opór, drętwienie, nienaturalność tej postawy, więc unosi brodę. I to wygląda, jakby zadzierała nosa, a wcale go nie zadziera, próbuje przyjąć jedynie profesjonalną postawę.

Bóle migrenowe dla przykładu mają też kobiety z syndromem posturalnym nazywanym wdowim garbem, inaczej zespołem skrzyżowania górnego. Dlaczego wdowi garb? Bo pochyloną sylwetkę ze spuszczonymi ramionami, protrakcją obręczy do przodu i spuszczoną głową przyjmowały kobiety, które wraz z utratą partnera traciły chęć do życia, dla których świat w pojedynkę stawał się zbyt ciężki do udźwignięcia. One, żeby widzieć horyzont, kierowały wzrok ku górze, napinając przy tym mięśnie podpotyliczne i fundując sobie między innymi migrenowe bóle głowy.

Co powoduje sztywność karku i ból w tej okolicy? Często zrzucamy winę na pracę w pozycji siedzącej. Czy słusznie?

Sztywność karku ma związek z odpowiedzialnością. Kiedy ciało siedzi w pracy, a nadaktywny umysł pracuje, zaczynają się problemy. Pogłębia się przepaść pomiędzy nieruchomością ciała, a nadaktywnością umysłu. Ponieważ ciężkość zadania mentalnego zamraża statyka ciała. Jak mamy do wykopania rów, to kark nie będzie nas bolał, bo odpowiedzialność za wykopanie rowu jest zazwyczaj mniejsza niż zakończenie jakiegoś projektu „na wczoraj”. Praca siedząca wiąże się też z nawykowym niechlujnym siedzeniem z tyłopochyleniem miednicy i protrakcją obręczy, co dodatkowo predestynuje do napięcia karku.

Napięte barki i kark to przypadłość głównie mężczyzn? Absolutnie, podczas warsztatów poznałam kobiety, które mają tam po prostu beton. Bo noszą tyle odpowiedzialności. Im wyższe stanowisko, tym mocniejsze są te napięcia.

"Ciało chore z emocji" to pozycja obowiązkowa dla osób, które chcą uwolnić się z objęć stresu i innych silnych emocji - na zdjęciu autorka książki Izabela Raczkowska Hello Zdrowie

Jakie jeszcze postawy manifestują nasze podejście do życia?

Kobiety miewają na przykład bezwładne ramiona. Wyglądają, jakby były bezradne, jakby te barki i ręce zwisały, bo już nie mają siły więcej unieść. To zazwyczaj panie po czterdziestce. Taką postawę mają też kobiety, które siebie nie lubią, które noszą w sobie nieakceptację siebie.

Mamy tylko jedno ciało w tym życiu i innego mieć nie będziemy. To ciało współodczuwa z nami. Czuje naszą aprobatę bądź negację. Ono z nami rośnie, zmienia się, więc się i starzeje. Ono zasługuje na naszą uwagę, opiekę i wdzięczność.

Po 45. roku życia widać już wszystko, można człowieka czytać jak książkę. Te „praktykowane latami” dysbalanse są już tak mocne i tak jasne, że nic się nie ukryje. Jestem fanką prawa przyczyny i skutku, dlatego doszukuje się przyczyn. Uważam, że my, kobiety całe życie pracujemy na to, co zaczyna się dziać w okolicach menopauzy. Wtedy zbieramy plon całego życia. Plon w postaci chorób, do których przykładamy się naszymi nawykami, zachowaniem, ale także sposobem myślenia. Traktowaniem siebie. Wszystko, co sobie robiłyśmy wcześniej, wyłazi na wierzch – tym bardziej, że układ immunologiczny już niedomaga. Menopauza jest tylko kropką nad i.

U kobiet, od których za dużo się wymaga, które niosą zbyt duży ciężar, które nie mówią swoim głosem, charakterystyczna bywa postawa polegająca na dociskaniu do ciała rąk. Ukrywaniu pach – bo pachy to czucie, to miękkość i otwartość. Kobiety tymi zaciśniętymi pachami wysyłają podprogowy sygnał o tym, że nie chcą się odsłaniać, chcą zniknąć, zmniejszyć swoją klatkę piersiową i swoją obecność. Tak mają kobiety, które żyją w bardzo wymagającym środowisku, otoczone ludźmi, którzy są rygorystyczni i zadaniowi, to może być ojciec, szef, partner. Proszę pamiętać, że pachy czy pachwiny to są miejsca, które nas odsłaniają, tak samo jak podbrzusze. Jak kot czy pies czuje spokój i zadowolenie, to się wywala na dywanie brzuchem do góry, nogi szeroko, łapy szeroko i sobie charczy, śpiąc. A jak widzimy na jakichś filmikach z interwencji bitego psa, to on znika – łapy przednie i tylne ma przytulone do torsu. I podobną postawę przyjmuje kobieta, która jest poddawana rygorowi.

Które mięśnie napinamy w obliczu strachu?

Strach zapisuje się w biodrach. Każdy ssak, kiedy się boi, podkula ogon, chowa podbrzusze i miednicę, bo tam zlokalizowane są ważne organy, bez których nie przeżyje. My też tak robimy, ale jesteśmy lepiej socjalizowane niż koty czy psy, więc nie garbimy się w rogu pokoju, tylko mimo nerwowych sytuacji staramy się wypełniać codzienne czynności: chodzić do pracy, robić zakupy, wychowywać dzieci. Wydaje nam się, że to kontrolujemy, tymczasem te przykurcze następują niewolicjonalnie – często bez udziału naszej świadomości. Możemy z tym oczywiście pracować, ale najczęściej robimy to tylko przez głowę, a powinnyśmy również przez ciało. Tymczasem ciało traktujemy jedynie jako nośnik umysłu. Nasz krąg kulturowy przykłada dużą uwagę do inteligencji, do wykształcenia, a ciało staje się jakby profanum, trochę gorszym partnerem.

Jak moje dzieci były w wieku szkolnym, często dostawałam pytania o to, gdzie one chodzą. A konkretnie, na jakie zajęcia dodatkowe. Odpowiadałam: „chodzą na jogę i na medytację”. „I to wszystko?” – słyszałam. To wszystko, bo moim zadaniem jako matki, było wykształcić człowieka, który będzie w stanie funkcjonować w społeczeństwie. Dlatego nie wysyłałam dzieci na szachy i naukę języka angielskiego, tylko uczyłam je, jak poradzić sobie ze stresem. Uczyłam je też otwartości na świat. My bardzo przeceniamy to szkolne wykształcenie, a prawda jest taka, że umysł bez ciała nic nie znaczy. Dopiero bowiem poprzez ciało uczymy się prawdy – nieuciekania od problemów.

Mamy tylko jedno ciało w tym życiu i innego mieć nie będziemy. To ciało współodczuwa z nami. Czuje naszą aprobatę bądź negację. Ono z nami rośnie, zmienia się, więc się i starzeje. Ono zasługuje na naszą uwagę, opiekę i wdzięczność

Mówiłyśmy o tłumionych emocjach i ich koszcie, ale agresywne wyrażanie swoich uczuć też ma swoją cenę. Jaką? Co dzieje się, kiedy nie hamujemy się ze skrajnymi emocjami?

Zadała mi pani najtrudniejsze z możliwych pytań, ale postaram się wyjaśnić to w oparciu o przypowieść. Budda pewnego dnia stwierdził, że skoro istnieje cierpienie, to on musi medytować. Stał się ascetą – siedział pod drzewem wiele dni. Pewnego dnia tuż obok medytującego mnicha przechodził nauczyciel muzyki ze swoim uczniem. Budda podsłuchał, jak uczeń wypytywał nauczyciela o taki strunowy indyjski instrument, nazywany sitrą. „Nauczycielu, jak ja mam ustawić strunę, aby wydać dźwięk idealny?” – pytał uczeń. Na co nauczyciel miał odpowiedzieć: „Jak napniesz strunę za słabo, to instrument wyda dźwięk fałszywy, ale jak napniesz za mocno – struna pęknie”. Budda podobno wtedy wstał i poszedł zjeść miskę ryżu. Tym fałszywym dźwiękiem jest niemówienie własnym głosem, czyli dostosowywanie się do tego, czego inni od nas wymagają. Uginanie się wciąż i wciąż pod presją – to rodzaj oszukiwania siebie. Długotrwała niezgoda na sytuację często objawia się szeregiem chorób autoimmunologicznych, czyli alergiami, nietolerancjami, a także krańcowo rakiem.

Z kolei ta pęknięta struna symbolizuje nagłą, silną reakcję. Jeśli zachowujemy się jak furiatki, to znaczy, że coś za długo w nas siedziało. Już nad tym nie zapanowałyśmy. Do tego wybuchu musiało w końcu dojść. Złość, agresja, irytacja, furia to uczucia, które powodują niewidzenie. Nie ma bardziej zaślepiającego uczucia niż złość i jej odmiany. Ogromnym kosztem jest trzymać w sobie złość, bo jest ona energetyczna, ma ochotę wybuchnąć. Jak jesteśmy złe, to mamy ochotę wykrzyczeć to całemu światu. Jeśli więc milczymy, ciało musi wytrzymać ten bezruch wypełniony rosnącym wewnętrznym ciśnieniem.

Jak ją okiełznać, żeby nas nie niszczyła? Jak udźwignąć emocje, żeby nie działały na nas destrukcyjnie?

Pierwsze, co musimy zrobić, to sobie je uświadomić. Świadomość jest wtedy, kiedy za wiedzą idzie zmiana. Mamy ognisko, wkładamy do niego rękę, ogień nas parzy, więc zabieramy rękę. To jest zmiana i to jest świadomość. Tymczasem często zdarza nam się trzymać rękę w tym ognisku i mówić: „tak, ja wiem, że ogień parzy”. Natomiast jeżeli zaczniemy wyłapywać te nieprawidłowości, „zaczniemy łączyć kropki” i uświadamiać sobie, co leży u podstaw naszych reakcji, zaczniemy wolniutko zdrowieć. Jeśli dodatkowo zrobimy to poprzez ciało – zdrowienie będzie pełniejsze.

Wszystkie jesteśmy intelektualistkami, czytamy książki, wiecznie się dokształcamy, a zapominamy o ciele. Myślimy o PKB Irlandii, ale ani przez moment nie skupiamy się na tym, co czujemy w brzuchu, w nogach, w klatce piersiowej. Kiedy ostatnio sprawdzałaś, czy twój oddech jest pełny?

Ogromnym kosztem jest trzymać w sobie złość, bo jest ona energetyczna, ma ochotę wybuchnąć. Jeśli więc milczymy, ciało musi wytrzymać ten bezruch wypełniony rosnącym wewnętrznym ciśnieniem

W swojej książce pisze pani, że oddech jest pięknym wstępem do innych ćwiczeń. Jak w domowych warunkach dobrze, zdrowo oddychać?

Najlepiej wstać, bo wtedy używamy więcej mięśni oddechowych niż jak siedzimy. Jak już stoimy, to oddychajmy do dolnych żeber, bo na tej wysokości jest przepona. U kobiet to jest prosta sprawa, bo mamy pasek od stanika albo wiemy, gdzie on zwykle sięga, i do tego miejsca oddychamy. Jeżeli chcemy włączyć oddechem układ przywspółczulny – układ, który odpowiada za nasz relaks, sen, trawienie, immunologię – to musimy włączyć oddech przeponowy. Oddychamy tylko i wyłącznie nosem. Wszystkie oddechy przez usta są do kitu.

Ups, to ja z reguły oddycham jednak do kitu.

Osoby, które oddychają ustami, mają tendencję do brzydkiego starzenia, do zespołu pociągłej twarzy i zmarszczek grawitacyjnych. Oddech nosowy nie ciągnie twarzy w dół.

Oprócz tego oddech ustami zawsze towarzyszy w naszym życiu podwyższonemu napięciu. Kiedy biegniemy, krzyczymy, szlochamy czy jesteśmy w euforii – oddychamy ustami. Robimy tak latami. Kiedy więc zaczynamy oddychać ustami – organizm zaczyna reagować na ten rodzaj oddechu podwyższonym tonusem mięśniowym na przykład, wydzielaniem hormonów stresu.

Czy trzyminutowa medytacja w pracy, w czasie jazdy komunikacją miejską ma sens?

Oczywiście. Nie ma nieudanej medytacji. Można się wyciszyć nawet w takim miejscu, jak autobus, gdzie ludzie głośno rozmawiają, odbierają telefony, kierowca trąbi, ktoś oburzony kłóci się o miejsce. Zawsze, w mniejszy lub większy sposób, wpłyniemy na wyciszenie akcji serca, na spowolnienie oddechu, na poprawę procesu wydzielania hormonów i enzymów. Trzy minuty dziennie to fajny czas na codzienną medytację. Im więcej jednak mamy na głowie, tym powinnyśmy wydłużać ten czas.

Jak zaczynałam medytację, to zaczynałam od 5 minut, bo wydawało mi się, że to taki indyjski folklor tylko. Z czasem zrozumiałam, że medytacja dała mi coś najważniejszego w życiu: dystans do swoich emocji. Jestem w stanie zaobserwować, kiedy one się rodzą, a to jest bardzo istotne, bo wtedy mogę nad nimi zapanować.

 

Książkę „Ciało chore z emocji” Izabeli Raczkowskiej, która ukazała się 13 stycznia 2024 r. nakładem Wydawnictwa Sensus, Hello Zdrowie objęło swoim matronatem medialnym.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: