Przejdź do treści

„Tyle razy słyszałam, że go zdradzam. Żałuję, że tego nie zrobiłam”. Z Joanną Godecką rozmawiamy o patologicznej zazdrości w związku

Joanna Godecka, psychoterapeutk
Joanna Godecka, psychoterapeutka / Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Pracowałam kiedyś z pacjentką, której partner wyskakiwał od czasu do czasu z jakiegoś klombu pod jej pracą, udając, że to niespodzianka. Albo jechał za nią na miejsca spotkania… służbowego. Początkowo zrzucała to karb jego złych doświadczeń z przeszłości. Uznała, że w końcu zrozumie, że ona jest w stosunku do niego fair, i odpuści. Tak się jednak nie stało” – opowiada psychoterapeutka Joanna Godecka. Ze specjalistką rozmawiamy o tym, czym grozi patologiczna zazdrość i dlaczego nie może być mylona z miłością.


Są chorobliwie zazdrośni. Kontrolują każdy ruch partnera/partnerki, nie wierząc, że mówi prawdę. Choć nie mają żadnych dowodów ani przesłanek, oskarżają o zdradę. Sprawdzają miejsca spotkań, śledzą, przeglądają telefony. Są w stanie posunąć się daleko tylko dlatego, że sami cierpią z powodu niedowartościowania. Początkowo takie zachowanie tłumaczymy jako formę okazywania uczuć – skoro jest zazdrosny/zazdrosna, to znaczy, że kocha. Dlaczego takie myślenie może być dla nas ryzykowne?


Damian Gajda: Moja przyjaciółka właśnie rozstała się z mężem. Nie mogła znieść jego ciągłych oskarżeń o zdradę, mimo że nigdy go nie zdradziła. 

Joanna Godecka: Nie dziwię się, bo niesłuszne oskarżenia doprowadzają do utraty bliskości, a z czasem także do rozpadu relacji. Problem leży po stronie osoby zazdrosnej, ale ona nie przyjmuje tego do wiadomości. Pracowałam kiedyś z pacjentką, której partner wyskakiwał od czasu do czasu z jakiegoś klombu pod jej pracą, udając, że to niespodzianka. Albo jechał za nią na miejsca spotkania… służbowego. Początkowo zrzucała to karb jego złych doświadczeń z przeszłości. Uznała, że w końcu zrozumie, że ona jest w stosunku do niego fair, i odpuści. Kiedy jednak po kilku miesiącach zobaczyła jego twarz w oknie kawiarni, do której wybrała się z koleżanką, podjęła decyzję o rozstaniu i już jej nie zmieniła.

Czytałem, że lęk przed zdradą zajmuje trzecie miejsce, zaraz po śmierci i utraty pracy, na liście niepokojów, z którymi się zmagamy. Skąd się bierze?

Z niskiej samooceny, która „mówi” nam: jesteś beznadziejny, jesteś nieatrakcyjna itp. Wtedy rozstanie wydaje się nieuchronne, bo z góry zakładamy, że parter/ka prędzej czy później znajdzie osobę, z którą nie będziemy mieli/miały szans. Bo będzie to ktoś ładniejszy, mądrzejszy, bardziej seksowny, lepszy w łóżku, ciekawszy. To rodzi ciągłe napięcie, bo ciągle spodziewamy się najgorszego. Chwila, kiedy nie możemy kontrolować partnera, gdy się od nas oddala, to męka podejrzeń… Co on/ona teraz robi? A może właśnie znalazł/a „tę” osobę i odejdzie ode mnie?

Miłość to rajski ptak. Żyje wyłącznie w swobodzie. Miłość jest uczuciem w stu procentach pozytywnym, a kiedy pojawia się lęk, to ją dewaluuje. Te dwa uczucia nie mogą istnieć jednocześnie, no chyba że nazywamy miłością potrzebę przylgnięcia do kogoś, zatrzymania tej osoby

No właśnie, często mówimy o tym, dlaczego zdradzamy, a nie – dlaczego boimy się, że ktoś nas zdradzi. Takie emocje mają swoje źródło nawet w dzieciństwie.

Zwykle odrzucenie doznane w dzieciństwie przyjmujemy jako komunikat o własnej niedoskonałości. Mówiąc „odrzucenie”, mam na myśli wszystkie zachowania rodzica, które burzą emocjonalne bezpieczeństwo, kwestionują nasze prawo do miłości. Jest to więc porównywanie, osądzanie, przenoszenie oceny z zachowania w jakiejś sytuacji na dziecko. Jeśli dziewczynka słyszy często, że jej koleżanki są lepsze, bo mają wyższe oceny, a chłopiec – że jest złym dzieckiem, bo się pobił z kolegą, takie słowa nas dewaluują. To najprostsze toksyczne komunikaty, które mogą przynieść zachwianie poczucia wartości. Można wyrazić swoje oczekiwania w formie nieraniącej. Wczesne zwątpienie w siebie przynosi kolejne doświadczenia i tak kiedyś dochodzimy do wniosku, że coś jest z nami nie tak, więc na pewno nasz parter też w końcu to odkryje. I sobie pójdzie…

Niewłaściwy model związku, który mogliśmy obserwować jako dzieci, również wpływa na takie zachowania?

Jasne, że tak. Dzieci chłoną wszystko niczym gąbka. Nawet kiedy jeszcze nie mówią, odbierają bardzo wiele informacji z otoczenia. Ono jest dla nich mikrokosmosem. Wyobrażenia nabyte w tej mikroskali przenosimy później w życiu na skalę makro, czyli zakładamy, że to czego się nauczyliśmy, jest normą. Pacjent, którego matka wciąż „wyprowadzała się” z domu po kłótni z ojcem, nie rozumiał, dlaczego pierwsza dziewczyna, z którą zamieszkał, nigdzie się nie wybiera, kiedy doszło do ostrzejszej wymiany zdań. W nocy nie spał zbyt dobrze, a gdy w końcu usnął i nagle się obudził, był przekonany, że zniknęła. A ona spokojnie spała obok. Jeśli w naszej rodzinie pojawił się problem niewierności, zapewne gdzieś będzie potem pobrzmiewał. Najgorzej, jeśli dziecko jest wplątane w problemy rodziców. Zdarza mi się pracować z osobami, które stały się powiernikiem jednej ze stron. To fatalny bagaż.

W jakich domach kształtuje się lęk przed zdradą?

Zwykle w takich, w których mylnie opatruje się etykietką „miłość” emocje niemające z nią nic wspólnego, czyli zaborczość i związaną z nią kontrolę, poczucie własności. W takich domach staje się oczywiste, że partnera trzeba pilnować, że okazja czyni złodzieja. Również tam, gdzie patrzy się na zdradę przez palce, ukrywając fakty, czyli jedna osoba zdradza, a druga to przeżywa, ale nie ma odwagi powiedzieć „dość” i godzi się na upokorzenie. Tam, gdzie dominuje niska samoocena rodziców, z której wynika przesłanie, że o „miłość” trzeba walczyć. Miłość wkładam w cudzysłów, bo ta prawdziwa to stan absolutnie przeciwstawny do walki. Tak definiuje się wolność wynikająca ze świadomego wyboru obu stron.

kobieta i mężczyzna przytulają się

Ale często ludzie, którzy boją się zdrady, nie umieją nawiązać relacji z innymi, są sami. Może po prostu wynika to z lęku przed bliskością jako taką?

Oczywiście, jeśli lęk przez zdradą jest dominujący, osoba, która zwraca naszą uwagę, nie jest dla nas szansą na odnalezienie wspólnego szczęścia, tylko zagrożeniem, katastrofą. Czy można się dziwić, że zamiast ochoczo ruszyć ku wyzwaniu, staramy się przed nim chronić? Ktoś nas pociąga, ale się boimy. Ochroną jest dystans, obawa przez zaangażowaniem. Dopóki nie jesteśmy blisko, czujemy się bezpieczni. Bliskość jest zagrożeniem.

Stąd problemy z okazywaniem uczuć. Takie osoby są chłodne, wycofane, a może emocje przelewają w nadmiarze na drugą osobę?

Istnieją różne style przywiązania, ale tutaj dominuje zazwyczaj schemat „unikacza bliskości” i „nałogowca kochania”. Jak nazwy sugerują, jedna osoba ucieka i tworzy dystans, a druga za nim goni, nierzadko obsesyjnie. Jednak nie ma tu happy endu, czyli momentu, w którym „uciekający” zatrzymuje się, a „nałogowiec” go dogania, bo w obojgu dominuje lęk przed bliskością. To oznacza, że nałogowiec na poziomie podświadomym wybiera właśnie taki znikający punkt, by go przypadkiem nie dogonić, bo miałby wtedy niezły problem. Ja tu się trochę uśmiecham, ale to trudne relacje, pełne frustracji. Zaczynają się zwykle pięknie od pokazu uczuciowych fajerwerków, które organizuje uciekający, bo musi nałogowca oczarować, stworzyć piękna iluzję, za którą tamten będzie potem gnał.

Przyjaciółka, o której wspomniałem na początku, narzekała zawsze na obsesyjny sposób komunikowania i kontrolowania – pytania o cel wyjścia z domu, SMS-y, ciągłe telefony…

Kontrola, o której mówisz, męczy obie strony, nie wiadomo, kogo bardziej. Warto pamiętać, że jest to forma dewaluowania osoby, która jest w taki sposób przesłuchiwana przez partnera. Daje on jej sygnał o braku zaufania, które powinno być podstawą w związku. To działa paradoksalnie, gdyż wbrew intencjom kontrolera, ułatwia ewentualną zdradę. Jeśli bowiem już jesteśmy traktowani jako osoba potencjalnie nieuczciwa, niewiele ryzykujemy. Zaufanie samo w sobie to cenna rzecz i wiele osób nie chce jej zawieść.

Często na początku takie zachowanie tłumaczymy jako formę okazywania uczuć – skoro jest zazdrosny, to znaczy, że kocha.

Odradzam taką narrację, bo miłość to szacunek i wynikające z niego zaufanie. Lepiej zadać sobie pytanie: jak mnie widzi partner, za kogo mnie uważa, skoro „musi” mnie kontrolować? To powinien być także sygnał, że z samooceną partnera nie jest dobrze, zaś agresja (kontrola jest formą agresji) zawsze wynika z lęku. Atak jest tu formą obrony. Czy zatem chcę mieć partnera, który będzie mnie kontrolował, by uśmierzyć własny lęk i nazywał to miłością? Patrząc z takiej perspektywy, chyba nie jest to ani trochę romantyczne, więc nie sypmy na zazdrość i kontrolę złotego pyłu, by wydawała się czarująca.

W pułapce czyjejś zazdrości zaczynamy uprawiać politykę prześladowcy, czyli niemal myśleć jak on. Nie mogę umówić się z przyjaciółką, a może nawet nie powinnam rozmawiać z nią przez telefon (o czym tak długo rozmawiałyście?, pewnie macie jakieś sekrety?), więc zaczynam się bać w sytuacji, kiedy robię coś normalnego... Koszmar!

Dlaczego jeszcze takie myślenie może być ryzykowne dla nas?

Bo jesteśmy trochę jak ćma, która wpada w ogień. Osoby zazdrosne powinny potraktować to jako własny problem i zmierzyć się z nim. Zamiast tego przerzucają odpowiedzialność na nas: to ty masz się tak zachowywać, żebym ja nie był zazdrosny. Nie wiemy, gdzie jest granica, a może w ogóle jej nie ma, bo zazdrość zwana zielonookim potworem nigdy nie zasypia. Budzimy się w więzieniu…

Asia, wychodząc z domu, zawsze miała w głowie, że wkrótce czeka ją kolejna awantura. Mimo że nie robiła niczego złego, szukała wytłumaczeń. Bywało, że wracając, kasowała historię połączeń – dzwoniła do znajomego, by poradzić się w jakiejś kwestii, ale to mogło wydać się Adamowi podejrzane…

No właśnie. To miałam na myśli. W pewnym momencie orientujemy się, że jesteśmy w pułapce. Przestają działać jakiekolwiek logiczne argumenty. Partner staje się prześladowcą, który robi to wszystko, gdyż tak bardzo nas przecież kocha…

A czy to przenoszenie cudzych lęków na drugą osobę jest częstym zjawiskiem w związkach?

W pułapce czyjejś zazdrości zaczynamy uprawiać politykę prześladowcy, czyli niemal myśleć jak on. Nie mogę umówić się z przyjaciółką, a może nawet nie powinnam rozmawiać z nią przez telefon (o czym tak długo rozmawiałyście?, pewnie macie jakieś sekrety?), więc zaczynam się bać w sytuacji, kiedy robię coś normalnego. Zaczynam żyć w lęku przed konsekwencjami i nigdy nie wiem, co może zostać wykorzystane przeciwko mnie… Koszmar.

Jaki wpływ na miłość mają podejrzenia o zdradę?

Niszczą ją, ponieważ miłość to rajski ptak. Żyje wyłącznie na swobodzie. Miłość jest uczuciem w stu procentach pozytywnym, a kiedy pojawia się lęk, to ją dewaluuje. Te dwa uczucia nie mogą istnieć jednocześnie, no chyba że nazywamy miłością potrzebę przylgnięcia do kogoś, zatrzymania tej osoby (co zdarza się nierzadko). Wtedy nie chodzi o tego, którego rzekomo kocham, tylko o mnie. Bo JA nie wyobrażam sobie życia bez niej, bez niego, bo JA nie wiem, co ze mną będzie, bo JA sobie nie poradzę. Miłość jest dbaniem o wspólne szczęście, a nie przerażeniem, że ktoś mnie zdradzi i zostawi. Kiedyś czytałam bardzo ciekawy listy Alberta Einsteina do córki, w którym wypowiada się on na temat energii miłości. Pisze, że jest to najsilniejsza energia ze wszystkich, tylko ludzie wciąż nie mają pojęcia, jak jej używać. Tak to wygląda.

Czyli ci ludzie paradoksalnie, w ułudzie miłości i zaangażowania, zamiast się do siebie zbliżać, oddalają?

Niestety tak jest, bo bliskość ma swoje źródło w otwartości. Jeśli partner mówi: „słuchaj, mam problem z zazdrością”, otwiera się przede mną, a ja go rozumiem. Bierze odpowiedzialność za siebie, bo nie chce niszczyć wspólnego szczęścia podejrzliwością. Idzie na terapię, ja go wspieram. Kiedy woli dzwonić pięć razy dziennie, by sprawdzić gdzie i z kim jestem, oddala się ode mnie.

„Tyle razy słyszałam, że go zdradzam. Żałuję, że tego nie zrobiłam” – powiedziała mi pewnego razu Asia. Czy tamta sytuacja wpłynie na jej kolejne związki?

To zależy od niej. Jeśli wnioskiem z tej relacji będzie: „chcę żyć inaczej”, zapewne będzie od teraz inaczej patrzyła na sytuacje, w których pojawia się zazdrość. Może poszuka partnera, z którym będzie ją łączyło zaufanie. To, czego doświadczamy, powinno być inspiracją do poszukiwania tego, co jest dla nas lepsze, do rozumienia, czego chcemy. Jeśli komuś do tej pory wydawało się, że zazdrość jest siłą miłości, może zmienić na ten temat zdanie.

Asia, by to zrozumieć, spędziła z takim człowiekiem wiele lat. Czy przed obsesyjnie zazdrosnym partnerem można się ustrzec?

Trzeba zauważać, co jest dla nas komfortowe, a co nie. Bo nie wierzę, że zazdrość jest komfortowa. Rozumiem, że na początku związku czasem przyjmujemy ja za dobrą monetę, jeśli jednak takie zachowanie się powtarza, a nie chcemy stać się więźniem czyjegoś lęku, musimy reagować i stawiać granice. Przekraczanie granicy naszej wolności, sytuacje, w których ktoś nas ogranicza, wypytuje, naciska to właśnie czerwona lampka.

Jaką lekcję z historii Asi możemy wyciągnąć dla siebie?

Tej pewności, o którą chodzi każdemu, nie będziemy mieli nigdy. Życie to niespodzianka. Dlatego jeśli to nas męczy, podejmijmy wyzwanie, by się uwolnić i odkryć dzięki temu prawdziwą miłość. Jeśli zaś dotyka nas czyjaś zazdrość, nie bierzmy za to odpowiedzialności. Nie jest po naszej stronie.


Joanna Godecka – psychoterapeutka, członkini Polskiego Stowarzyszenia Terapeutów Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach, dyplomowany life coach, coach oddechu z tytułem Diploma Master Practicioner, Certyfikowany Praktyk Integracji Oddechem i Integrującej Obecności. Prowadzi Gabinet Psychoterapii INSIDE YOU. Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka wielu poradników psychologicznych: „Bądź pewna siebie”, „Nie odkładaj życia na później”, „Szczęście w miłości”, „Przestań się zamartwiać”, „Miłość na celowniku”, współautorka książki „Jak uciszyć wewnętrznego krytyka i uwierzyć w siebie”. Ekspertka medialna i komentatorka wielu zagadnień związanych z psychologią.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: