Przejdź do treści

Self-care to nie kąpiel z bąbelkami i serial na Netflixie. To życie, przed którym nie musisz się chować

Marta Młyńska
Edukatorka i coach Marta Młyńska/ Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Czasem ta klasyczna kąpiel z bąbelkami czy kieliszek wina to plasterek na ranę. Self-care z kobiecego pisemka z lat dwutysięcznych. Prawdziwe dbanie o siebie nie zawsze jest robieniem rzeczy przyjemnych, czasem wręcz odwrotnie – twierdzi edukatorka i coach Marta Młyńska.

 

Ewa Bukowiecka-Janik: Jesteś zadbaną kobietą?

Marta Młyńska: Tak, ale wciąż nad tym pracuję. I nie mam na myśli swojej urody.

Domyślam się. Liczne badania, których wyniki ukazywały się w ostatnich latach, pokazały jedno: Polki są piękne, dbają o wygląd, zachwycają urodą i… mają najwięcej kompleksów w porównaniu z kobietami innych nacji.

Otóż to. To doskonale wyjaśnia, kim tak naprawdę jest zadbana kobieta. To niekoniecznie ta, która ma zrobione paznokcie i gładkie, wydepilowane ciało.

Rozprawmy się z tym mitem. Tak szczerze: gdybyś szła po plaży i spotkałabyś kobietę z naturalnym owłosieniem, naprawdę pomyślałabyś o niej, że jest zadbana?

Dziś idąc plażą, już nie widzę ciał. Długo pracowałam i nadal pracuję nad tym, by nie oceniać. A tym bardziej nie oceniać kobiet przez pryzmat ich wyglądu, np. niewydepilowanych nóg. Pod tym często kryje się jakaś nasza projekcja i zwykła zazdrość.

Zazdrość o włosy na nogach?

O wolność wyboru, pozwolenie sobie na to i pewność siebie. Angielki, Amerykanki, kobiety na południu Europy również znacznie szybciej wybiły się na niepodległość i przestały przejmować się tym, jak wyglądają. To pokazują m.in. wspomniane przez ciebie badania. Polki nadal chodzą na plażę dobrze wyglądać, a dopiero w drugiej kolejności odpocząć. Kiedy czujemy, że krępują nas konwenanse, zazdrościmy innym tej swobody i jeśli to wszystko dzieje się poza naszą świadomością, ta zazdrość przeradza się w krytyczną ocenę. Gdy ktoś mówi: „Ale ona się zapuściła, wygląda okropnie”,  to tak, jakby powiesił sobie na szyi kartkę z napisem „Mam kompleksy”.

Człowiek, który naprawdę potrafi o siebie zadbać, nie obciąża sobą innych. Kochanie siebie samego ma czarny PR, stało się sloganem, truizmem, którego znaczenia nie rozumiemy. Zawsze najpierw należy napełnić własną szklankę, żeby móc podzielić się jej zawartością

Kiedyś czytałam w sieci wpis nastolatki, która nie goliła nóg i mama powiedziała jej, że to tak, jakby wyszła z domu nieumyta.

Klasyczna projekcja. Kiedy konwenanse zastępują nasze własne decyzje, stajemy się marionetkami. To bardzo niebezpieczne.

To opowiem ci o moim doświadczeniu. Niedawno oglądałam filmy na YouTube pewnej znanej blogerki. Wkręciłam się, bo bardzo ją cenię i uwielbiam jej słuchać. Tak sobie klikałam w kolejny i kolejny, aż dojechałam do wystąpień na TedExie. Kiedy przekliknęłam się z niej z 2020 r. na nią z 2018, coś się we mnie zadziało. Nie wiedziałam o tym, że 3 lata temu była znacznie grubsza.

Co myślałaś, gdy na nią patrzyłaś?

Dziwiłam się swoim myślom. Mózg podpowiadał mi, że jest mniej kompetentna niż jest w rzeczywistości. Słuchałam jej, ale zaczęłam traktować ją mniej serio. Nie mogłam się skupić. Moją uwagę przykuwało jej ciało, mniej istotne stało się to, co mówi. Oczywiście ten proces obserwowałam u siebie jakby z boku, mając pełną świadomość tego, że działa we mnie coś, co jak sądziłam dawno mam za sobą – ocenianie przez pryzmat wagi. Czego jej zazdrościłam?

Być może tego, że mimo swej wagi miała odwagę wyjść przed publiczność i w dodatku wypadła świetnie?

Pewnie masz rację… Ja dopiero w tym roku odważyłam się wyjść na ulicę w szortach, choć od lat noszę rozmiar 36.

No widzisz, a wśród Polek nie jesteś sama, zatem negatywne komentarze o osobach o bardziej obfitych kształtach, które występują publicznie, są klasyczną projekcją kompleksów. Te osoby mają akceptację i odwagę, której brakuje reszcie. A co sprawiło, że założyłaś te szorty?

Polubiłam swoje nogi na tyle, że zdanie innych ludzi przestało mnie interesować. Dostrzegłam cały ten mechanizm już dawno, te wnioski we mnie dojrzewały długo, bym mogła poczuć się dobrze ze sobą, a mimo to, gdy patrzyłam na wspomniana blogerkę, musiałam się od opędzać od „starych” myśli. Dlaczego?

Widocznie czegoś to w tobie dotknęło. Budowanie świadomości i samoakceptacji to proces. To trwa. Tusza, waga to wyjątkowo trudny temat, dla ciebie chyba też, skoro przy małym rozmiarze czegoś się obawiałaś czy wstydziłaś. Znacznie łatwiej nam akceptować np. nowe trendy w stylizacji brwi, niż sylwetki odstające od „normy”. Trudno, żeby kolor włosów, czy kształt brwi definiował człowieka. Ale jego ciało, ogólny wizerunek już tak. Współczesne 20-, 30- i 40-latki ukształtowały swoje wzorce piękna w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych a był to czas kobiet w stylu Pameli Anderson. Zakodowano w nas, że taki wygląd jest sygnaturą zadbania i teraz musimy to odkręcać.

To jak wygląda zadbana kobieta XXI w.?

Myślę, że nie powstanie jeden konkretny kanon piękna, ponieważ wchodzimy w kult różnorodności. To, co łączy zadbane kobiety w latach 20. XXI w. to praca nad pewnością siebie, wewnętrzna siła, aktywność intelektualna, niezależność, życie w zgodzie ze swoimi wartościami.

Jednak nadal, gdy słyszymy „powinnaś o siebie zadbać”, „zrób coś dla siebie”, przychodzi nam do głowy manicure albo kąpiel z bąbelkami.

To pokłosie działalności wewnętrznego krytyka. To wymagająca, stawająca poprzeczkę wysoko, karcąca istota, która skupia się na wrażeniu, na wynikach, ignorując nasze uczucia i potrzeby. Przez to dla wielu z nas „zadbać o siebie” znaczy „pokazać innym, że jest się zadbanym”, a „zrobić coś dla siebie” znaczy coś poprawić, podciągnąć braki. Jeśli wpuścimy naszego wewnętrznego krytyka za kierownicę i on zacznie sterować naszym życiem, będziemy krytycznie (co ważne, to nie będzie konstruktywna krytyka) oceniać siebie i innych. Brać pod uwagę pozory. Zrobione paznokcie, wydepilowane nogi, wyprasowane ubrania, a pod spodem często frustracja, niezadowolenie, złość czy smutek.

Ty masz pomalowane paznokcie, gładkie nogi i zawsze super ciuchy. To element twojego dbania o siebie?

Mam nawet przedłużone rzęsy.

Kiedy czujemy, że krępują nas konwenanse, zazdrościmy innym tej swobody i jeśli to wszystko dzieje się poza naszą świadomością, ta zazdrość przeradza się w krytyczną ocenę. Gdy ktoś mówi: 'ale ona się zapuściła, wygląda okropnie', to tak jakby powiesił sobie na szyi kartkę z napisem 'mam kompleksy'

Po co ci to?

Rzęsy? Prawie nie mam własnych. (śmiech) A serio: bo lubię mieć dłuższe. To może wydawać się banalne, ale taka jest prawda: bez tego wszystkiego trochę cierpi moje poczucie estetyki, ale zdecydowanie nie jest tak, że cokolwiek na tym buduję. Poza tym w dbaniu o siebie nie chodzi o to klasyczne „wygląd się nie liczy, liczy się wnętrze”. Wygląd też się liczy, ale dużo mniej znaczy. Lubię ładnie wyglądać, otaczać się ładnymi rzeczami. Myślę, że wszystko to jest normalne, dopóki czegoś nam nie zastępuje. Jestem w tym procesie tak jak ty ze swoimi szortami. Ten proces trwa, a najważniejsze, że podąża w stronę prawdziwego self-care.

Jest taki mem. Opisywanie memów jest gorsze niż opowiadanie skeczów kabaretowych, ale spróbuję. Na zdjęciu widzimy kobietę w wannie z jej perspektywy, czyli nogi wystające ponad poziom wody i dłoń, w której trzyma kieliszek. Obok wanny siedzi pies i patrzy w obiektyw, czyli na twarz kobiety, i mówi: „Grażyna, leżenie w wannie po pijaku to nie jest self-care”. Śmieszno-smutna prawda.

W punkt. Czasem kąpiel z bąbelkami, kieliszek wina to klasyczny plasterek na ranę. Self-care z kobiecego pisemka z lat dwutysięcznych. Prawdziwe dbanie o siebie nie zawsze jest robieniem rzeczy przyjemnych, czasem wręcz odwrotnie. Paradoks polega na tym, że im bardziej kręcimy się wokół siebie, fokusujemy na sobie, pragniemy być „najlepszą wersją siebie”, niby “tylko” dbamy o swój rozwój i wygląd, a tak naprawdę ciągle coś poprawiamy, analizujemy jak być efektywniejszą, ładniejszą, kreatywniejszą, tym bardziej oddalamy się od sedna dbania o siebie, czyli samoakceptacji. Self-care zaczyna się od myśli „jestem w porządku, jestem wystarczająca”. Jeśli coś nas boli albo uwiera, to zdanie nie przechodzi nam przez gardło lub nie jesteśmy do niego przekonane, należy to otwarcie przyznać i przyjrzeć się temu. Gdy powiemy sobie, że jesteśmy “good enough”, zaakceptujemy swoje niedoskonałości, wtedy naprawdę zaczniemy akceptować, lubić, a nawet kochać siebie. I jak podkreślają wybitni psycholodzy Ewelina Stępnicka i Przemysław Staroń, tylko wtedy nie będziemy musieli obsesyjnie wokół siebie się kręcić.

Przyglądanie się sobie, gdy coś boli, to pewnie ta nieprzyjemna część self-care?

Tak. Zderzenie się ze swoimi lękami, poznanie prawdy o sobie często znaczy zmierzenie się z bólem, smutną prawdą, o której wspomniałaś. Jednak bez tego nie ma prawdziwego rozwoju. Jak (podobno) powiedział Arystoteles: „Od znajomości siebie zaczyna się wszelka mądrość“ . Jeśli chcemy o siebie zadbać, potrzebujemy poznać i zaakceptować swoje słabości, niedoskonałości i deficyty. A wtedy przytulić siebie samych.

W nauce self-care kluczowe jest obserwowanie swoich reakcji na podejmowane działania – spełnianie wyłącznie zachcianek na dłuższą metę wyrządzi nam krzywdę. Od nadmiaru słodyczy możemy nabawić się problemów z cukrzycą czy nadwagi. Spełnianie potrzeb zawsze sprawia, że choć po drodze nie będzie może jakoś fajnie i super miło, to po jakimś czasie poczujemy się lepiej, a ten efekt będzie trwały, nie chwilowy

Brzmi lekko, jednak to trudne zadanie. Jako bardzo młoda dziewczyna, w wieku 21 lat trafiłam na terapię dla osób współuzależnionych – bliskich i rodzin osób uzależnionych od alkoholu. Tak się złożyło, że była to grupa ponad 20 kobiet. Znakomita większość z nich była ode mnie o wiele starsza. Pewnego razu terapeuta, który prowadził naszą grupę, dał nam zadanie. Miałyśmy robić coś dla siebie codziennie przez pół godziny. Celem tego ćwiczenia było oczywiście odciągnięcie myśli od osoby uzależnionej i doświadczenie stanu zrelaksowania, by dostrzec, że istnieje coś poza życiem wokół problemów alkoholowych i że może być to stan wzmacniający wewnętrznie. Niby banał, a jednak nie udało się to prawie nikomu, ponieważ kobiety nie miały pojęcia, co mogą dla siebie zrobić. Niektóre poszły do fryzjera, inne postanowiły nadrobić zaległości w pracach domowych, by poczuć się lepiej ze sobą, a jednak nie zadziałało.

Bo ciągle goniły króliczka. Starały się o siebie zadbać, wymyślając sobie czynności z dziedziny self-care, a zabrakło podstawy, czyli “stanięcia w prawdzie”. Jeśli ktoś czuje się samotny i np. zacznie uciekać w hobby czy milion zadań, to nie jest rozwiązanie.

Niektóre z nich to odkryły. Haftowały, umawiały się z koleżankami, chodziły na spacery i czuły się lepiej, ale tylko przez chwilę. Dlatego terapeuta zasugerował, że jeśli nie wiemy, co tak naprawdę chcemy zrobić dla siebie, to lepiej usiąść i myśleć, niż chwytać się jakiegokolwiek zajęcia. I już samo to da lepszy efekt terapeutyczny niż na siłę wymyślona joga, bieganie czy nawet praktyka mindfulness. To są cudowne czynności, pod warunkiem, że umiemy z nich czerpać, a nie chwytamy się jak brzytwy.

Takie czynności, nawet najbardziej wartościowe, mogą działać jak plastry, jak ten kieliszek i kąpiel. Mogą poprawiać nastrój, by mieć siłę zmierzyć się z tym, co najtrudniejsze, ale mogą być też przykrywką, takim erzacem. Odróżnienie realnej potrzeby od tego, na co mamy ochotę, czyli zachcianki, jest bardzo trudne. Najłatwiej jest wskazać tę różnicę na przykładzie diety: zachcianką są słodycze, a wszyscy wiedzą, że organizm ich nie potrzebuje. Potrzebuje wartościowego jedzenia, które nie zawsze smakuje tak pysznie. W nauce self-care kluczowe jest obserwowanie swoich reakcji na podejmowane działania – spełnianie wyłącznie zachcianek na dłuższą metę wyrządzi nam krzywdę. Od nadmiaru słodyczy możemy nabawić się problemów z cukrzycą czy nadwagi. Spełnianie potrzeb zawsze sprawia, że choć po drodze nie będzie może jakoś fajnie i super miło, to po jakimś czasie poczujemy się lepiej, a ten efekt będzie trwały, nie chwilowy.

wypalenie zawodowe

Kilka lat temu w sieci pojawił się post, którym dzieliły się tysiące kobiet z całego świata. Jego autorka napisała, że „dbanie o siebie to życie, z którego nie trzeba uciekać”.

Dokładnie. Jeśli naszą zachcianką są zakupy, w porządku, poprawmy sobie nastrój nową sukienką, jednak jeśli przez to będziemy mieć długi, to będzie to zaprzeczenie self-care. Bo to tylko poprawi nam nastrój na jakiś czas, nie dotknie głębi. Jeśli chce nam się leżeć na kanapie, spoko, jednak jeśli przez to nie oddamy w pracy ważnego projektu i przypłacimy to wielkim stresem, to też nie jest dbanie o siebie. Jeśli zarwiemy noc, oglądając serial, a następnego dnia będziemy wykończeni, przez co np. będziemy niefajnie traktować nasze dzieci, to również nie będzie self-care, ponieważ po takich akcjach zazwyczaj przypływają wyrzuty sumienia i frustracja.

Najważniejsze to zaspokojenie własnych potrzeb, często tych bardzo podstawowych, jak sen czy głód. Zmęczeni stajemy się sfrustrowani, a sfrustrowani stajemy się często bardziej krytyczni i złośliwi w stosunku do innych. To czysta biologia. Dlatego na wpuszczenie za stery swojego życia wewnętrznego krytyka tak bardzo narażone są młode mamy. Każdy, kto miał do czynienia z niemowlakiem wie, że czasem umycie zębów albo włosów to osiągnięcie. Że przespanie nocy to sukces. W takiej sytuacji, jakkolwiek dzieci nie są słodkie, kochane i wdzięczne, często trudno być jakoś super życzliwym dla innych i tryskać pozytywną energią. To, co obserwujemy wśród młodych mam – ta wojenka kobieco-kobieca o definicję szczęśliwego macierzyństwa i zadbanej matki, ten hejt na mamy, które nieumalowane z worami pod oczami w dresach widywane są na ulicach, często bierze się niezrozumienia tego mechanizmu i projekcji własnych wyobrażeń na swój temat.

Ranią poranieni, jak mówił Jerzy Pilch. Po czym jeszcze możemy rozpoznać, że się zaniedbałyśmy? Poza opryskliwym zachowaniem i chęcią przywalenia komuś, choćby słowem.

Ważnym sygnałem jest też niechęć do osób, na których nam zależy. Niech przykładem będą wspomniane już dzieci. Pewnie żadna mama nie chce być dla swojego dziecka heterą, nie chce go ranić. A jednak tak czasem się dzieje. Po całym dniu pracy, zadań, wyzwań czasem nie mamy ochoty się bawić, słuchać, mówić, nie jesteśmy tego dziecka ciekawi i tylko wyczekujemy aż pójdzie spać. Dlaczego? Bo z pustego nawet Salomon nie naleje. Nie jesteśmy w stanie dać dziecku czegoś, czego nie mamy. Jesteśmy wyczerpani, bo przez cały dzień nie daliśmy sobie wystarczająco życzliwości i zrozumienia. Goniliśmy za czymś, co nie jest priorytetem.

Jeśli nie potrafimy rozpoznawać emocji, nazywać ich, wyrażać, akceptować, to jesteśmy jak garnek z gotującą się pod przykryciem zupą. W końcu wykipi. Eksploduje. Im lepsi jesteśmy dla siebie, tym lepsi jesteśmy dla innych. Self-care, troska o siebie to nie jest postawa, w której cokolwiek komukolwiek odbieramy. Człowiek, który naprawdę potrafi o siebie zadbać, nie obciąża sobą innych. To logiczne. Kochanie siebie samego ma czarny PR, stało się sloganem, truizmem, którego znaczenia nie rozumiemy. Zawsze najpierw należy napełnić własną szklankę, żeby móc podzielić się jej zawartością.

Im bardziej kręcimy się wokół siebie, pragniemy być 'najlepszą wersją siebie', niby 'tylko' dbamy o swój rozwój i wygląd, a tak naprawdę ciągle coś poprawiamy, analizujemy jak być efektywniejszą, ładniejszą, kreatywniejszą, tym bardziej oddalamy się od sedna dbania o siebie, czyli samoakceptacji

Jednak żadna skrajność nie jest dobra. Altruizm, czyli ciągle dawanie, też może być formą ucieczki od siebie i sposobem na napełnianie szklanki, a nie skutkiem jej napełnienia. To toksyczna pułapka – jeśli osoba obdarowywana nie wykaże się wdzięcznością, szklanka się nie napełni. I często przychodzi wtedy złość na ludzi, którym tyle daliśmy, a oni są niewdzięczni.

To widać np. przy obiedzie. Wyobraź sobie, że ponad 90 proc. polskich kobiet, gdy nakłada obiad rodzinie, najlepsze kąski oddaje innym. Napracują się w kuchni, oddają, wszystko, co najlepsze, a potem frustracja, że dzieci nie zjadły do końca, a mąż ogólnie wolałby zamówić burgery…

Jak zadbanie o siebie objawia się w ciele? Jakie to jest uczucie? Ja czasem po całym dniu, w którym bardzo starałam się zadbać o wszystko, żeby było dobrze i fajnie, czuję się taka przygarbiona i ciężka. Wtedy zapala mi się lampka: zadbałaś o wszystko, przegapiłaś siebie.

To klasyczny objaw – postawa. Psychosomatyka to temat rzeka. Zaniedbanie swoich potrzeb emocjonalnych może przeradzać się w najróżniejsze schorzenia. Osobiście miałam 8-letni epizod z rwą kulszową. Teraz już z perspektywy czasu wiem, że to było skumulowane napięcie i że moje ciało chciało mi coś powiedzieć Jeśli boli, znaczy, że potrzebujemy się zatrzymać i spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie: “O co chodzi? Czego tak naprawdę pragnę i czy to, co robię, robię tak naprawdę w zgodzie z sobą”. Wtedy bardzo ważne jest zaopiekowanie się sobą i przytulenie samych siebie.

Praca nad sobą jest jak dbanie o ogród. Zawsze jest coś do zrobienia, jednak im baczniej będziemy obserwować rytm natury, tym mniej będziemy mieć pracy i tym bujniejsze, pachnące i pyszne będą plony. Im bardziej będziemy słuchać swoich potrzeb, także tych cielesnych, i reagować na nie, tym będziemy, śmiem rzec, szczęśliwi, a naszych plonów starczy dla innych. Ta analogia jest jeszcze bardziej złożona: w ogrodzie możemy siać to, co chcemy uprawiać, ale wiele też wyrasta bez naszej zgody. Temu też należy się przyjrzeć. Urośnie to, co będziemy podlewać i pielęgnować, a im więcej będziemy mieć o tym wiedzy, tym lepszymi będziemy ogrodnikami. Sama wiedza, tak jak sama świadomość siebie, nie wystarczy. Trzeba działać i mieć w pamięci, że ta praca nigdy się nie skończy, że to proces i zadanie na całe życie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: