Przejdź do treści

Patrycja Olszańska: „Mój partner śmieje się, że przyjdzie dzień, kiedy zapukają do moich drzwi te wszystkie dzieci poczęte z mojej komórki jajowej”

Patrycja Olszańska, dawczyni komórek jajowych
Patrycja Olszańska, dawczyni komórek jajowych/ Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Kobiety, które się do mnie zgłosiły w sprawie dawstwa, czuły chyba ode mnie spokój. Czuły, że nie przybiegnę do nich po kilku latach i nie powiem: „oddajcie mi moje dziecko”. Słyszałam, że właśnie takich sytuacji obawiali się najbardziej przyszli rodzice – mówi Patrycja Olszańska. Patrycja od kilku lat oddaje jajeczka do Banku Komórek Jajowych INVICTA.

 

Nina Harbuz: Ile ma pani dzieci?

Patrycja Olszańska: Mam trzy biologiczne córki. Dwie z pierwszego małżeństwa i dziewięciomiesięczną z drugiego. Mój obecny partner ma syna z poprzedniego związku, więc razem mamy czworo. Byłam też kilkakrotnie dawczynią komórki jajowej zarówno anonimowo, jak i przed zmianą przepisów prawa, czyli ze wskazaniem. Nie mam informacji, jak zakończyły się procedury anonimowe, czy doszło do zapłodnienia. Wiem natomiast, że przy dawstwie ze wskazaniem urodziło się czworo zdrowych dzieci. Dwie dziewczynki i dwóch chłopców.

Dlaczego zdecydowała się pani zostać dawczynią komórki jajowej?

Traktowałam ten temat jako bliski sercu. Sama byłam matką, gdy się na to zdecydowałam. Na tamten moment nie planowałam powiększać rodziny. Pomyślałam, że mogę pomóc kobietom, które nie mogą zajść w ciążę. Tym bardziej, że nic na tym nie traciłam. Rezerwa jajnikowa, zapas komórek, z którymi rodzi się kobieta, jest olbrzymi i nie jesteśmy w stanie wykorzystać go przez całe życie. Kobiety, które się do mnie zgłosiły w sprawie dawstwa, czuły chyba ode mnie spokój. Czuły, że nie przybiegnę do nich po kilku latach i nie powiem: „oddajcie mi moje dziecko”. Słyszałam, że właśnie takich sytuacji obawiali się najbardziej przyszli rodzice.

A co pani myślała o tych obawach?

Tak, jak powiedziałam, sama miałam już córki, więc wiedziałam, jakie uczucie może zrodzić się między biorczynią, a jej dzieckiem. Nie byłabym w stanie zniszczyć tego, w co sama pomogłam jej wejść. Po prostu dałam swoją komórkę, inni ludzie ją wykorzystali i koniec. Nie miałam w związku z tym żadnych uczuć. Wiele osób mnie o to pytało, łącznie z moim obecnym partnerem, a wcześniej mężem, czy nie pojawi się we mnie w pewnym momencie instynkt macierzyński wobec tych dzieci. Nigdy nie miałam w sobie nawet promila takiego uczucia. W trakcie kwalifikacji do zabiegu sprawdzała to również pani psycholog, próbując uzyskać ode mnie odpowiedź na pytanie, jak się będę czuć z tą decyzją za 15 lat. Odparłam, że nie wiem, bo kto wie, czy będę wtedy jeszcze w ogóle żyła. Mogłam się odnieść jedynie do tu i teraz, że mając własne dzieci, wiedząc, co do nich czuję, nie będę chciała zniszczyć komuś życia.

Nie zastanawiałam się nad tym, że to jest dziecko z mojej komórki. Po prostu spędziliśmy razem chwilę i cieszyłam się, że ci ludzie mi zaufali, pozwolili potrzymać ich dziecko i uwierzyli, że nie porwę im syna i z nim nie ucieknę

Od tamtej pory nie minęło jeszcze 15 lat, upłynęło 6. Coś się zmieniło w pani myśleniu?

Nic. A niektóre z tych dzieci poznałam osobiście. Fizycznie są do mnie bardzo podobne. Pamiętam moment, kiedy pierwsze z nich wzięłam na ręce. Chłopiec miał wtedy niecały rok. Trzymałam go na kolanach i w pewnym momencie odwrócił się i zaczął szukać wzrokiem matki. Nie chciał wcale u mnie siedzieć. Dużo mi to dało, bo zobaczyłam, że on jest związany z mamą, która go urodziła i która go wychowuje. Poczułam ulgę i spokój, że nie skrzywdziłam tego dziecka. Gdyby z jakiegoś powodu nie chciał się ode mnie odkleić, to może poczułabym ból, że jakoś instynktownie mnie wyczuł. Ale nic takiego się nie zadziało. Była we mnie jedynie ogromna sympatia i ciepło do tego małego człowieka. Nie czułam kołatania serca, nie miałam łez w oczach. Nie zastanawiałam się nad tym, że to jest dziecko z mojej komórki. Po prostu spędziliśmy razem chwilę i cieszyłam się, że ci ludzie mi zaufali, pozwolili potrzymać ich dziecko i uwierzyli, że nie porwę im syna i z nim nie ucieknę.

Takie obawy znikają przy dawstwie anonimowym. Dane kobiety, której komórka jajowa zostanie wykorzystana do zapłodnienia, nie będą ujawniane ani przyszłym rodzicom, ani dziecku. Biorcy mogą jedynie dowiedzieć się, jaką grupę krwi, wzrost, kolor oczu i włosów ma dawczyni, oraz jakie ma wykształcenie. Dawczyni może wyrazić też zgodę na kontakt w przypadku ciężkiej sytuacji medycznej dziecka.

I ja tę zgodę zawsze wyrażałam. Może się tak zdarzyć, że biorcy będą potrzebować mojego szpiku kostnego dla dziecka. W przypadku dawstwa ze wskazaniem to samo mogłoby się zadziać w drugą stronę. Gdybym ja czy moje córki potrzebowały przeszczepu, to baza dawców powiększa się, bo miedzy dziećmi jest pokrewieństwo. Może będą mogły sobie pomóc, gdyby, odpukać, zaszła taka potrzeba. Gdy moi rodzice dowiedzieli się, że postanowiłam zostać dawczynią i byli zniesmaczeni z tego powodu, bo patrzyli na dawstwo w kategoriach sprzedaży własnego ciała, próbowałam używać tego argumentu, gdy ten o pomocy innej kobiecie nie działał. Przez długi czas byli bardzo sceptyczni i wyrażali dużą dezaprobatę, ale nie przejmowałam się tym. To było i jest moje ciało, moje decyzje, moje ryzyko i w razie czego moje konsekwencje.

Ktoś z bliskich, oprócz rodziców, wie, że została pani dawczynią?

Wiedział mój mąż, bo jego zgoda w czasie procedury była wymagana. Wiedział, że mi na tym zależy, więc po prostu uszanował moją decyzję. Może też czuł, że jeśli się nie zgodzi, to sama wezmę jego rękę i złożę na dokumencie stosowny podpis. Gdy poznałam obecnego partnera, byłam akurat w trakcie kolejnej procedury. Powiedział, że podziwia mnie i wspiera w decyzji, ale że on nie zdobyłby się na taki krok. Żartuje, że tak mocno jest zżyty z własnym potomstwem, że gdyby zobaczył dziecko poczęte z jego nasienia, porwałby je i uciekł. Śmieje się też ze mnie, że przyjdzie dzień, kiedy zapukają do moich drzwi te wszystkie dzieci poczęte z mojej komórki jajowej.

Polskie prawo mówi, że matką jest ta kobieta, która urodziła dziecko.

Pamiętam rozmowę z kobietą, która jako pierwsza zgłosiła się do mnie w czasach, kiedy dozwolone było jeszcze dawstwo ze wskazaniem. Była skrzypaczką w filharmonii i choć fenotypowo różniłyśmy się, bo ona jest niską brunetką, a ja wyższą od niej blondynką, to zatrzymały ją przy moim ogłoszeniu informacje o zdolnościach artystycznych. Grałam na fortepianie, śpiewam, a jako młodziutka dziewczyna tańczyłam w zespole ludowym. Moja babcia była malarką, a mama, ja i siostra odziedziczyłyśmy zdolności plastyczne i manualne. Biorczyni chciała przekazać dziecku artystyczną duszę. Podchodziłyśmy kilka razy do procedury, dużo rozmawiałyśmy, zaprzyjaźniłyśmy się. Była kobietą sporo po 40-tce, podobnie jak jej mąż. Zaczęła się obawiać, że zanim dziecko dorośnie, oni mogą umrzeć. Zapytali mnie, czy gdyby ich zabrakło, zajęłabym się ich dzieckiem. Mogłabym to zrobić, pod warunkiem, że dziecko wiedziałoby, w jaki sposób zostało poczęte i chciałoby mieć ze mną kontakt. Wyobrażam sobie, że rodzice mogą nie chcieć mówić potomstwu w jaki sposób przyszło na świat. Chcą powiedzieć i chcą, żeby dziecko mnie znało – dobrze. Chcą powiedzieć, ale nie chcą żeby mnie znało – też dobrze. Przyjmuję również, że pary, które na początku chciały mieć ze mną kontakt, po latach mogą woleć go rozluźnić bądź całkowicie zerwać. Zawsze bardzo elastycznie i delikatnie do tego podchodziłam i starałam się nie narzucać.

Na czym polega przygotowanie do procedury dawstwa?

Pierwszym kryterium jest wiek. Dawczyni nie powinna mieć więcej niż 32 lata. Kolejna sprawa to prawidłowe BMI, czyli stosunek wagi do wzrostu. Następny etap to badanie hormonu tarczycy TSH oraz rezerwy jajnikowej. Jeśli te dwa wyjdą poprawnie, można przejść do kolejnego etapu. Różnie to wygląda w zależności od kliniki. W jednej z nich wypełnia się bardzo szczegółową ankietę na 50 stron. Padają bardzo szczegółowe pytania o historię zdrowotną rodziny, włącznie z chorobami kuzynów, ciotek, wiekiem, w którym umarli nie tylko dziadkowie i babcie, ale i pradziadkowie i prababki. Mało kto wie albo pamięta takie rzeczy i potrzebny jest wywiad rodzinny, a nie każdy chce go przeprowadzać, bo może się to łączyć z powiedzeniem, do jakiej procedury się przygotowujemy. Może się więc zdarzyć, że odpowiedzi będą strzelone. Są też pytania o przyjmowane leki, uzależnienia, częstotliwość spożywanego alkoholu, liczbę partnerów seksualnych, wyjazdy zagraniczne, wykształcenie, zainteresowania.

Kolejny etap to rozmowa z psychologiem.

Tak, kliniki chcą sprawdzić, czy dawczyni jest świadoma tego, co robi, czy nie jest nastawiona wyłącznie na zysk. Chociaż myślę, że jeśli przyjdzie dziewczyna i szczerze powie, że decyduje się zrobić to wyłącznie dla pieniędzy, a inne czynniki nie będą przeciwskazaniem do dawstwa, to też może zostać zakwalifikowana. Wiele osób nie przechodzi tego etapu. Widać, że są niestabilne, niepewne swoich uczuć. Jest ryzyko, że będą żywić nienawistne uczucia do przyszłej rodziny. Gdy nie ma emocjonalnego spokoju, lepiej poczekać z taką decyzją.

Fala hejtu i wyzwisk jest olbrzymia. Są opinie, że to chore, nienormalne, że może Bóg tak chce, żeby inni ludzie nie mieli dzieci i że tak powinno zostać. Mieszana jest wiara z pragnieniem posiadania potomstwa

A sama procedura stymulacji jest obciążająca, bolesna?

Trwa od kilku do kilkunastu dni. Zastrzyki zazwyczaj przyjmuje się przez 10 dni. W pierwszych dniach nie ma żadnych dolegliwości. Jedyną niedogodnością jest to, że dwa razy dziennie trzeba zrobić wkłucie w brzuch. W ostatnich dobach ich aplikowania towarzyszy temu uczucie nabrzmienia, brzuch jest napięty. Można to porównać do doznań przy silniejszym, bardziej bolesnym okresie. Na 30-36 godzin przed zabiegiem punkcji, czyli pobrania komórek, trzeba wykonać zastrzyk, który pomaga je uwolnić. I ten moment, gdy dochodzi do owulacji jest faktycznie bolesny i nieprzyjemny. Na szczęście nie trwa to długo. Po samym zabiegu jest się przez chwilę osłabionym i otępiałym, bo wykonywany jest w narkozie. Lekkie krwawienie występuje przez dwa dni.

Planuje pani kolejne dawstwa?

Na decyzję mam jeszcze maksymalnie dwa lata, ze względu na wspomniane ograniczenia wiekowe. Jeżeli mój stan zdrowia na to pozwoli, to może jeszcze raz się zdecyduję. Myślę jednak, że na ten moment, chętniej pomogłabym dziewczynom, której jeszcze nie są zdecydowane na dawstwo. Już teraz pisze do mnie masa dziewczyn z pytaniami o moje doświadczenia. Znają mnie z komentarzy pod postami o dawstwie komórek jajowych. Obalam mity i zabobony, które się tam pojawiają i które doprowadzają mnie do szału.

Co na przykład?

Na przykład, gdy czytam obelżywe komentarze w stylu: „Co wy robicie, idiotki, oddajecie swoje dzieci” – i to są oczywiście takie łagodniejsze wyrażenia. Fala hejtu i wyzwisk jest olbrzymia. Są opinie, że to chore, nienormalne, że może Bóg tak chce, żeby inni ludzie nie mieli dzieci i że tak powinno zostać. Mieszana jest wiara z pragnieniem posiadania potomstwa. Najgorsze są głosy osób, które nie mają żadnego pojęcia na temat trudu starania się o dziecko, niepłodności, procedury in vitro i koszmaru z nią związanego. Niezwykle drażni mnie umoralnianie innych w kwestiach, na których samemu się nie zna. Wielu kobietom, bo niestety wypowiadającymi są głównie kobiety, wydaje się, że skoro nie można mieć swoich dzieci, to „wystarczy adoptować”. Tak jakby procedura adopcji w naszym kraju była łatwa, szybka i bezproblemowa. Są też głosy, że rekompensata za procedurę i zabieg jest niewystarczająca. Jedna z komentujących wstawiła zdjęcie dziecka siedzącego w samochodzie i podpisała: “proszę bardzo, oto moja komórka jajowa”. Tłumaczyłam więc, że oddanie komórki jajowej nie jest tym samym, co oddanie własnego dziecka, które nosiło się w brzuchu. To nie jest bycie surogatką. Na pewno z całego serca popieram dawstwo. Jeżeli jednak ma się jakiekolwiek wątpliwości, czy będzie się tęsknić za tym dzieckiem poczętym z dawstwa własnej komórki, czy będzie się rozmyślać, co się z nim dzieje, to lepiej nie podchodzić do procedury i zabiegu. Na pewno trzeba mieć bardzo dobrze poukładane w głowie i w życiu, żeby się na to świadomie zdecydować i nie robić wyrzutów sobie i ludziom, którzy są biorcami.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: