„Nie ma wieku, w którym nie warto udać się do psychologa czy psychoterapeuty” – o różnych obliczach przemocy wobec dziecka i ich konsekwencjach w dorosłości mówi psycholożka Justyna Radulska

– Mam bardzo dużo pacjentów nawet w okolicach 60. roku życia, bo często to jest ten pierwszy moment, kiedy te osoby zauważyły, że coś jest nie tak. Mówią: „Ja nie chcę, żeby moje życie tak wyglądało do samego końca. Chcę zobaczyć, czy są inne wzorce, czy mogę czuć się bardziej szczęśliwy i spełniony”. Uważam, że warto walczyć nawet o jeden dzień przeżyty w satysfakcjonujący sposób, a tym bardziej o kolejne 20 lat – mówi Justyna Radulska, psycholożka i psychotraumatolożka, aktywnie działająca w Stowarzyszeniu Widzących Więcej – organizacji zajmującej się wspieraniem osób dorosłych wychowanych w rodzinach dysfunkcyjnych.
Monika Szubrycht: Skąd dorosła osoba ma wiedzieć, że jej problemy są skutkami przemocy z dzieciństwa?
Justyna Radulska: Niestety, ludzie często nie mogą dostrzec takich powiązań. Nie są w stanie, bo nie mają możliwości albo nie mają świadomie dostępnych wspomnień. Do mojego gabinetu trafiają dorośli pacjenci z różnego rodzaju trudnościami. To mogą być problemy z brakiem asertywności, nadmierny niepokój w relacjach, uogólniony lęk na co dzień czy wahania nastroju. Taki pacjent ma poczucie, że jest inny od swoich znajomych, współpracowników, czuje, że coś jest z nim nie tak. Potem w wywiadzie, czyli wstępnej rozmowie z pacjentem, okazuje się, że on albo swojego dzieciństwa nie pamięta, albo myśli, że było w miarę szczęśliwe. Jednak z biegiem rozmowy okazuje się, że dochodziło tam do wielu nadużyć, przemocy psychicznej czy też fizycznej. Przez lata było to tak umniejszane i zamiatane pod dywan, że pacjent nie widzi tego powiązania i bardzo ciężko jest mu samodzielnie zauważyć, że do takich nadużyć dochodziło. Dzieje się to więc często w rozmowie ze specjalistą na jednej z pierwszych wizyt, ale bywa też tak, też pacjenci odnajdują się w informacjach zawartych w mediach społecznościowych, treściach psychoedukacyjnych czy różnego rodzaju książkach.
Plusem jest to, że rozmaite treści psychologiczne (jak na przykład opis sygnałów tego, że czyjeś granice w relacji są naruszane) są coraz bardziej popularne, więc łatwiej jest znaleźć takie informacje. Gdy odczuwa się na co dzień dyskomfort, to warto udać się na choćby jedną konsultacyjną wizytę do specjalisty, aby ktoś z odpowiednim wykształceniem mógł nas wysłuchać i zauważyć ewentualne wyparcia oraz zaprzeczenia, których dokonaliśmy wobec naszych doświadczeń lub wspomnień.
Mówi pani o niedostępnych wspomnieniach czy o umniejszaniu swoich krzywd. Czy dziecko tak robi, bo chroni rodziców? Chce mieć w głowie obraz mamy najlepszej na świecie i taty supermana?
Jest pani bardzo blisko tego, o co tak naprawdę chodzi. W psychologii używamy terminu „trauma zdrady”. Jest to bardzo istotne pojęcie, jeżeli chodzi o sferę przemocy w dzieciństwie. Trauma zdrady bierze się z tego, czego doświadcza dziecko ze strony opiekuna, najczęściej rodzica. Powiedziałabym, że jest to załamanie podstawowego zaufania. Trauma zdrady polega na paradoksie: osoba, która powinna być źródłem bezpieczeństwa, opieki i zaspokojenia potrzeb, staje się źródłem zagrożenia. W umyśle dziecka taka sytuacja tworzy niesamowity chaos, dlatego że gdy przychodzi na świat, jest całkowicie zależne od rodziców. Jest zależne pod względem zaspokajania potrzeb – fizycznych, takich jak dostępność pożywienia, lub potrzeb psychicznych, takich jak potrzeba miłości czy bezpieczeństwa – dlatego małe dzieci są ewolucyjnie nastawione na budowanie jak najsilniejszej więzi z opiekunem. Głównym zadaniem małego dziecka jest trzymanie rodzica jak najbliżej siebie i dbanie o tę więź przez różne dziecięce „chwyty”: gaworzenie, płakanie, krzyczenie, wołanie. Jest to w nas wpisane, jak takie podstawowe oprogramowanie. Z biegiem lat tendencja, żeby dbać o relację z rodzicem, dalej się utrzymuje, ale jeżeli rodzic jest równocześnie źródłem zagrożenia, jakiegoś bólu, krzywdy, lęku, to dziecko ma w sobie dwie sprzeczne skłonności. Jednocześnie ma odruch minimalizowania bólu i innych nieprzyjemnych emocji przez unikanie rodzica, ale ma też potrzebę budowania z nim bliskości i żeby jakoś w tym chaosie funkcjonować, często musi zepchnąć informację o doznawanej przemocy i krzywdzie poza świadomość. Jest to niezwykle silny i nieuświadomiony mechanizm obronny, który może działać już od najmłodszych lat.
Mam poczucie, że część rodziców nie do końca rozumie, czym jest przemoc. Podam przykład – galeria handlowa, mama zwraca się do na oko trzyletniej dziewczynki: „Jak jeszcze raz się zgubisz, to nigdy nie zobaczysz mamusi. Rozumiesz? Nigdy. I bajki dzisiaj nie będzie”. Gdzie jest granica, której opiekun nie powinien przekraczać?
Ten komunikat jest grożeniem czymś, co dla tego dziecka byłoby największym koszmarem na świecie. Proszę zwrócić uwagę na tę nierówność – mamy jakieś jedno niepoprawne zachowanie. Nieprawidłowe, bo dziewczynka mimo próśb mamy się od niej odłączyła. Trzyletnie dziecko, które dopiero uczy się kontroli impulsów i wprowadzania zasad, dostaje w rewanżu od mamy straszenie czymś, co byłoby dla niego końcem świata. Tym, że już jej nie zobaczy, że mamy nie będzie, zniknie. Jest to straszenie czymś, co dla małego dziecka jest niewyobrażalne i to jest coś, czego jego system emocjonalny nie jest w stanie normalnie przetworzyć. Dziecko nie wie, że to jest „tylko” groźba.
Granica między zdrowymi a dysfunkcyjnymi zachowaniami rodzicielskimi leży tam, gdzie pojawia się kwestia deprywacji podstawowych dziecięcych potrzeb. Dla prawidłowego rozwoju wszystkie podstawowe psychiczne potrzeby dziecka powinny być przez rodziców zaspokajane – potrzeba bezpieczeństwa, akceptacji czy potrzeba własnej wartości. Każdy z nas ma te potrzeby i one są tak samo ważne jak potrzeba snu, jedzenia czy picia. Na przykład musimy czuć, że jesteśmy akceptowani tacy, jacy jesteśmy, z naszymi słabymi stronami i mocnymi, że bezwarunkowa miłość opiekuna istnieje, nawet jak popełnimy jakiś błąd. Powiedziałabym, że o jakiegoś rodzaju dysfunkcji i krzywdzie mówimy wtedy, gdy zachowanie rodzica narusza którąś z potrzeb w stały sposób. W przykładzie, który pani podała, nie ma dla dziecka zdrowej konsekwencji, tylko jest uderzanie w jego podstawową potrzebę bezpieczeństwa, czyli straszenie tym, że mama może zniknąć lub je porzucić.

Justyna Radulska / fot. archiwum prywatne
Przykre, że mama nie zdawała sobie sprawy z tego, jaką moc ma jej komunikat. Czy jeżeli straszy dziecko w ten sposób cały czas, to w końcu groźby przestaną być traktowane poważnie?
Na dziecku takie słowa zawsze będą robiły bardzo duże wrażenie, myślę, że będą zaburzały poczucie bezpieczeństwa i pewności, że mama jest i będzie. Paradoksalnie, mama również nie odniesie pożądanego skutku.
Rodzice powinni nauczyć się jednej rzeczy – jeżeli zależy im na zmianie jakiegoś niepoprawnego zachowania dziecka, najlepiej działają nagrody. Na przykład, gdyby ta dziewczynka na jakichś zakupach trzymała się blisko mamy, warto byłoby ją za takie zachowanie nagrodzić: zabrać na lody, kupić coś fajnego czy po prostu pochwalić. A jeżeli chcemy wprowadzić zmianę przez karę, chociaż lepiej użyć słowa „konsekwencja”, to powinno to być coś związanego z niepoprawnym zachowaniem dziecka. Na przykład ta dziewczynka musiałaby po południu, w domu, usiąść z mamą i uczyć się zasad zachowania w galerii handlowej. Tymczasem tutaj mamy niepoprawne zachowanie, którego konsekwencją jest straszenie czymś dla niej wielkim i w dodatku niezwiązanym jakkolwiek z tym, co zrobiła. Możliwe, że dziewczynka będzie o wiele bardziej skupiona na lęku, na tym, że mama może zniknąć, niż na nauczeniu się czegokolwiek. To jest rodzaj kary, nie konsekwencji – nie dość, że nie ma powiązania z całą sytuacją, to jeszcze straszenie jest nieadekwatne i może wywołać w dziecku za dużo silnych emocji.
”Nie da się wykasować tego, co było w przeszłości. To zawsze będzie w jakiś sposób gdzieś odczuwane, czy w postaci poczucia pustki, nadmiernego napięcia lub objawów psychosomatycznych i jeżeli się z tym nie skonfrontujemy, będzie generowało coraz większą potrzebę uciekania”
Mówi się o powtarzalnych wzorcach zachowań – czy to znaczy, że jak miałam przemocowego ojca, wybiorę przemocowego partnera? Jak krzyczała na mnie mama, to nie upomnę się o lepsze stanowisko w pracy? Czy faktycznie powtarzalne wzorce zachowań są aż tak częste?
Są bardzo częste. Jest to związane z tym, czy wtedy, w dzieciństwie, był inny wspierający dorosły, czy było inne środowisko, które mogło pokazać dziecku alternatywny świat. W gabinecie często obserwuję taką sytuację, że byli rodzice, którzy stosowali przemoc fizyczną albo psychiczną, ale na przykład był też ciepły, kochający dom dziadków, w którym dziecko często przebywało. Wtedy jest ogromna szansa, że dawka miłości, akceptacji i zdrowych wzorców miała szansę walczyć z nieprawidłowymi schematami zachowań oraz przekonaniami, które dziecko tworzyło na swój temat.
Dużo zależy od odmiennych doświadczeń, ale, niestety, jeżeli ich nie było, bardzo często schematy z dzieciństwa zostają. Lubię stosować metaforę kocich łap na betonie: gdy ktoś wyleje cement i on jest jeszcze płynny, to jak przebiegnie po nim kotek, można ślady jego łap wygładzić, wyprostować. Ale jeżeli beton zaschnie, wtedy ciężko to naprawić. Podobnie jest z naszą psychiką – jeżeli przez lata nie było nikogo, kto by powiedział: „Zobacz, można inaczej, nie musisz tak żyć” – to, niestety, wzorzec się utrwali. Gdy ktoś przez 12 lat uczył się, że za każdym razem, gdy powie „nie”, „nie zgadzam się” albo „to mi się nie podoba”, za każdym razem, kiedy odmawiał, dostawał w odpowiedzi ogromne krzyki, awanturę, wyśmiewanie albo inne zagrażające bodźce, to w końcu się nauczy, że wyrażanie swojego zdania jest niebezpieczne i lepiej tego nie robić. Upraszczając, taka osoba będzie więc miała na przykład trudności z postawieniem się w pracy szefostwu czy komuś innemu.
Czytam o skutkach rodzicielskiej przemocy: od neurobioloczyczych, emocjonalnych, psychicznych, zaburzeń osobowości, po zaburzenia zachowania. Wydaje się, że to rodzice decydują o przyszłości dziecka. Na szczęście znamy historie zakończone happy endem – ktoś miał koszmarne dzieciństwo, ale w dorosłości potrafił ułożyć sobie życie. Dlaczego jednym się to udaje, a drugim nie? Mówię tu o osobach, które nie miały wspierających dziadków, nie dostały dodatkowej miłości. Czy można zrobić to samodzielnie? Czy taka osoba potrafi prosić o pomoc? Może myśleć: trudno, ja tak mam, taki jestem, taki się urodziłem.
Bardzo się cieszę, że o tym rozmawiamy. Coraz częściej się zdarza, że do mojego gabinetu przychodzi ktoś, kogo zachęciła przyjaciółka bądź bliski kolega z pracy. Powiedzieli otwarcie: „Słuchaj, widzę, że ze mną nie chcesz o tym rozmawiać, widzę, że jest ci ciężko, spróbuj do kogoś pójść i pogadać”. Czasem zadziała interwencja przypadkowego obserwatora i to jest przepiękne. Nie wyznajemy już dewizy, że każdy zajmuje się swoimi sprawami, lepiej się nie wychylać itd. Coraz bardziej lubimy się wychylać i komuś, kto nawet o tę pomoc nie prosi, jakoś ją podsunąć. To jest bardzo dobra, wciąż postępująca zmiana w naszym społeczeństwie, która daje dużo nadziei w poprawę życia osób, u których nie było przez wiele lat zdrowych wzorców funkcjonowania.
Wracając do pytania, od czego to zależy, powiedziałabym, że w dużej mierze także od naszych wrodzonych cech. Dom rodzinny i pojawiające się w nim interakcje kształtują w nas bardzo dużo rzeczy, ale rodzimy się z różnymi temperamentami, z różnym poziomem inteligencji, różnego rodzaju zdolnością wyobraźni do budowania fantazji, co też czasem może być niesamowitym czynnikiem ochronnym. Kolejnym czynnikiem ochronnym mogą być różne rozwijające nas rzeczy, z którymi mamy styczność w dzieciństwie i które pomagają nam budować „swój świat”. Tu ogromny apel do nauczycieli – im się często wydaje, że wychowanie dzieci, nastolatków, leży po stronie rodziny, że to nie jest ich zadanie. Kłopot w tym, że czasem wychowanie po stronie rodziny jest całkowicie zawalone i wtedy jeden inspirujący nauczyciel, jedna osoba, która zwróci uwagę na talenty dziecka, będzie dla niego wywróceniem jego świata do góry nogami. Może jedno słowo tego nauczyciela sprawi, że dziecko jako strategię ucieczkową będzie traktowało na przykład malowanie, a nie upijanie się do nieprzytomności. Podsumowując, mogą zadziałać też czynniki ochronne w dziecku, jego wyobraźnia, talenty, jego ambicje, pójście inną drogą niż powielanie negatywnych schematów. Często jest to niesamowitym ratunkiem.
Obserwuję w gabinecie, że są ludzie, którzy mieli fatalne warunki, tragiczny fundament ze strony rodziców, ale mieli jedną swoją rzecz, na przykład chodzenie w góry albo rysowanie, albo szycie – jakieś dziecięce pasje, które potem, przez lata, były kotwicą i pomagały prowadzić życie w inną stronę. Czasem też, tak jak wspomniałam, ktoś w dorosłym życiu okazał się taką wspierającą duszą. Zauważył i zachęcił, by ta osoba udała się po pomoc.
”Lubię stosować metaforę kocich łap na betonie: gdy ktoś wyleje cement i on jest jeszcze płynny, to jak przebiegnie po nim kotek, można ślady jego łap wygładzić, wyprostować. Ale jeżeli beton zaschnie, wtedy ciężko to naprawić”
Czyli ratują nas nasze pasje i inni ludzie.
Bardzo. Mogą być niesamowitym czynnikiem ochronnym, dodając odporności psychicznej. Stają się ucieczką od negatywnych emocji, sferą, w której osoba może się czuć spełniona, może czuć, że ma sprawczość, że jest w tym świecie coś innego, że są kolory inne od tych, które zna.
A jeżeli osoba reguluje się nie pasją, nie przyjaźnią, tylko używkami i nie widzi tego, że sięga po rzeczy, które może pozwalają zapomnieć, nie konfrontować się z przeszłością, ale niszczą jej teraźniejszość?
To zdarza się bardzo często i nie tylko w formie używek. Dałam przykład pasji, ambicji, ale proszę zobaczyć – czasem to jest uciekanie w postaci pracoholizmu (i też zaniedbywanie zdrowia) czy uzależnień behawioralnych, na przykład zakupoholizmu. Tutaj przyjęta zostaje taktyka, że będę robić wszystko, żeby nie spotkać się z przeszłością, nie konfrontować się z nią. Ale nawet przy pracoholizmie często te przykre emocje i napięcie dają znać o sobie przez objawy psychosomatyczne, takie jak na przykład przewlekłe bóle głowy czy brzucha. Często ujawniają się w taki sposób. Albo tak jak pani powiedziała, jest uciekanie w natychmiastowe wyciszanie uczuć, czyli picie alkoholu czy zażywanie narkotyków. Osoba zna to na przykład jako wzorzec radzenia sobie z emocjami, bo to było w domu rodzinnym – rodzic mówił, że „jest zdenerwowany i musi się uspokoić”, nalewając sobie alkohol. Tworzy się błędne koło: z pokolenia na pokolenie dawane są dziecku negatywne emocje, przykre doświadczenia i jeszcze dysfunkcyjny sposób radzenia sobie z nimi. Potem przechodzi to do kolejnego domu rodzinnego, który założy takie dziecko.
Złoty środek osiągamy, kiedy są pasje, różnego rodzaju przyjemności czy zdobywanie osiągnięć w życiu zawodowym, ale nie mają one w dorosłości charakteru ucieczki od własnych emocji czy wspomnień – nie przyjmują postaci kompulsywnego tłumienia trudnych uczuć kosztem innych sfer życia. Na przykład, nie jest to nadmierny wysiłek w pracy przy jednoczesnym zaniedbywaniu własnego zdrowia i potrzeby odpoczynku. Dobrze jest, gdy obecne są różne zainteresowania, mogące być źródłem pozytywnych, korektywnych doświadczeń, ale równocześnie w życiu dorosłym osoba może konfrontować się z bolesnymi treściami z przeszłości i „przerobić je” tak, aby nie oddziaływały niszcząco na zdrowie psychiczne i fizyczne z nieświadomych obszarów naszej psychiki. Ma ich świadomość, może się z nimi zmierzyć, ale zarazem ma swoją pasję i może powiedzieć: „Przyjmuję to, co mi się stało, akceptuję, ale widzę, że mogę żyć inaczej, mogę mieć coś wartościowego pomimo tego, co mnie spotkało”. To jest zdrowy sposób radzenia sobie.
Gorsze jest udawanie, że niczego złego nie było, że świetnie sobie radzę, jestem kobietą-terminatorem, bizneswoman i nic mnie nie złamie. Będę pracowała 14 godzin dziennie, nie będę nic czuła, ale to jest super, bo będę w końcu będę za coś pochwalona. Ten wzorzec nie jest zdrowy, bo nie da się wykasować tego, co było w przeszłości. To zawsze będzie w jakiś sposób gdzieś odczuwane, czy w postaci poczucia pustki, nadmiernego napięcia lub objawów psychosomatycznych i jeżeli się z tym nie skonfrontujemy, będzie generowało coraz większą potrzebę uciekania.
”Granica między zdrowymi a dysfunkcyjnymi zachowaniami rodzicielskimi leży tam, gdzie pojawia się kwestia deprywacji podstawowych dziecięcych potrzeb”
Problemy z alkoholem łatwiej zauważyć niż to, że ktoś się przepracowuje. Pracuje dużo, czyli jest wartościowy. Często postrzegamy takiego człowieka jednoznacznie pozytywnie, nie widzimy kłopotu, więc wydaje mi się, że trudniej jest pomóc takiej osobie. Gdy odnosi sukcesy, a zwrócimy mu uwagę na koszty, które ponosi, może poczuć się urażony albo zaatakowany. Może pomyśleć: tak mówisz, bo mi zazdrościsz.
Tak, a jeszcze często jest za to chwalony w miejscu pracy, więc ten wzorzec z dzieciństwa jest utrwalany. Na przykład mama była miła tylko, gdy miałem idealne oceny, więc teraz będę dawał z siebie 110 proc. w pracy, żeby mieć namiastkę uznania, bo tylko wtedy czuję, że jestem wartościowy, bo tak było w dzieciństwie.
Czyli dziecko jest w stanie zrobić wszystko, żeby zadowolić rodzica.
Dokładnie tak. Przedstawiając to w bardzo uproszczony sposób, jeżeli w dzieciństwie wykształci się taki rys, że trzeba zrobić wszystko dla aprobaty, bo tylko wtedy jest jakaś miłość i uznanie, to bardzo możliwe, że w dorosłości taka osoba będzie zaprzeczała różnym innym potrzebom, potrzebie odpoczynku czy zabawy, żeby tylko zdobyć aprobatę od jakiegoś autorytetu.
Powiedziała pani, że czasem ktoś w miejscu pracy może zauważyć, że potrzebujemy wsparcia choćby w postaci terapii. Mam wrażenie, że taka otwartość jest przede wszystkim w młodych ludziach. Nastolatki otwarcie mówią o spotkaniach z psychologiem czy psychiatrą, podczas gdy w pokoleniu ich rodziców był to temat tabu. Jak z otwartością u osób dojrzałych? 40 plus, 50 plus? To jest pokolenie, które słyszało o dzielności i o tym, że sobie ze wszystkim poradzi. Jest sens chodzenia na terapię, gdy większość życia ma się za sobą? Czy ślady kocich łapek zastygły dawno temu w betonie?
Psycholodzy, psychoterapeuci i psychotraumatolodzy – a ja właśnie jestem psychotraumatologiem, czyli osobą, która pracuje stricte z traumami złożonymi i prostymi, gdzie w przypadku traum złożonych jest to między innymi praca z długotrwałą przemocą z dzieciństwa – na szczęście mają moc „upłynniania” troszkę tego betonu, żeby można było te ślady jak najbardziej wyrównać. Tutaj nie ma wieku, w którym powiedziałabym, że nie warto udać się do psychologa czy psychoterapeuty. Mam bardzo dużo pacjentów nawet w okolicach 60. roku życia, bo często to jest ten pierwszy moment, kiedy te osoby zauważyły, że coś jest nie tak. Mówią: „Ja nie chcę, żeby moje życie tak wyglądało do samego końca. Chcę zobaczyć, czy są inne wzorce, czy mogę czuć się bardziej szczęśliwy i spełniony w życiu, bo czuję, że nie jestem. Nie wiem, z jakiego powodu”. Często przychodzą do mnie takie osoby i uważam, że razem robimy super pracę. Zawsze udaje się zawalczyć o szczęście. Uważam, że warto walczyć nawet o jeden dzień przeżyty w satysfakcjonujący sposób, a tym bardziej o kolejne 20 lat. Ogromną zasługą tutaj jest motywacja pacjenta.
Nie można przekreślać osób w średnim wieku i starszych. Wtedy często robi się niesamowitą pracę, bo są to osoby bardzo zmotywowane i samoświadome. Często udaje się napisać całkiem nową historię, nawet w drugiej połowie życia.
Zobacz także

Dorota Naruszewicz z ważnym apelem do wszystkich uczniów: „Z każdej porażki można się podnieść. Mamy prawo się potknąć i błądzić”

Justyna Szyc-Nagłowska: „Wolę dom, w którym czasem podnosi się głos, niż taki, w którym panuje cisza i tłumione są emocje”

Prawna wyprawka ciążowa. Marzena Pilarz-Herzyk: „Młodzi rodzice nie znają swoich praw”
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy

„Gdy jest mi smutno, gdy jest mi źle, rozmawiam z chatemGPT”. Dr Beata Rajba o swoim eksperymencie: „Wyniki zjeżyły mi włos na głowie”

Ewa Woydyłło: „Nie rozpamiętuj złej przeszłości. To najgłupsza rzecz, jaką sobie można robić”

Dlaczego trudno jest być rodzicem we współczesnym świecie, skoro mamy tyle udogodnień, których nie miały nasze babcie?

Kiedy rodzic nie chce siąść za kierownicą. „Passenger parenting to nowoczesne określenie zjawiska, które psychologia zna od dawna”
się ten artykuł?