Przejdź do treści

Dzień Matki: Czego o zdrowiu nauczyła mnie mama? Redakcja Hello Zdrowie dzieli się swoimi historiami

Dzień Matki w Hello Zdrowie / arch. prywatne
Dzień Matki w Hello Zdrowie / arch. prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Wywrotowe pomysły na temat hartowania przywiezione prosto ze Szwecji. Sposoby na zachowanie „work life balance” i ograniczanie ślepej konsumpcji na długo przed tym, gdy stało się to modne. Nadopiekuńczość, która dość przewrotnie okazała się mieć wielką edukacyjną wartość… Z tymi (i wieloma innymi) patentami na zdrowie idziemy dziś przez świat – dzięki naszym najwspanialszym i najpiękniejszym Mamom!

Karolina Wierzbińska: Mama do dziś pokazuje mi, kiedy warto odpuszczać

alt=”Karolina Wierzbińska z mamą ” width=”850″ height=”507″ /> Karolina Wierzbińska z mamą / archiwum prywatne

Moja mama Jola nigdy mnie nie uczyła. Ona pokazywała mi wiele rzeczy, kiedy była dzieckiem i robi to do dzisiaj, nawet kiedy mam 35 lat. Pokazuje, jak się kocha bezgranicznie, jak ważny jest śmiech, kiedy wszyscy się trapią, jak odpuszczać w sobie parcie na uporządkowanie prania i kuchennej zawieruchy. Jest absolutnym minimalistycznym ninja, który nigdy niczego nowego nie potrzebuje i jako pierwsza w rodzinie wprowadziła segregację śmieci. Odmawiała sobie ślepej konsumpcji, zanim to było modne.

Mam astmę, dużo alergii, łuszczycę, policystyczne jajniki, nie słyszę na jedno ucho, a w konsekwencji źle prowadzonej rehabilitacji po złamanej nodze – zakrzepicę leczoną farmakologicznie. W sumie to sporo zdrowotnych powodów do niepokoju. Wiem, że po mojej mamie mam jakąś wewnętrzną akceptację (nie mylę z biernością) przyjmowania rzeczywistości związanej z ciałem i zdrowiem, i troskę o swoją pogodę ducha. Akceptację i zaufanie, że wszystko będzie dobrze. Choć, nie ukrywam, do dzisiaj dzwoni do mnie z przypomnieniem, że musimy sobie zrobić cytologię.

Zapomniałam dodać. Jolanta Wierzbińska to najpiękniejsza kobieta na świecie.

Magdalena Kotwica: Mama zaszczepiła mi wiarę w moc hartowania

Magda Kotwica z mamą

Magda Kotwica z mamą / archiwum prywatne

W dzieciństwie to była nie lada atrakcja, kiedy miałam kilkanaście lat i wyrosłam na ciepłoluba – zmora. Gdybym miała podać jedną rzecz dotyczącą zdrowia, której nauczyła mnie mama, powiedziałabym, że zaszczepiła mi wiarę w moc hartowania. Dziś, kiedy sama jestem mamą, widzę, jakie to ważne. Ale teraz – w dobie chociażby leśnych przedszkoli – mamom, które wierzą, że upiorna polska „a gdzie czapeczka” bardziej szkodzi niż pomaga, jest dużo łatwiej.

W latach 80. to było co innego. Matkę, która pochwaliłaby się, że jej dziecko zimą uprało brudne rękawiczki w wodzie cieknącej z rynny, starsze pokolenie gotowe by spalić na stosie. Ja byłam takim dzieckiem. Ani rękawiczkom, ani mnie nic się nie stało. Mama też cudem uszła z życiem. Także wtedy, gdy na ból gardła serwowała mi lody. I gdy zamiast podkręcać temperaturę w mieszkaniu, radziła się ubrać na cebulę.

„Wywrotowe” jak na tamte czasy pomysły mama przywiozła z wizyt u cioci w Szwecji. Tam już dawno nikogo nie dziwiło stwierdzenie, że nie ma złej pogody na spacer, są tylko nieodpowiednie ubrania. Dzieci wietrzyło się porządnie i regularnie, niemal jak w Polsce pościel. Do noszenia rękawiczek i czapeczek nikt nie zmuszał. (Wiadomo – jak delikwent zmarznie, to sam się upomni).

Dużo w tym było też wiary, że dziecko sporo wie i wiele rzeczy rozumie. Albo że musi coś samo sprawdzić, żeby poznać potrzeby i możliwości swojego organizmu. Dziś dla wielu rodziców to oczywistość.

Na zdjęciu ja to ta krótkowłosa osóbka wylegująca się na dmuchanym krokodylu. Asystuje mi mama. Miałam może ze cztery lata, tamto lato spędziłyśmy u cioci w Szwecji. Szwedzi wspominali wtedy, że tak ciepłego lata dawno u nich nie było. Ale niech was nie zmyli słoneczna pogoda, woda była zimna jak diabli.

Jestem Niesamowita - Agnieszka Sienkiewicz, Ewelina Lisowska, Maxineczka

Adrian Dąbek: Mama nauczyła mnie, że „ciepło ubrany” to nie zawsze „dobrze ubrany”

Adrian Dąbek / archiwum prywatne

Opowiem krótko i… przewrotnie. Moja mama to modelowy przykład nadopiekuńczej kwoki (w pozytywnym znaczeniu oczywiście).  W czasach mojej młodości najważniejsze było, żeby synuś był nakarmiony (to w sumie zostało do dzisiaj, o czym przekonuję się zawsze podczas wizyt u rodziców) i dobrze ubrany. A dobrze ubrany to znaczyło ciepło ubrany. Więc – być może nie ma tu żadnego związku, niemniej jednak – dopóki byłem ubierany przez mamę, chorowałem średnio raz na miesiąc. Gdy nabrałem samodzielności w ubieraniu się, częstotliwość wszelakich zapaleń gardła i oskrzeli znacznie spadła, a już w zupełnie dorosłym życiu po raz ostatni przeziębiony byłem jeszcze w ubiegłym tysiącleciu.

Czego zatem nauczyła mnie mama? Żeby ubierać się po swojemu, tak jak komu najlepiej i najwygodniej. A nie najcieplej  (na zdjęciu powyżej przykład dobrze ubranego małego Adriana).

Oczywiście kocham moją mamę i wiem, że to wszystko było z miłości.

Magdalena Bury: Mama nauczyła mnie, że każda matka wie najlepiej, co jest dobre dla jej dziecka

Magdalena Bury z rodzicami / archiwum prywatne

Magdalena Bury z rodzicami / archiwum prywatne

Chociaż jestem czwartym dzieckiem moich rodziców, byłam wychowywana jak jedynaczka. I nic w tym dziwnego – gdy się urodziłam, rodzeństwo miało 14, 15 i 17 lat i przez większość czasu rozrabiało na mieście. Dzięki temu miałam moją mamę na wyłączność.

I tak mama nauczyła mnie, że od czystego mieszkania ważniejsza jest „czysta” głowa. Właśnie dlatego, gdy nie chciało nam się sprzątać, w zlewie stały naczynia po obiedzie sześcioosobowej rodziny, a za drzwiami na szafce rosła góra prania do prasowania, wychodziłyśmy z domu. Zbierałyśmy kasztany, wąchałyśmy kwiatki, a przy tym nieustannie rozmawiałyśmy. Zostało nam to do dzisiaj.

Mama nauczyła mnie też, że to matka wie najlepiej, co jest dobre dla jej dziecka. Gdy w pewien zimowy dzień, z wielką czapką na głowie i owinięta puchatym szalikiem, z rozkoszą jadłam śmietankowego loda na spacerze, przechodząca obok nas kobieta dość niegrzecznie zwróciła mojej mamie uwagę. „Takie zimno, a ona dziecku daje loda! Zaraz mała będzie chora!” – pamiętam te słowa jak dzisiaj. Pamiętam też wiązankę, jaką moja mama zaraz zaprezentowała owej pani. No tak, moja mama Jadzia, jeżeli chodzi o wychowywanie dzieci, nigdy nie daje sobie w kaszę dmuchać!

Ps. Teraz mojej mamy nie mam już na wyłączność. Dzielę się nią z czterema młodszymi ode mnie Burymi – Basią, Hanią, Stasiem i Nelą. Teraz to oni wiosną wąchają kwiatki, a jesienią zbierają kasztany. A ja biegam za nimi.

Ewelina Miszczuk: Mama nauczyła mnie, że we wszystkim trzeba zachować umiar

Ewelina Miszczuk

Ewelina Miszczuk / archiwum prywatne

„We wszystkim trzeba zachować umiar” – powtarzała mi zawsze moja mama. Mówiła tak wtedy, kiedy miałam bal gimnazjalny i przeżywałam go tak mocno, że szukałam kilka miesięcy odpowiedniej sukienki, planowałam makijaż fryzurę i wydałam wszystkie swoje oszczędności na kosmetyczkę i fryzjerkę. Ostatecznie na balu bawiłam się fatalnie i wszystkie przygotowania poszły na marne.

„We wszystkim trzeba zachować umiar” – mówiła tak też, kiedy miałam 13 lat i postanowiłam schudnąć, bo w szkole śmiali się, że jestem gruba. Dieta 1000 kcal, a do tego 3-4 godziny dziennie jazdy na rowerze – to był mój plan na to, żeby zrzucić zbędne kilogramy. I udało się. Ale skutek uboczny był taki, że totalnie się  zatraciłam w walce o piękną sylwetkę. Obsesyjnie liczyłam kalorie i co chwilę sprawdzałam wagę, a jedzenie stało się moim największym wrogiem. Zaczęłam przypominać swój własny cień, ważąc 42 kg przy jedynie 156 cm wzrostu. Gdyby nie moja mama, nie wiem, jak by się to skończyło.

Jestem osobą, która ma tendencję do wpadania ze skrajności w skrajność. Do angażowania się w coś w 100 procentach albo w ogóle. Tak jest ze wszystkim – porządkiem w domu, pracą, związkami czy dietą.

Gdy mała Ewelinka zjadała jedną kostkę czekolady, musiała zjeść już całą. Inaczej nie potrafiłam! Moja mama zawsze bierze jedną kostkę i na tym kończy. Podczas gdy ja ciągle tyję i chudnę, mniej więcej 20 kg co kilka lat, ona utrzymuje ciągle tę samą wagę. Jak? Ma swoją autorską dietę – „połówkową”. Pół ciastka, pół batonika, pół kebaba.

Ale strategia mówienia sobie w pewnym momencie „dość” to u mojej mamy nie tylko dieta. To też oszczędność (jej wciąż się uczę) i tak bardzo dziś popularny „work life balance”, który jest w jej życiu już kilkadziesiąt lat, chociaż nawet pewnie nie zna tego pojęcia. Gdy była w pracy, to była tam całą sobą i oddawała się jej, ale gdy wracała do domu, była już cała dla nas. Nigdy nie przedkładała spraw zawodowych nad rodzinę i choć pracowała jedynie kilka godzin dziennie, nie szukała dodatkowej pracy. Bo wiedziała doskonale, jak ważne jest wspólne spędzanie czasu, rozmowa, zjedzenie razem obiadu. Być może pod choinkę nie dostałam wymarzonej lalki „baby born” i konika na biegunach, ale za to miałam coś, co jest bezcenne – czas spędzony z mamą.

Do dzisiaj pokutuje to, że główną rolą kobiety jest dbanie o dom

Ewa Wojciechowska: Moja mama nauczyła mnie, jak być silną kobietą

Czego o zdrowiu nauczyła mnie mama? Redakcja Hello Zdrowie dzieli się swoimi historiami

Ewa Wojciechowska/ Archiwum prywatne

Moja mama pokazała mi, jak być silną psychicznie kobietą. Dzięki niej wiem, że mogę wiele. Jeśli coś mi nie wychodzi, to muszę spróbować w inny sposób, a tych przecież jest mnóstwo. Nie ma rzeczy niemożliwych. To ona pokazuje mi też, jak nie przejmować się opinią innych, co chyba jest dla mnie najtrudniejsze w wykonaniu.

Wychowałam się z dwojgiem o wiele starszych braci. Choć byli bardzo opiekuńczy, to czasem nieźle dawali mi w kość. Musiałam dawać sobie radę. Moja mama nauczyła mnie, że nie zawsze warto płakać, kiedy nie mogę mieć tego, co właśnie chcę. A jako kilkuletnia dziewczynka bardzo lubiłam przesiadywać ze starszymi chłopakami, którzy dawali mi strzelać gole na boisku, przewieźli na motocyklu albo nauczyli przeklinać. Niestety, nie podobało się to zbytnio moim braciom, którzy woleli ten świat mieć dla siebie, bez młodszej siostry.

To dzięki mojej mamie staram się w życiu nie tracić dużo czasu na łzy. Kiedy zmarł mój tata, pokazała mi, jak przetrwać ten czas i znów się cieszyć. I choć w wielu kwestiach nie zgadzamy się ze sobą (przez co też często się kłócimy), to właśnie ona uczy mnie, że najważniejsze w relacji są miłość i kompromis.

Tak, na zdjęciu ryczę. Nie pamiętam dlaczego, więc chyba nie trwało to długo.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.