Przejdź do treści

Porody domowe w czasie pandemii: „Kobiety coraz częściej uprawiają turystykę porodową, boją się rodzić w szpitalach

poród domowy w czasie pandemii
W czasie pandemii ciężarne boją się rodzić w szpitalach/ Getty Images
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– To najpiękniejszy moment w moim życiu, nie chcę pamiętać, a tym bardziej przeżyć sytuacji, że trafiam do szpitala z łapanki i do lekarza z łapanki – tłumaczą przyszłe mamy. Są w stanie przemierzyć wiele kilometrów do polecanego szpitala. To samo dotyczy porodów domowych: coraz częściej proszą o przyjazd położnej 100-200 km do porodu – mówią nam położne Kamila Ciastek-Majtyka i Sylwia Ura-Polak.

„W dużych miastach porodówki nie są bezpieczne”

– Mam termin na 25 listopada. Nie brałam pod uwagę porodu poza szpitalem, bo bardziej niż zarażenia obawiam się jednak powikłań okołoporodowych, tym bardziej, że raz już straciłam dziecko– przyznaje w rozmowie z Hello Zdrowie Dominika, która oczekuje narodzin córeczki w Krakowie.

Innego zdania są jej koleżanki ze szkoły rodzenia (oczywiście zdalnej), które jeszcze latem zdecydowały się na współpracę z położną przyjmującą  porody w domu.

– To najpiękniejszy moment w moim życiu, nie chcę pamiętać, a tym bardziej przeżyć sytuacji, że trafiam do szpitala z łapanki i do lekarza z łapanki. W dużych miastach porodówki nie są bezpieczne od wirusa, nerwów i zmęczonego personelu. Na to wszystko nie będzie ze mną mojego męża – tłumaczy Iwona.

Termin ma na 6 grudnia i już od kilku tygodni nerwowo śledzi zmiany w rozporządzeniach dotyczących zasad kwarantanny czy porodu podczas pandemii.

– Przy tak dużej dynamice zachorowań w Krakowie nie mamy pewności, czy mąż nie zarazi się od kogoś w pracy, bo niestety chodzi do pracy – dodaje Iwona.

Na forach porodów domowych od miesięcy trwa gorąca wymiana informacji o położnych, które mają jeszcze wolne terminy porodów. Te z większym doświadczeniem przyjmują już  terminy z lutego i marca.

Kobieta w ciąży trzymająca się za brzuch

„Obserwujemy wzrost zainteresowania porodami domowymi”

– Kobiety coraz częściej uprawiają turystykę porodową. Są w stanie przemierzyć wiele kilometrów do polecanego szpitala. To samo dotyczy porodów domowych, coraz częściej proszą o przyjazd położnej 100-200 kilometrów do porodu – mówi Kamila Ciastek-Majtyka, prowadząca praktykę położniczą w Jelczu-Laskowicach k. Wrocławia.

Ona sama krótko przed pandemią jechała do porodu 260 km. Już w czasie pandemii miała do pokonania 160 km. Czy porodów jest teraz więcej?

– Jedna położna nie jest w stanie przyjąć więcej porodów, niż zwykle, bo ryzyko, że dwie kobiety urodzą w jednym czasie będzie wysokie, ale wzrasta liczba położnych, które takie porody przyjmują. Kiedy pod koniec sierpnia zorganizowałam kurs „Aspekty prawne porodu domowego. Samodzielność położnej”, miejsca sprzedały się w dwie godziny – opowiada pani Kamila.

To obostrzenia w szpitalu sprowokowały kobiety, by rozejrzeć się za alternatywami i odkryć inne  opcje.

– Rzeczywiście obserwujemy wzrost zainteresowania porodami domowymi.  Pragnę jednak zaznaczyć, że sam strach przed szpitalem nie powinien być głównym doradcą i to zdecydowanie za mało, by położna podjęła się przyjęcia takiego porodu. Kobieta przede wszystkim powinna mieć zaufanie do swojego ciała i swoich umiejętności i czuć się komfortowo z myślą o porodzie w domu. A nie każda ciężarna, która odczuwa lęk przed szpitalem, będzie czuła się bezpiecznie w domu – przekonuje położna Sylwia Ura-Polak prowadząca w sieci profil Birth Coach Project i zajmująca się edukacją o prawach przysługujących pacjentkom.

Tego typu poród może być

– Poród domowy to przede wszystkim rodzinne, piękne wydarzenie, chcemy, aby takim pozostało, chcemy dać przyszłym rodzicom namiastkę normalności, chcemy, aby ten poród nie różnił się od czasu sprzed pandemii – tłumaczy Kamila Ciastek-Majtyka.

Jak zapewnia, w swojej praktyce nie wymaga testu na COVID-19, a  kwarantannę sprawdza w systemie ochrony zdrowia.

– Przygotowanie do porodu nie różni od tego sprzed czasów pandemii. Jeśli pacjentka jest na kwarantannie, czekam z wizytą, aż się skończy. A w sprawie zarażenia – po prostu ufam,  rodzice też mi ufają – odpowiada na pytanie, czy nie boi się zarażenia.

Strach przed szpitalem to zdecydowanie za mało, by położna podjęła się przyjęcia takiego porodu. Kobieta przede wszystkim powinna mieć zaufanie do swojego ciała i swoich umiejętności i czuć się komfortowo z myślą o porodzie w domu

Sylwia Ura-Polak

„Kobiety bardzo się boją, my też”

Lęk i niepewność towarzyszą Paulinie, która będzie rodzić na przełomie listopada i grudnia:

– Przed szpitalem, gdzie chcę rodzić, stoi długa kolejka karetek z chorymi, bo jest w części covidowy. A co będzie, jeśli urodzę w karetce, albo mój partner nie zdąży mnie dowieźć na czas? – pyta przyszła mama Natalki.

Niestety sytuacja na oddziałach ginekologiczno-położniczych zmienia się tak dynamicznie, że rodząca do ostatniej chwili nie może być pewna w którym szpitalu, ani według jakich procedur urodzi swoje dziecko. W mniejszych miejscowościach jest jeszcze gorzej, bo wiele oddziałów jest zamykanych, a poród w innej miejscowości wiąże się z całkowitą izolacją od bliskich.

– Kobiety bardzo się boją, my też. Zwłaszcza transferu w czasie porodu. Przed pandemią położna jechała z pacjentką do szpitala, opieka była płynna, położna i lekarz Izby Przyjęć przyjmowali ją po wywiadzie z położną, która ją przywiozła. To gwarantowało bezpieczeństwo, bo wszyscy wiedzieli co zostało zastosowane w domu, od czego można zacząć w szpitalu. Teraz, przy zamkniętych szpitalach i problemach z  kontaktem telefonicznym, nie wyobrażam sobie, jak przekazać np. kobietę w drugim okresie porodu, w trakcie skurczów partych, kiedy nie mogę podejść z nią pod Izbę Przyjęć. Transfery zdarzają się bardzo rzadko, a dotychczas korzystamy ze znajomości, kontaktów prywatnych do innych położnych pracujących w szpitalach – wyjaśnia Kamila Ciastek-Majtyka.

Takich sytuacji nie ma dużo, ale plany awaryjne powinny być przygotowane także przez położną, a teraz na każdym kroku pełno jest niewiadomych.

Dr Małgorzata Andrzejewska

Przyszłe mamy wybierają poród w domu, by mieć komfort obecności partnera. Wiele par nie wyobraża sobie, by rozdzielić się w tej ważnej chwili. Choć w wytycznych Ministerstwa Zdrowia dotyczących opieki nad kobietą w ciąży, porodzie i po porodzie w czasie pandemii SARS-CoV-2 z połowy września nie ma odgórnego zakazu porodów rodzinnych, na oddziałach różnie bywa. W teorii ostateczną decyzję podejmuje ordynator biorąc pod uwagę warunki lokalowe i możliwość odizolowania rodzącej i towarzyszących jej osób od pozostałych pacjentek.  Osoba towarzysząca wypełnia ankietę epidemiologiczną, musi mieć maseczkę i rękawiczki, wpuszczona zostanie w momencie rozpoczęcia porodu, a wyjść musi po dwóch godzinach od narodzin. W praktyce nikt nie chce zajmować się osobą z zewnątrz i brać odpowiedzialności za jej zdrowie.

W warunkach domowych takich obostrzeń nie będzie. Ważne jednak będzie nastawienie psychiczne kobiety.

– Poród jest w głowie. Jeśli głowa jest gotowa i czuje spokój wewnętrzny, wtedy ciało ma najlepsze zasoby, by przeprowadzić  dziecko bezpiecznie i sprawnie na druga stronę brzucha mamy. Ta sama zasada dotyczy osób towarzyszących w porodzie. Jeśli partner odczuwa duży i negatywny stres związany z porodem w domu, mimowolnie może się on udzielać rodzącej. Dlatego tak ważne jest, by była to przemyślana decyzja i by każdy, kto towarzyszy kobiecie w porodzie czuł się z tą sytuacją komfortowo – dodaje Sylwia Ura-Polak.

Dlatego ważne jest, by położna, która zgodzi się przyjmować poród w domu, znała przyszłych rodziców i miała szansę sprawdzić, jakie mają nastawienie do porodu i  jak reagują na stres. Nie ma przecież nic gorszego, niż sytuacja, kiedy zestresowany przyszły tato wymaga pomocy tak samo jak coraz bardziej stresująca się z jego powodu przyszła mama. Przedstawicielki stowarzyszeń zrzeszających położne czy zwolenników porodów rodzinnych, np. „Dobrze urodzeni – niezależna inicjatywa rodziców i położnych”  powtarzają, że na poród domowy nie należy się decydować z powodu pandemii i strachu przed szpitalem.

Kobietom, które chcą porodu domowego „na ostatnią chwilę”, spokojnie tłumaczymy, że strach przed szpitalem nie jest dobrym doradcą i powinny być otwarte na różne możliwości

Kamila Ciastek-Majtyka

Podobnego zdania jest Kamila Ciastek-Majtyka:

– Kobietom, które chcą porodu domowego „na ostatnią chwilę”, spokojnie tłumaczymy, że strach przed szpitalem nie jest dobrym doradcą i powinny być otwarte na różne możliwości, np. na to, że jeśli nie wyjdzie plan A, to trzeba będzie zrealizować plan B lub C. Jeśli nie uda się urodzić w domu, to bezpieczniej będzie w szpitalu, czasem poród kończy się cięciem cesarskim i też trzeba to przepracować. Ale z drugiej strony zapewnić kobietę, że jeśli poród będzie przebiegał prawidłowo, to położna zrobi wszystko, aby dziecko urodziło się w domu i w nim pozostało.

Domowy poród może nie dojść do skutku z powodu problemów zdrowotnych mamy i dziecka, czy zaburzeń w przebiegu ciąży. Dlatego tak ważna jest elastyczność i gotowość do zmiany decyzji. Warto też brać pod uwagę, że opieka nad noworodkiem urodzonym w domu także jest teraz utrudniona. O ile opieka położnej przebiega bez zmian, o tyle gorzej jest z dostępnością pediatry.

– Lekarze z przychodni od początku marca nie robią wizyt domowych, a telewizyta nie wystarczy, kiedy trzeba zbadać 12- godzinnego noworodka. Niektórzy umawiają wizyty w gabinecie, ale wtedy na ogół noworodek ma już dwa tygodnie – mówi pani Kamila.

Do rutynowych badań po porodzie należy badanie pulsoksymetryczne, badanie krwi włośniczkowej pod kątem wrodzonych chorób metabolicznych i badanie słuchu. Torba każdej położnej wyposażona jest w pulsoksymetr noworodkowy, test wykonujemy kilkakrotnie. W trzeciej dobie położne pobierają krew z piętki na specjalną bibułę i wysyłają lub odwożą do Pracowni Badań Przesiewowych. Na badanie słuchu rodzice udają się do rekomendowanego ośrodka.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: