Przejdź do treści

„Ludzie się boją, że inflacja za chwilę sprawi, że zniknie nasze życie. To, które dzisiaj znamy”. O jej wpływie na nasze zdrowie psychiczne mówi psychoterapeutka Renata Składanek

Renata Składanek / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Aż 44 proc. Polaków skarży się na osłabienie kondycji psychicznej bądź samopoczucia z powodu wzrostu inflacji, która jest najwyższa od 25 lat. – Za chwilę ludzie będą bardzo mocno uważali, na co wydają pieniądze. W pierwszej kolejności zrezygnują z rzeczy, bez których można przeżyć. Oprócz wypadów do restauracji czy kina (…) mogą też zacząć oszczędzać na swoim zdrowiu. Powiedzą sobie: „Trudno, najwyżej nie pójdę do lekarza, psychologa czy psychiatry, ale jeść będę” – ostrzega w rozmowie z Hello Zdrowie Renata Składanek, psycholożka i psychoterapeutka z Centrum Terapii DIALOG.

 

Ewelina Kaczmarczyk: Wysoka inflacja może uderzyć w nasze zdrowie psychiczne równie mocno, jak w portfel?

Renata Składanek: Oczywiście, że tak – i to właściwie dotyczy każdej grupy społecznej. Pieniądze mają ogromny wpływ na to, jak się czujemy psychicznie. Pomimo że, jak mówi przysłowie, „szczęścia nie dają”, to są ważnym elementem kształtującym nasze poczucie bezpieczeństwa. Inflacja dotknie wszystkie grupy społeczne, poczynając od osób starszych, które mają małe emerytury i już wcześniej musiały wybierać, czy jedzą, czy kupują leki – a kończąc na młodych ludziach, wchodzących w dorosłe życie. Wyobraźmy sobie, jakim stresem muszą być rosnące ceny dla naszych seniorów. W chwili, kiedy ceny podstawowych produktów spożywczych, prądu i gazu poszły w górę, a emerytury wcale nie zyskały na wartości, ich sytuacja jest bardzo trudna, żeby nie powiedzieć tragiczna. W równie złym położeniu są też ludzie młodzi i ci w sile wieku, którzy nagle dowiadują się, że prąd drożeje 200 proc., inflacja wynosi 16 proc., a ich pensja się nie zmienia. To wszystko powoduje, że ludzie zaczynają się zamartwiać. Z przerażeniem patrzą, jak bardzo topnieje wartość pieniądza. W takiej sytuacji bardzo trudno zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa i nie czuć się bezradnym. A brak bezpieczeństwa i bezradność to bliscy przyjaciele depresji.

Dla młodych osób to jest zupełnie nowa, nieznana sytuacja, bo nie pamiętają czasów galopującej inflacji, kiedy ludzi nie było zwyczajnie na wiele rzeczy stać.

To prawda, dla nich to jest kompletna nowość. Bo do tej pory było lepiej czy gorzej, ale zawsze na różne rzeczy wystarczało. A teraz bardzo często słyszę, że nastolatkowie w tym roku nigdzie nie pojadą na wakacje, bo ich rodzice nie mają na to pieniędzy.

Na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie pracowałam terapeutycznie ze studentami, którzy właśnie wchodzą w dorosłość, często słyszałam o tym, jak wiele lęku w nich wzbudza przyszłość, kończenie studiów, konieczność pójścia do pracy czy perspektywa założenia rodziny i odpowiedzialności za nią. I ci młodzi ludzie są bardzo świadomi recesji, jaka zbliża się do Polski wielkimi krokami. Przeraża ich perspektywa poważnego kryzysu gospodarczego, który może spowodować, że nie będzie dla nich miejsc pracy ani szans na dobrą przyszłość. Dziś zderzają się z tym, że odłożone na wakacje pieniądze starczają tylko na jakąś część planowanego wypoczynku. Coraz mocniej ciążą kredyty studenckie oraz potrzeba wspomagania finansowego swoich rodziców. Często słyszałam opowieści o tym, że pieniądze, które dostają od rodziny, do niedawna starczały na wynajęcie pokoju i zostawało im konkretne kieszonkowe na życie. A dziś ta sama suma ledwie wystarcza na pokrycie opłat. Na życie nie zostaje już nic lub jakieś grosze, a rodzice nie mają z czego dołożyć. Dla nich inflacja to także zabójca rynku pracy. Boją się, że za chwilę, gdy skończą studia, zasilą szeregi bezrobotnych.

A jak z obecną sytuacją radzą sobie nasi rodzice i dziadkowie, którzy pamiętają „ciężkie czasy”? Pojawia się w nich lęk związany z tym, że one mogą powrócić?

Paradoksalnie częściej słyszę od takich osób, powyżej sześćdziesiątki czy siedemdziesiątki, stwierdzenie, że już wiedzą, jak w takich czasach funkcjonować i potrafią sobie poradzić. Seniorzy twierdzą, że przeżyli komunę i wiedzą, co znaczą puste półki w sklepach, potrafią więc odnaleźć się w sytuacji, gdy nie ma w lodówce prawie nic. Przyznają, że to będzie trudne, ale mówią też, że poradzą sobie lepiej niż ci, którzy stykają się z kryzysem i inflacją po raz pierwszy. I chyba trochę mają racji. Ci, którzy nie doznali trudnego ekonomicznie czasu, są trochę jak te dzieci, które obawiają się zajrzeć pod łóżko w obawie przed potworem. A ci, którzy mają już to doświadczenie za sobą, żyją ze świadomością, że już widzieli tego demona – może jest trochę straszny, ale wiedzą, że to jest do zniesienia. Poza tym mam też wrażenie, że w naszym kraju bycie seniorem wciąż jeszcze się kojarzy z ascezą. Często mówią: „Mnie już nic nie trzeba, stara/stary jestem. Starczy mi to, co mam”. To bardzo smutne, że tak postrzegają jesień swojego życia.

Kto jeszcze może szczególnie ucierpieć psychicznie przez obecną sytuację?

Na pewno w bardzo złej sytuacji są osoby, które samotnie wychowują dzieci. Stawianie czoła takiej rzeczywistości bez pomocy bliskich i z jedną pensją często graniczy z cudem. W bardzo trudnej sytuacji są też osoby przewlekle chore, które są na rencie, oraz takie, które opiekują się chorymi dziećmi i często dlatego muszą zrezygnować z pracy. Tu sytuacja jest jeszcze bardziej dramatyczna, bo nie dość, że jest jedna pensja, to jeszcze dochodzą koszty leczenia, rehabilitacji. Zawsze takim ludziom było trudno i starczało im na niewiele, ale teraz będzie jeszcze ciężej. W bardzo trudnym położeniu są też osoby z kredytami na mieszkanie, samochód, studia. Rosnąca inflacja i stopy procentowe sprawiają, że trudno jest patrzeć w przyszłość przez różowe okulary.

Ponadto trzeba wziąć pod uwagę, że to kolejna rzecz, która uderzyła w ludzi. Najpierw była pandemia, potem wojna, a teraz szalejąca inflacja i kryzys gospodarczy zagrażający nam w niedalekiej przyszłości. W takich realiach nasza kondycja psychiczna jest naprawdę bardzo słaba.

Czyli przez to, że nasza psychika już wcześniej była nadszarpnięta, to teraz stres spowodowany wysoką inflacją może być jeszcze bardziej spotęgowany?

Dokładnie tak. Już kiedy zdarza się jedna sytuacja kryzysowa, zaczynamy powątpiewać, czy wszystko wróci do normy. A kiedy przychodzą trzy duże ciosy, jeden po drugim, to nawet tym, którzy nie mają tendencji do zamartwiania się, ciężko jest myśleć pozytywnie. Ci, którzy we wszystkim widzą piętrzące się problemy, popadają w totalny katastrofizm i czarnowidztwo. Dla nich to czas wzmożonego lęku i frustracji.

Badania z marca tego roku mówią, że spośród 40 proc. Polaków, których zdrowie psychiczne pogorszyło się w czasie pandemii, niemal połowa twierdzi, że spowodował to wzrost cen. Tylko jedna trzecia z nich bardziej od inflacji obawia się zachorowania na COVID-19.

Bardzo często moi pacjenci mówili, że boją się zachorować na COVID-19, bo boją się umrzeć. Ale kiedy wirus już był bardziej oswojony, to ludzie zaczęli o nim myśleć jak o chorobie, na którą jednak mają jakiś wpływ. Jest szczepionka, są maseczki, coraz częściej i więcej mówi się o różnych lekach. Wirus stał się trochę bardziej przewidywalny. Zupełnie inaczej ma się sytuacja z inflacją. Pieniądze tracą swoją wartość, coraz mniej możemy za nie kupić, nie możemy zapewnić sobie bezpieczeństwa na takim poziomie jak dotychczas. Nie da się bez końca więcej pracować, żeby zdobywać pieniądze, które ciągle tracą na wartości i nie mamy na to wpływu. W konsekwencji czujemy się bezsilni, tracimy poczucie kontroli i sprawczości. A to jest ogromna pożywka dla lęków i stanów depresyjnych.

Z psychologicznego punktu widzenia to właśnie niepewność generuje ogromne lęki. Za wszelką cenę próbujemy zajrzeć za róg i zobaczyć, co nas tam czeka, a nie jesteśmy w stanie. W konsekwencji wiele osób zapada na zaburzenia lękowe

Dużo takich osób pojawia się w pani gabinecie? Pacjentów, którzy mają w sobie obawę, co będzie dalej?

Bardzo dużo. Często przychodzą do mnie i mówią, że nie wiedzą, co mają myśleć o swojej przyszłości i że planowanie czegokolwiek straciło sens. Najpierw dlatego, że przyszedł COVID i powiedział: „Fajnie, że zaplanowałeś wakacje, ale nigdzie w tym roku nie pojedziesz”. A kiedy już restrykcje związane z pandemią były mniej dotkliwe, to nagle się okazało, że to, co mamy w kieszeni, nie ma już takiej wartości jak wcześniej. Bardzo często słyszę o ratach kredytu mieszkaniowego, które w przeciągu zaledwie 6 miesięcy wzrosły ponad dwukrotnie. To sprawia, że każdego dnia ludzie z drżeniem serca czekają na komunikaty o podwyżce stóp procentowych i z przerażeniem myślą, jak długo jeszcze będzie ich stać na płacenie tak wysokich rat. Kolejnym lękiem moich pacjentów jest fakt, że jeśli będzie się to utrzymywać przez dłuższy czas, to ludzie zaczną ubożeć, tracić pracę i staną się niewypłacalni, a w konsekwencji bezdomni. Często też słyszę, że teraz jeszcze wszystko idzie z rozpędu – jak lokomotywa, która być może powolutku traci prędkość, ale jeszcze jedzie. Ale bardzo dużo ludzi mówi: „Za chwilę to się zatrzyma. I będzie strasznie”. My, jako ludzie młodzi, jeszcze nie znamy pojęcia głodu i często też boimy się, że będziemy musieli się z nim zmierzyć. Tego typu scenariusze powstają w głowach ludzi – że to będzie straszne, poza ich kontrolą, będą bezsilni i nie będą bezpieczni.

Najgorsza jest chyba ta niepewność. Poczucie, że nie wiemy, co będzie jutro, za tydzień, za rok.

Z psychologicznego punktu widzenia to właśnie ta niepewność generuje ogromne lęki. Za wszelką cenę próbujemy zajrzeć za róg i zobaczyć, co nas tam czeka, a nie jesteśmy w stanie. W konsekwencji wiele osób zapada na zaburzenia lękowe.

Tacy ludzie bardzo boją się wydawać pieniądze i podejmować decyzje. Lęk ich paraliżuje, nie pozwala normalnie funkcjonować. Inną postawą wynikającą z niepewności jutra i galopującej inflacji jest brak planów dotyczących ważnych inwestycji życiowych, takich jak dom, dzieci czy choćby zakup samochodu. Niektórzy mówią, że co prawda mają jakieś odłożone pieniądze, ale nie wyjadą w tym roku na wakacje, bo być może zaraz będą im potrzebne na coś innego, znacznie ważniejszego. Dlatego wolą je sobie odłożyć. Tyle że odłożenie także nie załatwia do końca sprawy, bo zaraz pojawia się kolejny lęk – przed tym, że pieniądze stracą wartość z dnia na dzień. To powoduje, że ludzie coraz mocniej zastanawiają się, czy w ogóle jest coś, co mogą zrobić, by się ochronić przed skutkami inflacji. Jest to właściwie sytuacja bez wyjścia i każdy patrzy na to, co się dzieje, z niepokojem. Dodatkowo nasze samopoczucie pogarsza to, że właściwie gdzie by się człowiek nie rozejrzał, wszyscy mówią o tym, że czeka nas duży kryzys gospodarczy. Trudno w tym wszystkim wykrzesać chociaż odrobinę nadziei.

Często pojawia się też taki problem, że konieczność „rygorystycznego” oszczędzania wiąże się z ograniczeniem życia towarzyskiego. Jaki wpływ na naszą kondycję psychiczną ma to, że cały czas odmawiamy sobie wyjścia ze znajomymi do kina, restauracji czy wspólnego wyjazdu?

Bardzo zły. Bo często to się łączy z ogromnym wstydem. Szczególnie młodym ludziom trudno przychodzi przyznanie się do tego, że nie mogą gdzieś wyjść, bo nie mają pieniędzy – również przed samym sobą. Dlatego niejednokrotnie ci, którzy mają już swoje własne konta, zaciągają kredyty, żeby nie obniżyć swojego poziomu życia. Udają przed wszystkimi dookoła, że nic się zmieniło, bo nie chcą wyjść na nieudaczników, i ciągle wychodzą do drogich restauracji. W konsekwencji ich stan psychiczny, zamiast się poprawiać, pogarsza się, ponieważ nie mają skąd wziąć pieniędzy, żeby spłacić kredyt, który zaciągnęli.

Błędne koło.

Tak. Dodatkowo to bardzo zawęża perspektywę normalności, takiego zwykłego życia. To było dla nas oczywiste, że przychodził weekend, więc gdzieś wychodziliśmy – do kina, teatru, restauracji. A za chwilę ludzie będą bardzo mocno uważali na to, na co wydają pieniądze. W pierwszej kolejności rezygnują z rzeczy, bez których można przeżyć. Oprócz wypadów do restauracji czy kina będą to też zapewne usługi kosmetyczno-fryzjerskie. A następnie niestety zaczną oszczędzać na swoim zdrowiu. Powiedzą sobie: „Trudno, najwyżej nie pójdę do lekarza, psychologa czy psychiatry, bez tego jakoś przeżyję, a jeść przecież muszę”. Taka sytuacja z kolei w sposób nieuchronny spowoduje jeszcze mocniejsze zwolnienie gospodarki. I tak koło się zamyka. Zacznie się koszmar ze stratą miejsc pracy, zwolnieniami. I prowadząc rozmowy z ludźmi, odnoszę wrażenie, że to jest coś, czego oni też się ogromnie boją. Tego, że za chwilę inflacja zacznie niszczyć nasze życie. To, które znamy.

Często jest też tak, że jeśli mamy już zaplanowany jakiś wydatek, na przykład wyjazd za kilka miesięcy, to ciężko nam się z niego cieszyć, bo nie wiemy, jaka będzie wtedy sytuacja gospodarcza i czy będzie nas na niego stać.

To jest jedno – że trudno cokolwiek planować i czerpać z tego radość. Ale druga sprawa jest taka, że wiele osób traktuje ten czas jako moment, kiedy trzeba korzystać z życia, bo nie wiadomo, co będzie później i czy nie będzie jeszcze drożej. Próbują się „nażyć na zapas”. Uważają, że skoro za chwilę ma przyjść coś tak trudnego, to teraz muszą spróbować różnych rzeczy. To z kolei prowadzi do nadmiernej rozrzutności i trwonienia pieniędzy.

Carpe diem!

Tak. Są tacy, którzy mówią dokładnie w ten sposób. Powtarzają: „I co z tego, że będę odkładać pieniądze na koncie i nigdzie nie wyjadę, skoro one i tak nie będą miały wartości?”.

Lęk finansowy, na który składają się te wszystkie obawy, może być coraz powszechniejszy w naszym społeczeństwie?

Tak, na pewno. Nawet jeszcze przed okresem bardzo wysokiej inflacji problemy finansowe były powodem depresji wielu osób. Często jedna trudna decyzja finansowa czy kredyt pociąga za sobą cały łańcuch trudnych zdarzeń. Utrata pracy, choroba, wypadek losowy, zmniejszenie dochodów – to wszystko powoduje, że człowiek nagle traci kontrolę nad dotychczasowym życiem i to staje się przyczynkiem do pojawienia się depresji. W takich sytuacjach zaczyna narastać myślenie, że nie jest się nic wartym, że nie radzimy sobie z życiem. Trudna sytuacja finansowa w naszym kraju sprawia, że takie uczucie miewa coraz więcej ludzi. O wiele częściej niż wcześniej wszyscy mamy w sobie lęk, że finansowo nie podołamy wszystkim zobowiązaniom, które mamy.

Pieniądze tracą swoją wartość, coraz mniej możemy za nie kupić, nie możemy zapewnić sobie bezpieczeństwa na takim poziomie jak dotychczas. Nie da się bez końca więcej pracować, żeby zdobywać pieniądze, które ciągle tracą na wartości i nie mamy na to wpływu. W konsekwencji czujemy się bezsilni, tracimy poczucie kontroli i sprawczości. A to jest ogromna pożywka dla lęków i stanów depresyjnych

To znaczy, że coraz więcej osób może być narażonych na depresję?

Oczywiście, że tak. Bo to jest bardzo mocne naruszenie wewnętrznego status quo i poczucia wartości. Obecna sytuacja gospodarcza strasznie mocno uderza w wielu ludzi, którzy nagle odkrywają, że nie mają już mocy przerobowych – pracują 12-14 godzin dziennie i więcej już nie mogą, a pieniędzy nie starcza. W wyniku tego coraz częściej pojawia się bezradność, frustracja, zmęczenie i brak motywacji do jakiegokolwiek działania – skoro podejmowane wysiłki i tak nie przynoszą skutku. A to są wszystko symptomy, które są bardzo bliskie samej depresji. Jeśli poczucie bezradności, braku możliwości i niemożności wyciągnięcia siebie z tej sytuacji będzie się utrzymywało przez dłuższy czas, to może zrodzić się z tego depresja.

Niezmiernie istotnym efektem takiej sytuacji jest fakt, że coraz więcej osób, zamiast szukać pomocy u specjalisty, sięga po alkohol lub inne używki, które choć na chwile pozwalają im zapomnieć o kłopotach.

Bo to chyba najprostszy sposób na to, żeby sobie „poradzić” z problemem.

Tak, zagłuszyć go. W konsekwencji pojawia się ogromny problem z uzależnieniami w społeczeństwie, również od hazardu. Będzie mnóstwo osób, które pomyślą: „Pójdę do kasyna, zagram tylko raz i wygram. To będą szybkie i łatwe pieniądze”. Albo będą grać maniakalnie w totolotka, wysyłając za każdym razem po 10 zakładów. Ludzie zaczną szukać sposobów, żeby w jakiś magiczny sposób wyciągnąć się z tej trudnej sytuacji.

A to może być zgubne…

Bardzo. Oprócz hazardu na pewno będą pojawiać się też historie z różnymi „chwilówkami” i firmami pożyczkowymi, które nie potrzebują sprawdzać naszej zdolności kredytowej. Łatwo jest pójść tam na chwilę i wziąć kredyt. Ale potem może szybko się okazać, że nie mamy go z czego spłacać, a przedstawicie firm pożyczkowych będą za nami biegać i upominać się o zwrot. A to w rezultacie może doprowadzić do tragedii.

Kiedy potrzebujemy szybko pieniędzy, to chyba mamy też trochę uśpioną czujność, bo jesteśmy skupieni tylko na tym, żeby poradzić sobie z problemami finansowymi, i ignorujemy zagrożenia.

Tak, a tak naprawdę radzimy sobie z tymi problemami tylko na moment, bo po chwili one rosną i pęcznieją. Błędem popełnianym przez wiele osób, którym ciężko sobie poradzić z lękiem finansowym, jest też uciekanie za wszelką cenę od problemów. To bardzo często występujący mechanizm, np. wtedy, kiedy zaczynają przychodzić rachunki, na które nas nie stać. Często nie idziemy wyjaśnić sprawy albo poprosić o opóźnienie zapłaty, tylko chowamy się – przed bankiem, wierzycielami. Nie odbieramy telefonów, nie otwieramy drzwi. A to przecież wcale nie jest tak, że wtedy problem znika, tylko wręcz przeciwnie – on narasta i kiedy wreszcie dociera do nas, jest już bardzo dotkliwy i ma ogromne konsekwencje.

Trzeba pamiętać, że jeśli nawet coś nam się wydaje bardzo łatwym wyjściem, np. nieotwarcie drzwi listonoszowi, to warto rozważyć konsekwencje tej decyzji. Kiedy je otworzę, to będę przynajmniej wiedzieć, co mi przyniósł i ile na dzisiaj zalegam z pieniędzmi. Mam nad tym jakąś kontrolę. A jeśli tego unikam, to kompletnie jej nie mam. Być może wydaje nam się, że pozbyliśmy się problemu, ale nie ma go tylko pozornie. A ogromną ceną, jaką za to płacimy, są problemy ze snem, stres, ataki paniki.

Jak możemy sobie radzić z lękiem finansowym? Co możemy zrobić dla swojego zdrowia psychicznego, żeby łagodnie przejść przez ten trudny czas?

Zasada jest jedna i chyba taka sama dla wszystkich lęków. Trzeba spróbować żyć tu i teraz, czyli sprawdzać, na co dzisiaj mnie stać, co mogę zrobić z pieniędzmi, które mam, i nie zamartwiać się, że jutro będzie gorzej. Włączanie co chwilę telewizora, żeby obejrzeć kolejne wiadomości o tym, jak jest źle, na pewno nikomu nie pomoże.

Oczywiście warto na tyle, na ile możemy, ograniczyć swoje wydatki. Ale też nie dajmy się zwariować. Zachowajmy w tym wszystkich trochę zdrowego rozsądku. Nie kupujmy wszystkiego, na co tylko mamy ochotę, tylko dlatego, że jutro być może nie będziemy mogli tego kupić. Ale też nie odmawiajmy sobie kompletnie wszystkiego, bo „zaraz będzie kryzys i nie będzie nas na nic stać”. Ważne jest też to, żeby umieć sobie powiedzieć: „Nie wiem, jak będzie jutro, za 5 lat, za godzinę” i nie spekulować, tylko operować faktami. Pamiętajmy, że nasze myśli w żadnym razie nie są faktami, są tylko wytworem naszej głowy. Czasami wytworem kompletnie oderwanym od realiów. To, co wiemy i to, na czym powinniśmy się skupić, to jak jest teraz. I zamiast poddać się lękowi, warto się zastanowić, co możemy zrobić, żeby nie myśleć w kółko, że przyszłość jest przerażająca, bo to nas paraliżuje. Jeśli damy sobie szansę zrobienia choćby małych rzeczy dla siebie, to też przywracamy sobie poczucie sprawczości.

Dorota Minta, psycholożka, psychoterapeutka

Co to może być?

Jeżeli na przykład mamy kredyt i odłożoną większą sumę pieniędzy, to może moglibyśmy szybciej go spłacić i zmniejszyć sobie kapitał kredytowy. Albo jeżeli czujemy, że potrzebujemy trochę więcej pieniędzy, to zastanówmy się, czy miejsce, w którym pracujemy, zapewni nam zarobki na takim poziomie, który jest nam potrzebny. Jeśli mamy bardzo złą sytuację finansową, to warto sprawdzić, co powoduje, że tak jest. Zazwyczaj możemy znaleźć jakiś jeden element, który pozwoli nam chociaż odrobinę ją poprawić. Warto się na przykład zastanowić, z czego możemy zrezygnować w naszych codziennych wydatkach, żeby zaoszczędzić i odłożyć sobie trochę pieniędzy. Jeśli jesteśmy zmęczeni i potrzebujemy urlopu, ale nie stać nas, żeby polecieć na luksusowe wakacje za granicą, to zastanówmy się, czy nie możemy wyjechać gdzieś bliżej, taniej – choćby na tydzień. Ważne, żeby nie odbierać sobie też wszystkiego naraz i nie mówić sobie, że teraz już czeka nas tylko zaciskanie pasa, bo to sprawia, że tak naprawdę już jesteśmy w kryzysie. Zanim przyszedł, to już się umartwiamy i żyjemy tak, jakby on właśnie nas pożerał.

Na czym warto oszczędzać, a na co nie powinniśmy żałować pieniędzy, jeśli chcemy zatroszczyć się nie tylko o stan naszego konta, ale też o nasze zdrowie psychiczne?

Na pewno warto oszczędzać na śmieciowym jedzeniu, słodyczach, alkoholu czy używkach, po które sięgamy, żeby odpędzić od siebie stres. Bo to są rzeczy, które nie pozwalają nam samym ze sobą się spotkać, tylko po prostu odcinają nas od trudnych emocji. A jeżeli sobie policzymy, ile pieniędzy wydajemy na te substytuty szczęścia, to może się okazać, że miesięcznie poszło na to nawet 1000 zł.

Natomiast nie warto oszczędzać na rzeczach, które sprawiają nam prawdziwą frajdę. Może to być np. ugotowanie sobie czegoś dobrego albo spotkanie z drugim człowiekiem. Jeżeli nie stać nas na knajpę, to spotkajmy się z bliskimi u siebie na tarasie albo pójdźmy na spacer. Ale ważne, żeby nie unikać ludzi, bo samotność i zamykanie się w domu spowoduje, że będziemy jeszcze bardziej wszystko przeżywać. O naszych zmartwieniach dobrze jest porozmawiać z bliskimi, wypowiedzieć je na głos. Więc wyjście do drugiego człowieka jest na pewno czymś, w co warto zainwestować. Podobnie jest z aktywnością fizyczną i hobby. Takie zajęcia wcale nie muszą dużo kosztować, a sprawią nam ogromną przyjemność. I spowodują, że nie będziemy w kółko siedzieć w marazmie i tkwić w myśleniu, że teraz to już nic nie można.

I jeśli ktoś jest w procesie terapeutycznym i ma do wyboru, czy wydać pieniądze na dziesiątą sukienkę albo gadżet elektroniczny, to pewnie lepiej jednak pójść na terapię…

Zgadza się. Wiadomo, że jeśli ktoś nie ma pieniędzy na jedzenie, to nie będzie chodził na terapię. Niektórzy moi pacjenci obecnie mówią, że muszą rozrzedzić spotkania lub w ogóle z terapii zrezygnować, bo po prostu ich na nią nie stać. Ale jeżeli ktoś ma do wyboru pójść na terapię albo np. zatopić smutki w alkoholu, to proponuję, żeby nie pić kolejnej puszki piwa, tylko spróbować jednak się dogadać ze swoim terapeutą albo poszukać pomocy w ramach NFZ. Ale idźmy do specjalisty, a nie udawajmy, że sami sobie pomagamy.

A jeśli ktoś jeszcze nie chodzi na terapię, ale czuje, że obecna trudna sytuacja ekonomiczna go przerasta psychicznie, to kiedy powinien zgłosić się do specjalisty?

W sytuacji, kiedy nie jest w stanie myśleć o niczym innym. I wtedy, gdy myśli o tym, jak bardzo jest strasznie i że nie daje sobie z tym rady, zabierają mu bardzo dużo czasu. Jeżeli ktoś się często wybudza w nocy, często czuje stres i wewnętrzny dyskomfort, to warto skonsultować to ze specjalistą. Na pewno też takim sygnałem będzie również brak motywacji do czegokolwiek i radości z tego, co wcześniej cieszyło, a także utrata ochoty, żeby wyjść do ludzi. Bezwzględnie do wizyty u specjalisty powinny też skłonić myśli samobójcze. Są one znakiem, że dzieje się z nami naprawdę źle.

 

Renata Składanek – psycholożka, psychoterapeutka i interwentka kryzysowa z 10-letnim doświadczeniem pracy z pacjentami i pacjentkami. Specjalizuje się m.in. w udzielaniu wsparcia osobom z niską samooceną i problemem z samoakceptacją, terapii osób zmagających się z depresją oraz pracy z osobami po przebytych traumach. Była związana m.in. z Mazowieckim Specjalistycznym Centrum Zdrowia w Tworkach i Mazowieckim Centrum Neuropsychiatrii. Obecnie współpracuje z Centrum Psychoterapii DIALOG. Ukończyła wiele specjalistycznych szkoleń, m.in.: szkolenie z terapii schematów prowadzone przez dr Tarę Cutland-Green do Certyfikatu International Society of Schema Therapy (ISST) i trening interpersonalny w Szkole Psychoterapii Poznawczo-Behawioralnej CBT

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: