Geniusz. Potwór. Zbawca. Cudotwórca. Jaki naprawdę był prof. Marian Zembala?

„Straciłem syna, straciłem swój szpital. Życie nie ma już dla mnie sensu” – to ostatnie słowa wypowiedziane przez prof. Mariana Zembalę w dniu, w którym zwolnił swojego syna Michała z funkcji szefa kardiochirurgii. Kilka godzin później profesor odebrał sobie życie. „Był jak lokomotywa, która rozjeżdża ludzi” – mówili ci, którzy z nim pracowali. Ambitny, niestrudzony, pędzący do przodu bez względu na przeszkody. Do końca nie chciał, a może nie umiał, się zatrzymać. W księgarniach właśnie ukazała się książka o tym jednym z najlepszych polskich lekarzy i geniuszu medycyny, który przeprowadził pierwsze w Polsce przeszczepy płuc, serca i płuc, serca i nerki.
15 października nakładem wydawnictwa Agora ukazała się książka „Zembala. Szpital to ja. Historia słynnego kardiochirurga” autorstwa Judyty Watoły i Dariusza Kortki. Ta biografia to opowieść o człowieku pełnym sprzeczności – oddanym pacjentom i bezwzględnym dla pracowników. Fascynujący portret wielowymiarowego człowieka, który ratował ludzkie życie i z którym życie na co dzień bywało drogą przez mękę. To także barwna i momentami przygnębiająca opowieść o glorii i nędzy polskiej medycyny i służby zdrowia, przesyconych brutalną rywalizacją, feudalnymi zależnościami, dynastycznymi ambicjami, konfliktami interesów między publicznym a prywatnym i między dobrem ogółu a zwykłą chciwością ziemskich władców.
Poniżej publikujemy jej fragment z rozdziału:
„Samarytanin”
Musiał mnie wcześniej uważnie obserwować – wspomina Alicja Chachaj. – Pracowałam najpierw w dziale kadr Śląskiego Centrum Chorób Serca, potem przeniosłam się do sekretariatu profesora Mariusza Gąsiora, zastępcy dyrektora, a profesor Zembala przychodził tam na zebrania zarządu szpitala. „Jesteś fajna dziewczyna”, powiedział mi kiedyś. „Widziałbym cię w pracy z ludźmi po przeszczepach, żebyś ich tak troszeczkę rozkręciła”. A profesorowi, wiadomo, się nie odmawiało.
Po 20 latach pracy w Fundacji Śląskiego Centrum Chorób Serca i przy akcji „Tak dla transplantacji” Alicja Chachaj profesora Zembalę opisuje tak: – Dobry człowiek, każdego pacjenta traktował wyjątkowo. Mówił do nas prostym językiem, żeby każdy mógł go zrozumieć. Nie wywyższał się, nie stwarzał dystansu, nie budował muru. On, wielki chirurg, a gdy zobaczył mnie na korytarzu, wołał: „Alicja, dziewczyno. Chodź tutaj, niech cię uściskam”. Dla mnie człowiek renesansu. O wszystkim można było z nim porozmawiać, bo chyba na wszystkim się znał. Na każdy temat miał wyrobione zdanie. I nie, żeby coś głupio powiedział, powierzchownie. Mówił z sensem, głęboko! Był moim mentorem i przyjacielem „składaków”, tak mówią o sobie pacjenci po przeszczepach. Dawał nam w fundacji pełną swobodę. Zawsze miał dla nas czas, wysłuchał, doradził. A gdy nie wiedzieliśmy, jak sobie poradzić z problemem, to do profesora. I on już wiedział, co robić. Nigdy na mnie nie podniósł głosu, ciepły człowiek, wyrozumiały. Raptus? Łatwo w padał w gniew? Nie, ja tego nigdy nie widziałam. Nie słyszałam. Nikt mi nic o takich sytuacjach nie opowiadał. Ale kim ja jestem? Może byłam za nisko w hierarchii?
– Chociaż nie… – zastanawia się Chachaj. – Miał wadę. Był pracoholikiem. Zupełnie o siebie nie dbał. Tylko o innych. Pamiętał swoich pacjentów, szczególnie tych po przeszczepie. Wiedział, jakie mogą mieć kłopoty, kto nie bierze leków albo się źle prowadzi. Każdego znał, każdemu mówił po imieniu, każdemu rękę podał. Wyróżniał ich.
Taki sam był w kontaktach ze znajomymi. – Pamiętam jeden z naszych zjazdów klasowych. Przyszedł ostatni, z naręczem róż, które wręczał każdej z nas – wspomina Ksenia Ładygin, koleżanka z liceum. – Najważniejszy w towarzystwie. Przy jego pozycji i osiągnięciach miał do tego prawo, ale też nie każdy korzystałby z takiego przywileju. On tak. Przebojowy, szalenie ambitny, pewny siebie. Otaczała go aura zwycięzcy, był gwiazdą. To bardzo pomaga w kontaktach z ludźmi, ale może też wywoływać niechęć. Widzieliśmy to, ale dostrzegaliśmy też wszystkie zalety Mariana. I bardzo go szanowaliśmy.
Są też inne opowieści.
Kiedy na gorącym uczynku złapał młodego złodzieja szpitalnych kabli, wolał mu pokazać chorych na intensywnej terapii, którym te kable ratują życie, niż zgłosić to policji. Chce zmieniać na lepsze, po swojemu.
Była też pani salowa, która często przychodziła po pomoc finansową do profesora. Jak tylko miał przy sobie jakieś pieniądze w kieszeni, to jej dawał.
Na święta kupował sekretarkom upominki. Czasem to były książki. Na Boże Narodzenie zawsze mogły liczyć na karty podarunkowe do perfumerii: na 150 albo 200 złotych.
– Wracamy autem z Warszawy – opowiada Marian Miller, kierowca Zembali. – Za Nadarzynem profesor prosi, żebym skręcił do Żabiej Woli. Prowadzi mnie polną drogą do małego domku. Po drodze opowiada, że niedaleko, na drodze szybkiego ruchu spotkał kiedyś mężczyznę, który szedł poboczem. Omal go nie potrącił. Zaoferował, że podwiezie go do domu, tak zaczęła się ich znajomość. Mężczyzna był niewidomy, sam wychowywał syna, który też nie widział. No i profesor się nimi zaopiekował.
Domek biedny, parterowy, ale z nowym dachem. Profesor zapłacił. I z nowymi podłogami, za które profesor zapłacił. Pokoje malowali razem z Michałem, synem profesora. W domu ciepło – profesor kupił opał.
„Potrzebujecie pieniędzy?”, pyta profesor mężczyznę, który wyszedł nas powitać. Wyciąga portfel. „Tyle mam – mówi, podając mu plik banknotów – następnym razem przywiozę więcej”.
– Za każdym razem, jak wracaliśmy z Warszawy, skręcaliśmy do Żabiej Woli – mówi Miller. – A gdy syn tego mężczyzny znalazł dziewczynę i planowali ślub, profesor podobno zapłacił za wesele.
Profesor Poloński: – Jedziemy autem do Niemiec. Pod granicą, na stacji benzynowej Mariana rozpoznaje kelnerka z restauracji obok. Powiedziała mu, że ma chore dziecko. Marian bardzo się przejął, przyjął tego chłopczyka do szpitala, była operacja. Wszystko się dobrze skończyło. Pewnie wiele razy działał z potrzeby serca. Nie odbieram mu tego. Czułem jednak, że czasem kalkulował, jak to mu się może kiedyś przydać w staraniach o kolejną nagrodę czy medal.
Serial o składakach
Ilu ich było? Tych, którym pomagał na co dzień?
Setki.
Ilona, matka czwórki dzieci. Przewożą ją do zabrzańskiego szpitala w stanie krytycznym.
W szpitalu kamera, Telewizja Polska kręci serial o „składakach”. Będzie miał tytuł Operacja serce. Dramaty pacjentów, trudne decyzje, sukcesy lekarzy, ale i porażki. W każdym odcinku życie i śmierć.
„Modlę się, żeby mama była zdrowa, żeby wyszła z tego cało – mówi do kamery Patrycjusz, kilkuletni syn Ilony. – Jak się uda, będzie miała serce od innego człowieka”.
„Tu mi krzywda się nie dzieje, nie martw się – mówi matka do chłopca. – Tylko muszę leżeć”.
Patrycjusz, ubrany w fartuch ochronny z zielonej włókniny bawi się sznurkami. „To taka choroba, rozumiesz to? – mówi matka synowi. I prosi: – Ale w razie czego, jak coś pójdzie nie tak, to ty musisz być dzielny”.
„Wiem – odpowiada chłopiec. Zaczyna płakać, Ilona pociesza: – Dużo dzieci jest bez mamy. No i te dzieci muszą się z tym pogodzić. Dałbyś radę?”
Chłopiec kręci głową, że nie.
„No co ty… Nie płacz. Zawsze walczyłam i teraz też będę walczyć”, obiecuje matka.
„A tata niech tu do mnie nie przychodzi. Nie chcę go widzieć, jest potworem. Jak wyzdrowieję, to was od niego zabiorę”, obiecuje Ilona.
Patrycjusz: „No i dokąd pójdziemy?”.
Jego ojciec jest alkoholikiem. Mieszkanie przypomina chlew. Nie ma wody, prądu ani ogrzewania. Brudne szafki w kuchni, obite z tynku ściany, barłóg zamiast łóżka. Pety, butelki po wódce.
Ilona też pije. Nie tylko serce szwankuje, także nerki i wątroba. Wycieńczony organizm nie poradzi sobie z przeszczepem. W szpitalu podają jej leki, odżywiają, wzmacniają. Pół roku, wreszcie jest gotowa. Jest także dawca.
Przy stole operacyjnym profesor Zembala. Zadowolony z rezultatu. Patrzy, jak nowe serce bije w klatce piersiowej Ilony. „Ładnie się zmieściło – mówi. – Dla kardiochirurga taki widok to jak małe zmartwychwstanie”.
Ilona potrzebuje cudu. Po przeszczepie nie może wrócić do mieszkania, które przypomina norę. Musi mieć spokój i poczucie bezpieczeństwa. Gdy leżała w szpitalu, dzieci były w domu dziecka. Teraz mogą ją odwiedzić.
Młodszy syn czyta laurkę: „Tylko jeden księżyc świeci, tylko jedna gwiazdka lśni. Tylko jedno serce kocham, które nosisz, mamo, ty”.
Ilona chce się zmienić. Dla dzieci. „Po operacji mam inne nastawienie, zaczynam widzieć kolory, a nie tylko czerń – mówi. – Wesoła jestem ogólnie”.
Trzecie serce
„24 marca 1992 roku profesor Marian Zembala podarował mi drugie życie”, mówi Roman z Wielkopolski. Miał 26 lat, gdy zachorował na grypę. Zamiast leżeć w łóżku, pracował. Grypa minęła, a Roman czuł się coraz gorzej. Bolał go brzuch, więc lekarze podejrzewali wrzody żołądka. Gdy zaczęły się duszności i ogromne zmęczenie, kardiolodzy zobaczyli, jak bardzo grypa zdewastowała serce Romana. Poinformowali go, że tylko przeszczep może go uratować, i wysłali go do Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu.
„Jeśli dawca nie znajdzie się w ciągu tygodnia, pani mąż umrze”, mówi żonie Romana profesor Marian Zembala. Mężczyzna był już w tak złym stanie, że tych ostatnich dni nie pamięta. Jego serce ledwo biło, a nie było jeszcze wtedy stosowanych dzisiaj pomp wspomagających w takich sytuacjach pracę niewydolnego narządu.
Serce znalazło się na drugim końcu Polski, w Szczecinie (dawcą był mężczyzna, młodszy o dwa lata od Romana). Przyleciało do Zabrza małym odrzutowcem, którym prezydent Lech Wałęsa latał zwykle z Warszawy do Gdańska.
Operacja odbyła się bez komplikacji. Roman po zabiegu błyskawicznie dochodził do siebie. „Wreszcie mogłem bez ogromnego zmęczenia dojść do toalety, a gdy jadłem, nie miałem odruchu wymiotnego”, mówił. Wrócił do życia. Drugie serce służyło mu przez 23 lata, aż do 2015 roku, kiedy przeszedł zawał. Kilka miesięcy później kardiolodzy przyszli z informacją: „Konieczny będzie kolejny przeszczep”.
I Roman znowu pojechał do Zabrza.
Tym razem leżał przez siedem miesięcy, podłączony do pomp dozujących leki. 9 sierpnia 2017 roku znalazło się dla niego serce w Warszawie, akurat były jego imieniny. Zabieg odbył się 10 sierpnia. Roman jest pierwszym pacjentem w Polsce, u którego wykonano retransplantację serca. Operował go Michał, syn profesora Zembali.
Czułam, że umieram
Adriana chwali się datą symboliczną. 5 listopada 2009 roku, w rocznicę pierwszej udanej transplantacji w Polsce, którą 24 lata wcześniej przeprowadził w Zabrzu profesor Zbigniew Religa, dostała nowe serce. Dawcą był mężczyzna.
Profesora Zembali nie było przy tym przeszczepie. „Ale po zabiegu często do mnie zaglądał. Powiedział, żebym pilnowała saturacji i już więcej nie robiła żadnych wybryków, bo walczyli o mnie i na sali operacyjnej, i po operacji, przez trzy doby”, wspominała kobieta.
Na serce czekała ponad siedem długich lat. Drobna, z rzadką grupą krwi, dlatego tak trudno było znaleźć odpowiedniego dawcę. Była na granicy życia i śmierci, nie miała nawet sił, by jeść, jej życie podtrzymywała aparatura, a pompy wtłaczały liczne leki bezpośrednio do krwi.
– Czułam, że umieram – mówi Adriana. Dzisiaj uczy innych, jak cieszyć się życiem, motywuje chorych do walki, pisze książki. Już po transplantacji z kijami do nordic walkingu obeszła wyspę Bornholm. Przysłała do Zabrza widokówkę ze swoim zdjęciem i podziękowaniami. Profesor Zembala umieścił ją w swojej prezentacji jako przykład pozytywnej pacjentki, która walczyła o siebie i wygrała.
Serce jak gąbka
Wkrótce kolejna okazja, by zwołać dziennikarzy. Dziewięciomiesięczna Ula w 2008 roku dostaje nowe serce w klinice w Zabrzu. Jest najmłodszym dzieckiem w Polsce, które przeszło przeszczep. Wszyscy w szpitalu bardzo przeżywają to wydarzenie. „Mamy za sobą prawie 800 transplantacji, ale ten zabieg był szczególny, bo tak maleńkiego serca jeszcze nigdy nie wszczepialiśmy”, mówi dziennikarzom doktor Roman Przybylski, główny operator.
Doktor Beata Chodór, która w Śląskim Centrum Chorób Serca zajmuje się dziećmi przed i po przeszczepie: – Jakieś dziesięć lat temu chcieliśmy wykonać transplantację u noworodka, który urodził się ze śmiertelną wadą serca. W innej zabrzańskiej klinice umierało wtedy dziecko, które urodziło się bez mózgu. Było idealnym kandydatem na dawcę, a jednak komisja bioetyczna nie wyraziła zgody na operację.
Komisja zdecydowała, że skoro dziecko nie ma mózgu, nie można zgodnie z prawem stwierdzić śmierci mózgowej.
– Patrzyliśmy, jak umiera dwoje dzieci, a przecież jedno z nich mogło żyć – dodaje profesor Jacek Białkowski, szef kardiologii dziecięcej w SCCS.
Kiedy lekarze opowiadają z przejęciem o operacji Uli, jej mama Kasia ma oczy mokre od łez. Próbuje mówić, ale głos co chwila więźnie jej w gardle: „To były najcięższe godziny w moim życiu. Nie umiem opisać tego, co potem przeżyłam. Mogłabym to porównać jedynie do radości z urodzenia dziecka, ale ta radość była jeszcze większa, bo życie wisiało na włosku i moje dziecko jakby urodziło się na nowo”.
Ula urodziła się w październiku 2007 roku. Wydawało się, że jest zdrowa, ale od piątego miesiąca życia zaczęła się dziwnie pocić. Rozpoznanie: kardiomiopatia gąbczasta – dziwna i do niedawna nieznana bliżej choroba. Między włóknami mięśnia sercowego, które normalnie biegną jedno obok drugiego, pojawiają się szczeliny, przez które zaczyna przepływać krew. Serce staje się jak gąbka i robi coraz większe. Jest też coraz słabsze.
Kiedy Ula ma sześć miesięcy, jej serce jest już tak duże jak u dorosłego człowieka. Dziewczynkę może uratować tylko przeszczep. Nie wiadomo jednak, kiedy i czy w ogóle znajdzie się dawca, bo nowe serce musi być malutkie. A jednak niespełna trzy miesiące później jej mama odbiera telefon z Zabrza. Słyszy: „Znalazło się serce dla Uli”.
Zazwyczaj lekarze mówią, skąd był dawca, jakiej płci i ile miał lat. Tym razem nie chcą powiedzieć niczego. „Nawet najmniejsza wskazówka mogłaby umożliwić kontakt między rodzinami, a to mogłoby się okazać zgubne dla obydwu stron”, tłumaczy dziennikarzom Przybylski.
Doktor Wojciech Saucha, który w nocy z 12 na 13 lipca leciał po nowe serce: – Udostępniono nam rządowy samolot Jak 40, ale tej nocy była straszna burza. Przez trzy godziny odkładano wylot. W końcu polecieliśmy wśród piorunów.
Rok 2010. Opowieść o przeszczepie półrocznego Alana. Dziennikarze otaczają wianuszkiem Małgorzatę, matkę chłopca, i słuchają jej opowieści. Profesor Zembala co chwilę dopowiada, uzupełnia, koryguje.
„Alanek miał trzy miesiące, jak żeśmy się zorientowali, że coś jest nie tak. Strasznie charczało mu w piersiach. Źle wyglądał, to poszliśmy na badania i wtedy wyszło, że kardiomiopatia i nie da się tego leczyć”, mówi matka.
„To wada, której nie da się zoperować”, wyjaśnia profesor Marian Zembala.
„Był słabiutki”, dopowiada mama.
Profesor Zembala: „Z niezwykłym wysiłkiem podnosił rączkę. Nie jadł, nie rósł, nie rozwijał się”.
„Od razu nam powiedzieli, że tylko przeszczep go uratuje – mówi Małgorzata. – Po trzech miesiącach znalazło się dla Alanka nowe serce. Daleko, aż w Gdańsku. Po operacji synek leżał i nie otwierał oczu. W kościele się modliłam, żeby się obudził. A jak stałam nad nim, to groziłam: »Otworzysz wreszcie czy nie?!«. I posłuchał”.
„Od przeszczepu przybrał już dwa kilogramy i przybywa mu sił”, podkreśla profesor Zembala.
Alicja Chachaj opowie o innym wątku tej historii: – Gdy Alanek został przyjęty do szpitala, profesor spotkał się z rodzicami i babcią. Zobaczył, że kobiety nie szanują ojca chłopca. Był bezrobotny.
Profesor mówi współpracownikom, że trzeba mu pomóc, dowartościować. Wkrótce znajduje mu pracę ochroniarza w szpitalu.
Alicja Chachaj: – O tym się nie mówi, ale on był jak samarytanin. Pomagał, gdy widział, że jego pacjentowi dzieje się krzywda. Święty człowiek! Przed Bożym Narodzeniem przygotowywaliśmy w fundacji paczki dla pacjentów po przeszczepach. Łapał mnie na korytarzu, żeby się upewnić: „Ale pamiętasz o Alanie?”. „Pamiętam, panie profesorze”, zapewniałam. Alanek był jego oczkiem w głowie.
To jedna twarz profesora Mariana Zembali. Kto chce się dowiedzieć, jak wyglądała ta druga i dlaczego inni określali go jako „głośnego, wybuchowego, roztrzepanego, niesprawiedliwego i bezwzględnego”, koniecznie niech sięgnie po książkę „Zembala. Szpital to ja. Historia słynnego kardiochirurga”.

„Zembala. Szpital to ja. Historia słynnego kardiochirurga”, Dariusz Kortko, Judyta Watoła, Premiera: 15 października, Wydawnictwo Książkowe AGORA
O AUTORACH

Judyta Watoła / Fot. Grzegorz Celejewski, Agencja Wyborcza.pl
JUDYTA WATOŁA – dziennikarka w „Gazecie Wyborczej”, pisze o zdrowiu. Wspólnie z Dariuszem Kortką za reportaż „Zakładanie twarzy” o pierwszej transplantacji twarzy w Polsce otrzymali Nagrodę im. Karola Sabatha oraz nagrodę Grand Press w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. W 2020 za cykl artykułów „Zdemaskowani” wraz z Wojciechem Czuchnowskim otrzymali Nagrodę Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego oraz nagrodę Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze. Międzynarodowy Kongres Psychiatrii Sądowej przyznał jej w 2023 Nagrodę Aureliusza „za wieloletnią, wyjątkową działalność zawodową”, „rozsądne, obiektywne i odpowiedzialne” opisywanie problemów zdrowia. Współautorka książek (z Dariuszem Kortką): „Czerwona księżniczka” o prof. Ariadnie Gierek-Łapińskiej, „Religa. Biografia najsłynniejszego polskiego kardiochirurga” i „Słodziutki. Biografia cukru.”

Dariusz Kortko / Fot. Grzegorz Celejewski Agencja Wyborcza.pl
DARIUSZ KORTKO – pracę w „Gazecie Wyborczej” zaczął w 1991. Jest reporterem, laureatem wielu nagród dziennikarskich (Grand Press w 2014 za reportaż „Zakładanie twarzy”). Autor książek, m.in.: „Dobry zawód. Rozmowy z lekarzami (z Krystyną Bochenek), „Na szczycie stromej góry. Opowieści o transplantacjach”, „Czerwona księżniczka”, „Religa”, „Słodziutki. Biografia cukru” (z Judytą Watołą), antologii „Pierony” ( z Lidią Ostałowską) i bestsellerowych biografii „Kukuczka”, „Berbeka. Życie w cieniu Broad Peaku” oraz „Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało” (z Marcinem Pietraszewskim). Od 2004 kieruje katowicką redakcją „Gazety Wyborczej”.
Zobacz także

„Od lat mój organizm ma naładowane 60 procent, nigdy więcej”. Julia o życiu po przeszczepach

Polscy lekarze operowali 2-latka z udarem. „Dziecko wróci do pełnej sprawności. Dzięki rękom całego zespołu terapeutycznego i za Twoje, i moje składki”

Dr Magdalena Bizoń: „To nie robot operuje, tylko lekarz, który za konsolą widzi więcej i działa precyzyjniej”
Polecamy

Z Wilanowa poszła w świat informacja, że transplantologia ratuje życie. Sztafeta Fundacji Hello Zdrowie kolejny raz na starcie Biegu po Nowe Życie

Błędna diagnoza kosztowała Zofię opiekę nad dzieckiem. Do dziś musi zmagać się z jej konsekwencjami

Piękne wydarzenie w pięknym miejscu! Już w sobotę 28. Bieg po Nowe Życie w Warszawie

Zuzanna Butkiewicz przeszła dwa udary. „Mój organizm nie wysyłał mi innych sygnałów oprócz senności i braku sił”
się ten artykuł?