Przejdź do treści

Angelika Kuźniak: Nie myśląc o śmierci, żyjemy tak, jakby świat miał poczekać. Nie poczeka. Nie ma co odkładać na później rozmów, wyznań, miłości

Angelika Kuźniak
Angelika Kuźniak/ zdj. Małgorzata Golik
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Dzieciom powiedziałam: 'jak sukienka będzie za wąska i nie wejdę, to tu odciąć, nitką podłapać i gumkę zaciągnąć. Wtedy będzie pasować’ – opowiada jedna z dwunastu bohaterek „Soroczki”, prezentując kwiecistą sukienkę. Sukienkę o tyle wyjątkową, że trumienną, specjalnie przygotowaną na ostatnie pożegnanie. Angelika Kuźniak wraz z fotografką Anną Bedyńską przez kilkanaście lat dokumentowały stroje i obyczaje pogrzebowe. Zapis tych historii ukazał się nakładem Wydawnictwa Literackiego.

 

Olga Święcicka: Zainspirowana twoją książką, postanowiłam spytać moją, wydaje się, dość wyluzowaną babcię, o to, czy ma już przygotowany strój do trumny. Zaatakowałam bez ostrzeżenia i spotkała mnie śmiertelna obraza. Wręcz niespotykana. Śmierć to w naszej kulturze nadal temat tabu. Jak ci się udało pozbierać te wszystkie historie?

Angelika Kuźniak: Ja też najpierw rozmawiałam z babcią, ale nie o śmierci, choć w jej opowieściach śmierć była czymś nieodzownym. Pokazywała mi medale z czasów wojny. W końcu sama powiedziała, że chciałaby być pochowana w mundurze. Nie ma już wojennego, ale może być zbowidowski. Nie myślałam wtedy jeszcze o książce. Najpierw był reportaż w „Dużym Formacie”. Zdjęcia do tekstu robiła znakomita fotoreporterka Ania Bedyńska. Razem pojechałyśmy do mojej ciotki Heli, w książce jest „tą, która tka”. Była – jak mówiła – ze śmiercią oswojona. Rozłożyła swoje ubrania do trumny na białym prześcieradle. Obok postawiła parę porcelanowych gołąbków, które dostała na imieniny, różaniec, zdjęcie swojej patronki Heleny. I szal. Chciała, żeby jej pięknie otulał twarz w trumnie. Ciotka zaprowadziła nas do swojej przyjaciółki, pani Anastazji.

I tu pewnie zrobiło się trudno. Bo o ile z bliską osobą można porozmawiać, to przyznać się obcemu, że chce się być pochowanym bez majtek, nie jest takie łatwe.

Wręcz przeciwnie. Jeden z bohaterów „Soroczki” powiedział mi, że są dwie rzeczy, które można podarować drugiemu człowiekowi: słowo i czas. Czas to cierpliwość, uważność. I ten czas, gotowość do wysłuchania, otwierała w rozmówcach to, co do tej pory było zablokowane. Stłamszone. Zgniecione tajemnicą. Może był to moment, w którym ich życie, było wreszcie zauważone, upodmiotowione obecnością Innego. Słuchałam historii o ubraniach, które nagle stawały się spowiedzią z całego życia. Słuchałam ich przy wspólnym obieraniu ziemniaków, na spacerze, wyglądając przez okno na drogę, którą będą nieść trumnę. Pani Nastka nie od razu chciała opowiadać, pokazywać swój strój. Otworzyła się, gdy zaczęłam opowiadać jej, czym dla mnie jest śmierć i że znam obyczaj przygotowywania ubrań do trumny. Że nie ma w tym nic dziwnego. Bo nie ma.

Soroczka to lniana koszula z wyszywanką. Jedni mówią, że na ślub. Inni, tak jak moja ciotka Hela, że na śmierć. Soroczka, jak wszystko w życiu, zaczyna się od drobiny, ziarna. Len wyrasta z ziemi, tka się materiał, potem szyje się koszulę. Na końcu soroczka wraca do ziemi, z której wyrosła. Koło się zatacza. Wieczna przemiana

Ten lęk przed byciem wyśmianym, wytkniętym palcem jako dziwadło często nie pozwala mówić, tak jak mojej babci. Pięknie, że udało ci się go pokonać. I to kilkanaście razy. Skąd reszta bohaterów?

Pomogła moja mama. A właściwie jej koleżanka, której przyjaciółka pracuje w domu opieki społecznej w Gorzowie.

Bardzo mnie to ujęło, że choć to książka o rzeczach wielkich, pełno w niej takich codziennych drobiazgów, jak chociażby przekonanie, że do trumny nie można zakładać rajstop, bo jeśli trafi się do piekła, to nogi strasznie się poparzą. Ale skoro mówimy już o ubraniach, to może warto wytłumaczyć, czym jest rzeczona „Soroczka”.

To słowo pierwszy raz usłyszałam od mojej ciotki Heli. Jest „tą, która tka”. Siedziałyśmy u niej w domu. Rozmawiałyśmy o śmierci, życiu. Soroczka od „sorok”, bo czterdzieści prac wokół niej, powiedziała. Len trzeba zasiać, wyrwać, wysuszyć, wymłócić i wyczesać. W długie jesienne wieczory na wsi na Białorusi, w okolicach Pińska – stąd pochodzi moja rodzina od strony mamy – zbierały się w domu ciotki sąsiadki. Na prządki. Wrzeciona furkotały, a one opowiadały. O duchach, czarownicach, o diabłach, co spotykały się w starym, opuszczonym młynie. Soroczka to lniana koszula z wyszywanką. Jedni mówią, że na ślub. Inni – tak jak moja ciotka Hela, że to na śmierć. Soroczka, jak wszystko w życiu, zaczyna się od drobiny, ziarna. Len wyrasta z ziemi, tka się materiał, potem szyje się koszulę. Na końcu soroczka wraca do ziemi, z której wyrosła. Koło się zatacza. Wieczna przemiana.

Małgorzata Ciszewska Korona

W soroczce nie chciał być pochowany żaden z bohaterów. Na zdjęciach pojawiały się za to kwieciste sukienki, kolorowe marynarki.

Moda na śmierć jest różna. I o dziwo, wcale nie czarna. Ktoś wybiera błękit, ktoś inny żakiecik w kolorze.  Większym zmartwieniem moi bohaterów nie było to, w co się ubrać, ale że ich prośby nie zostaną spełnione.

Albo wręcz przeciwnie, że ktoś ich wolę nadinterpretuje. Bardzo mnie rozczuliła opowieść o próbie wepchnięcia do trumny harmonii. To urocze, że nam tu, na ziemi, wydaje się, że po śmierci będziemy mieli w końcu czas na swoje pasje.

Na taki pomysł wpadła ciotka Hela. Wiele innych pogrzebowych obyczajów wspaniale pokazuje w film „A czego tu się bać?” Małgorzaty Szumowskiej. Każdy powinien ten dokument zobaczyć. Nie ocenia, przygląda się.

Wspomniałaś o obyczajach. „Soroczka” to nie tylko osobiste historie, ale też zapis tradycji, które giną na naszych oczach.

Wiele z obyczajów – również ze względów sanitarnych (nie można trzymać zwłok w domu) – zanika. Pamiętam śmierć mojego dziadka. Miałam nie więcej niż osiem lat. Trumna stała w „zimnej izbie”, czyli takiej, w której na co dzień się nie przesiadywało. Tu przyjmowano księdza, tu wystawiano zwłoki.  Wieko trumny stało w sieni. Pamiętam rozrzucone po podłodze gałązki jedliny, znak, że w tym domu ktoś umarł. Zatrzymane zegary, zasłonięte lustra. Kobiety stały przy trumnie, modliły się i śpiewały pieśni pustonocne. Zanim wyniesiono trumnę z domu, syn dziadka pobiegł do obory, stajni i chlewu żeby obudzić zwierzęta. Inaczej zmarły zabrałby je ze sobą.  Kiedy wynosili dziadka z domu, trzykrotnie uderzyli trumną w próg. Tam, gdzie miał nogi, biodra i głowę. Za każdym razem mówili: „Duszo, opuść te progi, przez które wychodziły twe nogi”. Tamtego dnia zapytałam mamę, czym jest śmierć, odpowiedziała: trzeba być smutnym.

'Człowiek rodzi się na śmierć, a umiera na życie', mówi 'ta, która tka'. Od urodzenia 'rwie się życia przędza'. Od urodzenia wiadomo, że kres nastąpi, i to życie trzeba wykorzystać najlepiej, jak potrafimy. Myślmy o sobie. W końcu tylko siebie tak naprawdę mamy. Ale pomyślmy też o innych

Smutek – nieodzowna część śmierci. Towarzyszył wam podczas rozmów? W końcu książkowi bohaterowie odchodzili na twoich oczach.

Smutek? Nie. Może on bardziej towarzyszy czytającym tę książkę? Chociaż więcej wiadomości dostaje, w których ludzie dziękują mi za otuchę, którą im „Soroczka” daje. I spokój. Moi rozmówcy to zazwyczaj starsi ludzi. Zbyt dużo przeżyli, żeby nie wiedzieć, że śmierć jest częścią życia. Są z tym pogodzeni. Jednym śmierć wdziera się do życia niepostrzeżenie, nagle, w dzieciństwie jeszcze – i panoszy, rozkwita, wije się i pleni. Zjawia się razem z wojskami wroga albo pierwszą bombą zrzuconą na cichą, bezpieczną dotąd wieś. Razem z pierwszym strzałem przychodzą kolejne plagi: gwałtów, wysiedleń, głodu i udręki. Śmierć zabiera bliskich. Dojrzałość moich rozmówców, rozmówczyń jest pełna mądrości. Mieli lata, żeby oswoić się z tym, co nieuniknione. Niektórzy wierzą w Boga, inni nie. Dla niektórych z nich śmierć czasami staje się sensem i esencją życia, jak w opowieści „Ta, która żałuje”. Nikt jednak nie zaprzecza istnieniu śmierci. To, moim zdaniem, daje możliwość jej „oswojenia”. A dzięki temu strach nie rośnie, nie rozpycha się w życiu.

„Soroczkę” pisałaś prawie 15 lat.

Takie historie potrzebują czasu. I dojrzałości. Nie umiałabym jej napisać wcześniej. Trzy lata temu miałam poważny uraz kręgosłupa. Mogłam nie chodzić już nigdy. Uczyłam się wszystkiego od nowa. Nie powiem, że po tym urazie mój świat się zmienił, ale namacalnie odczułam, że nic nie trwa wiecznie. Pisałam więc nocami, kiedy świat śpi i mniej od nas wymaga. Nikt nie dzwoni. W ciągu dnia pracuję nad innymi rzeczami. Biografie, reportaże. Nocą łatwiej znaleźć skupienie. Spokój. Wymyślić, jak.

Cicho towarzyszę, jestem obecna

Jak co?

Jak to napisać. Ważny jest dla mnie język opowieści. I jej konstrukcja. Od razu wiedziałam, że godziny z pieśni pustonocnej, którą znalazłam wśród ubrań po śmierci mojej babci, będą poprzedzać każdą z opowieści.  Zdecydowałam, że historie bohaterów to będą monologi, więc nie mogły być długie. Nie więcej niż piętnaście stron.

Duża precyzja.

Z natury jestem bardzo metodyczna, Rozrysowuje sobie książki, dokładnie rozpisuję. Monologi „montuję” podobnie jak w reportażach radiowych. Rytm jest dla mnie ważny. Dlatego czytam swoje książki na głos. Niekiedy piszę ręcznie. Dzięki temu mogę spowolnić myśl.

Angelika Kuźniak „Soroczka” / Wydawnictwo Literackie

W ramach tego spowolnienia wymyśliłaś też swój trumienny strój?

Nie i nie zamierzam go przygotowywać. Chciałabym być pochowana pod drzewem, są już takie możliwości.

Czyli przygotowujesz się.

Nie udaję, że śmierci nie ma. Rozmawiam o niej bez strachu. Ale koncentruję się na życiu. Tu i teraz. Na spotkaniach, nawet jeśli dziś online, z przyjaciółkami. Dziesięć minut, pięć, ale tylko dla nich. Zatrzymać się, żyć teraźniejszością. Niemyślenie o śmierci powoduje, że tracisz nie tylko drugiego człowieka, ale i siebie. Dziś, kiedy powietrze stało się gęste od słów „śmierć”, „pandemia”, ta książka – mam taką nadzieję – nabierze dodatkowego wymiaru. Bo „Soroczka” jest przede wszystkim afirmacją życia. „Człowiek rodzi się na śmierć, a umiera na życie”, mówi „ta, która tka”. Od urodzenia „rwie się życia przędza”. Od urodzenia wiadomo, że kres nastąpi, i to życie trzeba wykorzystać najlepiej, jak potrafimy. Myślmy o sobie. W końcu tylko siebie tak naprawdę mamy. Ale pomyślmy też o innych. Nie rozmawiamy ze swoimi rodzicami, bo nam się nie chce zadzwonić. Pielęgnujemy fasadowe kontakty zamiast zatrzymać się przy tych, które są prawdziwsze. Patrzymy na tłum a nie pojedynczego człowieka.  Nie myśląc o śmierci, żyjemy tak, jakby świat miał poczekać. Nie poczeka. Nie ma co odkładać na później rozmów, wyznań, miłości.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: