Przejdź do treści

„Możesz wiedzieć wszystko, ale gdy dzieje się to właśnie tobie, nie jesteś w stanie właściwie nic zrobić” – mówi Lidka zmagająca się z atakami paniki

ataki paniki / unsplash
„Możesz wiedzieć wszystko, ale gdy dzieje się to właśnie tobie, nie jesteś w stanie właściwie nic zrobić” – mówi Lidka zmagająca się z atakami paniki / iUnsplash
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Lidka nie pamięta swojego „pierwszego razu”, to była pewnie końcówka liceum albo początek studiów. Pamięta natomiast, że każdy był coraz gorszy. Lęki pojawiają się znienacka, wystarczy niekiedy „jedno wspomnienie, jedna myśl, która poszła w złą stronę”. Czasem mają punkt kulminacyjny w postaci ataku paniki, wtedy Lidka jest skrajnie przerażona, jej ciało sztywnieje, nierzadko ma problem z oddychaniem, bo płacze tak rozpaczliwie, że aż się zanosi. Wtedy boi się jeszcze bardziej i jeszcze bardziej płacze, i jeszcze bardziej się dusi. 

Taka sytuacja

Późnym wieczorem po spotkaniu ze znajomymi mój facet wpada do domu rozdygotany, trochę wręcz przestraszony. Od progu rzuca: – Rany, co się działo z Lidką (imię zmienione)!

Po chwili dowiaduję się, że siedzieli we czwórkę w dość ustronnym miejscu, nikogo poza nimi nie było, Lidka oddaliła się, niby na chwilę, ale parę ładnych minut minęło. A jak wróciła, to jakby jej nie było.

– Wzrok miała przerażony, rozbiegany, strasznie ciężko oddychała. Zupełnie straciła łączność z rzeczywistością.

– Co zrobiliście?

– Próbowaliśmy złapać z nią kontakt, Kaśka trzymała za rękę, ciągle do niej mówiła. Byliśmy gotowi dzwonić na pogotowie. Z 10-15 minut to trwało, później jej przeszło.

– Może trzeba było wsadzić jej dłonie pod bieżącą zimną wodę? Tak kiedyś przynajmniej w filmie widziałam. Albo chociaż polać mineralną z butelki… – rzucam na przyszłość, bo z Lidką spotykamy się dość często, trzeba być więc przygotowanym. W każdej chwili może mieć znów atak paniki.

Dorota Szelągowska / Instagram

Trauma i brak zaufania do siebie, swojego ciała i ludzi pozostał

Gdy relacjonuję tę sytuację Agnieszce (45 lat), cały czas potakuje głową.

– Widziałaś, że niektórzy ludzie noszą gumki na nadgarstkach? – pyta. – Sama taką mam, do związania włosów – śmieję się, Agnieszka też. – Tak na serio, to strzelanie nią pozwala sprowadzić się do rzeczywistości realnej, tu i teraz. Bo atak paniki jest irracjonalny, nie ma nic wspólnego z tym, co naprawdę się dzieje. Żeby to zastopować, trzeba jakoś odciągnąć się od lęku w głowie. Dlatego potrzebny jest bodziec zewnętrzny: gorący kaloryfer, zimna woda, strzelająca gumka do włosów.

Z atakami paniki Agnieszka żyje od 13 lat. Zaczęło się niewinnie: była wręcz okazem zdrowia, od kilku lat sama spinała wszystko: wychowanie dorastającej córki, zarabianie na dom, opiekę nad rodzicami, studia podyplomowe i fajne życie towarszyskie. Do tego miała swoje pasje, wszędzie jej było pełno, przez życie jechała „ferrari rozpędzonym do 180 km/h non stop”.

Niebawem po trzydziestce coś jej jednak zgrzytnęło w organizmie, na wszelki wypadek poszła się zbadać. Diagnoza: choroba Gravesa-Basedowa (atakuje gruczoł tarczycowy i ma podłoże autoimmunologiczne). I wyrok: „musimy wyciąć tarczycę, inaczej nie dożyje pani czterdziestki”. Agnieszka w szoku z ledwością policzyła: zostało jej osiem lat.

W teorii miało pójść gładko, 3-4 dni w szpitalu, tydzień w domu i po wszystkim, za miesiąc miała być jak nowa. W praktyce choroba wyrwała jej z życiorysu ponad rok: Agnieszka nie pracowała, wpadała w stany podobne do epilepsji. – Okazało się, że niechcący podczas operacji lekarze usunęli też gruczoły przytarczyczne. Bez nich poziom wapnia spadał, co prowadziło do ataków, całe ciało mi sztywniało – opowiada Agnieszka. – Brak kontroli nad tym i początkowa bezradność lekarzy sprawiły, że straciłam wiarę w to, że ktokolwiek może mi pomóc. Później zostało to farmaceutycznie uregulowane, ale trauma i brak zaufania do siebie, swojego ciała i ludzi pozostał.

Wtedy przyszły właśnie ataki paniki. Objawiały się szczególnie, gdy wsiadała do auta, w głowie jej wtedy kołatały natarczywe myśli: „nie dam rady, wjadę w drzewo, spowoduję wypadek!”. Oraz na zakupach, nie była nawet w stanie wejść do ulubionego butiku z ciuchami, dopadały ją zawroty głowy, hiperwentylacja, totalna panika.

Agnieszka zasięgnęła języka w rodzinie, czy nie było wcześniej takich przypadków. „Nie, wszyscy byli u nas normalni”, stwierdziła dobitnie babcia. – To było bardzo bolesne. Myślałam, że jestem jedynym człowiekiem na świecie, który ma coś takiego. I że nikt nie jest w stanie mi pomóc.

Zasięgnęłam języka w rodzinie, czy nie było wcześniej takich przypadków. „Nie, wszyscy byli u nas normalni”, stwierdziła dobitnie babcia. To było bardzo bolesne. Myślałam, że jestem jedynym człowiekiem na świecie, który ma coś takiego. I że nikt nie jest w stanie mi pomóc

Agnieszka

To się musiało kiedyś zacząć, musi być jakiś pierwotny powód…

Lidka nie pamięta swojego „pierwszego razu”, to była pewnie końcówka liceum albo początek studiów. Pamięta natomiast, że każdy był coraz gorszy. Owszem, bywały momenty, kiedy ataki nie przychodziły całymi miesiącami. – Ale im bliżej było końca studiów, wejścia w dorosłe życie, poważnych planów, może nawet wyprowadzki z Polski, było ich coraz więcej – opowiada.

Trudno to pojąć, Lidka to typ człowieka, który nie usiedzi w miejscu, wciąż ma nowe pomysły na siebie, ciągnie ją w świat, do ludzi, do nowości. – To jest właśnie paradoksalne, bo ja bardzo lubię zmiany. Tylko że u mnie to jest mocno powiązane z depresją, taką mam zresztą diagnozę: zaburzenia depresyjne i lękowe – wyjaśnia. Z własnej edukacji (skończyła psychologię) i od swojego psychiatry wie, że to częste połączenie. – To błędne koło, ciężko powiedzieć, co jest przyczyną, a co skutkiem, bo jedno nakręca drugie – zauważa Lidka.

– Ale to się musiało kiedyś zacząć, musi być jakiś pierwotny powód… – dopytuję, choć domyślam się odpowiedzi, Lidka mi się kiedyś zwierzyła, co ją spotkało. Nie wdając się w szczegóły: nie ma jeszcze trzydziestki, a już dostała mocno w kość. – To jest zawsze mieszanka genetyki i czynników środowiskowych. Ja na pewno jestem bardzo emocjonalną osobą, wręcz nadwrażliwą, zdecydowanie mocniej niż przeciętny człowiek odbieram wszystkie doświadczenia. No, a poza tym byłam w naprawdę hardkorowych sytuacjach…

Lęki pojawiają się często znienacka, wystarczy niekiedy „jedno wspomnienie, jedna myśl, która poszła w złą stronę”. Czasem mają punkt kulminacyjny w postaci ataku paniki, wtedy Lidka jest skrajnie przerażona, jej ciało sztywnieje, nierzadko ma problem z oddychaniem, bo płacze tak rozpaczliwie, że aż się zanosi. Wtedy boi się jeszcze bardziej i jeszcze bardziej płacze, i jeszcze bardziej się dusi. Taki atak trwa w jej przypadku 5-10 minut (generalnie może dojść do 20 minut). – Dla mnie to jest bardzo fizyczne doświadczenie również w tym sensie, że poza objawami prodromalnymi (nieswoistymi – przyp. red.), bólem i zawrotami głowy, mięknącymi nogami, ciemnieniem przed oczami czy hiperwentylacją, bardzo realnie czuję, jakby świat na mnie napierał – opowiada.

– Jak to się objawia?

Lidka chwilę myśli. – Tak się kulę sama w sobie. Chociaż nie ma wokół mnie nikogo, kto mógłby mnie skrzywdzić, żadnego zagrożenia fizycznego, nie wygląda też na to, żeby budynek, w którym jestem miał się zawalić – ale i tak całe moje ciało reaguje zamknięciem się, spięciem i bólem.

Czasem natomiast ten kulminacyjny moment w ogóle nie nadchodzi. – Bywa, że przez cały dzień jestem w letargu albo wręcz katatonii, tylko leżę, patrzę w ścianę, łzy lecą mi ciurkiem, w głowie krążą same złe myśli – opowiada. I dodaje: – W trakcie swojej edukacji psychologicznej przerabiałam ten temat mnóstwo razy, w teorii mam świetne pojęcie, jak to wygląda. Prawda jest natomiast taka, że możesz wiedzieć wszystko, ale gdy dzieje się to właśnie tobie, nie jesteś w stanie właściwie nic z tym zrobić.

Znak ewakuacyjny

„Zaczęłam gwałcić system.  Zmuszałam się, by żyć normalnie mimo wszystko”

Agnieszka nie mogąc poradzić sobie z atakami paniki (które pogłębiły się po śmierci jej taty), trafiła do psychoterapeuty. – Wyglądał jak Freud, miał ze 150 lat i był genialny! – śmieje się. – Ale to on właśnie nauczył mnie sprowadzać się do rzeczywistości, pokazał mi trik z kaloryferem, nauczył przerabiać ten lęk w głowie, zanim zaatakuje na dobre.

To była kropka nad i jej terapii, wcześniej radziła sobie sama. Jak? – Zaczęłam gwałcić system – wyjaśnia. – Zmuszałam się, by żyć normalnie mimo wszystko. W samochodzie mówiłam sobie po kolei: „jedziesz tak szybko, jak ci pasuje”, „zaraz zjedziesz na drogę szybkiego ruchu”, „spokojnie, ktoś cię tylko mija”. To samo w sklepie, jeśli czułam, że nadchodzi lęk, chwytałam się zimnego wózka na zakupy i powtarzałam mantrę: „nic się nie dzieje, wszystko jest dobrze, w razie czego ktoś ci pomoże” – opowiada.

Później jeszcze przypomina jej się, że gdy czuła, że stany lękowe nadciągają wielkimi krokami, dzwoniła do swojej mamy i prosiła, żeby opowiedziała jej bajkę. – Tak robiła, gdy byłam mała. A później dawało mi to poczucie bezpieczeństwa, porywało w krainę bez lęków i paniki.

W międzyczasie trafiła też przypadkiem na hipnozę, poszła od niechcenia, ale efekt był piorunujący. – Po jednej sesji odrzuciłam wszystkie blokady. Jakby mi mózg w końcu odpoczął.

Dzisiaj, trzynaście lat później, już nie musi powtarzać sobie na każdym kroku, że wszystko jest dobrze. Bo generalnie jest. Czasem lęk się co prawda odzywa, jest w końcu „pierwotny, zakodowany w naszym DNA, powiązany z emocjami”, jak sama zauważa.

Agnieszka nie dopuszcza go do głosu, tylko dokładnie analizuje, co zrobiła wbrew sobie, że znów się do niej dobija. – W sumie to jestem dziś w jakimś sensie wdzięczna za to wszystko, bo poszłam inną drogą. Zmieniłam pracę, zrobiłam dodatkowe studia, mam fajny związek, jestem w lepszej relacji sama ze sobą. A dzięki temu bardziej czuję, czy coś jest dla mnie dobre, czy nie.

Lekami możesz sporo zdziałać, sama to widzę po sobie, ale trzeba pamiętać, że po jakimś czasie adaptujesz się do nich i musisz łykać coraz więcej. A co najważniejsze: leki znoszą objawy, ale nie przyczyny.

Lidka

„Żeby uziemić ból, skupić myśli na czymś innym, niż irracjonalny strach”

Lidka z atakami radzi sobie raz lepiej, raz gorzej. Jej sposób to powtarzanie w głowie, a czasem nawet na głos, tej samej co Agnieszka mantry: wszystko będzie dobrze.

Z doraźnych środków stosuje polewanie twarzy wodą, a w razie jej braku pod ręką – szczypie skórę dłoni paznokciami, nieraz do krwi. – Po co to robię? Żeby uziemić ból, skupić myśli na czymś innym, niż irracjonalny strach – wyjaśnia.

I dodaje, że to „akurat dość destrukcyjna forma radzenia sobie z tym napięciem”. Lidka ma bowiem za sobą samookaleczenia. – Dawno już mi się to nie zdarzyło, ale też dlatego, bo obiecałam bliskiej osobie, że tego nie będę robić. A ja mam głęboko zakorzenione poczucie, że muszę się wywiązywać z obietnic.

Lidka jest pod opieką lekarza psychiatry, chodziła na terapię, na co dzień pracuje sama ze sobą. – Lekami możesz sporo zdziałać, sama to widzę po sobie, ale trzeba pamiętać, że po jakimś czasie adaptujesz się do nich i musisz łykać coraz więcej. A co najważniejsze: leki znoszą objawy, ale nie przyczyny. Do tego potrzebna jest terapia – mówi. Agnieszka dodaje: także dobrzy ludzie wokoło. – Tacy, z którymi możesz o tym rozmawiać, nawet codziennie, którzy cię nie odrzucą, nie powiedzą: a ty znowu swoje!

Jak można natomiast pomóc w sytuacji ataku paniki u kogoś obcego, na ulicy, w kinie, w sklepie? – Uniwersalną radą jest odciągnięcie uwagi tej osoby od tego, co nakręca się w jej głowie. Jak? To bardzo indywidualna kwestia, ja na przykład potrzebuję zaopiekowania się mną, żeby mnie ktoś przytulił, pogłaskał i mówił, że będzie dobrze – mówi Lidka.

Od razu jednak zastrzega: – Dla kogoś innego dotyk może parzyć, pogłębiać nieprzyjemne doświadczenie, więc jeśli ktoś się wzdryga, ucieka od kontaktu fizycznego, to nic na siłę. Najważniejsze to powtarzać przez cały czas, że wszystko będzie dobrze. Zwolnić tempo głosu, obniżyć ton, spokojnie oddychać, bo człowiek ma instynktowny odruch naśladowania i w sytuacji skrajnego przerażenia zareaguje na zasadzie odbicia lustrzanego. I przypominać, powtarzać w kółko, że to przejdzie.

Agnieszka przytakuje. – Bardzo łatwo jest poddać się emocjom, które opanowują cię przy ataku paniki. Wyjście z tego jest bardzo trudne.

Później przysyła jeszcze wiadomość.

„Dziękuję, że wybrałaś ten temat. Już dawno o tym nie myślałam. A przecież tak jak ja wtedy, ktoś znajduje się na początku tej drogi i w zależności od tego, jakie wybierze dalsze kroki, wyjdzie z tego zwycięsko lub stanie się ofiarą. Mnie wystarczyło, by wtedy ktoś dał mi nadzieję, powiedział, że to jest normalne i że minie”.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: