Przejdź do treści

„Zmiany na ciele po poparzeniu zaczęłam traktować jako część swojej historii. To tylko znamię, które przypomina mi o mojej sile” – mówi Karolina Prokop

Karolina Prokop / archiwum prywatne
Karolina Prokop / archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Poczułam uderzenie, intensywny zapach z chmury oparów chemicznych. Dookoła mnie zrobiło się bardzo gorąco. Miałam zamknięte oczy, a kiedy je otwierałam, modliłam się w duchu, żebym nie straciła wzroku, żebym coś widziała. Zobaczyłam, że stoję w brunatno-żółtej chmurze oparów chemicznych. Miałam rozszarpane przedramię – opowiada Karolina Prokop, inżynierka, która w wyniku wypadku została poważnie poparzona.

 

Klaudia Kierzkowska: W 2017 roku uległa pani nieszczęśliwemu wypadkowi. Kiedy przygotowywała pani w pracy odczynnik chemiczny, doszło do wybuchu.

Karolina Prokop: Wypadek nie do końca miał miejsce w trakcie przygotowywania samego odczynnika. Odczynnik został przygotowany chwilę wcześniej, a ja wykonywałam obróbkę końcową próbki do badań, tj. polerowałam ją na odpowiedniej gradacji lubrykancie diamentowym i suknie polerskim. Po uznaniu, że próbka ma już odpowiednio lustrzaną powierzchnię, chciałam sprawdzić, czy faktycznie pod mikroskopem nie zobaczę już żadnej rysy, która będzie przeszkadzała w oglądaniu mikrostruktury. Jedynym miejscem, w którym mogłam przemyć i osuszyć próbkę, było dygestorium, pod którym stała wykonana mieszanina. Gdy przechodziłam obok, nastąpiła eksplozja. Wszystkie szklane elementy oraz odczynnik wybuchły wprost na mnie. Stałam bokiem, dlatego ucierpiała najbardziej prawa strona mojego ciała.

Jaka była pani pierwsza reakcja?

Zaczęłam głośno krzyczeć. Poczułam uderzenie, intensywny zapach z chmury oparów chemicznych. Dookoła mnie zrobiło się bardzo gorąco. Miałam zamknięte oczy, a kiedy je otwierałam, modliłam się w duchu, żebym nie straciła wzroku, żebym coś widziała. Zobaczyłam, że stoję w brunatno-żółtej chmurze oparów chemicznych. Miałam rozszarpane przedramię. Nie zwróciłam uwagi, że drugie od wewnętrznej strony również było poprzecinane. Od razu pobiegłam do łazienki. Czułam, że coraz gorzej oddycham. Od razu zaczęłam się przemywać wodą, a właściwie to lałam ją na siebie, bo to, co na mnie wybuchło, zaczęło mnie palić.

Przeszła pani przez głowę myśl, że to może być koniec? Że pomoc może nie zdążyć?

Tak, oczywiście! Przeszywał mnie ogromny strach, lęk, szczególnie wtedy, gdy nie mogłam już oddychać – w trakcie krzyku zainhalowałam ogromną ilość szkodliwych oparów. Zaczęło mnie dusić, zupełnie tak, jakby ktoś ścisnął wewnątrz moje płuca. Zaczęłam mdleć, całe życie przeleciało mi przed oczami. Jednak w momencie, w którym spanikowany kolega krzyknął „nie wiem, co mam robić”, postanowiłam dalej walczyć. Instruowałam obu kolegów z pracy, co robić, bo w szoku nie mieli pojęcia, jak mi pomóc. Po chwili zauważyliśmy, że lewa nogawka spodni w pachwinie była przerwana, skąd zaczęło się lać mnóstwo krwi. Wtedy po raz drugi pomyślałam, że to jednak koniec, ale szczęśliwie nie wyglądało to na krew tętniczą. Kiedy przyjechała karetka, byłam trochę spokojniejsza. Pomoc była na czas. Choć jak wiadomo – nikt nie wiedział, jak to się potoczy dalej.

Stan pani zdrowia lekarze ocenili jako krytyczny. Co pani wtedy czuła?

Skupiłam się tylko i wyłącznie na tym, żeby przeżyć, żeby moje ciało dało radę. Najważniejsze było dla mnie to, że jestem pod opieką osób, które są w stanie mi pomóc. Straciłam mnóstwo krwi, która nie bardzo chciała się regenerować nawet mimo dwukrotnej transfuzji. Dopiero po jakimś czasie „problemy z krwią” udało się ustabilizować, ale jak wiadomo, to był tylko jeden czynnik. Kwasy, którymi zostałam poparzona, są niezwykle toksyczne, a ich działanie z osobna jest zupełnie różne.

Na pani ciele były nie tylko rany cięte. 20 proc. zostało poparzone. Jak zareagowała pani na tę informację?

Fakt, rany cięte i oparzenie na tak dużej powierzchni ciała nie wyglądają zbyt pięknie. Jednak mimo wszystko nie miałam innego wyjścia, musiałam jakoś to wszystko przyjąć do wiadomości. Na samym początku było mi bardzo ciężko. Z czasem zmiany na ciele zaczęłam traktować jako część swojej historii. Ciężkiej, ale przecież przeżyłam. To tylko znamię, które przypomina mi o mojej sile.

Zdawała sobie pani sprawę z tego, że pani życie nigdy nie będzie wyglądało już tak samo?

Muszę przyznać, że na samym początku nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę. Odpychałam od siebie myśli, że tak wiele rzeczy będę musiała zmienić w swoim życiu, np. to, że będę musiała unikać słońca, bo blizny są na nie bardzo wrażliwe. Nie wiedziałam, że gorące dni będę tak ciężko znosić. Nie przypuszczałam też, że fizjoterapia stanie się częścią mojego życia, że bez niej nie będę w stanie normalnie funkcjonować. Gdy tylko w moim życiu pojawi się więcej stresu, moje mięśnie odpowiadają niemiłym bólem.

Po jakim czasie została pani wypisana ze szpitala i jak wyglądało dalsze leczenie?

Ze szpitala w Gryficach wyszłam po upływie 1,5 miesiąca. Po powrocie do domu zapisałam się na wizytę do chirurga – na łokciu miałam otwartą przetokę po wypadku. Otrzymałam skierowanie na rehabilitację z prewencji rentowej ZUS. Pojechałam na komisję, gdzie lekarz w trybie praktycznie natychmiastowym skierował mnie na rehabilitację do szpitala im. A. Grucy w Otwocku, gdzie spędziłam 4,5 miesiąca na naprawdę bardzo ciężkich rehabilitacjach. Opłaciło się – po wyjściu ze szpitala w Gryficach blizny bardzo mnie ciągnęły, byłam skrzywiona, o czym wtedy nie miałam pojęcia. Po kilkumiesięcznych rehabilitacjach, które, choć nie były przyjemne, chodzę prosto i funkcjonuję w miarę normalnie. Dzięki pieniądzom zebranym na moim subkoncie w Fundacji Jagoda mogłam pozwolić sobie na zabiegi laserowego usuwania blizn. Oczywiście to nie działa tak, że nagle z dnia na dzień blizny zniknęły, ale spłyciły się i wyglądają zdecydowanie lepiej niż wcześniej.

Podczas obchodu konsylium lekarzy było bardzo zszokowane tym, co znaleźli w tętnicy płuca – trójkątne, ostro zakończone szkło, którego jeden bok miał 22 mm. Kiedy szkło przepływało przez moje serce, pojawiły się objawy zawału

Z czasem pojawiły się problemy z oddychaniem. Czym były spowodowane?

W dniu wypadku zainhalowałam dość dużo oparów do płuc. Zostałam skierowana do lekarza pulmonologa. Przeszłam spirometrię, pani doktor skierowała mnie na tomografię płuc z kontrastem, żeby dokładnie zobaczyć, co tam się dzieje. Terminy były niestety dość długie, dlatego w oczekiwaniu na badanie pojechałam do Norwegii do męża w odwiedziny, gdzie pisałam swoją rozprawę doktorską. Pamiętam, że pewnego dnia nie mogłam znaleźć sobie miejsca, było mi na przemian zimno i gorąco. Bolały mnie kości, było mi ciężko na klatce piersiowej. Nie wiedziałam, co się dzieje.

Po powrocie z Norwegii do Polski poszłam na badanie. Przebiegło normalnie, chociaż teraz, po czasie, mam żal do lekarza, który był obecny podczas badania – widział dokładnie, że coś jest nie tak, o czym mi nie powiedział. W dniu moich urodzin, czyli w zasadzie miesiąc po wykonanym badaniu, odebrałam telefon, że wynik tomografii jest gotowy. Następnego dnia pojechałam do szpitala UCK w Gdańsku na wycięcie zmiany z blizny oparzeniowej na ramieniu – pojawiło się podejrzenie zmiany nowotworowej. Po zabiegu pojechałam z rodzicami odebrać wynik, który mnie lekko zszokował. W dolnopłatowej części płuca lewego coś tkwiło, zdaniem lekarza była to część cewnika naczyniowego, którego nigdy nie miałam podczas całego mojego leczenia. Konieczna była operacja.

Czekała panią kolejna operacja. Co pani wtedy czuła?

Szczerze mówiąc, to doznałam jakiegoś rodzaju syndromu wyparcia. Wszyscy wokół mnie byli zestresowani, a ja nie mogłam uwierzyć, że w tym wszystkim chodzi o mnie. Zrobiłam przemeblowanie w pokoju, okleiłam meble, żeby zmienić ich wizerunek, oglądałam seriale o kryminalistach. Czytałam, jak wygląda taka operacja. W międzyczasie jeździłam do lekarzy, załatwiałam przyjęcie na oddział Poradni Chirurgii Klatki Piersiowej w UCK w Gdańsku.

Czułam się tak, jakbym załatwiała to dla kogoś, nie dla siebie. Tak na poważnie poczułam, że to jednak ja będę miała operację, dopiero w momencie, w którym wieziono mnie na salę operacyjną. Wtedy zaczęłam się bać. Po wybudzeniu okazało się, że środki przeciwbólowe nie działały na mnie tak jak na innych pacjentów, dlatego też lekarze musieli przez 2 godziny stabilizować mnie bólowo. Podczas obchodu konsylium lekarzy było bardzo zszokowane tym, co znaleźli w tętnicy płuca – trójkątne, ostro zakończone szkło, którego jeden bok miał 22 mm. Zrozumiałam, czym było spowodowane złe samopoczucie w Norwegii. Kiedy szkło przepływało przez moje serce, pojawiły się objawy zawału.

Gdy człowiek traci możliwość normalnego funkcjonowania, zaczyna doceniać najmniejsze rzeczy. Początkowo nie byłam w stanie utrzymać widelca, ukroić kromki chleba, podnieść rąk do góry czy nawet spać normalnie bez bólu na boku, który był dla mnie wygodny. Doceniam każdą chwilę bez bólu

Wypadek, operacja, poparzenie — potrzebowała pani wsparcia psychologa?

Muszę przyznać, że przez cały okres powypadkowy przeszłam przez ręce kilku psychologów, z czego jestem bardzo niezadowolona. Nie potrafię zaufać komuś, kto swoje problemy zrzuca na mnie, albo kończy terapię bez podania powodu. Zdarzyło się, że kontakt się po prostu urywał, co uważam za wysoce nieprofesjonalne. Absolutnie nikogo nie skreślam, bo być może trafię jeszcze na psychologa, który będzie w stanie mi pomóc, na kogoś, kto pomoże przepracować mi rzeczy, które potrafią ciągnąć mnie w dół. Jestem pod stałą opieką psychiatry, któremu bardzo ufam.

Jak teraz wygląda pani życie? Mimo blizn na ciele akceptuje pani siebie taką, jaką jest?

Muszę przepracować w swojej głowie wiele rzeczy, które niekoniecznie są wynikiem mojego wypadku, a dzieciństwa. Jestem bardzo krytyczna w stosunku do siebie, wiele rzeczy w sobie mi się nie podoba. Mogę jednak powiedzieć, że w pełni akceptuję swoje blizny. To moja historia. Pokazują, co przeszłam i to, że się nie poddałam.

Mówi się, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Ma pani poczucie, że wszystko wydarzyło się po coś? Miało jakiś głębszy cel?

Też tak sądzę. Dużo w mojej głowie się zmieniło. Po wypadku wydarzyło się w moim życiu wiele rzeczy, które w tamtym momencie wydawały się praktycznie końcem świata. Teraz z podniesioną głową mogę powiedzieć, że stałam się dzięki nim mocniejsza. Zaczęłam traktować ludzi z wzajemnością. Zaczęłam stawiać siebie na pierwszym miejscu – do tej pory troszczyłam się i dbałam tylko o innych, zapominając całkowicie o sobie.

Zastanawiam się, czy „dzięki” wypadkowi bardziej zaczęła pani doceniać zdrowie i życie? Może zmieniło się pani postrzeganie świata?

Tak, zdecydowanie. W momencie, gdy człowiek traci możliwość normalnego funkcjonowania, zaczyna doceniać najmniejsze rzeczy. Początkowo nie byłam w stanie utrzymać widelca, ukroić kromki chleba, podnieść rąk do góry czy nawet spać normalnie bez bólu na boku, który był dla mnie wygodny. Doceniam każdą chwilę bez bólu. Doceniam każdy uśmiech na twarzy moich rodziców. Sama zaczęłam się więcej śmiać, co czasami jest dziwnie odbierane przez ludzi, ale jak to się mówi „włóż moje buty, przejdź w nich metr i wtedy zrozumiesz, dlaczego się cieszę”. Stałam się spokojniejsza, nie denerwuję się, gdy to zupełnie nie jest potrzebne. Stałam się lepszą wersją siebie.

 

Karolina Prokop – ukończyła studia inżynierskie i magisterskie na kierunku Mechanika i Budowa Maszyn na Wydziale Mechanicznym Politechniki Gdańskiej w specjalizacji Spawalnictwo

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.