Przejdź do treści

„Bardzo chciałabym, aby każda z nas posiadła podstawową umiejętność tworzenia ziołowych lekarstw” – mówi Ruta Kowalska, zielarka

Bardzo chciałabym, aby każda z nas posiadła podstawową umiejętność tworzenia ziołowych lekarstw - Ruta Kowalska, zielarka fot. Maciej Orłowski
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Mocno czuję zielarskie dziedzictwo kobiet. Przekazywane z pokolenia na pokolenie. Od setek lat – mówi Ruta Kowalska, autorka książki Receptariusz ziołowy.

 

Marta Chowaniec: W swojej książce „Receptariusz ziołowy” chce pani przekonać czytelniczki do kontynuowania ziołowego dziedzictwa kobiet. Kto w pani rodzinie zajmował się ziołami?

Ruta Kowalska: Miałam szczęście, bo dorastałam w domu, w którym kontakt z przyrodą był zawsze bliski. Razem z rodzicami spędzałam mnóstwo czasu w lesie, na łące, poznając rośliny i ucząc się szacunku do nich. Moja prababcia Józefina, którą niestety miałam okazję widzieć tylko raz jako małe dziecko, zajmowała się ziołami i leczyła nimi swoją rodzinę. Z kolei babcia Stanisława ziołami leczyła nas, wnuczki. Przy przeziębieniu raczyła nas gęstym, słodkim jak miód syropem z babki. Na rany i skaleczenia, o które było nietrudno podczas rozlicznych podwórkowych zabaw, nakładała nam wyciąg olejowy z kwiatów dziurawca. Pięknie wybarwiony na rubinowy kolor, traktowany przez nią niemal jak panaceum. Kiedy łamało ją w kościach, używała maści z korzenia żywokostu utartego ze smalcem. Co ciekawe miała w domu tylko jedną książkę na temat ziół, nawet nie wiem, czy kiedykolwiek ją przeczytała. Zielarskiego rzemiosła nauczyła się od przodkiń. Czerpała z ich przekazu.

Mam w sobie głębokie przekonanie, że i ja jestem powiązana zieloną nicią z zielarkami, które były przede mną. Tym, co nas łączy, nie są więzy krwi, a wspólna pasja i umiłowanie roślin. Mocno czuję to zielarskie dziedzictwo kobiet. Przekazywane z pokolenia na pokolenie. Od setek lat.

tymianek

Zielarki, babki, uzdrowicielki, mądre, szeptuchy, wiedźmy, znachorki – kobiety obdarzone wiedzą tajemną. Jaka jest historia kobiet zajmujących się sztuką zielarską?

Realizacja marzeń, słuchanie podszeptów własnej intuicji, szczególnie dawniej wymagały od kobiet mnóstwa odwagi. W okresie polowań na czarownice samo zajmowanie się ziołami często było wyrokiem skazującym. Rzadko kiedy oskarżonym o czary udawało się wyjść obronną ręką. Mówiąc wprost – spora część zielarskiej wiedzy naszych przodkiń poszła z dymem. A że ziołolecznictwem niekiedy zajmowały się kobiety samotne, to wraz z ich śmiercią ta wiedza ginęła bezpowrotnie. Historia zielarek, a raczej herstoria mocno wiąże się z płonącymi stosami. Większość z ofiar tego szaleństwa, które trwało od końca XIV do połowy XVIII wieku, pozostała anonimowa. Bez imienia, bez nazwiska.

Niewiele jest znanych zielarek. Na przestrzeni dziejów to z reguły mężczyźni pisali książki o ziołach, choćby z tego powodu, że kobiety miały bardzo utrudniony dostęp do edukacji.

Do kultury masowej na pewno przebiła się średniowieczna wizjonerka i filozofka, Hildegarda z Bingen, której wciąż nie można odmówić popularności oraz Maria Treben, zielarka urodzona w 1907 roku, prawdziwa praktyczka, autorka wydanej w jakichś monstrualnych nakładach książki „Apteki Pana Boga”. Nieco mniej znana, ale bardzo zasłużona jest też Ita Wegman (1876-1943), lekarka, założycielka kliniki medycyny antropozoficznej. To jej zawdzięczamy opracowanie preparatu na nowotwory na bazie wyciągu z jemioły.

Jestem panną apteczkową i jestem dumna z tego powodu. Bardzo chciałabym, aby każda z nas posiadła podstawową umiejętność tworzenia ziołowych lekarstw

A kim były panny apteczkowe?

Aż do końca XIX wieku mieszkańcy dworów i dworków w kwestiach zdrowotnych polegali na domowych apteczkach. Wynikało to przede wszystkim z faktu, że dostęp do lekarzy dość ograniczony.

Leczenie pozostawało przede wszystkim w rękach kobiet. Domowymi apteczkami zajmowały się same gospodynie, ich córki lub krewne, szczególnie niezamężne. Te opiekunki apteczek zwano właśnie pannami apteczkowymi. Do ich zadań należało m.in. dbanie o odpowiednie zaopatrzenie apteczki, sporządzanie ziołowych remediów m.in. octów leczniczych, nalewek, smarowideł oraz wydawanie ich chorym.

Istniały nie tylko apteczki dla zdrowia, ale i dla „wygody lub przyjemności”. W tych ostatnich trzymano smakołyki wszelkiej maści m.in. konfitury, powidła, pierniczki, owoce w miodzie, skórki cytrynowe czy pomarańczowe smażone w cukrze.

Jak podkreśla Zygmunt Gloger w wydanej w 1900 roku Encyklopedii staropolskiej ilustrowanej: „Aby wszystko umieć zrobić i podołać w zaopatrzeniu domowej apteczki, potrzeba było wielkiej biegłości i doświadczenia nie lada.”

Czy czuje się pani panną apteczkową?

Trochę tak, chociaż kiedyś czułam opór przez nazywaniem się w ten sposób. Panny apteczkowe mocno wpisują się w stereotypową rolę kobiecą, czyli pozyskiwanie produktów, gotowanie, robienie zapasów, ogarnianie całej związanej z tym logistyki. A te czynności, mimo że kluczowe dla naszego życia, naszego dobrostanu, nie są jakoś szczególnie doceniane w naszej kulturze. A tak naprawdę nie ma nic ważniejszego niż karmienie oraz leczenie i tutaj wkład kobiet jest przeogromny. Dlatego nigdy nie zrozumiem, dlaczego praca domowa kobiet jest nieodpłatna. A np. pracownika agencji reklamowej lub piłkarza tak hojnie wynagradzana. Mam wrażenie, że hierarchia wartości w naszym świecie jest mocno zaburzona.

W kontekście tego, co powiedziałam – tak, jestem panną apteczkową i jestem dumna z tego powodu. Bardzo chciałabym, aby każda z nas posiadła podstawową umiejętność tworzenia ziołowych lekarstw oraz miała w swoim domu dobrze zaopatrzoną zielarską apteczkę. To jest jak powrót do korzeni. Oczywiście do tego potrzebna jest konkretna wiedza. Ja sama, śmieję się, że jestem wiedźmą z papierami. Nie tylko mgr. biologii, ale i absolwentką dwóch kierunków zielarskich studiów podyplomowych, rocznego kursu „Zielarz-Fitoterapeuta”. Obecnie uczę się na rocznym kursie „Fitoterapia szczegółowa”. Ziołolecznictwo to nauka ścisła, aby je umiejętnie praktykować, niezbędna jest konkretna wiedza. Obalam mit, że zioła, jako coś naturalnego nie mogą nam zaszkodzić.

Niewiele jest znanych zielarek. Na przestrzeni dziejów to z reguły mężczyźni pisali książki o ziołach, choćby z tego powodu, że kobiety miały bardzo utrudniony dostęp do edukacji

Dla tych, które zaczynają lub pragną uporządkować swoją wiedzę bardzo polecam moją liczącą 416-stronic książkę „O czym szumią zioła. Podręcznik ziołolecznictwa”. To prawdziwie szczodra dawka naukowej wiedzy na temat roślin leczniczych doprawiona szczyptą historii ziół, etnobotaniki i moich własnych doświadczeń w pracy z roślinami. Napisana nie tylko umysłem, ale i sercem.

Poproszę o najłatwiejszy przepis dla urody z pani świeżutko wydanej publikacji „Receptariusz ziołowy”. Chcemy się zaszyć w cudownym zielarskim świecie zapachów i kolorów.

„Receptariusz ziołowy” to książka wielkiej urody. Z przepisami z pochodzących z XIX i początków XX wieku zielników i poradników gospodarskich, moimi opowieściami o zielarskim dziedzictwie kobiet oraz miejscem na zapisywanie własnych receptur.

Dawniej na urodę polecano m.in. kąpiele ziołowe. Aby sobie taką przygotować, jak prawią stare zielniki, należało aromatyczne liście, kwiaty, czy owoce wsypać do płóciennego woreczka, dokładnie go zawiązać, a następnie zaparzyć lub gotować w wodzie „z ukropem”. Następnie napar lub odwar wlewano do wody, a dodatkowo wrzucano tam jeszcze woreczek z ziołami, który służył jako aromatyczna myjka. Bardzo często sporządzam sobie ziołowe kąpiele. Niekiedy w celach ściśle leczniczych, ale najczęściej dla przyjemności. To prawdziwa radość zanurzyć się w kwiatach róży, lawendy, nagietka czy w aromatycznym igliwiu sosny.

Warto wygospodarować czas dla swojego zdrowia. Ziołolecznictwo pięknie współgra z troską o własne ciało, słuchaniem sygnałów, które nam wysyła.


Ruta Kowalska – zielarka z krwi i kości. Sztukę ziołolecznictwa zgłębia i praktykuje z niegasnącym zapałem od kilkudziesięciu lat. Autorka liczącej 416-stronic książki „O czym szumią zioła. Podręcznik ziołolecznictwa. Tom 1”oraz „Receptariusza ziołowego”. Magister biologii UMK w Toruniu, absolwentka rocznego kursu „Zielarz-Fitoterapeuta”, studiów podyplomowych „Zioła w profilaktyce i terapii” na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu oraz „Zioła i nutraceutyki – ich znaczenie dla gospodarki i zdrowia” na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Obecnie uczestniczy w rocznym kursie „Fitoterapia szczegółowa”. Od lat uczy praktykowania zielarskiego rzemiosła na warsztatach „O czym szumią zioła„, „Po zioła. Po moc!„ oraz „Zaprzyjaźnij się z ziołami”. Ziołowe opowieści snuje na blogu ziolawpelni.pl

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.